Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wąskie uliczki stolicy Ornaes były czymś, co jednocześnie fascynowało i przerażało Aileen. Z przyjemnością przyglądała się nowym, odbudowanym po wojnie budynkom z jasnej cegły, uwielbiała też podziwiać różnorodne witryny i wystawy sklepów. Tłumiła jednak łzy na widok skulonych w zaułkach chudych postaci, a na dźwięk szarpanin i bójek podskakiwała z przyspieszonym sercem.

Lękiem przepełniała ją także myśl, że ktoś je nakryje.

Kątem oka spojrzała na rozglądającą się dookoła Fay — dziewczyna tak jak Aileen zdjęła charakterystyczne dla Obdarowanych barwy, zakładając typową dla Ornaenek beżową suknię z gorsetem. Obie również upięły włosy w niskie koki. Aileen nie przypuszczała, że w jakikolwiek sposób mogłaby się przywiązać do koloru ubrań, ale klucząc między kamienicami, boleśnie odczuwała brak niebieskich sukni. Wspólna dla Maerael barwa sprawiała, że była mniej samotna, mniej odizolowana od społeczności, z którą często ciężko było jej się porozumieć.

Kiedy dotarły na miejsce, stanęły w zamyśleniu.

Czy Coreen wie, że wyszłyśmy? — wymigała, patrząc na swoją towarzyszkę z niepokojem.

Fay kilka dni temu poinformowała ją o planach szpiegostwa ze strony Kestrel. Aileen nie rozumiała, dlaczego dziewczyna tak łagodnie przyjęła tę wiadomość ani dlaczego postanowiła ciągnąć ową farsę, nadal spędzając czas z Coreen, która obiecała się z nią konsultować przed każdą rozmową z Kestrel. Aileen dobrze wiedziała, że Lockridge z reguły nie ufała ludziom.

Teraz skinęła, rozglądając się po opustoszałej okolicy.

— Nie wie gdzie. Nie chcę, żeby przypadkiem wygadała się Kestrel.

Przypadkiem? Naprawdę wierzysz, że teraz będzie po naszej stronie? Jaki ma powód?

Fay się uśmiechnęła.

— Nie wiem, właśnie dlatego chcę ją sprawdzić. Kestrel i tak wie o moim stanie zdrowia, a może dzięki informacjom od Coreen skupi się głównie na tym, przestając dodatkowo węszyć.

Aileen powoli kiwnęła głową. W przeciwieństwie do Lockridge drżała na myśl o potencjalnym gniewie Mistrzyni. Nie potrafiłaby też w ten sposób wykorzystywać pogarszającego się zdrowia dziewczyny, którym ta zdawała się w ogóle nie przejmować.

Fay westchnęła.

— Chodźmy, bo jeszcze się pozabijają i nie będzie nam dane na to popatrzeć — rzuciła, ruszając w kierunku jednego ze sklepów.

Aileen poczuła na karku kropelki potu. Miała szczerą nadzieję, że w rzeczywistości nie zastaną skłóconego towarzystwa. Wpatrzyła się w udekorowaną figurkami witrynę, zauważając, że Fay spoglądała na drewnianego konia. Kiedy jednak na nią zerknęła, Obdarowana Ogniem oprzytomniała, wzięła głęboki wdech, wyprostowała plecy resztkami sił i pewnym krokiem weszła do środka, ignorując tabliczkę z napisem „zamknięte".

Obie przeszły przez główne pomieszczenie i stanęły za ladą.

Fay przykucnęła, przyglądając się drewnianej podłodze, podczas gdy Aileen się rozglądała, a potem podeszła do znajdującej się w rogu podniszczonej skrzyni.

— Tylko nie mów, że mamy to przesunąć...

Aileen pokręciła głową i z pomocą Fay odsunęła ciężkie wieko, otwierając przejście do podziemi.

— Chyba sporo ich przyszło. Nawet tutaj słyszę głosy.

Aileen też słyszała. Wskazała na drabinę i po chwili, z szybko bijącym sercem, zeszła po niej do wilgotnego tunelu, przybliżając się do podniesionych głosów.

Fay kroczyła tuż za nią.

Szły w milczeniu, aż w końcu dotarły do oświetlonego pochodniami zgromadzenia, w większości młodych dorosłych i nastolatków.

Fay wciągnęła gwałtownie powietrze, a gdy Aileen podążyła za nią wzrokiem, zrobiła to samo.

Blondynka niemal od razu je wypatrzyła i podbiegła z uśmiechem.

— No nareszcie! Czekaliśmy na was tyle czasu!

Aileen się uśmiechnęła, a Fay pokręciła głową.

— Farina, co ty tu robisz? Czy Allard wie...?

— Nieee, no przecież nie zdradziłabym mu tego! — oburzyła się, marszcząc brwi. Zaraz jednak złagodniała. — Gdyby mój tata się dowiedział, zabiłby mnie na miejscu.

— Jest tu z tobą Marsden?

— Tak. O, tam! — Pokazała ręką, ponownie uśmiechając się szeroko. — Syn Lucretii, Roger, też tu jest, ale nie wiem, gdzie zniknął...

Fay zacisnęła usta, a Aileen, idąc za jej przykładem, uważnie zlustrowała członków spotkania ruchu oporu. Szybko rozpoznała znane twarze — oprócz Rogera Carsona, Marsdena oraz Fariny na rozmowy przybyli również inni Adepci Żywiołów, a także kilkunastu Obdarowanych spoza Fortecy. W większości byli to Obdarowani Wodą lub Ogniem, ale odnalazła nastoletnią parę Obdarowanych Powietrzem — Chantal i Aezara.

W podziemnym pomieszczeniu przeważali jednak rolnicy, rybacy i kupcy. Znalazło się też kilku inżynierów i uczonych. Nieobdarowani mieli wyraźną przewagę liczebną.

Kiedy naprzeciw im wyszedł wysoki, młody szatyn, Fay zrobiła krok naprzód i uniosła brodę.

— Fay Lockridge? Córka tego dowódcy, Serila Lockridge'a? — rzucił, obdarzając dziewczynę długim, oceniającym spojrzeniem od góry do dołu. Zmarszczył brwi. — Spóźniona, ale czego mógłbym się spodziewać po żywiołowych potworach? Miałem jednak nadzieję, że ojciec wpoił córce jakieś zasady.

Fay uśmiechnęła się chłodno.

— Też miło mi cię poznać. Ty pewnie nazywasz się Emmet Enright i jesteś tym niesfornym synem rolnika, Finna Enrighta? Tym chłopakiem bez grosza, któremu zamarzyło się wyższe wykształcenie?

Emmet zazgrzytał zębami.

Aileen położyła dłoń na ramieniu Fay. W takich chwilach bardzo żałowała, że tylko nieliczni rozumieli migowy i nie mogła się odezwać.

— No, to skoro już się przedstawiliśmy, proponuję przejść do rzeczy — ciągnęła Fay, mijając zaciskającego pięści Emmeta. — Czas ustalić nasze priorytety oraz możliwości wpływu na Radę i rody.

* * *

Usłyszawszy grzeczne pukanie, zaprosiła służącą do środka i uniosła wzrok znad dokumentów.

— Mistrzyni. — Coreen ukłoniła się, nisko pochylając głowę.

— Gdzie teraz jest Fay? — Zmarszczyła czoło, po czym wstała od biurka. Skrzyżowała ramiona na piersiach i uważnie przyjrzała się dziewczynie, która powoli podniosła wzrok, spoglądając w jej iskrzące, nieco groźne oczy.

— U siebie w sypialni, Mistrzyni. — Coreen przygryzła dolną wargę. Splotła dłonie i ciągnęła, siląc się na pewny ton: — Dopiero skądś wróciła. Nie powiedziała mi, gdzie była. Zabroniła też sobie towarzyszyć.

Kestrel ściągnęła brwi. Wskazała fotel naprzeciwko.

— Siadaj, opowiesz mi o tych kilku dniach.

Coreen zacisnęła usta w wąską linię i posłusznie zajęła miejsce.

Słuchając słów o słabej kondycji Fay, Mistrzyni Ognia czuła, jak podnosi się jej ciśnienie. Mimowolnie pocierała pierścień, próbując odnaleźć w sobie jakikolwiek spokój, jednak wiedziała, że opanowanie nigdy nie leżało w jej naturze. Nie potrafiła patrzeć empatycznym wzrokiem Isis, nie była też w stanie dystansować się jak Nissa.

Coreen się spięła. Bała się, a Kestrel doskonale zdawała sobie sprawę, że miała ku temu powody — Ornaeńczycy od dawna plotkowali o agresji bezlitosnej Mistrzyni Ognia.

Kestrel nie dopuszczała do siebie poczucia winy. Świadomie ponosiła odpowiedzialność za cudze cierpienie, uwielbiając kontrolę, jaką dawało sianie strachu. Strach uważała za najlepszą broń, do której zawsze chciała mieć nieograniczony dostęp. Strach był cudowny, ale to ona musiała być jego panią.

Ale w tamtym momencie to jej serce stopniowo ogarniało przeradzające się we wściekłość przerażenie. Zaciskało szpony wokół coraz szybciej bijącego organu, a złapana w pułapkę Mistrzyni, zamiast pozwolić się pokonać, zmarszczyła brwi i przez chwilę zapragnęła roztrzaskać wszystko, co ją otaczało.

Fay była w coraz słabszym stanie, a co gorsza, używała Błękitnego Ognia — wyższych zdolności, które pozwalały wprowadzać się w niekiedy graniczący z utratą świadomości trans. Błękitny Ogień dawniej nieliczni Obdarowani wykorzystywali w roli narkotyku, ale nawet Kestrel wiedziała, jak niebezpieczne to było, zwłaszcza z powodu przemęczenia, jakie wiązało się z jego wytworzeniem. A przecież Fay już kiedyś została dotknięta przez Chaos.

Kestrel popatrzyła na Coreen; służąca się trzęsła, wbijając paznokcie w skórę dłoni.

— Dziękuję, Coreen — odezwała się najłagodniej, jak potrafiła. — Doceniam twoją szczerość. Chciałabym cię teraz poprosić, żebyś przez kilka dni pomagała Nissie, dobrze?

Coreen zamrugała.

— A co z moją pracą służącej panienki Fay?

— Dalej będziesz ją mieć, po prostu Nissa potrzebuje teraz wsparcia przy pomocy Crawfordom, a ty wydajesz się dość poinformowana w różnych dziedzinach. Znasz się trochę na roślinach, prawda?

— Trochę tak, pani.

— Świetnie.

— Czy... — zawahała się. — Czy miałabym też pani zdać relację z tych kilku dni?

Kestrel rozciągnęła usta w półuśmiechu.

— Zgadłaś. Nie ufam ani Nissie, ani Crawfordom. Lepiej już idź, Nissa powinna na ciebie czekać na placu przed Fortecą.

— D-Dobrze, pani.

Coreen zadrżała, ale Kestrel się tym nie przejęła. W jednej chwili stała się w jej głowie kimś zupełnie nieistotnym, bo ona myślała już wyłącznie o Fay oraz o iskrach, które w niej strzelały.

* * *

Idąc korytarzem, pewnie stawiała kroki, głośno stukając obcasami o podłogę. Pięści na zmianę zaciskała i rozluźniała, czując, jak krew się w niej gotuje.

Zazgrzytała zębami.

Chciała się opanować, pragnęła być w stanie przeprowadzić spokojną rozmowę, podczas której nie padłyby żadne raniące, wypowiedziane pod wpływem emocji słowa, ale jednocześnie uczucia kłębiły się w niej, nieustannie bombardując ją natrętnymi myślami.

Odetchnęła głęboko i złapała za klamkę, wchodząc do pokoju Fay.

Dziewczyna siedziała zgarbiona przy biurku, pochylona nad zapisanymi notesami. Głowę podparła dłońmi i uważnie wpatrywała się w tekst. Dopiero kiedy Aileen położyła jej na ramieniu drobną dłoń, odwróciła się w stronę Kestrel, marszcząc brwi.

Mistrzyni wpatrzyła się w bladą twarz oraz podkrążone oczy byłej podopiecznej, a stojąca obok Fay Aileen uśmiechnęła się niepewnie.

Miło cię widzieć, Mistrzyni. — wymigała.

— Wyjdź stąd — syknęła w odpowiedzi Kestrel, nie spuszczając wzroku z Fay, która mocniej ściągnęła brwi. — Na co czekasz?! Wyjdź, Ethri!

Aileen zadrżała na dźwięk wypowiedzianego ostro wyzwiska. Ethri w języku ifnariańskim znaczyło tyle, co „zaburzony" i „mieszany", a odnosiło się głównie do owoców dwóch różnie uzdolnionych Obdarowanych, których dzieci często rodziły się z wadami i w większości przypadków umierały, Pochłonięte. Takie połączenia były zabronione. Pochłonięcie mogło prowadzić do cierpienia nie tylko ofiary, ale i jej otoczenia.

Aileen uniosła barki i zgarbiła się, zapadając w sobie. Nagle wydała się o wiele mniejsza.

Fay zazgrzytała zębami, zaciskając pięści.

— Uważaj na słowa — warknęła, podnosząc brodę, aby spojrzeć Kestrel w oczy. — I to ty wyjdź. My jesteśmy trochę zajęte.

— Nie bardzo mnie to interesuje.

Aileen wychwyciła wściekły błysk w oczach Mistrzyni i delikatnie ścisnęła ramię Fay.

Zobaczymy się później.

— No dobrze, porozmawiamy wieczorem — wymamrotała, uśmiechając się krzywo.

Aileen skinęła ze słabym uśmiechem, a potem ruszyła w kierunku wyjścia z sypialni.

Kestrel odczekała chwilę. Wzięła kilka głębokich wdechów, mechanicznie pocierając pierścień, jednak gdy to nie pomogło jej się uspokoić, zmarszczyła czoło i prychnęła.

— Nie wiedziałam, że się przyjaźnicie. Coś jeszcze powinnam wiedzieć?

Fay zmrużyła oczy.

— Nie przyjaźnimy się i nie wiem, co cię to w ogóle obchodzi.

— To po co tu była? — syknęła, podchodząc bliżej biurka. Zacisnęła palce wokół okładki jednej z ksiąg. — Pomóc ci w tym? Ta przeklęta Ethri pomaga ci się niszczyć? Czy może zapraszasz tę dobroduszną idiotkę, żeby systematycznie cię regenerowała i żebyś mogła dalej męczyć Istotę?

Fay wyrwała kobiecie stary wolumin.

— A nawet jeśli, to co? — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Przestań wreszcie ją obrażać.

Kestrel parsknęła.

— Bo co? Urażę jej wrażliwe serduszko? Powinna wiedzieć, co o niej myślą. Tak samo ty. Myślisz, że nie słyszałam plotek? Obie nic nie wiecie o polityce i mieszkańcach Ornaes. Aileen to naiwne dziecko, a ty nie wychodzisz poza tereny Fortecy od lat, chowając się przed światem. Mam uwierzyć, że zależy ci na Ornaeńczykach? — Uśmiechnęła się ironicznie. — Proszę cię, nie żartuj, kretynko. Powiedz prawdę. Do czego ci to wszystko potrzebne?

— Myśl, co chcesz. Twój wybór.

Kestrel ściągnęła gniewnie brwi.

— Lepiej módl się do któregoś z bogów, żeby moim wyborem nie stało się wyciszenie twojego Ognia — fuknęła, niebezpiecznie pochylając się nad Fay, która zerwała się z krzesła.

Oczy młodej Obdarowanej zapłonęły, ale Kestrel dostrzegła w nich strach. Sprawiło jej to pewną przyjemność. Strach od zawsze zdawał się być najgorszym wrogiem kobiety, jednak w wielu przypadkach to właśnie on pozwalał mieć największą przewagę. To lęk tworzył broń, a zasiane przerażenie pozwalało utrzymywać kontrolę.

— Nie zrobisz tego.

Kestrel zauważyła, że dziewczyna mimowolnie zerkała na jej pierścień. Uśmiechnęła się w duchu.

— Jeśli miałabym zapobiec twojemu kolejnemu wybrykowi, to owszem, zrobię. — Skrzyżowała ramiona na piersiach. — Zrobię to, co będzie słuszne.

— Czy ty właśnie nazwałaś tamto wybrykiem? — Fay zacisnęła pięści. — Już zapomniałaś, jak obwiniałaś moich rodziców? Dobrze wiedzieć, co naprawdę o tym myślisz.

Kestrel drgnęła i Fay przez chwilę odniosła wrażenie, że kobieta żałuje, że naprawdę jej przykro, jednak słowa padły, a ból zaczął się jątrzyć, powoli rosnąć w siłę.

— I ty ośmielasz się mówić o słuszności? Ty? Ty, która nie potrafiła się opanować do tego stopnia, że spaliła żywcem własną rodzinę? Ty mówisz o słuszności i próbujesz wpędzić mnie w poczucie winy? — Zmrużyła oczy, z których tryskały iskry. — Ja przynajmniej nikogo nie zabiłam.

Kestrel prychnęła i przewróciła oczami, odruchowo poprawiając pierścień na palcu. Wiedziała, że przesadziła. Fay w dzieciństwie, podobnie jak ona, nie miała łatwo. Powinny się z łatwością rozumieć, ale obie charakteryzowało zupełnie inne nastawienie. Kestrel stworzyła ze swojego lęku źródło mocy, a Fay pozwalała mu się pochłaniać. Kestrel wolała potwierdzać tezę o potworności Faerael, napawając się władzą i strachem, a Fay się bała.

— Nie baw się Błękitnym Ogniem — burknęła w końcu. — Wcześniej nie śpieszyło ci się do praktyki, nie chciałaś nawet przywoływać małych płomieni, nie jesteś gotowa na taki przeskok.

— Coreen się wygadała? — Fay najpierw ściągnęła brwi, a potem wzruszyła ramionami. — Zresztą nieważne, to i tak nie twoja sprawa, co robię i czego się uczę.

Na czole Kestrel pojawiły się zmarszczki złości. Przyjrzała się Fay.

Kruczoczarne, całkowicie rozpuszczone włosy delikatnymi falami okalały twarz ubranej w spodnie dziewczyny, której jasnobrązowe oczy spoglądały na byłą mentorkę z wyuczoną wyższością, ciskając gromami tłumionego gniewu. Pomimo zmęczenia Fay stała z wyprostowanymi plecami i uniesioną brodą, niemal idealnie odwzorowując postawę Kestrel.

— Chyba jednak moja, jeśli jest szansa, że zaczniesz stanowić zagrożenie, kretynko.

Fay uśmiechnęła się złośliwie.

— Skoro masz mnie za taką groźną, to może ty też powinnaś się bać?

— Ciebie? — Roześmiała się szyderczo. — Przykro mi, nie jestem ani twoją mamusią, ani siostrzyczką. I radziłabym ci nie próbować mi grozić. Jeszcze nikomu to na dobre nie wyszło.

— Bo wyciszysz mój Ogień, tak? — Fay uniosła kąciki ust. — Proszę, zrób to — warknęła, wystawiając schowane w rękawiczkach dłonie. — Zrób, a w Radzie będzie wrzało od tego, co zrobiliście z Catonem.

Kestrel wstrzymała oddech. Serce zabiło jej jak oszalałe, a w gardle zaschło. Przez chwilę wpatrywała się w uśmiechającą się szeroko Fay, nie potrafiąc wyrzucić z głowy wspomnień, które na moment przysłoniły jej myśli. Wzięła głęboki wdech, zastanawiając się, ile osób jeszcze wiedziało, skoro jakimś cudem dowiedziała się o tym odizolowana od ludzi Fay.

Lockridge uśmiechnęła się złośliwie i spróbowała wyminąć kobietę, lecz ta gwałtownie złapała ją za ramię, odwracając przodem do siebie. Fay skrzywiła się z bólu i posyłając Kestrel wściekłe spojrzenie, zawyła:

— Puść mnie!

— Skąd o tym wiesz? — wysyczała przez zaciśnięte zęby, mocniej zaciskając palce. W jednej chwili zapragnęła zedrzeć z Fay czarne rękawiczki i zderzyć się z Wolą dziewczyny.

— Powinnaś wiedzieć, że twoja zdolna do niebezpiecznych wybryków podopieczna zawsze rozpozna paskudnego zdrajcę — warknęła. Kestrel się spięła, na co Fay wykrzywiła usta w fałszywym uśmiechu. — „Otaczają cię żmije. Jedynym wyjściem jest albo stać się jedną z nich, albo dać im do zrozumienia, że jeśli cię tkną, spłoną" — ironicznie wyrecytowała radę, którą wiele lat temu otrzymała od Mistrzyni. — A teraz mnie puść, bo nie chcę zmuszać pewnej dobrodusznej idiotki, żeby łagodziła moje poparzenia.

Kestrel poluźniła uścisk, tępo spoglądając na zaczerwienione ciało, a Fay od razu odwróciła się w stronę drzwi i szybko opuściła sypialnię.

Mistrzyni Ognia rozejrzała się po pokoju, nerwowo obracając pierścień — najpierw w kierunku wewnętrznym, potem zewnętrznym, a później znowu wewnętrznym i zewnętrznym.

I od nowa.

Wewnętrzny, zewnętrzny. Wewnętrzny, zewnętrzny.

„Nie mogą się dowiedzieć".

Poruszała palcami coraz szybciej i szybciej, rozchyliwszy usta, aby nabierać więcej powietrza. Nagle poczuła, że się dusi. Odruchowo powędrowała rękami w stronę szyi, ale zaraz się zreflektowała, zamierając w pół ruchu. Zlustrowała wzrokiem pomieszczenie, czując, jak dłonie się rozgrzewają. Iskry, wcześniej zaledwie przeskakujące w jej ciele, w jednej chwili wystrzeliły i zapłonęły słupami Ognia, rozdzierając Kestrel od środka.

Zdusiła krzyk.

Przygryzła wargę niemal do krwi i opadła na krzesło, na którym wcześniej siedziała Fay. Mogła rozegrać to inaczej, mogła nie grozić dziewczynie odebraniem zdolności, a przede wszystkim mogła inaczej dobierać słowa i nie ranić Fay, nazywając jej najgorsze wspomnienia wybrykami.

Ale musiała coś zrobić, historia nie miała prawa się powtórzyć. Fay nie było pisane skończyć jak Dayane, a Kestrel nie były pisane porażki.

Zerknęła w kierunku notatek. Wpatrzyła się w drobne, koślawe i praktyczne nieczytelne pismo. Odszukała palcami rubinowy pierścień i ponownie zaczęła go przekręcać, na zmianę przygryzając wargę lub wewnętrzną stronę policzka. Pierścień często służył Kestrel do wyładowywania stresu. Pocierając o czerwony kamień, miała wrażenie posiadania pełnej kontroli, ale myślała również o tym, jak go otrzymała.

Jak każda Mistrzyni oraz każdy Mistrz.

Mimo że nie żałowała, czasem myślała o tym, ilu Obdarowanych poległo w walkach, aby potem Rada, niczym hieny, zabrała ich Wolę, z pomocą Kapłanek oraz niechętnej Nissy przekształcając ją w potężną broń, dzięki której wygrali wojnę.

„Wasza ofiara nie pójdzie na marne. Nie pozwolę na to".

Powoli podniosła się z krzesła. Wiedziała, że czekała ją burzliwa rozmowa z Catonem, a potem wspólne dochodzenie do tego, jak wiele osób zna ich sekret, ale wciąż najbardziej niepokoiła ją Fay. Błękitny Ogień nie był bezpieczny, uczono o tym w każdej księdze Żywiołu Ognia, a mimo to dziewczyna postanowiła go używać, nie zważając na konsekwencje oraz to, że jej Istota i tak była już wystarczająco przebodźcowana.

Przygryzła wargę, nieustannie obracając pierścień. Spojrzała w stronę drzwi, gorączkowo się zastanawiając, a potem przeniosła wzrok na leżące na biurku książki oraz notatki i ponownie usiadła. Przysunęła sobie pierwszy lepszy zeszyt, aby dokładnie przejrzeć zapiski Fay.

Dziewczyna niezbyt przejęła się rozpowszechnieniem informacji o Błękitnym Ogniu. Nie chciała też powiedzieć, co robiła z Aileen. Musiała mieć więcej sekretów, które Kestrel mogłaby wykorzystać.

* * *

— Ona wie. Albo jakimś cudem nas przejrzała, albo ktoś jej powiedział... Mógłbyś przestać tak krążyć? Robi mi się niedobrze od samego patrzenia.

Caton zatrzymał się w miejscu i westchnął ciężko. Lewą ręką potarł kark, delikatnie ciągnąc się za włosy, a potem spojrzał w kierunku siedzącej w fotelu Kestrel.

Kobieta wpatrywała się w niego przymrużonymi z irytacji oczami, brodę podpierając dłońmi. W przeciwieństwie do Catona, wyglądała bardziej na zmęczoną niż zestresowaną.

— Jak mogła się dowiedzieć? — wymamrotał, przyglądając się Kestrel, która wzruszyła ramionami. — Aileen? Mówiłaś, że rozmawiały...

— Nie sądzę, żeby wiedziała to od Aileen. Ta dziewczyna nie ma żadnych tajemnic przed Isis, a ta z kolei przed mężem. W Fortecy już dawno by wrzało.

Caton kiwnął głową, odwracając się na pięcie, aby dalej spacerować po pokoju. Nigdy nie potrafił ustać w jednej pozycji, a odkąd istniała możliwość, że prawda wyjdzie na jaw, zupełnie nie mógł znaleźć sobie miejsca.

— Co sobie pomyśli Amaryllis? — wymamrotał, pociągając się za włosy. — Może idźmy się przyznać? Może jeszcze nie wie i lepiej, żeby usłyszała to od nas? — Spojrzał w kierunku Kestrel, która ściągnęła brwi. — A może lepiej udawać, że nic się nie stało, a z Fay wydusić prawdę i uciszyć plotki? — Potarł szyję, kręcąc głową. — Czy wolisz uciec i schować się w Lasach Północnych albo Ifnarii, pozorując naszą śmierć? Podobno na morskiej granicy doszło do zaginięć, a Ornaes przecież nie ufa królowej Desirae...

— Czekaj — wypaliła, zasłaniając usta dłonią, żeby stłumić śmiech. — Ty naprawdę uwierzyłeś w te zaginięcia? — zapytała, a kiedy Caton jedynie tępo się w nią wpatrzył, roześmiała się. — Kretynie, to my rozpuściliśmy te plotki, żeby Ornaeńczycy nie uciekali z kraju!

— Co? — wykrztusił, otwierając szerzej oczy. — Allard mówił, że kojarzył tych ludzi, opowiadał jakieś historie o przywołanych przez Kapłanki złych duchach, które pragnęły krwi...

Kestrel zmrużyła oczy z rozbawienia, rozciągając usta w szerokim uśmiechu.

— Musiał stwierdzić, że uwierzysz w każdą głupotę, i postanowił cię wrobić.

— Ale... — wyjąkał. — Acelin potwierdził...

Mistrzyni Ognia wybuchnęła szczerym śmiechem. Pochyliła się, aby otrzeć zaszklone od łez oczy.

Caton rzadko widywał ją szczerze rozbawioną, ale w tamtym momencie nie mógł uznać tej sytuacji za zwycięską. Gdy ponownie na niego zerknęła, powrócił do krążenia po pomieszczeniu, na zmianę zaciskając i rozluźniając pięści.

— Nie wierzę, że nie wiedziałeś, że to kłamstwo — parsknęła, podnosząc się na nogi.

— A ja nie wierzę, że to akurat twoja podopieczna musiała się dowiedzieć — burknął oschle.

W końcu przystanął i spojrzał na Kestrel, która groźnie marszczyła brwi. Z oczu kobiety tryskały iskry, na co uśmiechnął się słabo. Nie miał pojęcia dlaczego, ale uwielbiał ją denerwować.

— To co proponujesz?

— Musimy jakoś podpytać innych, zdobyć informacje. — Westchnęła ciężko, a potem pokręciła głową. — Tylko proszę, myśl czasem.

— Ale ja cały czas myślę — wymamrotał, pocierając dłonią kark.

— W takim razie nie myśl za dużo. — Uśmiechnęła się krzywo. — Nie najlepiej ci to wychodzi.

Caton skinął sztywno.

Myślenie i decyzje nigdy nie były jego mocną stroną. Każde zastanowienie się wpędzało mężczyznę w niekończące się rozważania, gdzie zawsze odnajdywał kolejne „za" i „przeciw", nie potrafiąc zdecydować, co byłoby lepsze. Następna myśl, zamiast rozwiązywać problem, tylko go komplikowała, a Caton dochodził do wniosku, że nie chcąc popełnić błędu, coraz bardziej pragnął zaszyć się w lesie i zostać dzikim, odciętym od społeczeństwa człowiekiem. Wciąż musiałby podejmować decyzje, ale przynajmniej odpadłyby mu te dotyczące relacji i ludzi, a to tych obawiał się najbardziej.

Rozejrzał się, zauważając, że błądził po korytarzu.

„Zostawiłem ją czy już skończyliśmy rozmawiać?", pomyślał, odwracając się na pięcie. „Jeśli teraz tam wrócę i okaże się, że po prostu wyszedłem, jak ja się wytłumaczę? A jeśli nie wrócę, a Kestrel miała coś jeszcze do powiedzenia...".

Potarł szyję, westchnął. Zerknął przez okno i dostrzegając Nissę, nagle zrozumiał, dlaczego kobieta kocha naturę, a od ludzi stroni. Spoglądając dalej, spostrzegł przechadzającą się Amaryllis. Wiedział, dokąd zmierzała, zawsze tam chodziła, gdy czuła się niepewnie. Kiedyś udawali się w to miejsce razem. Razem pozwalali, aby bogowie naprowadzili ich na właściwą drogę, jednak od dawna nie przeprowadzili dłuższej dyskusji.

Sam się zdziwił, kiedy do oczu napłynęły mu łzy, a on odruchowo zaczął oddychać ustami.

Pociągnął nosem.

Jakiś czas temu przeczytał w którejś z ksiąg Czterech Żywiołów, że każdy Żywioł odzwierciedlał prawdziwe wnętrze Obdarowanego, a sposób, w jaki Obdarowany dowiadywał się o swoich zdolnościach, z góry definiował jego podejście do życia. Jeśli więc byłoby to prawdą, a on i Amaryllis mogliby zostać porównani do własnych Żywiołów, Caton stanowiłby chwiejny, tchórzliwy wiatr, a ona silny podmuch, któremu niezdolna była przeciwstawić się żadna siła.

Oboje wiele przed sobą ukrywali, ale tajemnice te dotyczyły przeszłości, zdarzeń, które w teorii nie liczyły się w obliczu uczucia. Jednak w tamtym momencie pomyślał, że chciałby znać całą prawdę, chciałby wiedzieć wszystko, i ona zapewne też, ale było już za późno. Jeśli wie o tym, o czym wiedziała Fay, dowiedziała się sama, a nie z jego ust. On ponownie stchórzył, rozważając wszystkie „za" i „przeciw".

Zacisnął usta, powstrzymując łzy.

„Dlaczego nigdy nie potrafię w porę zdecydować?"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro