Rozdział IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przechadzając się po usłanej drobnymi kwiatami polanie, Coreen przyglądała się Obdarowanym oraz obsługującej uroczystość służbie. Tego dnia atmosfera zdawała się niepokojąco przyjazna. Dziewczyna zauważyła, że praktycznie każdy śmiał się radośnie w kręgu przyjaciół, a śmiech ten niósł się echem po okolicy, mieszając się ze śpiewem ptaków oraz melodiami nuconymi przez ludzi.

Większość nastolatków zebrała się w dwóch grupach, gorączkowo rozmawiając o nadchodzących Próbach Powietrza oraz Wody, a starsi z czcią dotykali ośmiu starych kamieni mierzących po kilka stóp każdy i ustawionych w okrąg.

Po zachodniej stronie Kręgu Ośmiu Wiatrów dostrzegła Amaryllis. Kobieta przyłożyła dłoń do zimnej skały i rozchyliła usta, szepcząc. Po wschodniej stanął Caton, lecz Coreen spostrzegła, że mężczyzna więcej uwagi poświęcał Mistrzyni, aniżeli świętemu miejscu, przy którym się znajdował.

Nagle mocniej zawiał wiatr i chociaż zbliżało się lato, Coreen poczuła chłód i objęła się ramionami. Zauważając rozmawiającą z Allardem Fay, wbiła paznokcie w skórę lewej dłoni i skrzywiła się, kiedy zraniła jedną ze starych szram. W końcu zdała sobie sprawę, że słyszy cichy szept, do którego wkrótce dołączyły inne. Rozejrzała się, zdezorientowana, przez chwilę nie rozumiejąc, dlaczego głosy są tak wyraźne, skoro siedziała z dala od większości. W następnym momencie przypomniała sobie o zdolności do manipulowania dźwiękiem przez Obdarowanych Powietrzem.

Spojrzała w kierunku Amaryllis oraz Catona. Obydwoje powoli poruszali palcami, szeptem mamrocząc słowa pieśni. Polanę wypełniły doskonale zgrane, melodyjne głosy, wspierane przez delikatne ćwierkanie okolicznych ptaków.

Coreen przesunęła wzrokiem po zebranych. Szybko doszła do wniosku, że niemal każdy znał ową piosenkę, nawet Aileen, która wraz z Acelinem, Isis oraz Aris trzymała się za ręce, wpatrując się w Krąg Ośmiu Wiatrów.

Przygryzła policzek od środka. Nagle poczuła się o wiele bardziej samotna niż zwykle. Widziała, że Fay prowadziła ożywioną rozmowę z Allardem i zastanawiała się, czy podjęła słuszną decyzję. Obserwowała ponownie radosną Aris, którą otaczała rodzina i nagle pomyślała, że tak naprawdę nigdy nie miała rodziny, zawsze była w jakimś stopniu sama, zdana na siebie w próbach zadowolenia innych. A co, jeśli postanowiłaby zboczyć z wyznaczonej ścieżki? Czy wtedy wszystko poszłoby na marne, czy może wreszcie poczułaby, że dokądś przynależy?

Wciągnęła gwałtownie powietrze, mając wrażenie, że coś zaciska jej się na sercu. Rozchyliła usta i przez moment łapczywie łapała tlen, ale zaraz pokręciła głową i zazgrzytała zębami.

Łańcuszek nie miał takich właściwości. Nie mógł zrobić jej realnej krzywdy.

— Zaraz się zacznie — usłyszała wesoły głos.

Uniosła głowę. Obok, z pewnym ociąganiem, rozłożyła się Fay, odchylając się do tyłu na rękach. Ciemne włosy opadały jej na czoło i blade policzki, których rysy w ostatnich dniach jeszcze bardziej się wyostrzyły. Fay chudła w oczach, ale zdawała się tym nie przejmować.

Tymczasem wokół Kręgu Ośmiu Wiatrów ustawiło się kilku nastolatków w jasnych szatach. Dostrzegła, że każdy z nich w zamyśleniu spoglądał na kamienie, powoli poruszając ustami. Falowana intonacja ifnariańskiego rozbrzmiewała teraz głośniej, na co Coreen mimowolnie się uśmiechnęła. Adepci nucili, kolejno prześlizgując się pomiędzy wysokimi monumentami do Kręgu.

— Co tam się dzieje? — zapytała, wpatrując się w pierwszego chłopaka, który wszedł do środka z uśmiechem, a wyszedł z wymalowaną na twarzy powagą.

— Osiem Wiatrów daje im dźwiękową wizję — oznajmiła ściszonym głosem Fay. — Nawiązującą do jednego z najsilniejszych, czasem ukrytych wspomnień. Potem właśnie to wspomnienie najlepiej działa na Istotę, kiedy chcemy użyć Żywiołu. — Gdy Coreen skinęła, ciągnęła: — Wiem, że wiesz o mojej działalności.

Służąca błyskawicznie się obróciła, patrząc szeroko otwartymi oczami wprost na Fay.

Dziewczyna rozciągnęła usta w imitacji uśmiechu.

— I wiem, że wszystko przekazujesz Kestrel.

— I co zamierzasz z tym zrobić?

Fay parsknęła.

— Cieszę się, że nawet nie próbujesz zaprzeczać. Oszczędzi nam to czasu. — Poszerzyła uśmiech i przekręciła się na bok, głowę podpierając ukrytą w rękawiczce dłonią. — Dlaczego dla niej szpiegujesz?

Chociaż serce biło jej jak oszalałe, Coreen wzruszyła ramionami.

— Dla pieniędzy.

Brwi Fay powędrowały do góry.

— Tylko? Nie ma to przypadkiem nic wspólnego z twoim ojcem?

Coreen wstrzymała oddech. „Skąd Fay wiedziała? I jak wiele miała informacji?" Na karku pojawiły jej się kropelki potu. Przełknęła ślinę.

— Chcesz, żebym zrezygnowała z pracy?

Obdarowana pokręciła głową.

— Nie, bo i po co? Wierzę, że też potrzebujesz pieniędzy. Nie wierzę jednak, żebyś ot tak postanowiła współpracować z Kestrel, ponieważ ta zaproponowała ci troszkę więcej. Nie wiem, czy to byłoby warte ryzyka.

Coreen wciągnęła głęboko powietrze, a potem wypuściła je z sykiem, mówiąc:

— Więc wiesz, że zabiła mi ojca?

Fay posłała jej figlarny uśmiech.

— Teraz już wiem. Chodź, chcę ci coś pokazać.

* * *

Dość długo kroczyła za Fay, najpierw mijając pachnące słodkim bzem ogrody i tereny ćwiczebne Fortecy, a potem idąc w górę rzeki Lysael.

Z lekcji geografii Ornaes wiedziała, że rzeka ta uchodzi za jedną z najbardziej burzliwych w kraju, a jej źródło znajduje się w rozległych Lasach Północnych. Tym razem woda również pieniła się groźnie, z hukiem opadając na skaliste dno i sprawiając, że Coreen objęła się ramionami, po czym odruchowo odsunęła się od brzegu, którym dumnie podążała Fay.

Kolor Lysael z początku nie zachwycał, od tafli odbijały się bowiem liczne zielone drzewa iglaste, barwiąc wodę na nieprzyjemny, bagnisty odcień. Z czasem jednak, im bliżej źródła się znajdowały, rzeka stawała się coraz bardziej turkusowa.

W końcu Coreen, zmęczona długim marszem pod górę, westchnęła, spoglądając na Fay.

— Daleko jeszcze? — jęknęła. — Gdzie tak w ogóle idziemy? — dodała głośniej, chcąc przekrzyczeć szum wody.

Fay uśmiechnęła się serdecznie, a potem podeszła, aby złapać ją za dłoń.

— Już niedaleko — oświadczyła i pociągnęła dziewczynę, która przewróciła oczami, czując, jak drżą jej mięśnie nóg. — Naprawdę. Zobaczysz, to piękne miejsce.

Coreen uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Oczy Fay iskrzyły tak radośnie, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby jej odmówić. Rzadko widywała w nich wesoły błysk.

Chwilę później teren nieco się wyrównał, a Coreen, widząc, że Fay zwalnia, odetchnęła z ulgą. Rozejrzała się i westchnęła.

Otaczały ją wysokie drzewa we wszystkich odcieniach zieleni, których liście oraz igły stworzyły wokół swoistą barierę pomiędzy niebem a ziemią, pozostawiając niewielkie przestrzenie na promienie słońca.

Dziewczyna miała wrażenie, że każdy podmuch wiatru był tak naprawdę oddechem miejsca, które byłoby w stanie ochronić każdego, kto w nim przebywał. Wieloletnie pnie, chociaż zazwyczaj przerażały ją swoją potęgą, tym razem wydawały się dobrymi strażnikami, dającymi dom licznym zwierzętom, w tym radośnie ćwierkającym ptakom.

Spuściła wzrok i spojrzała na trawę. Ona również nie była zwyczajna. Zacieniona, miękka niczym najdelikatniejszy dywan. Wręcz kusiła, aby zdjąć buty i dotknąć ją palcami stóp.

Coreen zerknęła na Obdarowaną, spostrzegając, że ta się pochyliła, aby zsunąć z nóg buty.

— Tam, dokąd idziemy, lepiej iść boso — oznajmiła poważnie, lecz zaraz się uśmiechnęła. — Poza tym trawa jest przyjemna w dotyku.

Służąca, ściągnąwszy wcześniej obuwie, podążyła za Fay, która odeszła już od brzegu rzeki, ruszając w głąb lasu.

Im dalej szły, tym coraz większy mrok je ogarniał. Zarazem jednak Coreen wyczuwała jakąś nieznaną dotąd energię, siłę, która charakteryzowała to miejsce. Słyszała ją w cichym, prawie żałosnym śpiewie ptaków oraz w odległym szumie wody, a palcami stóp wyczuwała w lekko wilgotnej trawie.

Nacierający niepokój w tamtym momencie przyćmiło dziwne podekscytowanie, kiedy jakiś czas później dostrzegła, że drzewa w oddali tworzą ścieżkę.

— To tutaj — wyszeptała Fay, pociągając ją za rękę.

Idąc przyspieszonym krokiem, Coreen coraz szerzej otwierała oczy.

Drzewa nie tylko pozwoliły na stworzenie długiej, dzikiej ścieżki, ale rosły w taki sposób, jakby gałęziami chciały wokół niej stworzyć zielony tunel. Sama dróżka również się wyróżniała, stanowiła bowiem pnące się pod skaliste zbocze połączenie gęstych paproci oraz drobnych kwiatów w odcieniach różu. Gdzieniegdzie prześwitywał brąz ziemi i skał, ale mimo to uwagę najbardziej przykuwały amarantowe płatki, przypominające drobne skrzydła motyli.

Coreen wciągnęła głęboko powietrze i poczuła delikatną, niepodobną do niczego woń. W zależności od powiewu wiatru raz miała wrażenie, że czuje znany z Fortecy bez albo ulubiony zapach czerwonych róż, a innym razem nowe książki w bibliotece ojca, które zwykła oglądać z fascynacją. Były jednak momenty, kiedy w nozdrza wdzierał się dym i popiół, a przed oczami stawało płonące Ornaes.

— Co to za miejsce? — zapytała, spoglądając na Fay, która z pewnego rodzaju czcią pogładziła jeden z wygiętych pni.

— Droga do Prawiecznego Dębu Wizji — powiedziała, przenosząc wzrok na kwiaty. — To tędy idą Adepci Ziemi podczas swojej Próby Żywiołu. Ścieżka zaczyna się u źródła Lysael.

Coreen skinęła z wahaniem, wpatrując się w górujący nad nią, rozległy labirynt gałęzi, który obejmował okolicę powyginanymi ramionami.

— To tutaj wita ich Hathael? — Spojrzała z powrotem na dziewczynę, która pokręciła głową.

— Hathael jest wszędzie. To dzięki Hathael wciąż są z nami.

Coreen pamiętała, że imię to nosiło bóstwo Obdarowanych Ziemi, które odpowiadało za nieustający rozwój przyrody oraz ciągłość życia, ale nie miała pojęcia, o czym konkretnie mówiła Fay. Brwi powędrowały jej do góry, a ona sama przygryzła wargę.

— Co masz na myśli?

— Nie wiesz, co się tutaj stało? — wymamrotała Fay, otwierając szerzej oczy. — Nieobdarowani chyba zapamiętali to jako Bitwę o Lasy Północne, chociaż bitwa to raczej nie była — mruknęła, kucając przy skupisku jasnoróżowych kwiatów.

Jedyne, co Coreen wiedziała o Bitwie o Lasy Północne, to że odbyła się ona ponad osiem lat temu, na krótko przed wojną między Założycielami a władcami Żywiołów.

— A Obdarowani jak to nazywają? — zapytała, siadając obok. Ostrożnie dotknęła jednego z płatków i uśmiechnęła się, kiedy w dotyku przypominał jedwab.

— Mord Potomstwa Hathael.

Rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć. Szybko jednak stwierdziła, że nie miała pojęcia co, więc zamknęła je z powrotem i mocniej przygryzła wargę.

— To byli nastolatkowie, dzieci i rodzice, świętujący swój wielki dzień — kontynuowała ponurym głosem Fay. — Szli w stronę Prawiecznego, a ludzie rodów zaatakowali z ukrycia i ich wybili.

— Tak po prostu? — Splotła dłonie i wbiła paznokcie w skórę.

— Nic się nie dzieje tak po prostu, ale wątpię, żeby nastolatkowie i kilkulatki coś im zrobili. — Uśmiechnęła się smutno. — Podobno pod opieką Hathael nic nie ginie, teraz powstał tutaj ten dywan. — Wskazała ruchem głowy na różowe skalniaki. — Ale z dzieci Hathael została tylko Nissa.

Coreen pochyliła głowę, spoglądając na miękką ścieżkę. Odniosła wrażenie, że płatki kwiatów zaczęły migotać, jakby posiadały w sobie źródło słabego światła.

— To tutaj zginęli? — wyszeptała, ponownie wyczuwając nietypową siłę.

— Tutaj zabito Adeptów i Uczniów. Resztę trochę dalej.

Nagle zrobiło jej się żal Nissy. Mimo że prawie nigdy nie rozmawiały, zabolało ją serce na myśl o tym, że jednego dnia straciła całą rodzinę i została zupełnie sama. Od Mordu nie narodziło się żadne dziecko Ziemi, a wszyscy wiedzieli, że dar władania owym Żywiołem był rzadki i niewielu go otrzymywało.

— Właśnie dlatego Kestrel go zabiła. Twój ojciec był jednym z tych, którzy to zaplanowali.

— Co? On nie... — urwała, czując, że po policzkach spływają jej łzy. Kogo chciała oszukać? Xander Devonshire nienawidził Obdarowanych. Nikt nie wiedział o tym lepiej od niej. — P-przepraszam...

Poczuła napływające do oczu łzy, a potem ktoś czule dotknął jej prawej dłoni. Uśmiechnęła się do Fay, której oczy również błyszczały.

— Na wojnie wszyscy robią złe rzeczy. Zresztą to nieważne, jaki był twój ojciec. — Parsknęła. — Mój też nie jest zbyt empatycznym człowiekiem.

Coreen przełknęła ślinę.

— Nie przekazywałam Kestrel wszystkiego. Wie o sabotażu u Crawfordów i o motywacjach Emmeta Enrighta. O tobie i twoich ludziach nie wie nic.

Fay kiwnęła głową.

— Mogę cię chronić przed Kestrel. — Uśmiechnęła się niepewnie. — Oczywiście jeśli chcesz. Wtedy już nie będziesz musiała przed nią zeznawać.

Coreen pomyślała o łagodnym dotyku materiału czarnej rękawiczki, pod którą kryła się dłoń Fay.

„Czy Lockridge miała jakiekolwiek szanse z Kestrel, skoro prawdopodobnie bała się własnych zdolności?"

Coreen nie była w stanie zapomnieć widoku oparzonych rąk i pogrążonych w rozpaczy oczu, gdy dziewczyna po raz pierwszy hipnotyzowała się Błękitnym Ogniem.

„Czy Chaos wciąż czaił się na Istotę Fay i mógł kontrolować jej Wolę? A może plotki o Córce Chaosu były prawdziwe, a Fay stanowiła zagrożenie?"

Jednak dzięki Frometonowi Coreen słyszała, co Fay mówiła na spotkaniu ruchu oporu. Obdarowana nie chciała wojny, pragnęła progresu społeczeństwa i Coreen doskonale wiedziała, ile czasu Obdarowana poświęcała na naukę i planowanie projektów.

— Ona jest niebezpieczna — wyjąkała w końcu. — Kestrel.

Fay parsknęła krótkim, gorzkim śmiechem. Jej oczy zalśniły.

— Oj, wiem, ale wiem o czymś, co mogłoby ją zniszczyć. Spokojnie, zdaję sobie sprawę, że fizycznie nie mam z nią szans.

Łańcuszek jaszczurki nagle stał się cięższy, a Coreen odruchowo zaczęła głębiej oddychać.

— Czy jeśli coś ci zdradzę, powiesz mi o tym, żebym mogła czuć się bezpiecznie?

Obdarowana uważnie wpatrzyła się w Coreen. Przez chwilę jasnobrązowe, zaczerwienione oczy spoważniały i błysnęły groźnie, ale zaraz Fay je zmrużyła, pozwalając ustom wygiąć się w półuśmiechu.

Coreen spodziewała się, że przez materiał rękawiczki poczuje gromadzące się w dłoniach Fay ciepło, ale nic takiego się nie wydarzyło. Fay znacząco różniła się od Kestrel.

— Zależy, co mi zdradzisz.

Mała jaszczurka wychyliła się spomiędzy wyższych źdźbeł trawy, lustrując najpierw Coreen, a potem Fay, która wstrzymała oddech.

— V-vernaria — wydukała, kilkakrotnie mrugając. — Skąd?

Coreen uśmiechnęła się nieznacznie.

— Nissa hoduje je w ukryciu. Frometon okazał się ze mną związany.

— To doskonali szpiedzy. Krążą plotki, że Ifnaria ma ich całą armię... — wymamrotała, lekko pochylając głowę w stronę gada. — No i są oddane tylko jednej osobie.

Wiatr zawył silniej, a Coreen poszerzyła uśmiech. „Tak, to doskonali szpiedzy".

— Chciałabyś to wykorzystać, prawda? Moją więź z Frometonem. Miałabyś ogromną przewagę.

— A zgodziłabyś się?

Coreen spojrzała w iskrzące oczy Obdarowanej. Wyciągnęła rękę i gdy jaszczurka zwinnie wślizgnęła się na jej ramię, wstała i zerknęła na Fay.

— Jeśli zdradzisz mi sekret Kestrel, żebym znowu mogła być tylko twoją służącą. — Zmrużyła wesoło oczy. — Spodobała mi się ta praca.

Fay uniosła kąciki ust.

— W takim razie siadaj, to trochę dłuższa historia.

* * *

To, czego Coreen dowiedziała się o Kestrel, sprawiło, że tylko jeszcze bardziej pragnęła trzymać się od niej z daleka. Mistrzyni Ognia nie można było ufać. Z przyjemnością przyjęła więc fakt, że przygotowania do Prób zajmowały wszystkich mieszkańców Fortecy, a nadchodzący bal z okazji Święta Czterech Żywiołów był wydarzeniem, o którym mówił i myślał niemal każdy.

Przez następne dwa dni Coreen przebywała blisko Fay, razem z dziewczyną korzystając z pomocy Frometona, dzięki czemu obie dowiedziały się o planach Rady — Acelin pragnął zaproponować dołączenie się reprezentantów Założycieli, Caton porozmawiać ze swoimi kuzynami w sprawie opłacenia zniszczeń dokonanych przez buntowników, Allard zająć się zmianami w wojsku i uzyskaniem wsparcia od Serila Lockridge'a, a Amaryllis przedyskutować z Ezrą Allencourtem zmiany w prawie dotyczącym oświaty i zaoferować prowadzone przez Nissę oraz Isis szkolenia medyczne. Nissa jednak oświadczyła, że nie pojawi się na balu, a po korytarzach Fortecy służba plotkowała o potencjalnym wybuchu Kestrel, gdy ta usiądzie przy jednym stole z kimkolwiek z Założycieli. Fay oraz Aileen także miały własne cele — Fay zamierzała przedstawić sposób połączenia wojsk Fortecy z wojskami Ornaes, a Aileen nowe techniki leczenia. Z każdą chwilą Coreen coraz mocniej wierzyła, że dobrze wybrała i współpraca z Fay oraz Aileen okaże się o wiele lepsza niż to, co planowała wcześniej.

Idąc korytarzem w stronę kuchni, Coreen mijała kolejnych zabieganych służących. Przygotowania do Próby Wody, mającej się odbyć o zachodzie słońca, zmobilizowały całą Fortecę — służba precyzyjnie sprzątała każdy kąt i gotowała lekkie, ale kolorowe potrawy, a Adepci wałęsali się zestresowani, szepcząc gorączkowo do swoich przyjaciół.

Uśmiechnęła się w duchu. Cieszyła się, że do jej obowiązków należało już wyłącznie zajmowanie się Fay, przez co nie musiała brać udziału w tej przerażającej gonitwie z czasem.

Stanąwszy w progu kuchni, wciągnęła głośno powietrze. Serce jej przyspieszyło, a w gardle nagle zaschło, gdy zobaczyła, jak Dallan wykrzykiwał coś głośno do przyciśniętej do ściany Elvery. Coreen nie miała pojęcia co, bo nie była w stanie wsłuchać się w słowa.

Po chwili jednak Obdarowany warknął niezrozumiałe zdanie i błyskawicznie się odwrócił, przez co jego błękitne oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem Coreen i rozbłysły dziko.

Mężczyzna natychmiast znalazł się bliżej, na co dziewczyna zadrżała i wstrzymała oddech, ale ten tylko uśmiechnął się słabo i minął ją bez słowa.

— Hej, wszystko w porządku? — Elvera powoli podeszła do Coreen. Chociaż brwi dziewczyny były ściągnięte, na twarzy błądził lekki uśmiech, a ona sama wydawała się bardziej zirytowana niż wystraszona. — Żyjesz?

Coreen niepewnie pokiwała głową.

— Co on od ciebie chce? Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi? — Rozejrzała się po kuchni, gdzie naliczyła co najmniej sześć innych kobiet. — Przecież tyle nas tu jest, on nie może tak...

Gdy Elvera położyła dłoń na jej ramieniu, Coreen zrozumiała, że się trzęsie.

— Dallan nie jest groźny. — Wykrzywiła usta w imitacji uśmiechu. — Spotkałam już gorszych mężczyzn, uwierz. On po prostu się martwi, że się stąd wyniosę.

Coreen zamrugała.

— Martwi? Nękając cię? Słyszałam raz waszą rozmowę. Jakim prawem on się miesza do twojego związku?

— No cóż... — Elvera rozciągnęła usta w szerokim, ale smutnym uśmiechu. — On się chyba uważa za mojego starszego brata z przypadku. To on mnie tutaj przyprowadził podczas wojny z Założycielami. Mój ojciec walczył, a matka niezbyt przejmowała się mną i moim rodzeństwem, więc kiedy zrobiło się niebezpiecznie... — urwała, przygryzając dolną wargę.

— Nie musisz opowiadać, jeśli nie chcesz. — Coreen uścisnęła dłonie służącej, w której oczach pojawiły się łzy.

— N-nie chcę, żebyś myślała o Dallanie jak o potworze — wymamrotała, siląc się na uśmiech. — Próbował uratować moją matkę z rąk sfrustrowanych żołnierzy i j-ja nigdy mu tego nie zapomnę. Potem się mną zajął i to dzięki niemu teraz żyję, mam pracę i dach nad głową.

Coreen skinęła, czule ściskając ramię Elvery.

„Nawet jeśli zachowujesz się źle, nie znaczy to, że jesteś zła", pomyślała, wracając pamięcią do wielokrotnie usłyszanych w dzieciństwie słów, którymi sama często się kierowała. Jak miałaby oceniać Dallana, skoro była taka sama?

— Rozumiem. — Posłała Elverze łagodny uśmiech. — Teraz chce dla ciebie jak najlepiej, tak?

— Tak, właśnie tak. — Pokiwała głową. — Ale nie martw się. — Otarła oczy, które zalśniły figlarnie. — Nie zamierzam pozwolić sobą rządzić, nawet Obdarowanemu Ogniem bratu z przypadku.

Coreen skinęła z uśmiechem i ruszyła po jedzenie dla siebie i Fay.

* * *

Błękitne Wody o zachodzie słońca prawie zawsze były spokojne. Łagodne fale rozbijały się o piaszczysty brzeg, szumiąc uspokajająco, w co z przyjemnością wsłuchiwał się Acelin. Z uwielbieniem patrzył też na wielobarwne niebo i odbite w wodnej tafli słońce.

Poczuł, że Isis splata z nim dłonie i stłumił westchnienie. „Będzie mi tego brakować", pomyślał ze smutkiem, ale słysząc zbliżające się śpiewy, uśmiechnął się szeroko do żony, która odpowiedziała równie promiennym gestem. Razem odwrócili się od morza i spojrzeli na kroczących brzegami trzech rzek Adeptów i Uczniów Wody.

Rysael ei Maeri! Aysael ei Aymaeri! Lysael ei Chasseri!

Acelin się uśmiechnął. Niestrudzeni jak woda. Twardzi jak lód. Gwałtowni jak sztorm.

— Ilu w tym roku? — zapytała zaciekawiona Isis, opierając głowę na jego ramieniu. — Chyba większość jest za młoda...

Skinął.

— Próbę przejdzie trzech.

— Jest nas tak mało...

Uniósł dłoń i czule pogładził Isis po gładkim policzku, na co cicho westchnęła.

— Proszę, nie wyjeżdżaj.

Z troską ucałował jej czoło, a potem popatrzył w oczy, obejmując twarz.

— Kochanie, ktoś musi. Wiesz, że najchętniej bym z wami został, ale muszę wypełnić obowiązki. Zresztą, jeśli wszystko się ułoży, to ty też będziesz zajęta.

Isis uniosła kąciki ust.

— Cieszę się, że będziemy pomagać.

Roześmiał się serdecznie.

— Chociaż ty. Nissa niestety nie skacze z radości.

Isis podniosła rękę, ostrożnie muskając palcami policzek Acelina.

— Nie przejmuj się. Nissa wie, co należy robić.

— No i ona zawsze wywiązuje się z obowiązków. — Obok pary przystanął pogodny Allard, którego twarz zdobił uśmiech. — Przepraszam, że przeszkadzam, urocza parko, ale widzieliście gdzieś Catona?

Isis odsunęła się od Acelina i również się uśmiechnęła. Kiedy przyjaźnie zmrużyła oczy, wokół nich pojawiły się płytkie zmarszczki radości. Acelin kochał ją za to — jedyne zmarszczki, jakie miała, pochodziły od częstego uśmiechu i wesołego mrużenia oczu.

— Dzisiaj go nie widziałam, ale na Próbie Powietrza rozmawiał z Amaryllis. Chyba wreszcie się pogodzili, bo wydawali się zadowoleni.

Acelin zauważył, że Allard się zamyślił.

— Zostawię was. — Isis ścisnęła ramię męża. — I pójdę poszukać Aris i Aileen.

Acelin odprowadził wzrokiem Isis, która odeszła w stronę biesiadujących na plaży mieszkańców Fortecy. Kobieta zatrzymała się przy Amaryllis i Nissie. Trochę dalej Acelin wypatrzył popijającą alkohol Kestrel w towarzystwie Einara, Obdarowanego Wodą, o którym wszyscy wiedzieli, że Mistrzyni ma z nim wieloletni romans.

— Zawsze mnie bawi, jak Amaryllis na nią spogląda — odezwał się rozbawiony Allard, ruchem głowy wskazując Kestrel. — Jak ta degeneratka w ogóle śmie dotykać go bez rękawiczek? — ciągnął teatralnie. — Och, nie! Czy ona właśnie publicznie go pocałowała?! Co za brak zasad!

Acelin uśmiechnął się nieznacznie. Większość czasu starał się ignorować niesnaski Kestrel i Amaryllis, rozumiał racje obu kobiet i nie chciał się w nie mieszać, ale mimo to podwyższony ton głosu chłopaka sprawił, że z trudem powstrzymywał śmiech. Niekiedy miał wrażenie, że Kestrel z Amaryllis specjalnie wynajdywały sobie powody do sprzeczek oraz wzajemnego obgadywania się.

— A oto i nasz kochanek marnotrawny! — zawołał Allard, spostrzegając zbliżającego się do nich Catona, który niósł kieliszki z winem. Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. — Co opijamy? Udało ci się dotknąć dłoni Amaryllis czy może jesteście już na etapie przytulenia?

Caton zazgrzytał zębami. Wręczył Allardowi kieliszek, a kiedy Acelin odmówił, wysoko uniósł brwi.

— Coś się stało?

— Właśnie? — Allard spojrzał w oczy Acelina. — Nie wzniesiesz toastu za powodzenie w romansie swojego przyjaciela?

— Kiedyś cię rozerwę, Uczniaku — wycedził Caton, lecz Acelin dostrzegał wesołość w jego oczach. — Ale poważnie: coś się stało?

Acelin wzruszył ramionami.

— Zapomnieliście, że taka jest tradycja Maerael? Nie pijemy w dzień Próby.

Allard przejął kieliszek Mistrza Wody, wypił go jednym haustem i chwilę potem oddał przechodzącej obok służącej.

— Szkoda, my na naszej pijemy pierwszy raz w życiu. Teoretycznie.

Acelin poszerzył uśmiech i popatrzył na Catona.

Mistrz Powietrza wedle swego zwyczaju kręcił się nerwowo, na zmianę poruszając kieliszkiem lub bębniąc w niego palcami. Rozglądał się też dookoła i gdy zatrzymał wzrok na Einarze, upił mały łyk i ponownie się odezwał:

— Ja na jego miejscu nie wytrzymałbym z Kestrel na trzeźwo.

Allard się roześmiał, a Acelin skrzywił.

— Dajcie jej już spokój. Może i nie potrafimy znaleźć wspólnego języka, ale to wciąż członkini Rady.

Allard przechylił głowę i uniósł lewy kącik ust.

— Wspólnego języka? Cóż za eufemizm. Zwłaszcza po tym, jak zaczęła rozpowiadać plotki na temat Aileen. — Westchnął. — No, ale mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie niż plotki Kestrel.

— Asmaria, tak? — Caton przygryzł wargę, wziął kolejny łyk i kontynuował: — Te cła to jakiś żart. Kanaan stracił rozum.

— Pewnie to nawet nie jego pomysł. — Allard wzruszył barkami. — Tilwald wie, że mogą sobie na to pozwolić, a on jak zwęszy pieniądze, to nie odpuści.

Acelin stłumił westchnienie i pomyślał o tym, że niedługo stanie twarzą w twarz z królem Asmarii Kanaanem II oraz jego Kongresem. Wiele słyszał o asmariańskich rządach i obawiał się jeszcze większej ilości gniewu oraz nienawiści, niż obserwował w Ornaes.

— Kiedyś moja rodzina prowadziła z nim interesy — oświadczył z pewnym ociąganiem Caton. Rzadko wracał do przeszłości. — Jest cwany, a po ojcu przejął interes handlu niewolnikami w Kesarze.

Allard ściągnął brwi.

— Niech zgadnę: młode Kirtiharki i Kalgazki?

Caton uśmiechnął się słabo.

— Też, ale głównie wyłapuje złodziei i drobnych przestępców. Do tej pory pamiętam słowa jego ojca. — Zacisnął usta i parsknął nieco nerwowo. — Twierdził, że tacy ludzie prawie zawsze mają jakieś problemy z rodziną lub sobą, przez co łatwo ich złamać i później sprzedać do obozów wojskowych, gdzie wreszcie ktoś uporządkuje ich życie. Świetny interes.

— Acelin, jesteś pewien, że chcesz tam jechać z misją dyplomatyczną?

— Ktoś musi, a poza tym i tak to raczej mnie się spodziewają. — Wykrzywił usta w wymuszonym półuśmiechu. — Oby to się dalej nie rozwinęło i byśmy szybko wrócili. Przez ten czas wy będziecie jakoś musieli poskładać ten kraj.

— Może się nie pozabijamy. — Allard zerknął na Catona, który wpatrywał się w rozmawiającą z Nissą Amaryllis. Uśmiechnął się łobuzersko. — Przynajmniej ja postaram się być grzeczny. Nic nie mogę obiecać za tego romantycznego prześladowcę.

— Przynajmniej mam kogo prześladować.

Acelin powstrzymał wybuch śmiechu, Allard natomiast roześmiał się głośno i szczerze, a w jego jasnych oczach pojawiły się wesołe iskierki.

— I ty uważasz, że to powód do dumy? Że masz kogo PRZEŚLADOWAĆ?

— Eee... — Caton się zawahał, przestąpił z nogi na nogę i zmarszczył brwi. — Nie o to mi chodziło...

— Dobra, dobra. Wszyscy wiemy, o co ci chodziło. Chyba już wiem, dlaczego Amaryllis trzyma taki dystans.

Acelin skrzyżował spojrzenia z Catonem — mężczyzna patrzył bezradnie, nie mając pojęcia, jak wybrnąć z sytuacji. Wargę przygryzał nerwowo, a palcami stukał o pusty kieliszek.

— Allard, kogo jeszcze ze mną wysyłasz?

Mistrz Ognia przewrócił oczami.

— Ach, zmiana tematu. No dobrze. Na pewno dwójkę Saerael, Cressidę i Lazara. Ich syn przedwczoraj przeszedł Próbę.

— A Dallan?

Chociaż Allard wzruszył ramionami, Acelin spostrzegł w jego oczach wahanie oraz troskę.

— To żołnierz, tak jak ty czy ja.

— Wiem — westchnął. — Ćwiczymy razem, chcę go przygotować...

Kiedy Caton położył dłoń na ramieniu chłopaka, Allard uśmiechnął się lewym kącikiem ust.

— To dobry żołnierz, poradzi sobie. Poza tym ty masz tutaj zajęcia i nie możesz pojechać tylko dlatego, że Kongres sobie tego życzy, a Dallan jako twój brat będzie idealnym zastępstwem. Może uda się uniknąć kolejnych pretensji Kanaana.

— Wiem, wiem. Wyznaczę go, nie musicie się martwić.

Acelin skinął z lekkim uśmiechem, a Caton grzecznie zaczepił Elverę i wziął od niej napełnione kieliszki, odstawiając puste.

— Na pewno nie chcesz? — Uśmiechnął się do Acelina, a gdy ten odmówił, posłał służącą po wodę. — No cóż... Masdunaari jest naprawdę bezwzględny.

Acelin odpowiedział uśmiechem, a potem razem z przyjaciółmi patrzył, jak trójka Adeptów Wody o zmierzchu całkowicie zanurza się w wodzie, z której wyszli po więcej niż minucie. Ociekający wodą, kroczyli pewnie z wyprostowanymi plecami. Na twarzach błądziły im lekkie uśmiechy, a w oczach błyszczały iskry determinacji.

Spotkali Masdunaariego.

Acelin poczekał na swoją szklankę wody i wraz z Allardem oraz Catonem stuknął się naczyniami.

„Za brak wojen. Za pokój", pomyślał, upijając łyk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro