Rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wsłuchując się w spokojny szum lazurowej, łagodnie zalewającej piaszczysty brzeg wody, nie dowierzał, że Zatoka Masdunaari może być tego dnia tak spokojna, chociaż on trzymał się za bolącą przy każdym głębszym wdechu klatkę piersiową.

Od wypadku Aris minęło wiele godzin i dziewczynka już odzyskiwała swoją dziecięcą pewność siebie, lecz Acelin czuł się tylko gorzej, zwłaszcza że nie zamierzał porzucić pomysłu wyjazdu do Asmarii. Ktoś musiał stanąć twarzą w twarz z Kongresem w tych przepełnionych lękiem czasach. Inaczej Ornaes mogłoby dorobić się tylko kolejnych problemów.

Westchnął ciężko.

Złocisty, wchodzący pomiędzy palce u stóp piasek skrzył się w świetle mocnego słońca tak, iż Acelin mrużył oczy. Rześka bryza sprawiała, że mimowolnie oddychał głębiej, z przyjemnością wciągając wilgotne powietrze, bez względu na bolące mięśnie międzyżebrowe.

Zauważył, że niedaleko przystanęła Isis. Kobieta poruszała palcami stóp, bawiąc się piaskiem. Sprężyste loki upięła z tyłu, resztę ciemnobrązowych włosów puszczając na ramiona. Dłońmi lekko uniosła prostą, granatową suknię, aby móc obserwować własne dzieło w piasku. Na twarzy błądził jej subtelny, szczery uśmiech.

Acelin uśmiechnął się nieznacznie — jego żona zawsze wyglądała niewinnie. Potrafiła cieszyć się zwykłymi rzeczami, niełatwo się załamywała i za każdym razem była gotowa nieść dobre słowo i wsparcie innym, nawet jeśli niektórzy uznaliby owych ludzi za wrogów. Isis nie bała się zaopiekować nieznaną niemą dziewczynką, którą większość Fortecy, z Kestrel na czele, okrzyknęła Ethri. Podczas wojny nie wahała się również leczyć ciężko rannych żołnierzy Założycieli, mimo że narażała się na zostanie oskarżoną o zdradę. Isis nigdy nie uznawała granic społecznych, jeśli w grę wchodziła pomoc. Dla niej każda poszkodowana istota była właśnie tym — poszkodowaną istotą, która potrzebowała wsparcia. To za to ją pokochał.

Acelin podszedł do żony i odezwał się miękkim głosem:

— Aż dziwne, że tutaj jest tak pięknie. Połączenie Rysael i Lysael wciąż jest burzliwe. Wstrzymano wszystkie statki towarowe, a rodziny rybackie nawet nie podchodzą do brzegów.

Isis kiwnęła głową, wlepiając wzrok w swoje stopy oraz przylegające do nich i drażniące skórę ziarenka piasku.

— On wie, że wszyscy są podenerwowani. Czuje nasz strach i gniew.

Acelin uniósł brew.

— Masdunaari?

Isis ponownie skinęła.

— Lasy Północne też się zmieniły — wyznała, podnosząc głowę, aby spojrzeć mu w oczy.

Mężczyzna wpatrywał się w nią pełnym powagi wzrokiem, mrugając powoli, miarowo.

— Hathael coś przeczuwa, wysyła znaki... — Zawahała się. — Naprawdę musisz wyjeżdżać?

Mistrz westchnął przeciągle, zerkając na gładką, błyszczącą w słońcu taflę wody.

— Wiesz, że muszę — zaczął mocnym, prawie obojętnym tonem. Uśmiechnął się jednak szczerze, a dłonią delikatnie pogładził włosy żony, którą następnie przyciągnął i czule objął. Pocałował ją w głowę, a potem ciągnął: — Przecież się zgodziłaś, decyzję podjęliśmy razem.

Isis wtuliła się w niego.

— A co, jeśli atak na Aris to tylko początek? — Oparła brodę na twardej klatce piersiowej, spoglądając Acelinowi w oczy. — Masdunaari często doprowadzał do podtopień...

Acelin troskliwie pogładził ciemne loki Isis.

— Aris szybko zapomni, zbyt kocha wodę, ona ją fascynuje. Próba Wody sprawi, że o wszystkim zapomni. Poza tym wiesz, że nie wierzę, żeby było to działanie Masdunaariego...

Isis jęknęła.

— Wiem. Ale dlaczego wydarzyło się to właśnie tam? Przecież te tereny zawsze są spokojne, a Aris doskonale pływa. Słyszałeś, co mówiła. Woda nagle się wzburzyła i ją zaatakowała.

Acelin pokręcił głową, przenosząc wzrok na spokojne, otwarte morze, którego fale harmonijnie uderzały o brzeg. Uwielbiał ten dźwięk.

— Woda bywa gwałtowna, przecież wiesz.

— Wiem — westchnęła. — Po prostu się martwię. Aris już dobrze się czuje i jakoś sobie tutaj poradzimy, ale boję się o ciebie. Nie znamy tych ludzi, a wszyscy wiemy, co oni o nas myślą. Będziesz tam sam wśród wojsk Kanaana...

Acelin uśmiechnął się krzywo.

— Dam sobie radę, zresztą nie wyjeżdżam sam. Prawdopodobnie zabiorę ze sobą Dallana i jakichś Saerael.

Isis się odsunęła i uniosła głowę, by popatrzeć w oczy męża.

— Dallan? Czy to dobry pomysł?

Acelin wzruszył ramionami.

— Będę go miał na oku. Może powinien zmienić otoczenie.

— To pomysł Allarda?

Skrzywił się.

— Nie do końca. Ale powinien go stąd odesłać dla dobra całej rodziny. Isis, nam nic nie będzie, ale Aileen niech na siebie uważa, gdy wyjadę. Nie sądzę, żeby coś wam groziło, ale Kestrel ostatnio źle się o niej wypowiadała...

Isis zamrugała. Trudno było ją zdenerwować, chodziły nawet pogłoski, iż stanowiła oazę dobra i spokoju, jednak każdy w Fortecy wiedział, że dzieci są całym jej światem, a myśl, że mogłaby stracić któreś z nich, zdolna była obudzić w kobiecie najgorsze demony. Dlatego też — mimo że Aileen nawet nie była jej biologiczną córką — zacisnęła usta i zmarszczyła brwi.

— Czy ona naprawdę nie potrafi żyć w zgodzie z innymi? — syknęła. — Co tym razem wymyśliła?

Mąż uspokajająco pogłaskał ją po policzku.

— Myślę, że sama się z czymś zmaga.

Isis westchnęła, przenosząc wzrok na wodę. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy Kestrel próbowała niszczyć najbliższe osoby, zamiast rozwiązywać własne problemy, ale nie mogli pozwolić, żeby przez to ucierpiała Aileen. Dziewczyna nigdy nie zrobiła nic złego, zawsze była uczynna i życzliwa, a oni pokochali ją jak własną córkę.

Splótł z nią dłonie.

Wiedział, że spróbuje porozmawiać z Kestrel. Przez życie w większości szli z myślą, że słowa były jak klucze — jeśli dobrało się je właściwie, mogły otworzyć każde serce i zamknąć każde usta. Ten przypadek nie powinien być inny.

* * *

Znalazłszy odpowiednie miejsce, z którego mógł wszystko dobrze widzieć i słyszeć, Frometon znieruchomiał i wpatrzył się w zebranych.

Nie mieli pojęcia, że byli obserwowani. Nie sądzili, że ktoś byłby w stanie wślizgnąć się niezauważony tuż obok jednego z uczestników zgromadzenia. Nie spodziewali się vernarii.

W centrum Frometon wypatrzył Fay oraz Aileen. Obdarowana Wodą stała nieco zgarbiona, obejmując się ramionami, natomiast ciało Fay było wyraźnie napięte, a ona zdenerwowana.

Jaszczurka uważnie słuchała.

— Więc nie przyjdą? — Rozległ się podniesiony, nieco ostry głos Fay. — Być może zaprzepaścili wszystko, o co się staraliśmy, i nawet nie powiedzą nam tego w twarz?

Trochę wyższy od Fay szatyn, Roger Carson, syn Lucretii, pochylił się nad rozłożonymi na stołach raportami strat Ornaes.

— A czego się spodziewałaś? Nie przyszłyście. Fay, musisz przecież zdawać sobie sprawę, że nie jest nam łatwo wam zaufać.

Fay westchnęła, rozglądając się po innych członkach ruchu oporu; w większości młodych synach kupców, Obdarowanych oraz dziewczętach.

— Wiem, ale bez tego nie damy rady. Wywołując kolejną wojnę, tylko jeszcze bardziej podzielimy kraj.

— Niektórzy już nie chcą czekać. Słyszałaś, co wydarzyło się u Crawfordów? Rada wysłała tam Nissę, bo podobno rośliny zaatakowała zaraza.

— A nie zaatakowała? Wiem, że wysłano tam Nissę, bo pomagała jej moja służąca, Coreen.

Roger pokręcił głową.

— Wszyscy o tym mówią. Nissa odkryła, że to był sabotaż. Rolnicy pracujący dla Crawfordów usłyszeli o planowanym ślubie syna Meredith i córki Serila Lockridge'a, więc postanowili się zemścić. Meredith wcześniej wydawała się kimś, kto kluczył pomiędzy starym stylem rządzenia a tym, co obecnie jest w Asmarii, ale postanowiła połączyć się z Założycielami...

Frometon przyjrzał się Fay i jej reakcji na słowa Rogera. Dziewczyna nieznacznie drgnęła przy słowach o ślubie swojej siostry, ale poza tym jedynie ponownie westchnęła. Oparła dłonie o stół i jeszcze raz prześledziła zapiski.

— A więc Meredith jest teraz po stronie Założycieli? To trochę komplikuje sprawę. — Zamyśliła się. — Ile teraz jest ugrupowań oprócz naszego? Kto odszedł z Enrightem?

— Większość rolników.

— I część Obdarowanych, ale po ostatnich atakach odeszli od Emmeta — odezwała się nagle Farina.

Frometon przesunął się odrobinę, aby lepiej widzieć. Obok Fariny dostrzegł jej brata, Marsdena, oraz nową współlokatorkę, Anise. Szybko rozpoznał także kilku innych Adeptów oraz Uczniów.

— To, co mówił o Radzie i Fortecy... — wymamrotał powoli Marsden, kręcąc głową. — To był jakiś nieśmieszny żart. Nie jesteśmy potworami, to przecież Założyciele, a wcześniej Kongres, zrobili z nas niewolnicze maszyny do zabijania. To oni torturowali dzieci! To jego klasa wykorzystywała seksualnie Faerael, bo na inne burdele nie było ich stać...

Roger zazgrzytał zębami, a Aileen pośpiesznie wykonała kilka ruchów rękami, na co Fay skinęła.

— Aileen ma rację, nie ma co teraz wracać do przeszłości. Liczy się tylko to, co przez nią powstało.

Marsden potwierdził, a jego siostra objęła się ramionami. Tylko Roger pokręcił z irytacją głową.

— Czyli za Enrightem stoją oburzeni rolnicy, bo wcześniej zwerbowani Obdarowani odeszli, tak?

— Tak.

— Znacie ich?

— To nasi rówieśnicy, chyba przewodniczy im Zander, którego rodzice zginęli podczas wojny.

Fay wciągnęła głęboko powietrze.

— Uda się ich znowu do nas przekonać? Co mówili, gdy poszli za Enrightem?

— Twierdzą, że nic nie osiągniemy drogą pokojową.

— Mają też urazę do Założycieli — wtrąciła smutno Farina. — Mówią, że jesteś oszustką, bo urodziłaś się jako Lockridge, a oni nie będą prowadzeni przez członkinię rodu Założycieli.

Fay zmarszczyła brwi.

— A czy oni wiedzą, że Caton i Kestrel też pochodzą z rodzin Założycieli? Tak chętnie ćwiczą z nimi na placu treningowym i adorują jako mentorów, a teraz nagle pochodzenie ma jakieś znaczenie?

Farina wzruszyła ramionami.

— Nie znają cię, bo ty nigdy się tam nie pojawiasz.

Fay przygryzła dolną wargę. Odwróciła wzrok z powrotem na notatki, w których zaczęła coś rozrysowywać.

— Dobra, więc mamy rolników Enrighta i Adeptów Zandera. Obie grupy są nastawione wojowniczo i raczej ciężko będzie je zjednać, chociaż postaram się porozmawiać z Zanderem.

— Fay... — zawahał się Marsden. — Może lepiej nie? Zander cię nie lubi i...

Fay uśmiechnęła się chłodno.

— Niech zgadnę, odeszli nie tylko dlatego, że nazywam się Lockridge? Odeszli, bo zostałam Dotknięta.

Marsden opuścił głowę, a Farina niepewnie skinęła.

— Mówią o tobie złe rzeczy. Zresztą o Aileen też.

Fay popatrzyła na Aileen, która jeszcze bardziej się skuliła.

— No cóż, może ich jakoś przekonam, a jak nie, to trudno, mamy inne sprawy do załatwienia. Allencourtowie podjudzają przeciwko Radzie uczonych, do nich dołączają też ci, którzy nauki nie mogą pobierać. Lockridge'owie sprawiają, że wojsko nadal nie chce się podporządkować, ale teraz Emmet zaatakował ich statek kupiecki, więc ponieśli straty... — Ściągnęła brwi i zacisnęła usta. — Możliwe, że po działaniach Emmeta Lockridge'owie i Crawfordowie zaczną tracić wpływy, co my możemy wykorzystać, przedstawiając Radzie nasze pomysły.

— Jak najbardziej możecie.

Fay, Aileen, Roger, Farina, Marsden oraz większość zgromadzonych wokół stołu obrad podskoczyli, przerażeni, usłyszawszy wesoły ton Mistrza Ognia.

Allard wpatrzył się w nich z uśmiechem, unosząc ręce w poddańczym geście.

— Przychodzę w pokoju, nikt inny o tym nie wie.

Frometon ponownie zmienił pozycję, aby lepiej obserwować sytuację.

* * *

Szok, jaki ujrzał w rozszerzonych oczach Fariny oraz Marsdena sprawił, że Allard tylko poszerzył uśmiech.

— Wujku, co ty tu robisz?! Fay, naprawdę nic mu nie mówiliśmy i dbaliśmy, żeby nikt nas nie widział!

Allard zerknął na Fay, której spojrzenie wędrowało od bliźniaczego rodzeństwa do Allarda i z powrotem. W końcu dziewczyna popatrzyła na Rogera, a gdy ten wciąż stał nieruchomo, wzruszyła ramionami i powiedziała:

— Jesteś najmniej zagrażającym członkiem Rady. Jeśli już ktoś miał nas nakryć, to dobrze, że to byłeś ty.

Allard złapał się za serce.

— Czuję się urażony! „Najmniej zagrażający"? No wiesz!

Aileen uśmiechnęła się przyjaźnie, a Fay wykrzywiła usta w półuśmiechu.

Allard wrócił pamięcią do pierwszych tygodni Lockridge w Fortecy i roześmiał się w duchu. „Mało się zmieniłaś".

Rozpoznałeś pismo, prawda? Co Rada powiedziała na nasze propozycje?

— Wiemy już, co myśli Kestrel, więc jej zdania możesz nam oszczędzić. — Skrzywiła się Fay. — Porozmawiała ze mną przez chwilę i wyraziła swoje zdanie dobitnie.

Allard parsknął krótkim śmiechem. „Oczywiście, że Kestrel od razu do ciebie poszła".

— Taaak, tego się właśnie spodziewałem po tym, jak wybiegła ze spotkania.

Spojrzał na Aileen. Dziewczyna stała przygarbiona, jakby nieco wycofana, i Allard pomyślał, że pewnie mało kto z obecnych w ogóle rozumiał migowy, więc mógł porozmawiać z Aileen.

— To był świetny pomysł, żeby podrzucić to Acelinowi. Oczywiście Kestrel od razu zyskała możliwość do rzucania oskarżeń, dlatego radzę ci się mieć teraz na baczności. Amaryllis i Caton stanęli po stronie Acelina. Amaryllis również zainteresowała się waszym pomysłem dotyczącym regulacji prawa, a ja z Catonem próbowałem wczoraj wypytać Faerael i Saerael o te projekty wojskowe i... No cóż... — Westchnął. — Część uważa tak, jak Kestrel. Boją się, że to zmieni ich w niewolników. Ale inni chętnie dowiedzą się więcej.

Fay pokiwała głową, gestem zapraszając Allarda bliżej. Przyjrzała mu się uważnie, na co uniósł lewy kącik ust, bo zawsze bawiła go podejrzliwość i analizujący wzrok Lockridge, który cechował dziewczynę już w momencie, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, około dziesięć lat temu.

— Co tu w ogóle robisz?

— A jak myślisz? — Uśmiechnął się nieznacznie. — Chcę z wami spiskować. Od dawna śledziłem wasz ruch, ale teraz już widzę, że faktycznie ma on sens i chcecie walczyć o coś konkretnego. Rada nie do końca wie, jak na was zareagować, dlatego pomyślałem, że mógłbym zostać waszym łącznikiem, dzięki któremu lepiej na nią wpłyniecie.

— Wiesz już, że to nie my zniszczyliśmy te budynki i statek kupiecki?

— Teraz już wiem. — Na twarzy wciąż błądził mu wesoły uśmiech. — Nawet nie wiesz, jak wkurzony jest teraz Seril. Podobno w jego domu służba musi chodzić na palcach, a żona cały czas się wydziera.

Allard zauważył, że Fay zacisnęła usta i mimowolnie drgnęła. Nie chciał jej denerwować, robił to z żalem, ale musiał się dowiedzieć, jaki miała stosunek do swojej rodziny. Niestety nie zmienił się on mimo wielu lat, Fay jednak udawała, że było inaczej, bo zaraz uśmiechnęła się fałszywie.

— Mam nadzieję, że przez to zmniejszą się ich wpływy.

Mistrz Ognia wzruszył ramionami.

— Możliwe, ale Założyciele i tak mają pieniądze oraz w miarę dobre stosunki z Kongresem.

Fay zmarszczyła mocno czoło, a Allard niemal się roześmiał, kiedy wychwycił uderzające podobieństwo do Kestrel.

— Masz więc jakąś propozycję? Zgaduję, że nie przyszedłeś po prostu pogratulować nam pomysłów.

Allard na powrót rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

— W planach jest bal z okazji Święta Czterech Żywiołów. Rada planuje zaprosić Założycieli do Fortecy.

— Co?!

— Jak to?!

— Zdrada!

— Rada się ugięła?!

Allard popatrzył najpierw na Fay, a potem Aileen. Obie, mimo pojawiających się kolejnych okrzyków tłumu, pozostawały bez ruchu. W końcu Fay podniosła głos:

— Przecież tego chcieliśmy, czyż nie? Ugody. Pojednania. Walki o te same wartości. — Wykrzywiła usta w imitacji uśmiechu. — A jaka może być do tego lepsza okazja od Święta Czterech Żywiołów, podczas którego wszyscy stajemy się równi i celebrujemy stworzenie świata?

— I interesy — dodał radośnie Allard. — Nie zapominaj, że bale są stworzone dla interesów i zawierania umów.

Fay poszerzyła uśmiech.

— Właśnie.

* * *

Kiedy tylko Kestrel usłyszała o planach wspólnego balu z rodami, od razu wyszła z obrad Rady. Pośpiesznie opuściła Fortecę, ignorując nawoływania Acelina, i udała się do znajdującej się niedaleko stajni, gdzie Obdarowani trzymali konie.

„Jak mogą ich zapraszać?! Czy przeszłość naprawdę nic nie nauczyła tych idiotów?", pomyślała wściekła. Czuła, że dłonie trzęsły jej się z gniewu, a przez ciało przeskakiwały kolejne gwałtowne impulsy.

Rozejrzała się dookoła i zacisnęła pięści. Kilkakrotnie obróciła pierścień.

Chciałaby spalić Fortecę razem ze wszystkimi zdrajcami, którzy zamierzali wyciągnąć dłoń do Założycieli. Pragnęła patrzeć, jak pozostałe przy życiu trzy rody błagają ją o litość. Marzyła o ich łzach. O szlochu. O przeprosinach.

Przygryzła wargę niemal do krwi i zdusiła krzyk frustracji, a potem szybkim krokiem weszła do stajni.

Uśmiechnęła się na widok skarogniadej klaczy, do której powoli podeszła.

Faeyari wychyliła łeb, a Kestrel wyciągnęła rękę, aby z troską pogładzić białą plamkę na czole zwierzęcia. Wciągnęła głęboko powietrze i stopniowo się uspokajała, wykonując regularne ruchy. Przez chwilę po prostu rozkoszowała się miękkością futra wierzchowca, a potem zerknęła na przygotowany sprzęt do jazdy.

— Jesteś chętna? Tym razem nie będziemy musiały się hamować ze względu na Farinę i jej beznadziejną klacz.

Nie minęło wiele czasu, a Kestrel mknęła na grzbiecie Faeyari, w pełni oddając się pędowi, który obie kochały. Wychowana jako Da Ville, radziła sobie z większością koni, ale tylko Faeyari, w języku ifnariańskim oznaczająca iskrę, spełniała jej wszelkie wymagania — jedna z najszybszych w Fortecy, lekka i zwinna, o silnym temperamencie, a jednocześnie pełna gracji we wszystkich ruchach.

Kestrel uwielbiała dzikość ich wspólnych przejażdżek i to, że dzięki nim prawie zawsze była w stanie pozbyć się natrętnych myśli. Tym razem jednak nie udało jej się oczyścić umysłu i kiedy później czesała Faeyari, wciąż czuła, że furia tylko się kumuluje, aby w końcu uwolnić się ze wzmożoną siłą.

— Czego chcesz? — rzuciła szorstko, rozpoznając kroki Coreen. — Nie powinnaś zajmować się Fay? Co ta kretynka teraz robi?

Coreen przez pewien czas milczała, a gdy Kestrel na nią spojrzała, zrozumiała, że dziewczyna się wahała. Kestrel z przyjemnością użyłaby w tamtym momencie przemocy, ale jakimś cudem, sama nie miała pojęcia jakim, uśmiechnęła się fałszywie i odezwała udawanie miłym głosem:

— Chyba chcesz mi coś powiedzieć?

Coreen skinęła i zaczęła mówić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro