Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stojąc na niewielkim wzniesieniu, z którego mógł dość dobrze widzieć kolejki ustawiające się do dostaw humanitarnych, Acelin robił to, co lubił najbardziej — obserwował.

Wśród długich łańcuchów ludzi różnej płci, pozycji i rasy mężczyzna dostrzegał kierujące stoiskami Kapłanki Bieli — Alyssę oraz Nevę, Obdarowane Parapsychiką mieszkanki Ifnarii, które przybyły z pomocą dla obywateli Ornaes.

Wzrok Acelina padł na Allarda, uśmiechniętego blondyna, który razem z innymi Obdarowanymi pilnował porządku i uczciwości przy odbieraniu racji. Acelina momentami przerażało, że musieli rozgraniczać ludziom jedzenie, niekiedy brutalnie odpychając zachłannych, którym zawsze było mało. Budowniczy i rzemieślnicy — grupa silniejszych — oraz kupcy — sprytni i zapatrzeni we własny interes — już nie raz stanowili problem, wywołując bójki. W tamtej chwili Allard również coś żywo tłumaczył jakiemuś wyższemu od siebie, awanturującemu się umięśnionemu mężczyźnie.

Acelin stłumił westchnienie, rozglądając się dookoła. Stoiska ustawiono niedaleko portu, na prowizorycznym placu targowym, więc bez problemu widział powiewające bandery statków handlowych Ifnarii — żółta jaszczurka wspinała się po fioletowym równoległoboku na tle rozdzielonych czernią pasów czerwonego, niebieskiego i białego.

Naraz uwagę Acelina przyciągnęły wrzaski oraz podniesiony, gniewny głos Mistrzyni Ognia.

Obrócił się, spoglądając na klęczących na popękanej kostce brukowej mężczyzn. Jeden z nich, o wiele tęższy i wyglądający na starszego, z podbitym okiem oraz rozczochranymi, sięgającymi ramion ciemnymi włosami, zaciskał wściekle pięści, zgrzytając zębami. Drugi natomiast — wychudzony, dwudziestokilkuletni szatyn — prawą ręką próbował zatamować cieknącą z rozciętego łuku brwiowego krew, jednocześnie nie spuszczając wzroku z patrzącej na nich z góry Mistrzyni.

— Pani! To nie moja wina, ten przeklęty bękart próbował mnie okraść! — syknął kupiec, ręką wskazując młodszego chłopaka. — Ja go znam, ten ignorant nawet nie wierzy w Opatrzność! Nie uczęszcza na msze, on...

— Milcz!

Acelin podszedł bliżej, zauważając, że handlarz zadrżał pod zmarszczonymi brwiami i ostrym tonem Kestrel. Młodzieniec natomiast zastygł w bezruchu, wpatrując się w Mistrzynię Ognia oraz jej rubinowy pierścień wielkimi z przerażenia oczami.

— Co mnie obchodzi, w co wierzycie? Dla mnie możecie nawet składać ofiary lampom ulicznym albo kostce brukowej, nie interesuje mnie, na co marnujecie swój czas. — Zmrużyła oczy. — Nie marnujcie mojego.

— Co się dzieje? — odezwał się w końcu Acelin, przenosząc wzrok na zirytowaną Kestrel.

Prychnęła.

— A jak myślisz? Idioci nie potrafią z wdzięcznością przyjąć tego, co im ofiarujemy.

Acelin uniósł brwi, zerkając na drobnego chłopaka.

— Wstańcie — rzucił zdecydowanym, ale przyjaznym głosem. — Nie musicie dodatkowo obcierać sobie kolan. — Wykrzywił usta w półuśmiechu, spostrzegając kątem oka, że Kestrel przewróciła oczami. — Powiedzieliście już Mistrzyni, dlaczego się pobiliście?

— Powaliłem go, bo mnie okradł!

— Wziął podwójne racje! Widziałem, jak zabrał dziewczynie!

Kupiec fuknął, czerwieniejąc na twarzy. Ręce zacisnął w pięści i spojrzał na chłopaka z mocno ściągniętymi brwiami.

— Ladacznica była mi winna pieniądze, bezbożniku! Zadłużyła się dla swojego bachora, a ja też muszę jakoś wykarmić swoje! Co według ciebie byłoby lepsze? Zabrać jej jedzenie czy wyrzucić razem z bękartem z domu?!

— Może teraz umrą w tym domu z głodu?! Wie pan w ogóle, w jakich warunkach żyją?

— A ty niby wiesz?! — Handlarz najpierw zmrużył, a potem rozszerzył oczy, wycelowawszy palcem w rozmówcę. — To twoje dziecko! Przyłaziłeś pod jej mieszkanie!

— Traktuje ją pan jak śmiecia!

Kiedy szatyn zbliżył się do kupca zgarbiony, z zaciśniętymi pięściami i szczęką, Kestrel machnęła ręką, oddzielając skłóconych iskrami, od których odskoczyli, wystraszeni.

Acelin nawet nie drgnął, już wcześniej przewidując ruch kobiety.

— To już inna sprawa. — Podniosła głos, ponownie zaszczycając dwóch mężczyzn wrogim spojrzeniem. — Jeśli dziewczyna faktycznie jest winna pieniądze, i to od dłuższego czasu, a nie ma jak ich oddać, to wierzyciel ma prawo zabrać sobie coś innego, co do niej należy. Jedzenie pewnie i tak ma mniejszą wartość niż suma, którą jest winna.

— Nie będzie miała czym wykarmić dziecka!

Kestrel uśmiechnęła się złośliwie.

— To mogła ograniczać z tobą kontakty. Może teraz byłaby w o wiele lepszej pozycji.

Handlarz roześmiał się głośno, a oczy młodzieńca rozbłysły z wściekłości. Mimo chudego, dość lichego ciała, na groźnej twarzy pojawiła się zawziętość.

— To wszystko wasza wina! Straciłem pracę przez wojnę, bo spaliliście fabrykę, w której pracowałem! Przeklęte żywiołowe potwory!

Kestrel poszerzyła uśmiech, a Acelin głęboko wciągnął powietrze, rozpoznając żądny krwi błysk w oczach Mistrzyni.

— Możesz już iść się modlić do swojej lampy, wierzący kupczyku — zironizowała, a potem wyciągnęła rękę, nagłym szarpnięciem przyciągając do siebie drobnego szatyna. — Ty, złodzieju, zostajesz.

Starszy mężczyzna ponownie wybuchnął śmiechem, głośno dopraszając się o możliwość obserwowania procesu wymierzania kary, jednak gdy tylko Kestrel spojrzała na niego ciemnymi, mrocznymi oczami, drgnął, wystraszony, i wycofał się w tłum.

Acelin zobaczył, jak Kestrel machinalnie obraca rubinowy pierścień. W następnej chwili z ust chłopaka wydobył się stłumiony syk, a twarz wykrzywił mu grymas bólu.

— Puść go — oświadczył chłodno, pewnym ruchem zaciskając palce na nadgarstku kobiety.

Młodzieniec odetchnął niemal od razu, kiedy przepływ gorącej energii z rąk Mistrzyni Ognia został zatrzymany. Na zmianę spoglądał to na Acelina, to na Kestrel.

Acelin czuł, jak szybko biło jego serce.

— Słyszysz? Puść go.

— Niby dlaczego? Mam prawo wymierzyć sprawiedliwość.

— Nie tak i nie w tej sytuacji. Kestrel, nie będę więcej razy powtarzał. Puść go.

Mistrzyni prychnęła i przewróciła oczami, ale odsunęła się o dwa kroki. Zaszczyciła Acelina piorunującym wzrokiem, a później wyminęła go, zmierzając w stronę kolejek do stoisk.

Acelin westchnął ciężko, dociskając opuszki do poparzonych dłoni złodzieja. Nie minęła chwila, a zaczerwienienia całkowicie zniknęły.

— Opatrzyć ci też tę ranę na łuku brwiowym? — zapytał, podnosząc rękę.

— Dziękuję, naprawdę panu dziękuję. — Chłopak energicznie pokiwał głową, z wdzięcznością wpatrując się w oczy Acelina. — Dlaczego mi pan pomaga?

— Bo mogę. — Acelin się uśmiechnął. — Zaczekaj... — Sięgnął do przewieszonej przez ramię torby, z której wyjął pieniądze. — Masz. Daj to swojej dziewczynie, niech spłaci chociaż część długu. Jeśli chcesz, mogę porozmawiać z rybakami. W miarę mi ufają, więc może przyjmą cię do pracy...

Z oczu chłopaka spłynęły łzy, a on sam padł na kolana, z których Acelin od razu go podniósł.

— Nie wygłupiaj się.

— Przepraszam, że obwiniłem was o wojnę. Ja po prostu...

Acelin pokręcił głową.

— Miałeś rację, mówiąc, że spaliliśmy fabryki. To fakt, więc dlaczego miałbyś go przemilczeć? Wszyscy popełniamy błędy impulsywności. To był jeden z naszych, twoim było zaatakowanie wierzyciela partnerki.

Młodzieniec skinął.

— Jeszcze raz dziękuję. Mistrz Acelin, prawda? Dziękuję.

Acelin skłonił głowę, uśmiechając się subtelnie. Kiedy chłopak odszedł, stanął na palcach, aby wypatrzeć Kestrel. Nie zajęło mu to dużo czasu, Kestrel była bowiem jedyną kobietą na placu, która nosiła spodnie i całkowicie rozpuszczone włosy.

— Co? Przyszedłeś mi prawić morały i cytować po kolei prawa ludzi? — prychnęła, jak tylko go zobaczyła. — Wielki Acelin Sprawiedliwy, który bezlitośnie wymordował cały oddział pod Fortecą?! Zaraz pewnie powiesz, że w afekcie, prawda? Że broniłeś córeczki, żonki i tej niemowy, co? — Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, kiedy zmarszczył brwi. — Fakt pozostaje faktem, Acelinie. Zabiłeś ich, a oni pewnie też mogliby się wytłumaczyć z wysadzenia dzieci chęcią ochrony swoich.

— Myślisz, że nie żałuję tego, co zrobiłem? To ty uważałaś, że powinienem się cieszyć.

Kestrel wzruszyła ramionami.

— I dalej tak uważam. Zasłużyli. Tak samo ten zakochany dureń.

— Alyssa i Neva tutaj są. Sądzisz, że nas nie obserwują? Pewnie wszystko już przekazały Desirae, łącznie z twoim wybuchowym zachowaniem. — Westchnął, unosząc rękę, aby przetrzeć twarz. Słońce prażyło coraz mocniej. Nagle poczuł się zmęczony. — Musimy być ostrożni.

Mistrzyni Ognia przewróciła oczami.

— Będziesz mnie dalej śledził czy już mogę sobie pójść? Spokojnie, zaraz grzecznie założę rękawiczki i nikogo nie dotknę.

Acelin pokręcił głową, ale odsunął się, pozwalając Kestrel odejść. Doskonale wiedział, że kilka lat temu popełnił błąd. Błąd, którego nigdy nie zapomni, bo nie będzie w stanie wymazać ze wspomnień widoku pozostawionych za sobą zwłok, które wciąż nawiedzały go w koszmarach. Nigdy nie zapomni tamtego dnia.

* * *

Wracając do Ornaes po kilku latach, Coreen miała nadzieję, że poczuje coś wyjątkowego. Wierzyła, że stolica przywoła szczęśliwe obrazy, a dźwięki asmariańskiego sprawią, że zrozumie, iż po długim czasie wreszcie wróciła do domu. Nic takiego się jednak nie stało, a jedyne, co się w niej pojawiło, to zagubienie. Coreen znajdowała się w kompletnie obcym miejscu i wśród nieznanych ludzi.

Przełknęła ślinę, starając się patrzeć prosto przed siebie, kiedy mijała kolejnych głodnych, brudnych bezdomnych. Przed drzwiami wielu budynków, zwłaszcza świątyni Opatrzności oraz różnych sklepów, wychudzone matki tuliły do piersi cicho kwilące zawiniątka. Coreen podejrzewała, że niemowlęta nie miały już sił głośniej domagać się pomocy. Widziała też skulonych, często pobitych mężczyzn, żebrzących staruszków i błąkające się po ulicach dzieci, które pozbawione opieki, wałęsały się bez większego celu, raz po raz łapiąc przechodniów, aby ci im pomogli — podarowali pieniądze na rodziców lub rodzeństwo, przygarnęli albo zatrudnili.

Mimo prażącego słońca i czoła ociekającego potem Coreen przeszły dreszcze. Stolica Ornaes przepełniona była wiszącą w powietrzu śmiercią — widokiem głodu, choroby i ran, zarówno psychicznych, jak i fizycznych, których większość mieszkańców nie potrafiła wylizać, nawet po upływie kilku lat. Ornaeńczycy zdążyli odbudować sporą część miasta, ale nie byli w stanie odbudować własnego życia.

— Masz za dużo talonów na jedzenie? Daj, proszę! — Niewysoki, niedożywiony nastolatek kurczowo chwycił Coreen za ramię.

— Nie mam żadnych, przykro mi...

Przygasłe, zamglone oczy chłopaka zaświeciły się, kiedy zobaczył złotą jaszczurkę, zdobiącą szyję Coreen.

Dziewczyna w porę wyrwała się i odskoczyła, zanim żebrak dosięgnął medalika. Serce zabiło jej szybciej, gdy popatrzyła mu prosto w oczy i zobaczyła w nich jedynie zwierzęcą żądzę przetrwania. Dla bezdomnego łańcuszek stanowił szansę na lepsze dni, a dla Coreen był czymś, co obiecała nosić mimo każdej przeciwności. Nie mogła złamać obietnicy.

Chłopak gwizdnął najpierw raz, długo i przeszywająco, a potem jeszcze dwa razy, krótko i wyzywająco.

Coreen zadrżała, rozglądając się dookoła — została otoczona przez grupę kościstych, zaciskających pięści nastolatków. Chociaż przyduże ubrania wisiały na ich lichych ciałach, to oczy błyszczały im złowieszczo, a brwi i nosy marszczyły się wrogo.

Rozchyliła usta, głęboko wciągając powietrze. W jednej chwili wypróbowała niemal wszystkich technik uspokojenia się, jakich ją nauczono — głębokiego wdechu oraz długiego wydechu, liczenia od tyłu oraz zaciskania i rozluźniania wybranych mięśni.

„Muszę się dostać do Fortecy", pomyślała, lustrując otoczenie.

Przy jednym ze stoisk stała długowłosa Kapłanka Bieli, która spojrzała wprost na Coreen. Dziewczyna odruchowo położyła dłoń na złotej jaszczurce.

— Wiecie, ile jedzenia kupimy?

— Myślicie, że to czyste złoto?

— Ciekawe, za ile by poszło!

W momencie kiedy każdy z nastolatków zrobił krok w stronę Coreen, ona obróciła się na pięcie i puściła biegiem w tłum.

„Muszę się dostać do Fortecy. Tylko tyle. Forteca", powtarzała w myślach, przeciskając się między mężczyznami, kobietami i dziećmi. Słyszała, jak grupa złodziei nadal ją goni, wściekle wykrzykując groźby, ale starała się skupiać jedynie na celu — wydostaniu się z miasta i dotarciu do Fortecy. W duchu dziękowała samej sobie, że przez lata dbała o kondycję. Wdzięczna była także losowi, który pozwolił jej dobrze jeść, przez co mogła biec o wiele dłużej i szybciej niż osłabione, głodne chłopaki.

Odnajdując spokojniejsze miejsce, zdjęła łańcuszek i upewniwszy się, że nie wypadnie, wcisnęła go pod ubranie.

Nie powinna się nim publicznie chwalić.

* * *

Fortecę Czterech Żywiołów Coreen znała głównie z usłyszanych historii, ale żadna nie oddawała w pełni surowej potęgi, jaką stanowiła siedziba Obdarowanych.

Grube kamienne mury z czworobocznymi wieżami w odpowiednich, symetrycznie wymierzonych miejscach sprawiały wrażenie górujących nad człowiekiem, który odważył się pod nimi stanąć. Połączone z głównym budynkiem skrzydła tworzyły wokół równo przystrzyżonej, miękkiej trawy literę „U".

Coreen bez problemu zauważyła, która część jeszcze kilka lat temu stanowiła gruzy — wschodnia wyglądała na nowszą. Z przyśpieszonym sercem rozejrzała się po otoczeniu, wychwytując kolejne barwy — Obdarowanych Powietrzem ubranych w biel lub srebro, zdobiący ciemne skóry Obdarowanych Wodą błękit oraz charakterystyczną dla Obdarowanych Ogniem czerwień. Z zachwytem podziwiała również kolorowe, bogate w rabaty ogrody, gdzie dostrzegła bawiącą się, piszczącą, najwyżej ośmioletnią dziewczynkę, obok której w milczeniu stała rówieśniczka Coreen. Obie nieznajome ubrane były na niebiesko.

— Hej, co tutaj robisz? No i kim jesteś?

Coreen podskoczyła na dźwięk donośnego, kobiecego głosu. Widząc jednak, że wychodząca z budynku brunetka uśmiecha się przyjaźnie, odetchnęła i uniosła kąciki ust.

— Coreen Devonshire. Podobno Forteca szuka służących? Mam przy sobie referencje od rodziny pewnego kupca, u którego pracowałam...

— Nic mi nie wiadomo o poszukiwaniach, ale przyda się każda para rąk. — Zmrużyła wesoło oczy, machnąwszy ręką. — Zostaw te papiery, pokażesz je Lucretii, to ona oficjalnie zatrudnia. Zaprowadzę cię.

Coreen podziękowała i ruszyła za trochę starszą od siebie dziewczyną.

* * *

Pod koniec dnia Coreen zdążyła już zapamiętać imię nowo poznanej brunetki, która okazała się często roześmianą Elverą. Przeprowadziła też niejedną rozmowę z przełożoną służących, Lucretią Carson. Po szczegółowej dyskusji na temat umiejętności Coreen przyjęto ją na początek do kuchni, gdzie Lucretia mogła obserwować, jak sobie radzi.

— Jacy byli twoi poprzedni pracodawcy? — Elvera przelotnie spojrzała na przygotowującą rybę Coreen, przerywając krojenie warzyw. — Odeszłaś czy cię wyrzucili?

Coreen uniosła brew.

— Myślisz, że gdyby mnie wyrzucili, daliby mi dobre referencje?

— Nie wiem. — Elvera wzruszyła ramionami. — Może miałaś romans z panią lub panem domu i chcieli dopilnować, że zachowasz milczenie?

Coreen pokręciła głową. Westchnęła.

— Na początku opiekowałam się kilkulatką, a potem zostałam guwernantką tej dziewczyny. Mój ojciec był nauczycielem i uczył mnie tego co wszystkich chłopców, więc mogłam kształcić ją w sposób, w jaki nie chciała żadna szkoła w Ornaes.

— I czemu przestałaś?

— Wyszła za mąż — mruknęła, z zaciekawieniem rozglądając się po kuchni, w której prace nagle przyspieszyły. — Myślisz, że mogłabym już dzisiaj usługiwać przy kolacji?

Elvera przygryzła policzek od środka, zerkając na żywo tłumaczącą coś kucharce Lucretię.

— Pewnie tak. — Uśmiechnęła się szeroko, wesoło mrużąc oczy. — A co, chcesz się już zacząć im pokazywać i podlizywać, licząc, że dadzą ci lepsze stanowisko? Uprzedzam, uważaj na Obdarowanych Ogniem i Powietrzem, zwłaszcza tych starszych, to straszne zrzędy i prędzej cię zdegradują, niż awansują.

Coreen skinęła z uśmiechem.

— Dzięki, zapamiętam.

* * *

Wcześniej opustoszała, zimna, przestronna i ponura sala jadalniana w porze kolacji zmieniła się nie do poznania — poprzednio mroczne ściany oświetlały płonące wesoło pochodnie, a puste długie stoły udekorowano klimatycznymi świecami oraz zastawiono porcelaną z najróżniejszymi potrawami, których już sam zapach powodował, że Coreen burczało w brzuchu.

Dziewczyna nagle przypomniała sobie głodujących mieszkańców stolicy i zacisnęła zęby. Służba co prawda jadła później i przez pewien czas Coreen oraz jej towarzyszki musiały zadowolić się jedynie wyglądem dań, ale doskonale wiedziały, że finalnie każda z nich się naje, a później zaśnie w ciepłym łóżku. Bezdomni walczyli zarówno o jedzenie, jak i miejsce do spania.

Chociaż Coreen stała z pochyloną głową z boku pomieszczenia wraz z Elverą oraz kilkoma innymi służącymi, uważnie obserwowała wchodzących Obdarowanych, starając się nadać bohaterom krążących po świecie plotek wyraźne twarze.

Jako pierwsi weszli członkowie Rady, którzy zajęli ustawiony prostopadle do reszty stół przy podwyższeniu.

Kątem oka spojrzała w kierunku przywódców Obdarowanych, powstrzymując chęć zaciśnięcia pięści, kiedy zobaczyła Mistrzynię Ognia — Kestrel była jedyną kobietą, której ciemne włosy swobodnie okalały twarz. Wyróżniała się także mocno podkreślonymi makijażem oczami oraz spodniami opinającymi biodra. Wyraźnie kontrastowała z resztą pań noszących suknie. Błyszczący nawet z oddali pierścień pocierała w zamyśleniu, wpatrując się w wejście do jadalni.

Coreen złączyła z przodu dłonie, dyskretnie wbijając w skórę paznokcie. Na chwilę przymknęła powieki i rozkoszowała się lekkim bólem odwracającym uwagę, a potem wzięła głęboki wdech i ponownie przeniosła wzrok na Radę.

Następnymi członkami, jakich rozpoznała, byli Acelin — ciemnoskóry Mistrz Wody, o którym pozytywnie wyrażali się niemal wszyscy rybacy i szkutnicy. Potem Caton — nieustannie poprawiający się na krześle Mistrz Powietrza — oraz Allard — zaledwie dwudziestotrzyletni blondyn, najmłodszy w Radzie Mistrz Ognia, z rozbawieniem szepczący do Catona. Na końcu Amaryllis — siedząca z wyprostowanymi plecami, ubrana w wytworną, posrebrzaną suknię Mistrzyni Powietrza, której twarz pokrywały głębokie blizny.

Coreen z zaskoczenia wstrzymała oddech, gdy cichy szept Elvery rozległ się tuż przy jej uchu:

— Uważaj. Niby nie widzi wyraźnie, ale i tak wie o wszystkim, co się dzieje wokół.

— Używa echolokacji? — wymamrotała, potulnie spuszczając wzrok.

— Czego?

— Czy odnajduje się w terenie za pomocą słuchu? W końcu jest Mistrzynią Powietrza. Klejnot Żywiołu na pewno w tym pomaga.

— A, tak, chyba tak. Skąd tyle wiesz?

Coreen wychwyciła zaciekawione spojrzenie Elvery.

— Tata uczył mnie też o Żywiołach.

Salę stopniowo wypełniły trzy dominujące kolory — symbolizująca Powietrze biel, należąca do władców Ognia czerwień oraz przypominający barwę morza niebieski. Przy jednym ze stołów zapanowały natomiast wszelkie odcienie brązu zmieszane z białymi koszulami oraz dodatkami w trzech przewodnich kolorach. Młodych Obdarowanych było jednak stosunkowo mało, Coreen naliczyła mniej niż pięćdziesięciu.

Po otrzymaniu znaku od Lucretii, zaczęła kluczyć z resztą służby pomiędzy stołami, zabierając puste talerze, przynosząc dodatkowe tace z posiłkami, owocami i napojami, a także upewniając się, czy ktoś nie ma jakiegoś konkretnego życzenia. Nieustannie pochylała się przed kolejnymi Obdarowanymi w ukłonie, ponownie dziękując sobie w duchu, że przez lata regularnie ćwiczyła mięśnie.

— Mistrzyni Kestrel cię prosi. — Elvera przystanęła z naczyniami.

Coreen poczuła, jak serce natychmiast jej przyspieszyło, a w gardle zaschło. Rozchyliła usta, robiąc kilka szybkich, płytkich oddechów.

— Mnie?

— To znaczy... — Elvera uśmiechnęła się przepraszająco. — Chciałaś się podlizać, prawda? Nikt nie chce do niej iść, więc to może być twoja szansa.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą, głośno wypuszczając powietrze, a potem zerknęła w stronę wyraźnie zdenerwowanej kobiety, która nie spuszczała wzroku z wejścia do sali.

— Czyli nie wywołała mnie z imienia?

— Nieee, no coś ty. — Elvera pokręciła głową, dodając ze śmiechem: — Mistrzyni Kestrel pewnie nawet nie wie, jak na nazwisko ma Lucretia, mimo że ona pracuje tutaj od wielu lat. Nie jesteśmy dla niej aż tak istotne.

Coreen skinęła, unosząc kąciki ust. W następnej chwili już szła w kierunku podwyższenia, ponownie lustrując je wzrokiem. Sześć spośród ośmiu krzeseł stało pustych, a przy stole zostali tylko Kestrel oraz Caton.

Rozejrzawszy się dookoła, szybko zlokalizowała przy jednym ze stołów Acelina, obejmującego uśmiechniętą kobietę o łagodnej twarzy. Obok nich rękami wymachiwała widziana przez Coreen wcześniej w ogrodzie radosna dziewczynka, której ponownie towarzyszyła milcząca, ale pogodna rówieśniczka Coreen. Allard także zajął miejsce przy swojej rodzinie — wszystkich cechowały identyczne, jasnoblond włosy.

— Mistrzyni — zaczęła oficjalnie Coreen, splótłszy dłonie i pochyliwszy nisko głowę.

Kiedy Kestrel obdarzyła ją wrogim spojrzeniem, dziewczyna wbiła paznokcie w skórę.

— Nie kojarzę cię — syknęła, przejeżdżając palcem po czerwonym pierścieniu. Przechyliła głowę i wyciągnęła rękę, aby unieść podbródek służącej, która z zaskoczenia wciągnęła gwałtownie powietrze. Uważnie przyjrzała się najpierw wystającym spod czepka blond włosom, a potem błękitnym oczom Coreen, z konsternacją marszcząc brwi. — Jesteś nowa?

— Tak, pani.

— Ktoś cię do mnie przysłał w ramach żartu? Kim jesteś? — Zacisnęła mocniej palce, a Coreen z trudem stłumiła jęk. — Zadałam ci pytanie.

— Nie, pani — wyjąkała, głębiej wbijając w dłoń paznokcie. Ból sprawiał, że utrzymywała kontrolę. Już wiedziała, dlaczego nikt ze służby nie chciał podejść do Kestrel. — Nazywam się Coreen Devonshire, mój ojciec był nauczycielem. Jestem nową służącą. Powiedziano mi, że czegoś Mistrzyni potrzebuje, więc...

— Kestrel, puść ją — wtrącił się zdecydowanym tonem Caton, wychylając się w stronę kobiet. — Nie strasz tych, co jakimś cudem postanowili nam usługiwać.

— Widzisz, jak ona wygląda? — warknęła w odpowiedzi Kestrel. — Kogoś ci może przypomina?

Caton pokręcił głową.

— Masz na myśli Dayane? Chyba za dużo wypiłaś, przecież ona miała o wiele jaśniejsze włosy.

Kestrel zamrugała, zwęziła oczy i po chwili odsunęła rękę, sięgając nią po prawie pusty kieliszek.

— Aż dziwne, ale chyba masz rację — burknęła i jednym łykiem wypiła resztę wina.

Caton z krzywym uśmiechem przyjął od innej służącej następną butelkę, po czym dolał zarówno Kestrel, jak i sobie. Zabębnił nerwowo palcami o stół.

— Amaryllis długo nie wraca, prawda? Sądzisz, że poszła porozmawiać z Nissą? Dlaczego nie mogą przyjść tutaj razem?

— Bo to kolejna kretynka, która próbuje się izolować od swoich.

Mistrz Powietrza w końcu popatrzył na wciąż oczekującą polecenia Coreen.

— Wybacz, Mistrzyni chce, żebyś przyprowadziła tutaj Fay Lockridge. — Poszerzył uśmiech, z zadowoleniem przyjmując, że po wymówieniu nazwiska Fay na twarzy Kestrel zagościła jeszcze większa irytacja. — Sypialnie młodych, niezamężnych Obdarowanych są na pierwszym piętrze. Pokój Fay jest w zachodnim skrzydle, drugie drzwi na prawo.

W momencie, w którym z ust Kestrel ponownie padło „kretynka", Coreen zmierzała już na piętro, robiąc głębokie wdechy.

„Udało się", pomyślała, kątem oka spoglądając na pozostawione przez paznokcie zaczerwienione szramy na dłoniach. „Zawsze mogły to być poparzenia".

Na zewnątrz chmury przysłoniły niemal całe niebo, przez co korytarze, podobnie jak jadalnię, oświetlało jedynie światło pochodni.

Coreen przystanęła przed odpowiednimi drzwiami i zapukała dwa razy. Usłyszawszy zaproszenie, z nisko pochyloną głową wślizgnęła się do pogrążonego w półmroku wnętrza.

— Panno Fay.

— Możesz postawić jedzenie, gdzie chcesz, dziękuję.

Coreen zamrugała, spoglądając na siedzącą przy biurku, pochyloną nad książkami Fay. Kruczoczarne, częściowo związane włosy w większości opadały na szyję oraz czoło bladej, ubranej w spodnie dziewczyny z widoczną niedowagą.

Przymknęła powieki, ponownie wbijając paznokcie w skórę. Przed nią znajdowała się była podopieczna Kestrel, Fay z rodu Lockridge, o której plotki krążyły nie tylko po całym Ornaes, ale i po Ifnarii.

Wciągnęła głęboko powietrze, wracając pamięcią do usłyszanych historii.

„Pochłonięta przez Chaos."

Coreen zerknęła na ciemne rękawiczki zakrywające dłonie Obdarowanej Ogniem.

„Straciła kontrolę i podpaliła dom."

„Rzadko używa zdolności."

„Prawdopodobnie wciąż stanowi zagrożenie. Córka Chaosu."

Coreen przełknęła ślinę.

— Panno Fay, nie przysłano mnie z jedzeniem.

Minęła dłuższa chwila, nim dziewczyna w ogóle zareagowała. W końcu jednak westchnęła, odwracając głowę w kierunku służącej, którą zaszczyciła spojrzeniem podkrążonych, trochę zaczerwienionych, ale iskrzących oczu. Zmarszczyła brwi w wyrazie konsternacji.

— Widzę — odparła powoli, uważnie lustrując Coreen. — No więc? Po co cię przysłali?

— Mistrzyni Kestrel prosiła przekazać, aby stawiła się panna na kolacji.

— Mhm, ona na pewno poprosiła. — Fay wykrzywiła usta w imitacji uśmiechu, a Coreen spostrzegła, że przez oczy Obdarowanej przemknął złośliwy cień. — Cóż, możesz przekazać Mistrzyni, że dziękuję za propozycję, odmówienie sprawia mi ogromną przykrość, ale jestem zbyt zajęta i nie skorzystam.

Coreen otworzyła i od razu zamknęła usta, na zmianę splatając i rozplatając ręce, podczas gdy Fay wróciła do analizowania tekstu.

„I co ja powiem Kestrel? Przecież spali mnie żywcem, jeśli nie spełnię jej oczekiwań", pomyślała, w panice rozglądając się po sypialni, praktycznie opanowanej przez książki i notesy. Przy równo posłanym łóżku leżało parę tomów z włożonymi do środka kartkami, a biurko okupowały kolejne, z tym że otwarte na konkretnych stronach, łącznie z kilkoma zapisanymi przez Obdarowaną zeszytami.

— Nie przekażesz jej tego, prawda? — odezwała się znowu Fay, unosząc kąciki ust. — Chodź, podejdź i nie przejmuj się. Tak naprawdę nie oczekiwałam, że to zrobisz. Żadna służąca nie spełniłaby takiego polecenia. Chyba jesteś nowa, prawda? Ale na pewno już wiesz, że największy autorytet mają tutaj członkowie Rady.

Coreen pokiwała głową, kątem oka zerkając na zaznaczone linijki tekstu. W duchu uśmiechnęła się, rozpoznając język.

— Uczy się panna manipulacji energią? To wyższe zdolności, prawda?

— Tak, ale nie potrafię zrozumieć niektórych instrukcji, bo są napisane w... — urwała, nagle rozszerzając oczy i spoglądając prosto na Coreen. — Skąd wiesz, o czym się uczę? Znasz staroifnariański?

Coreen wstrzymała oddech, czując, że na karku pojawiły jej się kropelki potu, a serce przyspieszyło.

— Mój ojciec był nauczycielem i mnie też nauczył kilku rzeczy — wymamrotała, odruchowo wbijając paznokcie w dłonie. — Po jego śmierci byłam guwernantką dziewczyny, z której rodziną wyjechałam do Ifnarii.

Kiedy oczy Fay się zaświeciły, Coreen poczuła ucisk w okolicy serca.

— Potrafisz to przetłumaczyć? — Wskazała ręką podkreślony fragment. — Co mam zrobić?

Coreen pochyliła się nad biurkiem i przyjrzała uważnie.

— Przepływ Woli powinien być nagły i silny, skumulowany na opuszkach palców, które muszą się o siebie otrzeć tuż po szybkim obróceniu dłonią.

Fay zademonstrowała ruch, nie ściągając rękawiczek.

— Tak?

Coreen skinęła.

— Tak.

Na twarzy Fay zagościł pełen radości uśmiech, który sprawił, że przez chwilę na nowo wstąpiło w nią życie. Zapisała kilka zdań na jednej z kartek, a potem wstała, prawie tracąc równowagę.

Coreen nie zdążyła nawet zareagować, ponieważ nogi i ręce nagle odmówiły jej posłuszeństwa. Odetchnęła z ulgą, gdy Fay sama wsparła się na oparciu krzesła, kurczowo zaciskając na nim drżącą dłoń, a drugą automatycznie unosząc w geście odmowy pomocy.

— Może jednak przyniosę jedzenie, a panna się położy i odpocznie?

Fay pokręciła głową.

— Nie, nie mam ochoty na dodatkowe starcia z Kestrel — westchnęła, ogarniając wzrokiem pokój. — Poczekaj chwilę na zewnątrz, zaraz do ciebie dołączę.

Coreen skinęła, ukłoniła się i wyszła z pomieszczenia. Kilka minut później wraz z ubraną bardziej elegancko, lecz dalej w spodnie, Fay wkroczyła do sali jadalnianej, niemal od razu zauważając, że Caton dosiadł się do Allarda i teraz szczerze śmiał się razem z nim i jego rodziną.

Wzrok Fay również powędrował w kierunku chłopaka, a na jej twarzy zagościł nieznaczny uśmiech, który szybko zniknął, gdy zobaczyła zbliżającą się Kestrel.

Coreen odruchowo zrobiła krok w tył, na co Fay zareagowała uniesieniem drżących kącików ust. Chwilę później jednak przemęczoną twarz dziewczyny wykrzywił gniew, kiedy z zaciśniętymi pięściami i zmarszczonymi brwiami z początku wysłuchiwała wściekłych pretensji Kestrel, a potem sama odwdzięczała się tym samym.

Coreen bez problemu odnalazła podobieństwa w gestykulacji i mimice Fay oraz jej byłej mentorki — kobiety identycznie ściągały brwi i wyprężały dumnie plecy, jednocześnie nieznacznie pochylając się do przodu. Kiedy nie mogła usłyszeć, o czym rozmawiały, odwróciła wzrok i spostrzegła, że Allard zdążył się już zirytować i teraz groźnie marszczył brwi w kierunku mężczyzny, z którym prowadził zażartą dyskusję. Caton kręcił się nerwowo, bębniąc palcami w stół, a siedzący obok niego blondyn, przypominający starszą wersję Mistrza Ognia, niemal bez mrugania wpatrywał się w krążącą w pobliżu Elverę.

Jednak większość Obdarowanych nadal jadła oraz wesoło rozmawiała, a służący zabierali i przynosili kolejne talerze, żartując między sobą. W końcu i Fay zajęła miejsce obok milczącej dziewczyny z ogrodu, która na widok Obdarowanej Ogniem zaczęła żywo gestykulować. W tamtym momencie Coreen rozpoznała w niej niemą, przybraną córkę Acelina oraz jego żony, Isis.

Coreen spojrzała na dłonie, nagle zdając sobie sprawę, że przez cały ten czas wbijała w nie paznokcie. Westchnęła, wciągając powoli i głęboko powietrze, które potem wypuściła z sykiem. Osiągnęła swój cel. Dotarła do tego nieznanego sobie miejsca pełnego obcych ludzi, po których nie wiedziała, czego się spodziewać.

Dotarła do Fortecy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro