Rozdział II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia Lucretia postanowiła sprawdzić Coreen w roli sprzątaczki.

I tak, klęcząc na pulsujących bólem, zaczerwienionych kolanach, Coreen starała się precyzyjnie wypolerować podłogę w jednej z sypialni. Od Elvery dowiedziała się, że należała ona do Obdarowanych Powietrzem, którzy — chociaż z pozoru mili — potrafili mścić się na służbie, która była niedokładna.

Popędzona widmem kary, powoli i starannie wykonywała swoje zadanie, ignorując konsekwencje sprzątania po wczorajszej kolacji. Mimo tępego bólu w plecach, obolałych rąk, a także nóg, na których chodziła niemal do pierwszej w nocy, przygryzła wargę i oddała się pracy.

W końcu wstała, aby — odłożywszy na bok ścierkę do mycia podłogi — przejść do szafy.

„Dostałaś się do Fortecy. Nie ma czasu na jęki", powtarzała w myślach, zdejmując po kolei ubrania, by po chwili ułożyć je w kostkę i wynieść z pomieszczenia w celu dokładnego wyprania.

Jakiś czas później wróciła do sypialni. Długie pocieranie tkanin o tarkę w balii sprawiło, że jej ręce zesztywniały z wyczerpania, a ona ledwo zdobyła się na dodatkowe wytrzepanie ubrań, całą siłą woli zmuszając mięśnie do ruchu. Wiedziała jednak, że czekało ją jeszcze wyczyszczenie butów.

Zobaczywszy kilka par damskiego oraz męskiego obuwia, jęknęła, osuwając się na kolana. Objęła się ramionami i wbiła paznokcie w skórę, przygryzając wargę.

Miała wrażenie, że ból jest o wiele silniejszy od jej motywacji, że opuchnięte nogi za moment odmówią posłuszeństwa, a ona, próbując na nich stanąć, runie jak długa i uderzy głową o wcześniej wyszorowaną podłogę.

„Czy leciałaby krew? Gdzie bym musiała od nowa sprzątać?"

Wyobraziwszy sobie tę scenę, odruchowo dotknęła czoła, a potem westchnęła, przykładając dłoń do ukrytego pod ubraniem łańcuszka. Szybko jednak zabrała rękę, splatając ją z drugą.

„Dostałam się do Fortecy. Tylko to się liczy".

Nerwowo poruszyła palcami, by po chwili mocno się w nie podrapać, zaciskając zęby. Przez pewien czas coraz głębiej wbijała paznokieć palca wskazującego w lewą dłoń, aż nagle rozluźniła mięśnie, aby wstać i jak gdyby nigdy nic wrócić do pracy.

* * *

Przechadzając się korytarzem, natknęła się na pochylonego nad Elverą Dallana, brata Allarda.

— Czy ty wiesz, co robisz?! — warknął mężczyzna, wycelowawszy palcem we wciśniętą w ścianę dziewczynę. — Wiesz, gdzie ten pachołek się szlaja?!

Pod wpływem ostrego tonu Coreen zadrżała, a Elvera jedynie zmarszczyła brwi. Na jej twarzy nie malowało się przerażenie; stała z założonymi rękami, a kiedy się odezwała, jej głos przepełniała czysta irytacja.

— To nie jest pana sprawa. Naprawdę doceniam, co pan dla mnie zrobił, ale...

— Co „ale"?! Nie ma żadnego „ale"! Zabraniam ci się z nim widywać!

Elvera wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem, na co Dallan jeszcze bardziej się nad nią pochylił, zaciskając pięści. Ona jednak zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na narastający w nim gniew.

Coreen nie potrafiła ruszyć się z miejsca. „Muszę tu być. Muszę. Nie mogę odejść z Fortecy" — powtarzała w myślach, z trudem powstrzymując drżenie rąk. Przełknęła ślinę.

— To, co robię poza czasem pracy, to moja sprawa, panie. Wyjdę za Rogera, bez względu na to, co pan o nim słyszał — oznajmiła w końcu dobitnie Elvera, parskając i wymijając oniemiałego Obdarowanego.

Coreen zamrugała, wpatrując się w mężczyznę, który w następnej chwili, w przypływie złości, uderzył pięścią w ścianę. Podskoczyła, przerażona, i postanowiła odwrócić się na pięcie, aby z szybko bijącym sercem odejść w przeciwną stronę. W momencie, w którym stanęła tyłem do Dallana, ten obrócił się i ją dostrzegł.

— Ja tylko chciałem cię chronić... — wyjąkał, a potem zmrużył oczy. — Eirene? — Błyskawicznie zbliżył się do Coreen, mocno chwytając ją za ramię. — Co tu robisz?

Coreen zadrżała.

„Łańcuszek".

Przymknęła oczy i zrobiła głęboki wdech, błyskawicznie licząc od dziesięciu w dół. Nie podziałało — serce jeszcze bardziej jej przyspieszyło, płuca rozszerzały się coraz szybciej i słabiej, a w gardle zaschło.

Spojrzała na Dallana.

— N-nazywam się C-Coreen Devonshire, panie — wymamrotała, siląc się na spokojny głos.

„Łańcuszek. Wdech, wydech. Licz od tyłu. Niech strach nie pozwoli, abyś straciła kontrolę".

— Kłamiesz! — syknął, ujmując twarz służącej, aby móc popatrzyć jej w oczy. Palcami musnął trochę ciemniejsze od swoich, wystające spod czepka blond włosy. — Masz ten sam kolor włosów i oczu.

„Ten też ma jakieś urojenia", pomyślała, przygryzając dolną wargę, kiedy dłoń mężczyzny zaczęła emanować ciepłem.

Gdy tylko Dallan spostrzegł wymalowany na jej twarzy ból, natychmiast poluźnił uścisk, czule przytulając dziewczynę do piersi.

— Przepraszam! Jak to możliwe, że tu jesteś? Co ci zrobił ten owładnięty Chaosem Allencourt?! Skrzywdził cię?

Coreen pokręciła głową. Nie wiedziała, co robić i co myśleć — głos Dallana na zmianę wydawał jej się gniewny oraz rozpaczliwy, jakby mężczyzna był niemal na skraju łez. Nie była w stanie uwolnić się z silnych objęć, ale też nie cierpiała, Dallan opanował swoje zdolności.

— Dallan, co ty wyprawiasz z tą służącą?!

Dallan uniósł brwi i rozszerzył oczy. Przez chwilę uporczywie wpatrywał się w Coreen, analizując ją wzrokiem, jakby dopiero co ją zobaczył. Skrzywił się i wypuścił dziewczynę z objęć.

Coreen zerknęła na podobną do Dallana kobietę — jej blond włosy również spięto w kucyka, ale był on o wiele dłuższy. Kilka kosmyków okalało twarz o identycznych jak u Dallana, błękitnych oczach.

— Zahaya, kiedy zrozumiesz, że nie powinnaś na nas wrzeszczeć przy służbie?

Gdy Obdarowana Ogniem przystanęła obok, Coreen zwróciła uwagę na jej dopasowaną, karminową suknię, która odkrywała ramiona oraz miała spory dekolt. W delikatnych falbanach na rozciętych rękawach rozpoznała modę ifnariańską — kobiety z Asmarii oraz Ornaes z reguły stroniły od tak luźnego stroju.

Zahaya spostrzegła wzrok Coreen i uśmiechnęła się nieznacznie, nieco chłodno. Szybko jednak ponownie spojrzała na Dallana.

— Kiedy wreszcie którykolwiek z was zmądrzeje? — rzuciła oschle, pociągając go za ramię. — Co ty wyprawiasz, idioto?

Dallan prychnął, a Coreen wykorzystała chwilę, w której się odsunęli, i ostrożnie dotknęła obolałe miejsce na przedramieniu — pojawiło się na nim zaczerwienienie.

— Chcesz, żebym doniosła Radzie? — kontynuowała Zahaya, groźnie ściągając brwi. — Allard na pewno się ucieszy, że jego braciszek sprawia same kłopoty.

— Niby jakie? Przecież nic jej nie zrobiłem...

— A trzęsła to się tak hobbystycznie?

— To tylko służąca. — Wzruszył ramionami. Z jego głosu zniknęła cała rozpacz i wściekłość, jaką wcześniej słyszała Coreen. Przewrócił oczami i ciągnął dalej lekceważącym tonem: — Nissa zrobi jakiś okład albo ktoś ją zregeneruje ...

Zahaya zazgrzytała zębami. Jej jasne oczy rozbłysły.

— To AŻ służąca! Nie chcesz przecież problemów, zwłaszcza że Rada już cię obserwuje, imbecylu. Idź stąd, ja to załatwię. No, idź!

Coreen otworzyła szerzej oczy, obserwując, jak Dallan, mamrocząc pod nosem, po chwili posłusznie wykonuje polecenie.

Zahaya tymczasem głośno wypuściła powietrze, spoglądając na nieruchomą Coreen. Podeszła bliżej i uśmiechnęła się szerzej, tym razem w pełni przyjaźnie.

— Jeśli jakkolwiek cię skrzywdził, przepraszam i postaram się pomóc... — wyjąkała, wyciągając rękę, przed której dotykiem Coreen odruchowo się odsunęła. — Przepraszam! Nie chciałam cię wystraszyć.

— Dziękuję za troskę, pani — wymamrotała, ukłoniwszy się. Mimowolnie wbiła paznokcie w skórę dłoni. — Naprawdę, nic się nie stało. Lepiej wrócę do pracy...

Twarz oraz oczy Zahayi złagodniały.

— Może jednak Nissa powinna cię opatrzyć? Mogę też ja to schłodzić... — Wskazała zaczerwienie. — Przepraszam cię za mojego brata, on po prostu... — Westchnęła. Przez chwilę się wahała, a potem przechyliła głowę i dodała smutno: — Wciąż nie może zapomnieć.

Coreen skinęła, unosząc rozedrgane kąciki ust.

— Niech się pani nie przejmuje, zachowam ten incydent dla siebie. – Ponownie się ukłoniła i bez czekania na odpowiedź zostawiła kobietę.

Kiedy była już pewna, że Zahaya znajduje się daleko, a wokół nie ma nikogo innego, oparła się plecami o ścianę i osunęła na podłogę, pozwalając, aby stres wreszcie się uwolnił.

Skuliła się, podciągnęła nogi pod brodę i zadrżała, przygryzając wargę niemal do krwi.

„Było blisko. Na boginie, było tak blisko".

* * *

— Wiesz, Rada naprawdę cię potrzebuje — usłyszała zza pleców zbolały głos. — I Ornaes też.

Nissa uśmiechnęła się w duchu. Tylko przy niej Amaryllis nie siliła się na oficjalną barwę, pomijając Catona, który dawno stracił przywilej słuchania zmęczonej bądź smutnej Mistrzyni Powietrza.

— Poważnie? Ostatnio twierdziliście co innego — przypomniała chłodno, czule muskając źdźbła zielonej trawy.

Przyroda zawsze wydawała jej się lepszym towarzystwem niż ludzie. Wbrew pozorom nie dlatego, że milczała i była świetnym słuchaczem. Według Nissy to właśnie głosy natury należały do tych najpiękniejszych — różnorodne śpiewy ptaków, wesołe lub melancholijne pluskanie strumyków, wspólny rechot żab czy szum wiatru roznoszącego zarówno owe dźwięki, jak i pachnące pyłki kwiatów, które znajdując dogodne miejsce, rozprzestrzeniały się, by poszerzyć populację danego gatunku. W przeciwieństwie do społeczeństwa ludzi, tutaj wszystko perfekcyjnie współgrało, przyroda nigdy nie była samolubna.

— Dobrze wiesz, że chciałam, żebyś do nas dołączyła — westchnęła Amaryllis, wpatrując się w cienką, brązową sukienkę Obdarowanej. — To ty się wycofałaś.

— Wycofałam? — Nissa uniosła brwi, wciąż siedząc tyłem do przyjaciółki. — Wasza wojna była bez sensu, wasze poczynania są bez sensu — oświadczyła, wstając i spoglądając w znane i chociaż niedowidzące, to analizujące oczy. — Ja się nie wycofałam, bo nie było z czego. Wy nawet nie mieliście racjonalnego planu, zachowaliście się jak banda rozwścieczonych dzieci, którym ktoś zabrał zabawki.

Zamglone oczy Amaryllis rozbłysły, a ona zacisnęła usta, wykrzywiając je w nieznacznym, pełnym tłumionej irytacji uśmiechu. Nissa była jedyną osobą, której w pełni ufała, ale jednocześnie z trudem wytrzymywała jej do bólu rzeczowe podejście do życia.

— Te zabawki, jak ich pieszczotliwie nazwałaś, to byli nasi ludzie, twoi bracia i siostry Żywiołu, rodzina.

— I tu się różnimy, Amaryllis. — Uśmiechnęła się krzywo, robiąc krok w jej stronę. — Ty wciąż żyjesz w ślepej nadziei, trzymasz się jakichś etykietek relacji i domniemanej dumy, kiedy wszyscy tak naprawdę dbają tylko o siebie. Myślisz, że dlaczego Kestrel albo Allard wsławili się na wojnie? Przez swoją chęć naprawy kraju? — parsknęła. — Oni widzieli w tym zemstę, własną korzyść, której w dodatku wcale nie otrzymali. Jedynie Acelin miał logiczne pobudki, ale przecież Obdarowani Wodą, Maerael, zawsze liczyli się tylko trochę bardziej od potomków Hathael. — Uśmiechnęła się szerzej, widząc na twarzy Mistrzyni konsternację zmieszaną z żalem. — Ja po prostu nie chciałam brać udziału w tej maskaradzie troski o Ornaes.

— Ale wciąż leczysz rannych i nie odeszłaś z Fortecy — stwierdziła powoli. Zatoczyła ręką koło, wskazując na okolicę, i ciągnęła dalej: — Czego tak naprawdę chcesz? Chować się w tym lesie? Rozmawiać ze zwierzętami, całkowicie wycofując się ze społeczeństwa? Nikt nie chciał cię odtrącić, sama to zrobiłaś, chociaż nie raz wyciągnęliśmy do ciebie dłonie.

Nissa przechyliła głowę, unosząc wzrok, aby popatrzeć najpierw na zdobiący szyję Amaryllis diament w kształcie rombu, a potem prosto w jej oczy.

— Przypomnieć ci, jak zareagowaliście na moje zdanie odnośnie do Klejnotów Żywiołów? Zacytować ci Kestrel albo Catona? A może potrzebujesz odświeżenia pamięci odnośnie do swojego zachowania?

Amaryllis zacisnęła usta w wąską linię, na co Nissa uśmiechnęła się cierpko.

— Dobrze wiesz, że stałam się wtedy waszym wrogiem, bo już nie byłam sojuszniczką.

— Nigdy nie uważałam cię za wroga.

— Ty może nie, ale Kestrel, Caton i wielu innych tak. — Wzruszyła ramionami. — Szczerze mówiąc, cieszę się, że tak szybko postanowiliście się mnie pozbyć. Żałuję tylko, że jednak zrobiłam dla was Klejnoty.

— Dzięki nim wygraliśmy.

Nissa wykrzywiła usta w półuśmiechu.

— Dzięki nim dokonaliście zniszczenia.

Amaryllis westchnęła ciężko, kręcąc głową z rezygnacją.

— To było kilka lat temu, naprawdę nie możesz zapomnieć i z powrotem z nami współpracować? Twierdzisz, że to my kierujemy się egoizmem, ale to ty nic nie robisz dla kraju, który cierpi po wojnie, mimo że wszyscy, nawet ty, wiemy, że Ornaes cię potrzebuje. Ludzi trawi choroba, ziemia rodzi coraz mniejsze plony, a ty nic z tym nie robisz, chociaż masz możliwości. Gdzie tu chęć pomocy Ornaes?

— Ja nigdy nie mówiłam, że pragnę zmienić ten kraj — oświadczyła, ponownie wzruszając ramionami. — Co mnie obchodzą ludzie, którzy mnie nienawidzą? — Skrzywiła się. — No i wybacz, ale nie widzi mi się wspólne obradowanie z Kestrel.

Amaryllis zmarszczyła brwi i zacisnęła zęby, przez co blizny na jej twarzy brzydko się wybrzuszyły.

— Dasz się zastraszać tej degeneratce?

— „Zastraszać"? — parsknęła szczerym, dźwięcznym śmiechem. — Och, proszę cię, po prostu szkoda mi życia na słuchanie jej wiecznych pretensji i dziecięcych przytyków. Nadal mnie dziwi, że jeszcze żaden kochanek nie udusił jej we śnie.

Mistrzyni Powietrza również się roześmiała, spoglądając z góry na o wiele niższą od siebie, drobną kobietę o poważnych oczach.

Nissa natomiast rozejrzała się dookoła, wciągając zapachy natury. Uwielbiała błąkać się po Lasach Wizji, przez Nieobdarowanych nazywanymi Lasami Północnymi, bez większego celu, zwyczajnie chodzić wśród wiekowych drzew o grubych pniach, zwracając uwagę na każdy szmer i dźwięk, jaki wydawała przyroda. Zdawała sobie sprawę, że była odizolowana, ale właśnie to kochała najbardziej — ciszę i spokój, przerywane jedynie pluskaniem leniwych strumyków lub śpiewem ptaków. Zwierzęta rozumiały ją doskonale, one widziały świat o wiele prościej niż ludzie, których zaślepiały skrajne uczucia.

— Czyli odmawiasz? — Padło razem z cichym westchnieniem. — Nie to obiecałam Radzie i sobie...

Nissa stłumiła śmiech. Wiedziała, że Amaryllis nie próbowałaby jej zwerbować bez aprobaty reszty członków.

— Nie powiedziałam, że odmawiam. — Spojrzała w oczy przyjaciółki ze złośliwym uśmiechem. — Obserwowanie waszych męczarni przy próbie uratowania tego kraju z nędzy może okazać się dobrą rozrywką.

* * *

Zmierzając w kierunku domu Nissy, Caton na zmianę zaciskał i rozluźniał dłonie. Przystawał, pobieżnie rozglądając się po pielęgnowanych przez nią ogrodach, a potem ruszał przed siebie, by po chwili znowu się zatrzymać.

Nie miał pojęcia, co tak naprawdę powinien zrobić. Decyzje od zawsze stanowiły dla niego problem i chociaż zwykł podejmować je błyskawicznie, potem długo roztrząsał skutki. Acelin nie raz mu powtarzał, że opanowanie jest kluczem do sukcesu, a także szczęśliwych relacji, ale Caton nie potrafił się zmienić. Za każdym razem, kiedy stawał przed wyborem, czuł, jakby szalały w nim wściekłe podmuchy natarczywych opcji, a on był jedynie zwykłym, niezdolnym do panowania nad takimi siłami człowiekiem. Robił, co dyktowało mu serce, a później musiał liczyć się z konsekwencjami, jakie przynosiła głupota jego intuicji.

Tego dnia również próbował podjąć decyzję, lecz tę rozważał już wiele nocy oraz poranków. Wstawał i zasypiał z myślą, co poszło nie tak, skoro przecież byłby w stanie uczynić dla Amaryllis wszystko. Jeszcze przed wojną nie opuszczali się na krok, ufali sobie, zwierzając się z obaw. Nie leżało to w naturze ani jej, ani Catona, ale mimo to oboje uwierzyli we własną relację, nie licząc się ze wstydem wylewanych łez czy możliwością zostania uznanym za tchórza.

Ale coś się wydarzyło. Coś, co sprawiło, że Amaryllis odsunęła się od Catona, unikając jakichkolwiek wyjaśnień. Żadne z nich zresztą nie miało wiele czasu podczas bitew, ale walka się skończyła, a mężczyzna dalej nie wiedział, czym zawinił. Był pewien, że to właśnie on popełnił błąd, lecz nie potrafił go zidentyfikować.

Stanąwszy kilka metrów od drzwi domu Obdarowanej Ziemią, potarł tył głowy, próbując pobudzić mózg do pracy.

Westchnął ciężko.

„To bez sensu", pomyślał, wpatrując się w oplatający ściany bluszcz, który dusił budynek zupełnie tak, jak jego dusiła decyzja o porozmawianiu z Amaryllis. „A jeśli będzie tylko gorzej? Jeśli ona potrzebuje przerwy, a ja się narzucam? A co, jeśli tylko się wygłupię?"

Zacisnął usta, odwracając wzrok. Nie chciał kolejny raz narażać się na śmieszność. Nie cierpiał, kiedy mimo starań wciąż coś mu nie wychodziło, a inni czerpali korzyści z jego urażonej dumy. Nienawidził własnych pomyłek, ale jeszcze bardziej gardził tym, że musiał się do nich przyznawać i wysłuchiwać kazań o swojej głupocie.

Spojrzał na znajdujące się trochę dalej bogato kwitnące bzy i uśmiechnął się słabo. Wyraźnie rozbawiona Amaryllis stała obok drobnej Nissy o kamiennej twarzy, z zaangażowaniem z nią rozmawiając.

W głowie pojawił mu się pomysł, aby spróbować podsłuchać kobiety, dzięki Klejnotowi Żywiołu starczyłoby mu energii na manipulację dźwiękiem oraz wyostrzanie swojego słuchu bez większego przemęczania Istoty.

Zazgrzytał zębami i spiął dłonie, odwracając je wewnętrzną stroną do góry. Wrócił pamięcią do wspomnień, które zawsze ułatwiały mu posługiwanie się Powietrzem. Przypominając sobie rozsadzający od środka gniew oraz szalejący w sercu, stopniowo zagłuszający wszystkie myśli szał, poczuł spływającą do palców energię. Istniał tylko cel, problem, który należało zniszczyć. Nie musiał już iść z wiatrem ani pod wiatr, ponieważ to on stanowił uosobienie tego żywiołu. To on podejmował decyzje i wybierał, co chciał zrobić, bez względu na próbujące nim pokierować porywy.

— Mogę wiedzieć, co robisz? — Usłyszał rozbawiony głos, pod wpływem którego zesztywniał. — Wyglądasz co najmniej niepokojąco, wpatrując się w te dwie panie i tak zmysłowo poruszając palcami.

Caton od razu zacisnął pięści, marszcząc czoło, a potem odwrócił się w stronę uśmiechniętego Allarda. Nieznacznie uniósł kąciki ust.

— A może powinienem zacząć cię tytułować Mistrzem Podsłuchu zamiast Powietrza? — ciągnął radośnie chłopak, spoglądając w kierunku odchodzących w głąb ogrodu Amaryllis i Nissy. — Ups, chyba przeze mnie zmarnowałeś szansę. Nawet nie wiesz, jak mi przykro...

— Skąd wiesz, że próbowałem manipulować dźwiękiem? — Caton uniósł brwi, uważnie obserwując wesołe, błękitne ogniki w oczach przyjaciela.

— Trenuję z Uczniami oraz Adeptami, zdążyłem zapamiętać kilka sekwencji ruchów Powietrza i Wody. — Wzruszył barkami, a potem rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. — Zdradzisz, dlaczego po prostu z nią nie porozmawiałeś, wybierając dziecinne szpiegowanie, czy jednak mam się domyślać i tworzyć interesujące teorie?

Caton westchnął ciężko, pocierając szyję.

„Bo boję się popełnić błąd i znowu ośmieszyć lub, co gorsza, powiedzieć coś, czego bym nie chciał? Bo nie potrafię się kontrolować w obliczu problemu?"

— Nie wiem, to była moja pierwsza myśl — wymamrotał w końcu.

— Niezbyt sprytna. Jeśli Amaryllis pragnęłaby dyskutować z Nissą o czymś, co miałoby być tajemnicą, na pewno sama użyłaby manipulacji dźwiękiem, aby uniemożliwić podsłuch.

— Racja — jęknął, a potem pokręcił głową. — Nieważne... A ty co tutaj robisz?

— Acelin mnie wysłał, żebym przywitał delegację z Ifnarii.

— Co? — Caton otworzył szerzej oczy. — To dzisiaj? Czy one nie miały najpierw pozwiedzać kraju i przyjechać za...

Allard uniósł lewy kącik ust.

— A ja nie chciałem wierzyć, że na starość ludzie mają gorzej z pamięcią... Uważaj, bo będziesz miał kolejną zmarszczkę. — Wycelował palcem w czoło Catona, na którym pojawiło się jedno grube wgłębienie.

— Lepiej pójdę z tobą, bo jeszcze przedstawicielki się obrażą, że ktoś wysłał po nie takiego wyrostka — syknął przez zaciśnięte zęby, z trudem powstrzymując uśmiech.

Allard skinął, teatralnie wskazując kierunek.

— Starsi przodem.

— Owszem, małolaty niech trzymają się z tyłu.

Chwilę potem obaj parsknęli śmiechem.

* * *

— Kapłanko Alysso, Kapłanko Nevo. — Acelin pochylił głowę najpierw w kierunku pierwszej blondynki, a potem drugiej, wstając od stołu.

Za Mistrzem Wody prawie od razu podążyła Amaryllis, a potem także Kestrel.

Allard i Caton, wprowadziwszy do pomieszczenia delegatki Ifnarii, stanęli z boku, obserwując sytuację.

— Proszę, niech panie usiądą. — Acelin uśmiechnął się serdecznie, wskazując puste krzesła. — Jak minęła droga? Wszystko przebiegło pomyślnie? — zadawał kolejne pytania, podczas gdy Kestrel uważnie przyglądała się nowo przybyłym.

Kobiety wyglądały na co najwyżej dwadzieścia pięć lat, a jednak wiedziała, że mogą być o wiele starsze. Ich jasna, gładka cera nieskażona żadną zmarszczką czy blizną nie wynikała z młodego wieku lub nadmiernej rozwagi, a ze zdolności, jakimi się posługiwały. Kapłanki Bieli potrafiły kontaktować się z Istotą jak nikt inny, tym samym mając niemal całkowitą kontrolę nad własnym ciałem oraz zdrowiem.

Alyssa zlustrowała wzrokiem piątkę członków Rady, a potem uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając w stronę Allarda oraz Catona, którzy zdążyli już zająć miejsca.

— Nie narzekamy, Mistrzu Acelinie, dziękuję za troskę — odparła oficjalnym tonem. — Razem z Nevą jesteśmy zauroczone waszymi ogrodami i mamy nadzieję, że w czasie naszej wizyty spotkamy ich opiekunkę.

— Oczywiście. — Acelin uniósł kąciki ust. — Nissa będzie zaszczycona.

„Na pewno. Ta aspołeczna idiotka wręcz tryska radością na widok gości", pomyślała z irytacją Kestrel, kątem oka zerkając na wpatrującą się w Kapłanki Amaryllis.

Mistrzyni Powietrza nieudolnie maskowała swoje zainteresowanie graniczące z odrazą na widok długich, rozpuszczonych włosów, które opadały Alyssie kaskadami prawie do pasa.

Kestrel z trudem powstrzymywała cisnący się na usta uśmiech i kiedy dostrzegła, że Amaryllis na nią spogląda, ostentacyjnie poprawiła swoje, również swobodnie okalające twarz włosy. Z satysfakcją przyjęła ledwo widoczne zmarszczenie brwi Mistrzyni.

— Nie do końca jednak podoba nam się stan Ornaes — podjęła po chwili Neva, gdy już wszyscy usiedli. — Pozwoliłyśmy sobie zobaczyć stolicę oraz inne tereny... Dlaczego nadal nie odbudowano wielu szkół? Co ze szpitalami? Jakie Rada ma plany odnośnie do niezliczonych bezdomnych, żyjących w cieniu uliczek stolicy? — Zmrużyła oczy. — Mimo urodzajnych terenów kraj trawi chaos i choroba, a silniejsi terroryzują słabszych, w tym dzieci.

— Będziemy pracować nad organizacją i systemem, tworzymy go od podstaw — odezwał się Caton z krzywym uśmiechem.

— Z całym szacunkiem, wasze podstawy są nie do przyjęcia z naszej strony — wtrąciła się zdecydowanym tonem Alyssa. — Królowa Desirae nie życzy sobie wspierania małego państwa, które terroryzuje i zastrasza poddanych.

Caton ściągnął brwi.

— Ornaeńczycy przywykli do surowych kar, po odłączeniu od Asmarii rody robiły to regularnie...

Kestrel zauważyła, że Acelin stłumił westchnienie. Nienawidził bolesnych kar cielesnych zarówno wtedy, gdy rządzili Założyciele, jak i obecnie, kiedy to Obdarowani próbowali wywalczyć sobie respekt. Według niego prawo nie powinno usprawiedliwiać okrucieństwa, ale spora część uważała, że dla większego dobra czasem trzeba nagiąć pewne zasady. Kestrel się z tym w pełni zgadzała.

— Czy ja dobrze słyszę, Mistrzu Catonie? — Neva zacisnęła zęby. — Sądziłam, że ten konflikt powstał właśnie przez to, że Założyciele zachowywali się podle, szykanując Obdarowanych mimo tego, co obiecywali po uzyskaniu autonomii. A tymczasem co wy teraz robicie? — Wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu. — W drodze tutaj wypytałyśmy mieszkańców poszczególnych rejonów. Jak Mistrz uważa, co nam powiedzieli? Obchodzicie się z ludźmi w identyczny sposób, w jaki wcześniej obchodzono się z wami. Tak nie wygląda ratunek społeczeństwa. — Spojrzała Catonowi prosto w oczy. — W ten sposób powstają rządy totalitarne, oparte na gniewie i urazie, której nie potraficie opanować.

Caton zazgrzytał zębami, ledwo kontrolując wybuch emocji. Gdyby nie obecność przedstawicielek Ifnarii, dawno by wstał i zaczął krążyć po sali, co jakiś czas wyrzucając z siebie krótkie, pełne agresji zdania.

Brwi Kestrel powędrowały do góry, a ona sama złączyła dłonie, mechanicznie przejeżdżając palcem po czerwonym pierścieniu, podobnie jak Amaryllis, która bawiła się zawieszką naszyjnika, z uwagą analizując poirytowaną twarz Nevy.

Acelin jedynie skinął głową w kierunku Kapłanek.

— Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, Kapłanko Nevo. Jak zapewne panie wiedzą, Maerael nie tolerują przemocy, nawet w formie kary.

— Tak, jednak wasz głos, jak widać, nie jest znaczący — odezwała się chłodno Alyssa.

— Pracujemy nad tym...

— Jak? Dlaczego Mistrz jest jedynym przedstawicielem Maerael? Gdzie jest wasza Obdarowana Ziemią? Dlaczego nie bierze udziału w naprawie kraju, kiedy mogłaby rozwiązać sporą część problemów?

Kestrel usłyszała, jak Amaryllis ciężko wypuszcza powietrze.

— Niedługo dołączy do Rady, ostatnio była niedysponowana — oświadczyła zdecydowanym tonem. — Razem z Mistrzem Acelinem opracowujemy nowy system prawny, który w najbliższym czasie zostanie wprowadzony w całym Ornaes. — Zwęziła oczy, lustrując kobiety. — Gdyby któraś z pań zapytała kogokolwiek z naszej służby, wiedziałybyście, że nie pochwalamy przemocy wobec nikogo, jednak w przypadku całego kraju wymaga to większej pracy niż na terenie Fortecy.

— Oczywiście. Doskonale wiemy, że żadne z was nie pochwala przemocy. — Neva uniosła kąciki ust, zerkając prosto na Kestrel oraz Catona. — Chcemy tylko mieć pewność, że Rada dotrzyma umowy.

Kestrel posłała jej fałszywy uśmiech i już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, gdy pierwsza odezwała się Amaryllis:

— Nie muszą się panie martwić.

— Sądziłem jednak, że przybyły Kapłanki w innej sprawie — wtrącił się nagle Allard, pochylając się nad stołem.

Neva uśmiechnęła się krzywo.

— Dobrze Mistrz sądził. Chciałyśmy przede wszystkim porozmawiać o niepokojącej sytuacji Asmarii.

— Myślałem, że panuje tam pokój... — Acelin zerknął w stronę Allarda, który pokręcił głową.

— Nie do końca.

* * *

Kiedy Coreen usłyszała, że to konkretnie ona, Coreen Devonshire, została wezwana do Kestrel, spodziewała się najgorszego — że Mistrzyni poznała prawdę. Dlatego też, zbliżając się do pokoju kobiety, z trudem oddychała oraz powstrzymywała drżenie rąk.

Stanęła przed drzwiami.

„Wdech, wydech. Dziesięć, dziewięć, osiem..."

Zapukała dwa razy.

„Siedem, sześć, pięć..."

— Wejdź — usłyszała donośny, zdecydowany głos.

„Cztery, trzy, dwa, jeden", dokończyła szybko, na wdechu wchodząc do pomieszczenia, gdzie już czekała oparta o biurko Mistrzyni.

Coreen odniosła wrażenie, że mocno podkreślone oczy Kestrel przeszywały ją na wskroś, i chociaż wiedziała, że niemożliwe było, aby Kestrel posiadała zdolności Parapsychiki i potrafiła posługiwać się telepatią tak jak Kapłanki, to pod wpływem spojrzenia jej ciemnych, groźnych oczu obawa się nasiliła.

— Mistrzyni... — wyjąkała, kłaniając się nisko. — Wzywała mnie pani.

Kestrel odepchnęła się od biurka, podchodząc do trochę niższej od siebie dziewczyny. Ujęła jej podbródek i uważnie obejrzała twarz.

— Coreen Devonshire, córka nauczyciela, dobrze zapamiętałam?

— Tak, pani.

— Nie musisz się trząść. — Kestrel rozciągnęła usta w lekceważącym uśmiechu. — Tym razem chcę tylko porozmawiać i coś ci zaproponować. — Puściła Coreen, wskazując jej krzesło. — Siadaj.

Coreen posłusznie zajęła miejsce, obserwując, jak Kestrel rozsiada się po drugiej stronie — wyprostowane plecy, wypięta klatka piersiowa oraz lekko przechylona głowa nadały kobiecie władczej pozycji.

— Mam nadzieję, że to oczywiste, że masz być ze mną całkowicie szczera?

— Tak, pani.

Kestrel skinęła, pocierając palcami o rubinowy pierścień ozdobiony Klejnotem Żywiołu.

— Ile masz lat?

— Dwadzieścia jeden, pani.

— I urodziłaś się w Ornaes?

— Tak, pani.

— Co się stało z twoim ojcem?

Coreen mimowolnie zacisnęła pięści.

— Znalazłam go martwego w naszym mieszkaniu po ataku na stolicę.

Kestrel ściągnęła brwi.

— Wiesz, kto go zabił?

— Nie, pani.

— Miałaś nie kłamać — usłyszała ostry, złowieszczy ton, pod wpływem którego serce szybciej jej zabiło.

Spuściła głowę.

— Był spalony. Nie wiem, kto konkretnie to zrobił.

Poczuła, że Mistrzyni zmieniła pozycję — odchyliła się na krześle, krzyżując ręce na piersiach. Na jej twarzy błądził nikły uśmiech.

— I postanowiłaś zatrudnić się u oprawców ojca?

Coreen, wciągnąwszy głęboko powietrze, wypuściła je z westchnieniem i popatrzyła na uśmiechającą się tajemniczo kobietę. Postanowiła dać Mistrzyni to, czego oczekiwała.

— Potrzebuję pieniędzy. Każdy wie, że Rada dobrze płaci.

— A ty wiesz, że Obdarowani Ogniem zabili ci ojca.

Coreen wzruszyła ramionami.

— A popędzany przez woźnicę koń stratował moją matkę. Nie zmienia to faktu, że konno mogę się szybciej przemieszczać.

Przez moment obawiała się, że dostrzegła w spojrzeniu Kestrel wrogi błysk, dlatego też rozszerzyła ze zdziwienia oczy, kiedy ta się roześmiała.

— Więc tak straciłaś matkę?

— Nigdy jej nie poznałam ani nie znalazłam grobu. Taką wersję przedstawił mi ojciec.

Brwi Kestrel powędrowały ku górze.

— I po jego śmierci nie szukałaś matki?

Coreen uśmiechnęła się nieznacznie.

— Tak trafiłam do swoich poprzednich pracodawców. Oni też twierdzili, że zmarła. Trzymam się więc wersji z koniem.

— I zatrudniłaś się jako niania, a potem guwernantka, aż w końcu twoja podopieczna wyszła za mąż, a ty zostałaś bez pracy?

„Lucretia albo Elvera musiały jej powiedzieć".

— Tak, pani.

— No więc — pochyliła się, opierając łokcie o biurko — co robisz tutaj jako z początku kucharka, a od kilku dni sprzątaczka, skoro jesteś wystarczająco wykształcona, żeby ponownie zostać czyjąś nauczycielką i dostawać większe wynagrodzenie?

Coreen splotła dłonie, wbijając paznokcie w skórę. Przygryzła policzek od środka.

— Czytała Mistrzyni moje referencje?

— Tak.

— Czyli wie Mistrzyni, że rodzina, dla której pracowałam, dość szybko razem ze mną przeniosła się do Ifnarii?

— Co to ma do rzeczy? — Kestrel przechyliła głowę, uważnie wpatrując się w Coreen.

— Niedawno wróciłam do kraju, nikt mnie tutaj już nie pamięta i nie zna. Zamożniejsze domy wolą zatrudnić swojego rodaka, nie ufają przyjezdnym, nawet jeśli ci twierdzą, że urodzili się w Ornaes. Polecenie od ludzi, którzy uciekli podczas wojny do Ifnarii, nic dla nich nie znaczy.

— A nasza kochana Lucretia jest znana z tego, że przyjmuje poszkodowanych i wyrzutków. — Kestrel rozciągnęła usta w półuśmiechu, który za chwilę odwzajemniła Coreen. — Podobno znasz ifnariański, to prawda?

— Tak, pani. Ojciec nauczył mnie także pisania i czytania, podstaw historii, geografii, arytmetyki oraz kesarskiego.

Kestrel lekceważąco uniosła kąciki ust.

— Imponujące. A jak ma się twoja wiedza odnośnie do nas?

Dziewczyna szerzej otworzyła oczy, głębiej wbijając paznokcie w już zaczerwienione dłonie.

— Nie rozumiem, pani.

— Rozumiesz. Pytam, co wiesz o Obdarowanych.

— Same podstawy, pani. Losy Obdarowanych są związane bezpośrednio z historią Asmarii, Ornaes, Kesaru oraz Ifnarii, więc siłą rzeczy trochę nauczyłam się o tym, jak działają zdolności.

— Świetnie. W takim razie powinna ci się spodobać moja propozycja. — Wyprostowała plecy, bawiąc się pierścieniem. — Chcę, żebyś została prywatną pomocą Fay. Twoimi obowiązkami byłoby między innymi dopilnowanie, że zje każdy posiłek, ale nie tylko. Miałabyś się nią zajmować i jej usługiwać. — Uśmiechnęła się słabo. — Może nawet pomagać w nauce, skoro posługujesz się ifnariańskim.

Coreen zamrugała.

— Jeśli mam być szczera, pani, to nie słyszałam, żeby zatrudniano kogoś w Fortecy w takiej roli.

Mistrzyni wzruszyła ramionami.

— Bo nie zatrudniamy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy to robili. Lucretia została o tym poinformowana i wie, że będzie ci za to przydzielać większe wynagrodzenie. Oczywiście, jeśli się zgodzisz.

Coreen wpatrzyła się w obserwujące ją, pełne drapieżnego blasku oczy Kestrel i już wiedziała, że to nie mogła być cała propozycja.

— Czy to byłyby wszystkie moje obowiązki? Zajmowanie się panną Fay?

— Cóż... — Kestrel wykrzywiła usta w fałszywym uśmiechu. — Musiałabyś wykonywać jeszcze jedną rzecz. Informować mnie o jej stanie i tym, co aktualnie robi lub planuje.

Uniosła brwi, a serce zabiło jej z dwukrotną częstotliwością. Ukryty pod ubraniem łańcuszek z jaszczurką nagle zaczął ją dusić.

— Miałabym szpiegować? — wydukała.

— A to problem? Przecież zależy ci na pieniądzach, czyż nie? Dostawałabyś więcej.

Coreen przygryzła dolną wargę niemal do krwi.

„Czy istnieje opcja odmowy? Czy nie naraziłoby mnie to na pogardę ze strony Kestrel albo wyrzucenie z Fortecy? Nie mogę ryzykować".

— A co, gdy panna Fay się dowie? Z całym szacunkiem, Mistrzyni, nie ma pani raczej u niej dobrej opinii i nie wydaje mi się, żeby zaczęła się zwierzać, jeśli będzie wiedzieć, że to pani mnie przysłała.

Kestrel skinęła.

— Poinformujesz ją, że Lucretia w końcu stwierdziła, że właśnie taka praca będzie adekwatna do twoich umiejętności, co poparłam. Nic więcej nie musi wiedzieć. Nasze spotkania będą rzadkie i krótkie, a publicznie będę tobą gardzić tak, jak większością w Fortecy.

Coreen zawahała się i pokiwała głową.

— Dobrze, pani. Zgadzam się.

Twarz Kestrel rozświetlił pełen zadowolenia uśmiech.

— Świetnie. Zaczynasz od jutra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro