Rozdział XIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dopóki nie zeszła ze statku kupieckiego w Erith, Saya żyła w przekonaniu, że to ifnariański port był przeludniony. Evanaes słynęło z częstych wymian handlowych ze Zjednoczonymi Królestwami Zachodu oraz Północnym Protektoratem Królowej Desirae, ale Asmaria mogła się popisać o wiele większą różnorodnością — przypływały tutaj nie tylko liczne statki z Zachodu czy Wysp Wschodnich, ale i z Cesarstwa Kesaru, które z Ifnarią od lat łączyły dość wrogie stosunki. Królowa Desirae nie tolerowała kesarskiego zwyczaju niewolnictwa, a tereny północnych kolonii wciąż były kwestią sporną.

Saya wzięła głęboki wdech, wciągając w nozdrza zapach morskiej bryzy, któremu towarzyszyła bogata woń przypraw, owoców, warzyw oraz zwierząt. Stragany z towarami rozstawiono na sporym placu targowym, a wszelkiej maści konie trzymano niedaleko portu, aby kusić pozbawionych środka transportu obcokrajowców.

Wolnym krokiem podeszła do jednego z hodowców.

Mężczyzna z uśmieszkiem zlustrował jej ubiór oraz ciasno związane ciemnobrązowe włosy.

— Ornaenka, co? Zostanie panienka na dłużej? Któryś z kupców to panienki ojciec? Może skusi się na jakiegoś wierzchowca?

Dziewczyna rozciągnęła usta w grzecznym uśmiechu i skinęła. Trina z Nevą zapewniały, że dzięki swojej karnacji, kolorze włosów oraz strojowi bez problemu zostanie uznana za Ornaenkę lub Asmariankę, ale nie spodziewała się, że pójdzie jej aż tak łatwo. Czekała ją jednak jeszcze jedna próba — akcent.

— Tak, panie. — Popatrzyła w stronę siwej klaczy o łagodnym spojrzeniu. — Ile za nią?

Starała się nie zerkać kontrolnie na sprzedawcę, ale musiała sprawdzić, czy w jakimś stopniu nie zdradziła się falowaną melodią wypowiedzi bądź też zbyt syczącymi głoskami. W porcie mieszały się przeróżne akcenty asmariańskiego, ale jeśli miała udawać Ornaenkę, musiała brzmieć jak najbardziej naturalnie.

Mężczyzna jednak nie zauważył w jej języku niczego nietypowego i z cwaniackim uśmiechem podał Sayi zawyżoną cenę.

Nie zamierzała się targować.

Odkąd Ornaes odłączyło się od Asmarii, ich mieszkańcy nieustannie zmagali się z niesprawiedliwością cenową i Saya doskonale o tym wiedziała. Od razu się więc zgodziła, dokupiła jeszcze zdecydowanie zbyt drogi sprzęt do jazdy i chwilę potem odjechała na klaczy.

Trina przygotowała ją niemal na wszystko. W samym porcie, tak jak kobieta uprzedzała, Saya naliczyła co najmniej kilkanaście statków handlowych Kesaru — niebieskie bandery zdobiły fale, z których wyłaniało się słońce. Po wielu bitwach Asmaria połączyła się z Cesarstwem poprzez małżeństwo, dzięki czemu państwa od kilku lat, przynajmniej na poziomie dyplomacji, miały dobre stosunki.

W centrum miasta dziewczyna spostrzegła wielu Kesarczyków, którzy wychodzili z karczm w towarzystwie skąpo ubranych kobiet. Ifnarianie z kolei przyglądali się świątyni Opatrzności.

Saya również zatrzymała wzrok na masywnym, zdobionym złotem budynku ze strzelistymi wieżyczkami, wokół którego zebrali się wierni.

Duchowny, jeden z Obdarzonych Opatrznością Pana, głosił swoje racje, a dzieci zbierały datki.

— Siły ciemności wciąż są wśród nas! — zawołał nieco agresywnie. — Te pozbawione łaski wytwory piekieł chowają się tam, gdzie Oko Pana nie sięga! Splugawione ciemnością, czają się w cieniu, porywają nasze dzieci! Pod osłoną nocy grabią świątynie! Być może nawet teraz nas obserwują, a my nie jesteśmy w stanie ich dostrzec!

Saya popatrzyła na zgromadzonych — większość wciągnęła głośno powietrze i zamarła, bez mrugnięcia wpatrując się w Obdarzonego Opatrznością. Niektórzy rozejrzeli się dookoła, dłużej przyglądając się zacienionym uliczkom. Jeszcze inni bezwiednie wyciągnęli pieniądze.

Kapłan przymknął powieki, a potem spojrzał na zbiorowisko i uśmiechnął się dobrodusznie. Z ciemnych oczu biły pewność siebie i władza, a sam mężczyzna w porównaniu do wiernych wyglądał o wiele bardziej majestatycznie — jego jasna szata z gęsto tkanej bawełny miała wyhaftowane na środku promieniste oko, które lśniło w blasku słońca.

— Ale my nie musimy się obawiać! — ciągnął z pasją. — Pomóżcie Panu, a Jego Opatrzność już zawsze będzie nad wami czuwać! Światło zawsze odgoni cienie!

Saya zacisnęła pięści, przez co siwa klacz się spięła. Dziewczyna jednak szybko się opamiętała i popędziła wierzchowca, ruszając dalej.

Jej boginie nigdy nie wymagały złota czy pieniędzy, Silaya i Ayalis kochały poddanych bezinteresownie i ich łaska nie zależała od datków. Kapłani i Kapłanki Bieli nie potrzebowali kosztownych strojów czy złoconych zdobień dla świątyń — Bliźniacze Świątynie były skromne, a warunki w nich panujące surowe. Boginiom oraz samym Kapłanom i Kapłankom w zupełności to wystarczało. Sayi również.

Kupiwszy trochę jedzenia, zapakowała juki i pojechała w stronę stolicy. W drodze do Azmarin wielokrotnie usłyszała plotki o niszczycielskich siłach ciemności oraz stratach, jakie ponieśli przez nie Asmariańczycy, ale dopiero widok wypisanych na kamiennym murze haseł sprawił, że sama zadrżała.

— „Miłośnicy fałszywego światła, szykujcie się na długą noc. Miejcie się na baczności, bo każdy z was ma swój cień" — odczytała i przygryzła policzek od środka.

Wiadomość napisano krwią.

Zakręciło jej się w głowie i nagle poczuła, że osiemnaście lat to zdecydowanie za mało, aby zrobić to, do czego się zobowiązała.

Trina i Neva jednak w nią wierzyły, a Saya nie zamierzała zawieść ani swojej mentorki, ani matki, która po osiemnastu latach wreszcie dostrzegła w niej coś wartościowego.

* * *

Pierwszy wspólny dla Obdarowanych i Nieobdarowanych szpital powstał w zniszczonej podczas wojny fabryce. Przy wejściu ustawiono krzesła i postawiono jednego Maerael oraz jednego Nieobdarowanego, którzy razem zajmowali się przyjęciami chorych. Wydzielono również obszar do przeprowadzania zabiegów i operacji, a łóżka podzielono na sektory. Nad wszystkim pieczę sprawowały Nissa oraz Isis, które dodatkowo szkoliły lekarzy oraz pielęgniarki obu płci.

Aileen była w szoku, jak szybko z pomocą pieniędzy Farringtonów kobiety przerobiły zakurzone ruiny w dobrze zorganizowaną, funkcjonalną przestrzeń dla ludzi w potrzebie. Sama także pomagała, jak mogła — zasklepiała rany pacjentów, łagodziła ich oparzenia i zapalenia, nawadniała osłabione organizmy. Czasem koiła przerażone zabiegami dzieci lub dorosłych, choć ci uparcie twierdzili, że niczego się nie bali, mimo że Aileen słyszała, w jakim tempie biły ich serca.

— Jejku, ale ty jesteś magiczna! Tak łatwo ci to idzie... Ale pewnie się męczysz, prawda? Czujesz jakiś ból? Mama kiedyś mi opowiadała, że możecie od tego mdleć...

Aileen uśmiechnęła się do dziewczynki, której rozognioną skórę w wielu miejscach pokrywała srebrnobiała łuska. Od pewnego czasu łagodziła objawy choroby rozgadanej pacjentki i bardzo chciała odpowiedzieć dziecku, ale doskonale wiedziała, że nieliczni posługiwali się migowym. W Fortecy także nie mogła rozmawiać ze wszystkimi, nie każdy nauczył się jej języka, a ona, chociaż o tym marzyła, nie była w stanie porozumiewać się innym.

— Przeklęte żywiołowe potwory! — rozległ się donośny, męski głos. — Zróbcie coś, przecież ona cierpi!

Aileen jeszcze raz uśmiechnęła się do dziewczynki i błyskawicznie znalazła się przy dwójce Maerael, którzy odbierali poród. Aileen najpierw popatrzyła na kupca, który ze złością zgrzytał zębami, a potem na wykrzywioną cierpieniem twarz jego żony. Kobieta nie krzyczała — przygryzała mocno wargę, coraz bardziej czerwieniejąc.

— Proszę oddychać! — zawołała młoda Obdarowana Wodą, kładąc dłoń na ramieniu ciężarnej. — Już niedługo. Proszę, razem ze mną...

— Nic nie potraficie! Przeklęci! Chcecie nas wszystkich pozabijać!

Aileen z ulgą zauważyła, że obok krzyczącego handlarza pojawiły się już Nissa oraz Isis. Isis od razu przesunęła dłonią po ciele kobiety, a Nissa stanęła przed przyszłym ojcem.

— W ten sposób nie pomagasz żonie — oznajmiła oschle. Mimo tego, że musiała zadzierać głowę, aby spojrzeć kupcowi w oczy, z oczu Nissy biły chłód i opanowanie. — Przestań stresować ją oraz nas.

Aileen wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy czerwony z gniewu handlarz nachylił się nad Obdarowaną.

— Jeśli skrzywdzicie któreś z nich, nie daruję wam!

Nissa nawet nie drgnęła.

— Oczywiście.

— Jest główka! Jest, już prawie, już...

Potem Aileen widziała już jak przez mgłę.

Dziecko okazało się całkowicie sine. I całkowicie martwe.

Rozpaczliwy krzyk rodziców niósł się echem po ogromnej fabryce, a przerażona Isis chwyciła ciałko, usilnie starając się przywrócić mu życie. Próbowała resuscytacji, manipulacji akcją serca oraz regeneracji. Nic to jednak nie dało oprócz tego, że z nosa Obdarowanej zaczęła lecieć krew, a jej ręce drżały, ledwo utrzymując maleństwo. Sama Isis także z trudem stała na nogach.

— Przeklęte potwory! — zawyła żona kupca. Łzy ciekły jej po policzkach. — Zabiliście mi dziecko! Parszywe dzikusy z południa i leśna czarownica! Powinniście wszyscy zginąć w Bitwie o Lasy Północne!

Nissa ponownie nawet nie drgnęła. Nie ruszyła ją ani śmierć noworodka, ani wzmianka o rzezi jej ludu, ani to, że mężczyzna brutalnie nią potrząsnął.

— Znowu to robicie! — wysyczał. — Znowu nas mordujecie!

— To samo powiedziałbyś lekarzowi? Jak myślisz, dlaczego to ci młodzi Maerael odbierali poród?

Aileen otarła łzy, które niepohamowanie spływały po jej twarzy. Oczami wyobraźni zobaczyła, jak Aris pochłania woda.

„Tylko nie śmierć", pomyślała. „Tylko nie kolejna śmierć. Nie może umrzeć, musi żyć, nie może zginąć".

Nawet nie wiedziała, kiedy uklękła przy zapłakanej Isis i dłońmi dotknęła główki oraz klatki piersiowej noworodka.

Przymknęła oczy. Nie czuła bicia serca ani krążącej po organizmie krwi. Przez chwilę miała wrażenie, że gdzieś sięga, że ze wszystkich stron otacza ją pustka, a ona brnie przez nią w bliżej nieokreślonym celu. W końcu odnalazła to, czego nieświadomie szukała — słaba iskierka, jedyne światełko w bezkresnej ciemności, przygasała. Aileen nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego — źródło energii kusiło nieznaną, fascynującą aurą.

Obdarowana dotknęła iskierki, która rozbłysła i zaczęła przeskakiwać, pobudzając kolejne źródła światła.

Nagle ciemność zastąpiła oślepiająca światłość.

— Aileen, Aileen! — usłyszała jakby z oddali przejęty głos Isis. — Zróbcie dla niej miejsce! Aileen, nie zamykaj oczu! Proszę, kochanie, zostań z nami!

— Na Jego Łaskę! — zawołał kupiec. — Skarbie, nasz synek otworzył oczy!

Fabrykę wypełnił głośny płacz dziecka.

* * *

Przez następną godzinę Isis w ogóle nie opuszczała Aileen i cały czas regenerowała przemęczoną dziewczynę. Chociaż sama nie miała już sił, kręciło jej się w głowie, a z nosa co chwila ciekła krew, nie zamierzała zostawić Aileen.

Nie mogła stracić drugiej córki.

Czule ujęła jej dłoń.

„Jak to zrobiłaś? Temu dziecku w ogóle nie biło serce".

Przygryzła wargę.

Kiedy Aileen zaczęła słabnąć, świat Isis na chwilę stanął i zawęził się do opadających powiek przygarniętej córki, która na jej oczach traciła przytomność. Jedyne, czego wtedy pragnęła, to to, aby Aileen za wszelką cenę przeżyła.

Przymknęła oczy i znowu ją zobaczyła — swoją malutką, przerażoną córeczkę. Ponownie usłyszała rozpaczliwy, błagalny krzyk Aris i ponownie patrzyła, jak z małego ciałka ulatywało życie. Kolejny raz obserwowała pochłaniane przez wodę zwłoki. Zwłoki niewinnej kilkulatki poległej na wojnie, która nigdy nie powinna jej dotyczyć.

Pociągnęła nosem, otarła zapłakane oczy i spojrzała na Aileen — na jej o wiele jaśniejszą od innych Maerael karnację. Na pełne usta. Na gęste, łagodne brwi i kręcone, ciemnobrązowe włosy.

Aileen nie mogła skończyć jak Aris. Nie mogła zginąć tylko dlatego, że pragnęła równości i nie obawiała się o nią walczyć. Chociaż Isis wybaczyła atak na siebie, to nie mogła zapomnieć morderstwa Aris. Nie potrafiła i nie chciała pogodzić się z myślą, że być może Aileen umarłaby w zamian za uratowanie życia dziecku ludzi, którzy z chęcią zobaczyliby eksterminację wszystkich Maerael. Aileen nie mogła oddać życia za kogoś, kto z przyjemnością patrzyłby na śmierć Aris.

Isis brzydziła się tymi myślami, ale nie była w stanie się ich pozbyć. Marzyła, aby przytulić się do Acelina. Tęskniła za troskliwymi, silnymi ramionami i słowami wsparcia. Wiedziała, że mąż nie potępiłby jej za wątpliwości — w końcu mimo własnego bólu dalej leczyła Nieobdarowanych i nie zamierzała porzucić nikogo w potrzebie. Ale czasem nachodziło ją zwątpienie, czy dobrym wyborem było wspieranie społeczności, która od pokoleń nienawidziła Isis i jej rodziny. Nadal jednak sądziła, że jeśli byłaby taka możliwość, powinna pomagać każdemu.

Te sprzeczne uczucia ją wykańczały. Czy po tym wszystkim mogła jeszcze pozostać neutralna? A jeśli nie, to jak powinna się zachować? Nie chciała gardzić tymi, którzy się po prostu bali, ale nie chciała też tłumaczyć czyimś przerażeniem każdego aktu brutalności wobec jej ludu.

Puściła Aileen i obiema dłońmi starła cieknące po twarzy łzy. Mijali ją zaniepokojeni Maerael i Nieobdarowani uczący na się lekarzy. Nikt nie odważył się podejść. Nikt nie zdecydował się zapytać, czy jedna z założycielek lecznicy potrzebowała jakiegokolwiek wsparcia. Wszyscy zajmowali się własnymi sprawami i przydzielonymi zadaniami.

Wszyscy z wyjątkiem Nissy.

Obdarowana Ziemią bezszelestnie podeszła do łóżka Aileen i popatrzyła na dziewczynę w zamyśleniu. Potem wyciągnęła rękę w stronę Isis i podała jej chusteczkę.

— Ona żyje, nie ma nad czym rozpaczać — rzuciła dość oschle. Uważniej przyjrzała się karnacji Aileen i ciągnęła dalej: — Zwłaszcza że jak już się obudzi, powinnaś ją przekonać, że to, co zrobiła, jest typowe dla Maerael.

Isis, wytarłszy oczy, zamrugała i zerknęła na stojącą sztywno Nissę.

— A co właściwie zrobiła? Czy ktoś wie, jakim cudem to dziecko do nas wróciło?

— Nie. — Nissa wykrzywiła usta w półuśmiechu. — I nikt z Nieobdarowanych tego nie sprawdzi, a Maerael podlegają nam, dlatego powinnyśmy coś wymyślić i trzymać się tej wersji. Nie będą mieć innej, więc muszą nam uwierzyć.

— Ale... Co chcesz im powiedzieć? I dlaczego?

Nissa pokręciła głową. Nadal uśmiechała się słabo, ale Isis wiedziała, że nie był to prawdziwy uśmiech. Od Mordu Potomstwa Hathael Nissa ani razu nie uśmiechnęła się szczerze.

— A jak myślisz? Spójrz tylko na nią. — Wskazała Aileen ruchem głowy. — Nie jest czystej krwi Maerael, nie ma waszego koloru skóry. Jest zbyt jasna.

— T-to co?

Obdarowana Ziemią parsknęła.

— Naprawdę muszę ci mówić? Po dzisiejszym dniu plotki o tym, że jest Ethri nabiorą jeszcze większej mocy. Jesteś najlepszą Maerael, jeśli chodzi o regenerację, a nie byłaś w stanie pomóc temu noworodkowi. Aileen zrobiła coś, co nie tylko w Fortecy czy Ornaes, ale i w innych krajach będzie podejrzane, jeśli tylko informacja się rozniesie.

Isis przełknęła ślinę i pomyślała o tym, co mógłby zrobić Kanaan, gdyby plotka o ożywiającej ludzi Aileen opuściła lecznicę.

Zadrżała.

— J-jak chcesz to wytłumaczyć?

— Obie dotykałyście dziecko — przypomniała i chwilę się zastanowiła. — Aileen miała dłoń na głowie i sercu, a ty je trzymałaś...

Nagle Aileen cicho mruknęła i Nissa od razu zamilkła.

Isis natychmiast z troską złapała dziewczynę za rękę, a dominującą dłoń położyła na jej klatce piersiowej.

— Aileen, kochanie... — Sprawdziła puls przybranej córki i odetchnęła. — Wszystko jest dobrze...

Aileen powoli otworzyła oczy i popatrzyła prosto na Isis. Uniosła drżące ręce i wymigała:

Co się stało? Zobaczyłam jakieś światło i...

— Wszystko w porządku — przerwała jej Isis. Uśmiechnęła się serdecznie. — Dotknęłaś główki, pamiętasz? Urodziło się z uszkodzeniem mózgu, a nam udało się to zregenerować.

Ale to światło...

— Impulsy nerwowe — odezwała się Nissa. — Udało ci się naprawić połączenia.

— Odpocznij. — Isis ostrożnie pogładziła policzek Aileen, a osłabiona dziewczyna skinęła i przymknęła powieki. — Musisz odzyskać siły.

„Masdunaari, proszę, przebacz mi. I ty też, Aileen".

Mimo że na zewnątrz Isis się uśmiechała, w duchu miała ochotę się rozpłakać. Okłamała swoją jedyną córkę. Po raz drugi w życiu była nieszczera i chociaż wiedziała, że zrobiła to dla dobra Aileen, znienawidziła się za to.

Jednak im mniej osób miało jakiekolwiek pojęcie o potencjalnych nowych zdolnościach Aileen, tym lepiej. Nawet ona nie powinna o nich wiedzieć, bo konsekwencje mogłyby okazać się tragiczne. Kanaan, jeśli nie zamieniłby Aileen w swoją niewolnicę, to zabiłby ją na miejscu, a Kestrel by sprawiła, że życie dziewczyny stałoby się piekłem. Obdarowani, chociaż już patrzyli na Aileen jak na odmieńca, tym razem odrzuciliby ją całkowicie.

A Isis nie mogła stracić drugiej córki.

* * *

Saya, upewniwszy się, że jej klacz zostanie nakarmiona i oporządzona, postanowiła nocować w jednej z wiejskich karczm pod stolicą. Ponownie zapłaciła o wiele więcej, niż musiałaby, gdyby nie podawała się za Ornaenkę, ale tak, jak ją poinstruowano, nie dyskutowała. Karczmarzowi powiedziała, że jedzie do matki w Karran, a ojciec, dość majętny kupiec, dał jej na wszystko wystarczająco pieniędzy. Obawiała się, że mężczyzna będzie zadawał kolejne pytania, ale nic takiego się nie stało. Została jedynie kilkakrotnie ostrzeżona przed Cieniami Asmarii — terrorystyczną grupą, o której opowiadali nie tylko okoliczni rolnicy i Obdarzeni Opatrznością, ale i wędrujący handlarze czy mieszkająca na obrzeżach Azmarin szlachta, która przesiadywała w lokalu.

Sayę zdziwiło, jak otwarcie plotkowano zarówno o Kanaanie, jak i jego żonie, a córce cesarza Kesaru. W Ifnarii byłoby to nie do pomyślenia — królowa Desirae miała immunitet i nikt nie śmiałby powiedzieć o niej złego słowa, tymczasem Asmariańczycy bezceremonialnie krytykowali swojego władcę i podważali jego decyzje.

Dziewczyna zaszyła się w kącie i uważnie słuchała trzech pijanych mężczyzn, zajmujących najbliższy stolik.

— Ukradli mi konia, parszywe demony Cienia — prychnął pierwszy. Na palcu błyszczał mu złoty pierścień z rodzinnym herbem. — Najlepszego. Karą klacz. I co Kanaan i ten jego cudowny Kongres zrobili? Powiedzieli, że jeśli nie mam dowodów, nic nie można zrobić! A co ja mam? Pokazać im konia, którego nie ma? Wskazać nieistniejące ślady? To były Cienie!

— Ostatnio coraz częściej bywają w stolicy — rzucił ponuro inny szlachcic. — Porywają zwierzęta i zostawiają wiadomości napisane ich krwią... — Wzdrygnął się. — A ludzie, zamiast zabezpieczać domy, wpłacają wszystko do tych świetlistych naciągaczy...

— A jak inaczej chcesz walczyć z Cieniami? Tylko Pan i Jego Światło są w stanie pomóc! — żachnął się ten pierwszy, na co jego towarzysze się roześmiali.

— Przyznaj się: ile zapłaciłeś za tę promienistą ochronę? Może to Opatrzności oddałeś konia?

Mężczyzna się zaczerwienił.

— Jak śmiesz!

— To nie żadne Cienie. To zwykli buntownicy i złodzieje. Nie wiem, jak źle musi być z Kanaanem i jak bardzo daje się manipulować tym durniom z Kongresu, ale już dawno powinien tych rzezimieszków po prostu powybijać.

Trzeci ze szlachciców, najniższy i zdecydowanie najmłodszy, roześmiał się krótko.

— Powybijać? Zwariowałeś? Przecież ten cały Zakon Cieni to idealny pretekst, żeby znowu sprowadzić tu żywiołowe potwory. Bo któż pokona demona, jak nie inny demon? — parsknął. — Kanaan zaprosił tych odmieńców do własnego stołu. Jak sądzicie, po co? Cienie to bujda, aby pokazać Ornaeńczykom, że dalej są pod butem Kongresu, a ich żywiołowe potwory są własnością Asmarii.

— Podobno ruszyły jakieś lecznice i mają modernizować armię...

Młody skinął.

— No właśnie. Zdrajcy muszą odczuć, że dalej są zależni od Kanaana, i tyle. Jestem pewien, że te napisy tworzą ludzie Cantrella albo Mossa, a twój koń po prostu zwiał. Żadnych Cieni nie ma. To spisek Kongresu.

— A co powiesz o porwaniach przy Górach Mglistych i lasach niedaleko Kotliny? Ludzie przestali stamtąd wracać, a jeśli jakoś im się uda, to opowiadają historie o zjawach, których oczy świecą w ciemności.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

— Oczy zwierząt też świecą. To durni prostaczkowie. Naprawdę chcesz im wierzyć? Ostatnio twierdzili, że ktoś porywa im blondwłose, niebieskookie, blade niemowlęta, a okazało się, że to dziadkowie topili je ze strachu, że mogą mieć w sobie krew ifnariańskich bogiń lub tej ornaeńskiej rodziny Ognia, co jeden z nich siedzi w cholernej Radzie, a drugi przyjechał się najeść w zamku Kanaana. Asmariańczycy nigdy nie zgodzą się na ponowne przyjęcie żywiołowych potworów. Zobaczycie, na tej panice będzie można nieźle zarobić, tak jak wtedy zrobili to eksperci od poszukiwań, którzy nagle posiadali na to jakieś papiery.

Saya usłyszała śmiechy, a potem zaczęły się toasty.

— To co — podjął młody szlachcic, uśmiechając się szeroko — za głupotę pospólstwa i jakże sprytny plan Kongresu, dzięki któremu się wzbogacimy.

Naczynia się zderzyły i w karczmie kolejny raz rozległy się śmiechy.

Saya przełknęła ślinę. Mężczyźni się mylili, ale przynajmniej teraz dzięki nim ona wiedziała, gdzie powinna się udać.

* * *

Następnego dnia Saya wyruszyła o świcie w stronę Kotliny Cieni. Konno przemierzyła kilka wsi, zbliżyła się do pokrytych wieczną mgłą gór i trzymając się brzegu rzeki, wjechała w gęsty las.

Rozejrzała się dookoła. Im więcej drzew ją otaczało, tym dziwniej się czuła. Nieodparte wrażenie, że drzewa mają oczy, a ona jest obserwowana, stopniowo coraz bardziej się nasilało. Las wydawał się pełen żywych cieni, a każdy szelest sprawiał, że z niepokojem obracała głowę, próbując znaleźć źródło dźwięku.

Nagle rzucane przez rośliny cienie się wydłużyły.

Saya zadrżała, a na ciele pojawiła jej się gęsia skórka. Klacz wyraźnie się zestresowała i poruszyła nerwowo łbem.

Saya przygryzła policzek od środka i spięła palce.

W jednej chwili las stał się pogrążonym w mroku miejscem, zupełnie jakby zapadła noc, chociaż wcześniej w wielu miejscach przez korony drzew przebijały się promienie słońca.

Dziewczyna uspokajająco pogładziła wierzchowca i zdjęła rękawiczkę z dominującej ręki.

Wtem otoczyły ją postacie, których oczy rozświetlały ciemność.

Nie dostrzegła ani błękitnej, ani bursztynowej barwy.

Rina Daeri, Eissaeri Daerael! — Z dłoni Sayi błysnęło rozświetlające jej twarz światło. Dziewczyna poruszyła palcami, a jaśniejąca kula nieco się uniosła. — Rina Laeri, Eissaeri Laerael!

Służ Cieniu, Wolo Cienia. Nieś Światło, Wolo Światła.

Odpowiedział jej dziki śmiech.

Saya wciągnęła głęboko powietrze, a potem pogrążyła się w ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro