Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ogień błyskawicznie pożerał wszystko w zasięgu wzroku. Na łóżku, na którym dotychczas spała, tańczyły wysokie jęzory płomieni. Sięgały coraz bliżej i bliżej. Ich ruchy zdawały się zachęcać, kusić, żeby poczuła rytm i dołączyła.

Z trudem opanowała drżenie rąk. Nie potrafiła nawet na nie spojrzeć, wciąż bowiem strzelały z nich niekontrolowane iskry, które wywoływały kolejne ogniska.

Skronie dziewczyny rozsadzał ból, powracały do niej silne zawroty głowy, którym towarzyszyły przyśpieszony oddech i szybsze bicie serca.

„Umrę", pomyślała, otwierając usta, aby złapać więcej powietrza, i zakaszlała, kiedy do płuc wdarł się dym.

„Selio, gdzie jesteś?"

Nagle zauważyła, że policzki zalewały jej słone łzy i wszystko widziała jak przez mgłę.

„Gdzie jesteś? Proszę, pomóż mi!"

Rozejrzała się, bezsilnie padając na kolana. Chciała ukryć twarz w dłoniach, jednak zaraz przypomniała sobie, że to właśnie one ją zdradziły.

Ogień był już wszędzie, pożoga otaczała ją z każdej strony.

Załkała głośno, pociągając nosem. Była całkowicie sama.

„Konik". Zerwała się na równe nogi i niemal od razu runęła na podłogę, gdzie skuliła się i zatrzęsła w spazmach płaczu.

„Wdech, wydech, wdech, wdech, wdech, wydech", powtarzała w myślach, przygryzając dolną wargę, aby zignorować narastający ból.

Przeniosła wzrok na miejsce, gdzie jeszcze niedawno ukryła ulubioną zabawkę, przez chwilę jedynie patrzyła przed siebie i mrugała, chcąc odgonić gromadzące się łzy.

„Nie, nie, nie!"

Zaszlochała, kiedy dotarło do niej, że zniszczyła prezent od siostry.

„Zawiodłam. Zawiodłam rodziców i Selię. Wszystko zepsułam. Jestem żywiołowym potworem".

W momencie gdy dotknęła dłońmi podłogi, odskoczyła do tyłu z wrzaskiem, unikając następnego źródła pożaru.

„Nie! Ja nie... Nie!"

Świat zawirował.

Głowę rozsadzał ból, pod wpływem którego aż przymknęła powieki. Łzy wciąż spływały po policzkach, ale ona już się nimi nie przejmowała. Nie słyszała również trzaskających drewnianych mebli ani własnego łkania.

Zatrzęsła się, a potem nagle odcięła od wszystkiego, zapamiętując tylko jedno — ogarniający ciało ból, tak głęboki i przeszywający, że miała wrażenie, iż dosięgał jej serca.

Fay zerwała się z łóżka, w porę przygryzając wargę, aby stłumić krzyk.

Chociaż ledwo widziała przez załzawione oczy, spojrzała na skryte w rękawiczkach dłonie i odetchnęła z ulgą. Zdawała sobie sprawę, że materiał nie mógł zablokować zdolności, bo gdyby tylko chciała, byłaby w stanie go spalić. Dawał jej jednak pewne złudzenie bezpieczeństwa i kontroli.

Powoli uniosła drżącą rękę, aby otrzeć łzy, a potem z wahaniem zdjęła prawą rękawiczkę.

Łzy ponownie napłynęły jej do oczu, kiedy zobaczyła, że skórę miała poparzoną.

* * *

Gwar przy śniadaniu zawsze sprawiał, że na twarzy Allarda rozkwitał uśmiech. Mimo częstych sprzeczek z Aarinem, mężem Zahayi, cieszył się z czasu spędzanego z rodziną, która była dla niego najważniejsza. Tego dnia Aarin był jednak zajęty, co wprawiło Allarda w jeszcze lepszy nastrój.

— Wujku, wiesz, że mam współlokatorkę? — Farina popatrzyła wprost na Allarda. Uśmiechnęła się szeroko. — Myślisz, że zostanie moją towarzyszką?

Allard wychwycił, że bliźniak Fariny przewrócił oczami. Posłał Marsdenowi rozbawione spojrzenie — wszyscy pamiętali długie, pełne jęków i narzekań wyczekiwanie Fariny. Gdyby kilka lat temu nie wysadzono Fortecy, jego siostrzenica miałaby mnóstwo rówieśniczek i kompanek do pojedynków.

Odepchnął smutne wspomnienia.

— Nie zostanie, bo ledwo potrafi kierować Wolą — burknął Marsden, wzruszając ramionami, kiedy siostra spiorunowała go wzrokiem. — No co? Dopiero jej tłumaczą, czym są Istota i Wola...

Brwi Allarda powędrowały ku górze.

— Jest zupełnie nowa? Dopiero odkryła zdolności? W wieku czternastu lat?

Farina pokiwała głową, potrząsając w połowie upiętymi blond włosami.

— Tak. Pytałam ją, jak to możliwe, ale mówiła, że nie wie. Niedawno zmarli jej rodzice i pierwszy raz pozwoliła sobie na taką złość...

Zahaya, odłożywszy szklankę na stół, westchnęła ciężko. Splotła ręce pod brodą.

— Teraz sporo ludzi tłumi swoje potrzeby. Sami ich nie znają, więc nic dziwnego, że nie komunikują ich Istocie.

— Zaczęłaś spędzać więcej czasu z Acelinem albo Isis? — Allard uniósł lekceważąco lewy kącik ust. — Nie spodziewałem się po tobie takich mądrych przemyśleń.

Zahaya zmrużyła oczy.

— To są proste rzeczy. Nie moja wina, że przerastają twój młody mózg.

— Cud, że twój stary daje radę. — Poszerzył uśmiech, zauważając zbliżającego się Catona. — O, bo tego pana to już słabnie. Jak tam rozmowy z Kapłankami?

Mistrz Powietrza wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu. Opadł na ławę obok Allarda i leniwym ruchem odgarnął z czoła włosy, które wypadły z kucyka. Westchnął.

— Daj spokój, mam wrażenie, że obie cały czas penetrują mi umysł, a sam nie mogę nawet dojść do tego, jakie emocje okazują.

— No cóż...

— Obrażałeś mój wiek, tak? — Caton zerknął najpierw na wesołe iskierki w spojrzeniu Allarda, a potem na niemal identyczny błysk w błękitnych oczach Fariny oraz Marsdena. — Rozumiem. Zapamiętam.

— Jeśli pamięć ci na to pozwoli.

Caton zazgrzytał zębami.

— Jeszcze chwila i twoja nie pozwoli ci sobie przypomnieć, jak się nazywasz.

— No cóż... Soczku? — Allard podał mężczyźnie szklankę, rozciągając usta w półuśmiechu. — Wznieśmy toast za dobrą pamięć.

Caton zwęził oczy, spoglądając złowrogo na chłopaka, ale zaraz się rozchmurzył, parskając śmiechem.

Farina, Marsden i Zahaya mu zawtórowali.

— Dzisiaj pojedynki, prawda? I przydzielanie mentorów? — Caton popatrzył na bliźnięta, których twarze nagle rozjaśnił entuzjazm. — Liczycie na kogoś konkretnego?

Marsden się wyszczerzył.

— No, ja bym chciał wujka Allarda.

Mistrz Ognia upił łyk.

— Niestety, Rada kazała mi się stawić mimo innych obowiązków — skrzywił się — więc jest na to szansa. A ty, Fari? Kogo byś chciała?

Dziewczyna spuściła wzrok, nerwowo bujając nogami.

— Tak samo jak Daire chciałabym Mistrzynię Kestrel. Wiem, że jej nie lubisz...

— Wskaż mi jedną osobę, która lubi naszą kochaną Mistrzynię. — Allard pokręcił głową i uśmiechnął się do siostrzenicy. — Ale rozumiem cię. Przed moją Próbą też każdy pragnął Kestrel jako mentorki. Jeśli nie została opiekunką tej nowej, to tylko wygraj pojedynek z Daire.

— Właśnie, jest jakaś nowa Obdarowana. W wieku Fariny, dopiero poznała swoje zdolności. — Caton ponownie włączył się do rozmowy. — Dlaczego Kestrel się nią nie zajmuje? Ktoś już wykluczył zagrożenie Chaosu?

Farina zamrugała, Marsden zmarszczył brwi.

— Chaosu?

— Jest dość wyrośnięta, jak na początki. — Caton zabębnił palcami o stół. Poruszył się niespokojnie. — Nie wiemy, dlaczego tak długo żyła w niewiedzy i jak wiele w sobie tłumi. Podobno podpaliła dom rolnika?

Farina skinęła.

— No więc? Allard? — Caton spojrzał prosto na przyjaciela. — Dlaczego Kestrel jej nie pilnuje?

Mistrz Ognia wzruszył ramionami.

— Nie wiem, może tak będzie lepiej dla dziewczyny. Przecież wiemy, jak wyglądała nauka kontroli Fay.

Caton uśmiechnął się słabo.

— Allardzie — odezwała się nagle Zahaya.

Chociaż powaga głosu kobiety wstrząsnęła jej młodszym bratem, Allard zachował delikatnie lekceważący wyraz twarzy. Zdradzały go jedynie oczy.

— Czy możemy ten jeden raz odpuścić temat Kestrel przy tym stole? Musisz porozmawiać z Dallanem. Imbecyl uroił sobie, że nowa służąca przypomina Eirene i teraz nie spuszcza wzroku z biednej dziewczyny. Spójrz.

Allard podążył wzrokiem we wskazanym kierunku i ściągnął brwi.

— Nie możemy go wiecznie chronić — ciągnęła dalej Zahaya. Westchnęła. — Wczoraj udało mi się go nakryć i powstrzymać, zanim zrobił coś głupiego, ale...

— Żyjemy w czasach, gdzie najmniejszy gest ma znaczenie. — Allard uśmiechnął się gorzko. — A od reputacji zależy wszystko. Wiem. Porozmawiam z nim. Ewentualnie zepchnę z konia i stratuję swoim.

Farina, Marsden oraz Caton wybuchnęli śmiechem. Zahaya pozostała niewzruszona. Nawet nie drgnęła, co dodatkowo zmartwiło Allarda. Pomyślał, że może rozważała opcję stratowania Dallana na poważnie.

Mistrz Ognia stłumił westchnienie. Naprawdę nie chciał wracać do przeszłości.

* * *

Coreen czuła na sobie wzrok Dallana, ale postanowiła go zignorować. Przynajmniej do czasu, aż mężczyzna ponownie by się do niej zbliżył.

Kiedy stanęła przed odpowiednimi drzwiami, zapukała dwa razy. Nie otrzymawszy odpowiedzi, stuknęła ponownie, aż w końcu do jej uszu dotarło stłumione pociąganie nosem.

— Panno Fay? — zaczęła niepewnie, wślizgując się do środka.

Spojrzały na nią jasnobrązowe, mokre od łez oczy. Opuchnięte, świeciły smutno, a ich właścicielka oddychała przerywanie, co jakiś czas robiąc krótki wdech ustami.

Coreen odłożyła tacę na pierwszą lepszą półkę i podeszła do siedzącej na łóżku Obdarowanej, lustrując ją wzrokiem.

Zgarbiona Fay kuliła się, cała spocona, w długiej bawełnianej koszuli, wpatrując się w służącą szeroko otwartymi, zaczerwienionymi oczami.

— Czy... Mogę jakoś pomóc? — wyjąkała, przygryzając dolną wargę niemal do krwi. — Zawołać kogoś? Może Mistrzynię Kestrel?

— Nie! — wypaliła rozpaczliwie Fay, lecz zaraz dodała ciszej: — Nie, proszę, nie mów nikomu...

Coreen powoli kiwnęła głową. Przez chwilę trwała w bezruchu, bojąc się wykonać jakikolwiek gest, ale w końcu się przemogła i przybliżyła do dziewczyny, ostrożnie kładąc dłoń na jej ramieniu.

Fay niemal od razu się spięła, a z jej oczu wypłynęły kolejne łzy. Pochyliła się jeszcze bardziej i ukryła twarz w dłoniach, mocno pociągając nosem.

Coreen zabrała rękę i rozejrzała się po pomieszczeniu, odruchowo próbując znaleźć źródło problemu. Wbiła paznokcie w przedramiona. Twarz Fay wyglądała jeszcze gorzej niż zwykle. Coraz bledsza, z opuchniętymi, zaczerwienionymi oczami.

Coreen czuła się winna. Odniosła wrażenie, że zawieszka jaszczurki mocniej przylega do jej ciała, wtapiając się w skórę.

— Może jednak mogłabym coś zrobić...?

Fay zdawała się ignorować otaczającą ją rzeczywistość, w całkowitym skupieniu wpatrując się w prawą dłoń, na której tańczyły błękitne płomienie.

— Udało się — wyszeptała z zachwytem. — Wystarczyło tylko dopuścić więcej tlenu i osiągnąć wyższą temperaturę...

Niebieski ogień na zmianę kurczył się i powiększał, hipnotyzując Coreen harmonijnymi ruchami. Nie potrafiła oderwać od nich wzroku. Dopiero po chwili się opamiętała, mrugając kilkakrotnie.

„Błękitny Ogień", pomyślała z przerażeniem. „Córka Chaosu wytwarza Błękitny Ogień".

Fay, zauważywszy, że służąca mruga szaleńczo z rozchylonymi ustami, uśmiechnęła się krzywo. Gdy tylko zacisnęła pięść, płomienie zniknęły, a ona otarła oczy i odgarnęła z twarzy włosy, by w końcu zerknąć na Coreen.

— W porządku? — zapytała łagodnie, ostrożnie dotykając służącej, a kiedy dziewczyna sztywno kiwnęła głową, kontynuowała: — Przepraszam, zapomniałam, że to działa też na innych... — uśmiechnęła się nieznacznie. — Właściwie to i tak mało na ciebie wpłynęło. Aż dziwne...

Coreen starała się ukryć oskarżenie w głosie:

— To był Błękitny Ogień, panienko. Wyższe zdolności.

Fay się skrzywiła. Już nie płakała, rozpacz zupełnie z niej wyparowała. Oddychała wolno, robiąc miarowe, głębokie wdechy i wydechy. Dłonie złączyła, odruchowo próbując zamaskować drżenie. Jasnobrązowe oczy, chociaż błyszczały z dumy, zdradzały zmęczenie.

— Co o nim wiesz?

— Może uspokajać, wprowadzać w trans. — Przygryzła dolną wargę, powstrzymując odruch wbicia paznokci w skórę. — Mniej więcej na tym polega Próba Ognia.

Fay przechyliła głowę, uważnie wpatrując się w Coreen.

— Naprawdę dużo wiesz. Tylko że podczas Próby nie pojawia się Błękitny Ogień. Żaden Adept go nie wytworzy.

Fay wstała i się zachwiała. Szybko jednak odzyskała równowagę, podchodząc do szafy.

— Dlaczego podczas Próby Ognia wymagany jest trans? — wypaliła Coreen, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Fay przejrzała się w lustrze, zaciskając usta. Kiedy odwróciła się do służącej, wykrzywiła wargi w półuśmiechu. Jej spojrzenie przepełniał ból.

— Każda Próba tego wymaga. Zazwyczaj ukazuje się nam naładowane odpowiednimi emocjami wspomnienie, dzięki któremu zawsze możemy użyć zdolności.

„Co ty zobaczyłaś?", pojawiło się w głowie Coreen. Odruchowo wbiła paznokcie w dłoń.

Obdarowana przestała już zwracać uwagę na służącą, ale ta dostrzegła, że nawet po przywołaniu uspokajającego Błękitnego Ognia Fay znacznie osłabła. Pozbyła się pochłaniającego ją żalu oraz mimowolnego drżenia ciała, ale poruszała się zgarbiona, chwiejnie stawiając kroki.

— Powinna panna coś zjeść — odezwała się w końcu Coreen. — Przyniosłam śniadanie.

— Wiem, widziałam. — Na jej twarzy ponownie zagościł półuśmiech. — Zaraz zjem, nie martw się. Nie narazisz się Lucretii ani Kestrel.

Coreen otworzyła szeroko usta, na co Fay poszerzyła uśmiech.

— Tak, już wiem, że nie nadajesz się do pracy fizycznej, a Lucretia się nad tobą zlitowała i od dzisiaj będziesz mi pomagać. Plotki szybko się rozchodzą. — Rozejrzała się dookoła, zatrzymując wzrok na tacy z jedzeniem. — A ty już jadłaś?

— Jeszcze nie, pani.

— No to mam dla ciebie pierwsze zadanie. — Opadła z powrotem na łóżko, spoglądając na służącą. — Idź i wróć z czymś dla siebie. Ja się zdążę ubrać, a potem zjemy razem.

— To chyba nieodpowiednie, pani — wymamrotała, na zmianę splatając i rozplatając dłonie. — Pojawią się plotki.

Fay uśmiechnęła się figlarnie.

— A myślisz, że już ich nie ma? Jesteś pierwszą, która dostała pracę prywatnej służącej niezamężnej Obdarowanej. — Odchyliła się na łokciach, z rozbawieniem obserwując niepewną minę Coreen. — Dajmy im zajęcie. Przynajmniej też się najesz, a mi nie będzie głupio, że jem na twoich oczach.

Coreen odwzajemniła uśmiech. Serce ją zakłuło — Fay zdawała się sympatyczną osobą, a ona zamierzała ją szpiegować i oszukiwać.

Łańcuszek z jaszczurką znowu zaczął jej ciążyć.

* * *

— Powinna panienka na chwilę przerwać naukę, wybrać strój na kolację i pozwolić mi się uczesać... — Coreen przygryzła policzek od środka. — Mistrzyni Kestrel chciałaby... Będzie zła, jeśli...

— Niezbyt mnie obchodzi, czego ona by chciała — mruknęła od niechcenia Fay, śledząc wzrokiem ręcznie zapisane instrukcje w jednej ze skórzanych ksiąg. — W zasadzie to z przyjemnością zobaczę, jak się denerwuje.

Coreen stłumiła westchnienie. Nie miała zamiaru narażać się Kestrel, której jednym z rozkazów było dopilnowanie, aby Fay pojawiała się na ucztach, ale też nie wiedziała, jak miałaby przekonać do tego dziewczynę.

— I proszę, nie nazywaj mnie „panienką" ani „panną", gdy jesteśmy same. Nie musisz stale zaznaczać mojego statusu matrymonialnego.

Coreen mocno wbiła paznokcie w skórę, zaciskając z bólu zęby. Nie miała pojęcia, czy w Ornaes nadal obciążano młode kobiety presją zamążpójścia, a już w szczególności nie wiedziała, jak wyglądało to w przypadku Obdarowanych.

— Przepraszam, pani.

Fay wzruszyła ramionami, kątem oka zerkając na spiętą służącą. Oparła łokieć na biurku, podparła głowę ręką i wpatrzyła się w Coreen.

— W porządku, to po prostu prośba. — Uśmiechnęła się krzywo. — Lucretia chciała, żebyś pilnowała mojej obecności na posiłkach?

Coreen skinęła, na co Fay westchnęła ciężko, spuszczając wzrok. Przez chwilę milczała, a potem znowu się odezwała:

— Myślisz, że Kestrel jej groziła?

Służąca zamrugała, zdezorientowana, ale zaraz kolejny raz kiwnęła głową. „Przecież to możliwe, prawda? Kestrel byłaby zdolna szantażować Lucretię".

Fay jęknęła.

— Ominęłyśmy już porę obiadu, więc może faktycznie pójdźmy na tę kolację. Lucretia nie powinna cierpieć przez moje utarczki z Kestrel.

— Pomóc, panien... — Zreflektowała się. — Pomóc, pani? — Pochyliła się nad dziewczyną, która z trudem podniosła się z krzesła.

Fay uniosła dłoń.

— Nie, dziękuję, dam sobie radę.

„No nie wiem". Coreen przygryzła wargę, ale posłusznie się odsunęła. Fay nie chciała żadnego usługiwania przy doborze stroju oraz upięciu włosów, toteż Coreen stała znudzona, rozglądając się po zawalonej książkami sypialni.

Zerknęła na tekst, który wcześniej studiowała Fay, jednak okazał się zapisany nieczytelnie. Rozpoznała tylko, że był w języku staroifnariańskim.

Podeszła do okna, spoglądając na wyrównany plac, gdzie Obdarowani ćwiczyli walkę. W grupie spostrzegła Kestrel oraz innych członków Rady. Przyglądała się dłuższą chwilę, aż skupiła wzrok na pewnie stojącym Allardzie, naprzeciwko którego ustawił się nastolatek.

Chłopak odczekał, a potem uniósł ręce, płynnie przesuwając je do przodu razem z potężną falą, która wypłynęła z wewnętrznych stron dłoni i zbliżyła się do blondyna w błyskawicznym tempie.

Coreen pochyliła się, aby lepiej widzieć, jak woda rozbryzguje się na ciele Mistrza, ale nic takiego się nie stało.

W połowie drogi fala zaczęła się poruszać, zmniejszać, a finalnie cała ciecz wyparowała.

— Świetny jest, prawda?

Coreen, odwracając się, spojrzała prosto w błyszczące podekscytowaniem oczy Fay, która uśmiechała się szeroko. Nie potrafiła nie odwzajemnić tego uśmiechu.

— Najmłodszy Mistrz. Poszedł na wojnę tuż po Próbie Żywiołu, mimo że niewielu by się odważyło... — Fay podparła brodę dłońmi, a wzrok utkwiła w rozmawiającym z nastolatkiem, roześmianym Allardzie. — Isis twierdzi, że może skumulować w sobie tyle emocji, nad którymi ma pełną kontrolę, że bez problemu mógłby pokonać starszych, bardziej związanych ze swoimi Istotami Obdarowanych. Wiesz, on jako jedyny w Radzie nie ma Klejnotu Żywiołu, a i tak tytułują go Mistrzem...

Przesycony podziwem, szacunkiem i miłością ton głosu, jakiego używała Fay, od razu sprawił, że Coreen poszerzyła uśmiech. „Czy to możliwe, że wychowywali się razem? Kiedy Fay Lockridge trafiła do Fortecy?"

— Jesteście blisko, pani? Widziałam, że w sali jadalnianej uśmiechnęła się pani, gdy go zobaczyła.

Fay wzruszyła ramionami i nagle się zdystansowała — z jej twarzy zniknęły silne emocje, a ona sama oparła się plecami o parapet, w zamyśleniu patrząc na podłogę.

— Nie wiem. Spędzaliśmy razem sporo czasu przed wojną, potem nasze drogi się rozeszły.

Obdarowana zacisnęła usta, wpatrując się w lekko ugiętą w nadgarstku, prawą dłoń. Napięła palce, powoli zginając je w paliczkach, i zmarszczyła gniewnie brwi.

Coreen otworzyła szerzej oczy, wciągając z sykiem powietrze, kiedy Fay nagle rozprostowała dłoń, uwalniając Błękitny Ogień, który zaraz zniknął. Dziewczyna warknęła, a z jej palców wystrzeliły iskry. Dłonie miała zaczerwienione.

„Jak to możliwe? Przecież jest Faerael, Obdarowaną Ogniem". Przełknęła ślinę. „Córka Chaosu".

— P-pani — wyjąkała, odrobinę oszołomiona. — Twoje ręce... Czy mam kogoś wezwać?

Fay gwałtownie pokręciła głową, pospiesznie biorąc z biurka rękawiczki, które mimo drżących dłoni błyskawicznie założyła. Wciągnęła głęboko powietrze i popatrzyła na służącą.

Coreen wstrzymała oddech. Oczy jej pani błyszczały dziko, ale rozpaczliwie. Odniosła wrażenie, że Fay powstrzymywała łzy.

— Nie powiem nikomu. Obiecuję.

Fay uniosła rozedrgane kąciki ust.

— Dziękuję.

Coreen pomyślała o łańcuszku. „Teraz albo nigdy".

— Pani? — odezwała się, gdy Fay z powrotem zaczęła obserwować plac treningowy. Podobna do Allarda nastolatka podskakiwała z ekscytacji, wpatrując się w stojącą naprzeciwko niej Kestrel. — Mistrzyni Kestrel była pani mentorką, prawda?

— Tak. A teraz została mentorką Fariny, siostrzenicy Allarda. Bogowie, miejcie tę dziewczynę w opiece.

Sya Faeri, Eissaeri Faerael.

Fay się uśmiechnęła, a jej oczy zalśniły.

— „Płoń, Wolo Ognia". Czy tak to się tłumaczy na asmariański?

Coreen skinęła, wykrzywiając usta w półuśmiechu. Pamiętała, że właśnie to zdanie wykrzykiwali Obdarowani Ogniem podczas wojny, kiedy zagrzewali się do walki. Wiedziała jednak, że pochodziło z dawnych czasów, a niektórzy sądzili, że po raz pierwszy wypowiedziało je Hathael, bóstwo ziemi i życia, podczas któregoś z buntów Chaosu. To właśnie wtedy narodziły się zdolności Ognia.

Coreen powstrzymała się od dotknięcia miejsca, gdzie ukrywała łańcuszek z jaszczurką.

— Pani — zaczęła ponownie, mocno wbijając paznokcie w skórę dłoni. — Mistrzyni Kestrel kazała mi cię szpiegować.

Fay poszerzyła uśmiech.

— Wiem. Byłam ciekawa, czy w końcu mi powiesz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro