Rozdział XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaria skrzywiła się i wytarła niedbale zakrwawione ręce o spodnie. Brzydziła się lepką konsystencją krwi i nienawidziła jej szkarłatnego koloru, który kojarzył jej się głównie z pasami na fladze Asmarii oraz znienawidzonymi Faerael.

„Paskudni zdrajcy", pomyślała i zmrużonymi oczami spojrzała na swoje dzieło.

Uniosła kąciki ust w szyderczym uśmiechu — miała szczerą nadzieję, że wyznawcy fałszywego światła odnajdą każdy z napisów, pozostawionych przez jej ludzi. Całym sercem marzyła, aby Obdarzeni Opatrznością wraz ze swymi wiernymi ujrzeli jak najwięcej krwawych haseł, a ich umysły już nigdy nie zaznały spokoju.

Bo niby dlaczego oni mogli jeść ciepłe posiłki i spać w wygodnych łóżkach, a Zaria oraz jej bracia i siostry zmuszeni byli nocować w opuszczonej kopalni?

— Zario, wracajmy.

Skinęła, naciągnęła kaptur na głowę i popatrzyła w zielone oczy Veiry, rozświetlające noc. Dzięki swoim, jasnoniebieskim, bez problemu dostrzegała blade blizny, zdobiące twarz kobiety, i to, jak mocno zaciskała usta.

— Co się stało? — zapytała dość ostro. — Znowu jakiś wieśniak was zauważył?

Mimo nocy obie pewnie stawiały kroki. Weszły do lasu i zaczęły iść w górę rwącej rzeki.

— Nie, nikt nikogo nie zauważył. Przybyła już delegacja Ornaes i... — zawahała się. — Zoe znowu była w stolicy.

Zaria zmarszczyła brwi.

W Azmarin roiło się od szpiegów i ludzi Kanaana, a co za tym idzie — każdy mógłby ruszyć tropem Zoe i z łatwością odnaleźć ich kryjówkę, a później wrócić z całym oddziałem. Nie mogli sobie na to pozwolić. Nie, gdy byli tak blisko celu.

Zaria będzie potem musiała uporać się z nastolatką i ograniczyć jej samowolę, teraz jednak zwyczajnie westchnęła.

— Co ukradła tym razem? Czy może powinnam zapytać kogo okradła?

Zaria usłyszała, że jej towarzyszka głośno wypuściła powietrze.

Veira także miała dość zachowania Zoe — kiedy razem z bratem bliźniakiem odnaleźli i przyprowadzili do Zakonu żyjącą w kanałach kilkulatkę, nie przypuszczali, że to właśnie z jej powodu będą zmuszeni zabić pierwszego człowieka. Nie sądzili też, że przez lata nic się nie zmieni, a Zoe dalej będzie ryzykować bezpieczeństwem ich wszystkich.

— Nie powiedziała gdzie, ale zdobyła trochę warzyw, owoców, alkoholu i...

— I?

Veira przełknęła ślinę.

— I konia. Karą klacz.

Zaria stanęła jak wryta. Serce zabiło jej szybciej, a wzrok jeszcze bardziej się wyostrzył — teraz widziała niemal jak za dnia.

— Co proszę?

Veira postarała się o uśmiech — przecięta warga nie zachowywała się naturalnie, przez co jej wykrzywione usta przypominały bardziej przerażający grymas niż uśmiech.

Jednak Zaria znała Veirę od własnych narodzin i dawno nauczyła się jej mimiki. Zrobiła głęboki wdech.

— Proszę, powiedz, że to nieprawda. — Kiedy Veira na powrót spoważniała i pokręciła głową, Zaria zacisnęła pięści. — Verdell miał rację, przygarnięcie jej było błędem. To podstępna, tchórzliwa córka Laerego. Powinniśmy to wiedzieć.

Veira nie odpowiedziała, przełknęła jedynie ślinę i nieznacznie skinęła. Chwilę potem w milczeniu wznowiły marsz.

Na miejscu, jak tylko zrzuciła z siebie płaszcz, Zarię od razu przywitały pozostałe nocne drużyny; kilka par złożyło jej krótki raport z polowań, kolejne przekazały plotki z wiosek, a jeszcze inne wymieniły, gdzie i jaką wiadomość dla Asmariańczyków zostawiły. Mieli zdecydowanie za mało jedzenia, ale na razie musiało im to wystarczyć.

Gdy wreszcie wszystkich wysłuchała, zerknęła w stronę ogniska, wokół którego zebrało się kilkunastu mężczyzn z Cieni Asmarii. Większość z nich śmiała się wesoło i była wyraźnie pijana, Zaria więc bez problemu odnalazła tego, którego zielone oczy wpatrywały się w nią z powagą.

Veira podeszła do swojego brata i położyła mu dłoń na ramieniu, szepcząc coś do ucha. Ariev, mimo pełnego protestu spojrzenia bliźniaczki, wstał i stanął przed Zarią.

— Już wiesz — zaczął, a gdy przytaknęła, kontynuował: — Ani Harkin, ani Verdell jeszcze nie wrócili.

Zaria powędrowała wzrokiem w kierunku chichoczącej, tulącej się do jakiegoś chłopaka Zoe. Oni także byli pod wpływem alkoholu.

— W takim razie będę musiała załatwić to sama — oznajmiła chłodno, a widząc, że Ariev się waha, uniosła brodę i spojrzała mu prosto w oczy. — Coś jeszcze?

— Dzisiejsza grupa, która polowała przy rzece, natknęła się na Laerael. Dziewczyna znała zarówno swoją, jak i naszą dewizę i prawdopodobnie nas szukała.

— I prawdopodobnie wiedziała, gdzie powinna szukać.

Ariev skinął, a Zaria poczuła, że zaraz wybuchnie. Nikt spoza Zakonu nie mógł znać miejsca ich pobytu, nawet prawdziwi Obdarowani Światłem, z którymi współpracowali. Każdy zdawał sobie sprawę, jak to się kończyło.

— Gdzie teraz jest?

— Związana i pilnowana w jednym z korytarzy, ale na razie śpi, bo ktoś uderzył ją w głowę.

Zaria prychnęła. Łowcy zawsze byli zbyt porywczy.

— Ale nic jej nie jest?

Ariev wzruszył ramionami, na co zmarszczyła brwi.

— Pójdę do niej później, ale na przyszłość pilnuj tych dzieciaków. Nie chcemy więcej trupów, zwłaszcza tych przypadkowych.

— Oczywiście, moja pani. — Ukłonił się teatralnie, a jego zielone oczy błysnęły z rozbawienia. — Co tylko sobie życzysz.

Zaria wywróciła oczami, ale w środku aż się gotowała.

„Przed Harkinem nigdy byś się nie odważył", pomyślała wściekle i wyminęła Arieva.

Kilka kroków od Zoe czekała już na nią Veira. Dalej była w cienkim czarnym płaszczu, ale zdjęła już kaptur, wypuszczając swoje długie po pas, kasztanowe warkocze.

Kiedy Zaria zbliżyła się do roześmianej grupy, co najmniej połowa nastolatków ucichła. Popatrzyła na usadowioną na czyichś kolanach Zoe — obiegła oczami jej sięgające piersi brązowe włosy, zwróciła uwagę na szeroki pijacki uśmiech i rozbiegane spojrzenie. Dostrzegła nieco rozpiętą koszulę i czerwony ślad na szyi. Gdy się odezwała, jej głos przeszył powietrze niczym sztylet.

— Złaź z niego!

Teraz już wszyscy zamilkli, łącznie z obściskującym Zoe chłopakiem, którego Zaria w końcu rozpoznała. Musiała po prostu zobaczyć jego złote oczy.

Andon posłał jej cwaniacki uśmieszek.

— Coś nie tak?

— Z tobą nie rozmawiam — warknęła, z powrotem spoglądając na Zoe. Jej piwne oczy nie świeciły, były całkowicie zwyczajne. — Wstań, Zoe.

Dziewczyna zachichotała i chwiejnie podniosła się na nogi — Andon nieco jej pomógł, śmiało przytrzymując ją za biodra.

— Ukradłaś konia szlachcicowi. To prawda?

— Aaa, no. — Roześmiała się. — Widziałaś, jaka jest szybka i silna? Nasze... AUA! — wrzasnęła, zataczając się, kiedy na jej policzku wylądowała dłoń. — C-co robisz?

Nastolatkowie wydali stłumione okrzyki, a Andon od razu się poderwał.

Zaria zgromiła go wzrokiem.

— Nie mieszaj się — syknęła i błyskawicznie podcięła Zoe, która z jękiem opadła przed nią na kolana. Mocno chwyciła twarz Obdarowanej Światłem. — Straciłaś rozum? Masz w ogóle pojęcie, ile wart jest ten koń? Sądzisz, że to tak samo, jakbyś ukradła ze straganu kilka jabłek?

Skrzyżowały spojrzenia. Oczy Zoe dziko błysnęły.

— Miał ich całą stadninę, a my mamy kilka zabiedzonych staruszków. Oni nie doceniają i nie dbają o... Auaaa! — zawyła, tłumiąc łzy. — Na bogów, przestań!

Zaria kolejny raz ją spoliczkowała. Brwi ściągnęła wściekle, a błękitnymi oczami mroziła.

— Przygarnęliśmy cię, wybaczamy ci wszystko, a ty jak się odwdzięczasz? Komukolwiek ukradłaś tę klacz, nie odpuści i zgłosi kradzież służbom Kanaana, które rozpoczną śledztwo. ŚLEDZTWO DOTYCZĄCE ZWYKŁEJ, REALNEJ ZŁODZIEJKI! Nie stwora ze świecącymi oczami, REALNEJ ZŁODZIEJKI. Czy rozumiesz różnicę?

Zoe pokiwała głową, przełykając łzy, które strużkami spływały jej po twarzy.

— P-przepraszam, ja tylko chciałam, żebyśmy mieli większe szanse...

— Nie będziemy ich mieć, jeśli Kanaan nas wszystkich wymorduje!

Zaria puściwszy Zoe, która natychmiast spuściła wzrok i złapała się za zaczerwieniony policzek, popatrzyła po zgromadzonych wokół mniejszego ogniska nastolatkach, westchnęła i złagodniała.

— Nie mamy szans, rozumiecie? Jest nas mało, a on i jego Kongres mają armię, sprzęt i zapewne wsparcie żywiołowych tchórzy. Karlina przekazała Verdellowi, że Ornaeńczycy łączą armię Nieobdarowanych i Obdarowanych. Myślicie, że nie będą współpracować też z wojskiem Kanaana? — Odczekała, aż te informacje do nich dotrą, i kontynuowała: — Właśnie dlatego Harkin i Verdell poszli szukać wsparcia u Kesarczyków. Potrzebujemy wsparcia, bo inaczej nas zniszczą. Tym razem ostatecznie. — Znowu chwilę poczekała i spojrzała na już stojącą Zoe, która pociągała nosem i masowała sobie policzek, ale jak tylko uchwyciła wzrok liderki, od razu przestała i się wyprostowała. — Rozumiesz?

Zoe przytaknęła ruchem głowy.

— Chcę, żebyś to powiedziała.

— Tak, rozumiem. Już więcej nas nie narażę.

— Dobrze. — Objęła wzrokiem opróżnione butelki. — Z tym też skończcie. Żołnierze muszą być zawsze w gotowości.

Odpowiedziały jej posłuszne głosy zgody, na co skinęła i odwróciła się do Veiry. Kobieta przyglądała się wszystkiemu bez słowa i chociaż twarz miała obojętną, to Zaria wiedziała, że odczuła na sobie każdy policzek, jaki otrzymała Zoe.

Zbliżyła się do przyjaciółki i mruknęła na tyle cicho, żeby tylko ona ją usłyszała:

— Wiesz, że musiałam coś zrobić, prawda? Powiemy Verdellowi, że już została ukarana, a jeśli nie będzie go wystarczająco długo, to może nawet uda mi się go przekonać, że Zoe otrzymała odpowiednio surową karę, i nie będzie jej potem dręczył.

Veira dyskretnie uścisnęła jej dłoń.

— Wiem, dziękuję. Myślę, że wystąpienie się udało i te pijane dzieciaki z łatwością podkoloryzują wydarzenia.

Zaria się uśmiechnęła.

— Na to liczę.

Kiedy od zamieszkiwanej przez Zakon kopalni dzieliło ją już zaledwie parę kroków, spojrzała przez ramię i jeszcze raz popatrzyła na starszą od siebie o ponad dziesięć lat Veirę. Jej ręce, naznaczone bliznami po poparzeniach, z troską gładziły zapłakaną Zoe.

„Przeklęci żywiołowi tchórze", zazgrzytała zębami i weszła do pierwszego korytarza.

* * *

Saya jęknęła żałośnie, kolejny raz próbując poruszyć palcami. Bezskutecznie. Skrępowano ją na tyle ciasno, że — chociaż się prężyła i spinała wszystkie mięśnie — nie mogła użyć zdolności. Sznur ranił jej dłonie, a usztywnione przy drewnianym słupie ciało od dawna było zdrętwiałe.

W mroku nie dostrzegła, kto jej pilnował, rozpoznała jednak trzy różniące się głosy. Jakiś czas temu zrobiło się też chłodniej, uznała więc, że nadchodziła noc.

Nagle wychwyciła nowe, kobiece tony — czysta, tnąca powietrze barwa rozległa się w sąsiednim korytarzu.

Z początku Saya nie rozumiała padających słów, ale wraz ze zbliżającymi się krokami stawały się coraz wyraźniejsze.

— Zostawcie nas same, a jeśli Harkin albo Verdell wrócą, powiedzcie im, gdzie jestem.

Kiedy przy podniszczonej, podtrzymującej sufit belce stanęła kobieta, wzrok Sayi od razu skupił się na jej rozświetlających ciemność, błękitnych oczach.

„To ona", pomyślała, a jej serce zabiło szaleńczo. „Boginie, miejcie mnie w opiece".

Gdy Zaria zrobiła krok naprzód, Saya zauważyła, że trzymała małą lampę naftową — teraz dostrzegała nie tylko oczy liderki Cieni Asmarii, ale i jej czarny, niekrępujący żadnych ruchów strój, naciągnięty na głowę kaptur oraz zasłaniający twarz materiał. Gdyby Saya nie została wcześniej dokładnie poinformowana co do wyglądu i przede wszystkim spojrzenia kobiety, nigdy by jej nie rozpoznała.

Zaria odstawiła lampę i kucnęła tuż przed Sayą, która w jednej chwili wstrzymała oddech. Nawet nie spostrzegła, kiedy Zaria wyjęła i przyłożyła jej do gardła sztylet.

— No proszę, czyli jednak nie byłaś gotowa na wszystko. — Czarna tkanina rozciągnęła się pod wpływem półuśmiechu. Błękitne oczy błysnęły, gdy docisnęła broń do skóry więźniarki. — A teraz mów, co tu robisz i skąd wiedziałaś, gdzie nas szukać.

Saya bała się chociażby przełknąć ślinę, a co dopiero cokolwiek odpowiedzieć. Ostrze znajdowało się zdecydowanie za blisko jej szyi, a Zaria trzymała je zdecydowanie zbyt pewnie. Dziewczyna niemal czuła, jak stal po kolei rozcina jej tkanki.

„Ale obiecałam. Obiecałam Trinie. Obiecałam mamie".

— Ludzie plotkują — wychrypiała. — Nie było trudno połączyć kropki. Proszę, zabierz nóż...

Zaria popatrzyła jej prosto w oczy i odsunęła sztylet, wciąż jednak zaciskała palce na rękojeści.

Saya za wszelką cenę starała się nie trząść.

— Znasz ifnariański i nasze dewizy. Masz zdrową cerę, prawidłową wagę i żywe spojrzenie. Nie jesteś przybłędą, która szukałaby wsparcia. Nie będę się więcej powtarzać. — Zmrużyła oczy, które rozbłysły. — Co tu robisz?

Saya przełknęła ślinę.

— Powiedziano mi, że jeśli chcę walczyć o wolność, to z wami.

— Kto ci powiedział? I gdzie?

— W stolicy — zawahała się. — Moja mama, ona... — Do oczu napłynęły jej łzy. — Pracuje w jednym z domów publicznych. Obie jesteśmy Laerael, ale ona cały czas mówiła, że to przekleństwo i powinnam się z tym kryć, bo inaczej przyjdzie wojsko i... — Kilka kropel wypłynęło, spływając strużkami po jej twarzy. Pociągnęła nosem. — Ja naprawdę mam dość ciągłego udawania kogoś, kim nie jestem. Mam dość bycia w obcym miejscu, wśród obcych ludzi, którzy ciągle mnie oceniają i doszukują się we mnie inności. — Uniosła wzrok i spojrzała zapłakanymi oczami na uważnie wpatrujące się w nią bryły lodu. Kiedy kontynuowała, głos miała już pewniejszy: — Nie chcę już nosić rękawiczek. Nie chcę wysłuchiwać kazań o fałszywym Bogu i o tym, że jesteśmy demonami. Nie chcę, żeby moja mama wstydziła się tego, kim jest. Chcę walczyć.

Jak tylko Saya skończyła mówić, w korytarzu nastała pełna wyczekiwania cisza, która zaciskała szpony wokół jej serca.

„Czy powiedziałam coś źle? Czy Zaria zaraz poderżnie mi gardło i zawiodę? Ty byś wiedziała, co zrobić", pomyślała, a przed oczami stanęła jej siostra — jasne włosy okalały nieco jaśniejszą niż przeciętna cerę, a niebieskie oczy patrzyły spokojnie.

„Zawsze lepsza. Bardziej opanowana, sprytniejsza. Bardziej dopasowana".

Po dłuższym milczeniu Zaria schowała sztylet za pas i zsunęła materiał z twarzy. Zdjęła też kaptur, na chwilę odgarniając sięgające ramion włosy, które opadały na prawą, przeciętą blizną brew. Gdyby nie świecące oczy, wyglądałaby jak rdzenna Asmarianka — szatynka z trochę opaloną, kremową karnacją.

— Ile masz lat?

— Osiemnaście.

— A imię?

— Saya.

— Witaj w szeregach Cieni, Sayo. — Uśmiechnęła się i zwinnym ruchem przecięła krępujące nastolatkę więzy. — Rina Laeri, Eissaeri Laerael.

Nieś Światło, Wolo Światła.

Saya poruszyła zdrętwiałymi palcami i również się uśmiechnęła.

Rina Daeri, Eissaeri Daerael.

Służ Cieniu, Wolo Cienia.

* * *

— Muszę przyznać, że nie przypuszczałam, że to się uda i że znajdziemy pieniądze na organizację.

Caton popatrzył na unoszącą delikatnie kąciki ust Amaryllis i sam się uśmiechnął.

— Nikt nie przypuszczał, że mojej rodzinie aż tak będzie zależeć na wpływach i pieniądzach.

Kiedy Mistrzyni się skrzywiła, blizny na jej twarzy się uwypukliły. Za każdym razem przypominało to Catonowi, że z nienawiści lub strachu przed obcym ludzie zdolni byli do okropnych czynów. On sam także.

— Przynajmniej teraz wpływy będą zasłużone.

Caton skinął i rozejrzał się dookoła — przy kilkunastu stołach urzędnicy zbierali głosy mieszkańców, z których dwie duże grupy stanowiła młodzież oraz osoby w podeszłym wieku. Podobne stanowiska rozstawiono jeszcze w czterech innych budynkach w stolicy, na placu targowym oraz przed wiejskimi świątyniami Opatrzności. On i Amaryllis stali nieco z boku, nadzorując.

— Czy wyłapano już wszystkich popleczników Enrighta?

Amaryllis wzruszyła ramionami, a skryte w rękawiczkach dłonie splotła z przodu. Chociaż ubrała się w skromną suknię podróżną, wciąż wyglądała dumnie i dworsko.

— Nie wiadomo, jak bardzo są liczni. Isis twierdzi, że złapaliśmy wszystkich, którzy rzucili się na nią i Aris, ale czasem nie wiem, czy powinniśmy jej wierzyć.

Caton poruszył się nerwowo. Przygryzł policzek od środka i potarł pierścień z Klejnotem Żywiołu. Wyrównał oddech.

— Dlaczego mielibyśmy jej nie ufać? To najbardziej szczera i otwarta osoba w Fortecy.

Mistrzyni przechyliła głowę, łagodnie mrużąc oczy.

Caton nie pamiętał, kiedy ostatnio tak na niego patrzyła — bez celowego chłodu i dystansu. Bez pasywnej wrogości. Gdy uniosła kąciki ust, zadrżał, a jego oddech przyspieszył. Nasiliły się też dźwięki — różnorodność kroków głosujących stała się wyraźniejsza, a ich słowa i oddechy głośniejsze.

Obecność Amaryllis za to prawie w niego uderzyła. Spokojny, harmonijny rytm wdechów i wydechów sprawił, że instynktownie się z nim zgrał, a drażniący odgłos pocieranego materiału rękawiczek spowodował, że nieświadomie zaczął się w nie wpatrywać.

Niemal podskoczył, kiedy się odezwała:

— Właśnie dlatego nie mogę jej zaufać w tej sprawie. Isis wie, że ci mordercy zostaną ukarani i najpewniej umieszczeni w areszcie, a ich rodziny pozbawione ojców, matek, sióstr, braci czy nawet dziadków. Ona nie chce odpowiadać za czyjeś smutki lub czyjąś stratę.

Kiwnął głową. Zmysły wróciły mu już do normy.

„A co, jeśli to Isis z tobą rozmawiała i dlatego coś się zmieniło?", pomyślał, przypominając sobie, że ostatnimi czasy Isis zbliżyła się do jedynej i najlepszej przyjaciółki Amaryllis, Nissy, z którą wspólnie prowadziła lecznicę. Przesiadywała także z Amaryllis oraz Nissą podczas Próby Wody, a na balu razem z Acelinem oraz Mistrzynią witała Założycieli.

To właśnie wtedy, trzy tygodnie temu, Caton zatańczył z Amaryllis, a ich relacja niespodziewanie zaczęła wracać do dawnej formy.

Mężczyzna nie miał pojęcia, co zrobił i czy w jakimś stopniu to on naprawił sytuację, ale pierwszy raz postanowił zignorować powód oraz okoliczności i całkowicie skupić się na skutku, nie roztrząsając potencjalnych możliwości.

— Czy... — zawahał się — ...masz plany na wieczór?

Amaryllis się roześmiała. Nie zakryła ust, jak miała w zwyczaju — po prostu dała się ponieść emocjom i Caton kolejny raz dostał szansę doświadczania naturalnej, pozbawionej zasad szlacheckiej etykiety Mistrzyni.

— Nie, jestem wolna — odparła, spoglądając na niego z rozbawieniem.

Caton popatrzył prosto w jej oczy — jedno pokryte jasną mgłą, a drugie ciemnobrązowe — i usta zadrgały mu w uśmiechu.

— A zechciałabyś pójść ze mną do Kręgu?

„Proszę, powiedz »tak«. Dlaczego o to zapytałem, skoro czeka nas jeszcze cały dzień razem? Co jeśli odmówi? Wyjdę na idiotę. Nie chcę wyjść na idiotę".

Amaryllis ujęła jego dłoń.

„Po co nam te cholerne rękawiczki?!"

— Oczywiście, chętnie wznowię naszą tradycję.

Serce Catona niemal wyskoczyło z piersi.

* * *

Wchodząc do przyciemnionego pomieszczenia, poczuła się pewniej. Niech myślą, co chcą, ona mogła robić, co chciała, z kim chciała i kiedy chciała. A w tym miejscu wszystkim to pasowało, o ile wcześniej wyrzuciła na stół trochę monet.

Zauważywszy znajomą twarz, Kestrel uśmiechnęła się nieznacznie. Była taka piękna z tymi swoimi błękitnymi, błyszczącymi oczami i tym figlarnym uśmieszkiem, który pojawił się niemal natychmiastowo.

Diane podeszła bliżej, wyciągając jasną, pozbawioną rękawiczki dłoń w stronę policzka Kestrel.

Jak ona to uwielbiała. Kochała ten brak zdystansowania, brak jakichkolwiek barier ustalonych przez prześladującą ją na każdym kroku etykietę.

Kochała życie wolnego człowieka.

Przechyliła głowę, spoglądając w kokieteryjnie przymrużone oczy prostytutki. Tutaj nie musiała na nic uważać, nie musiała udawać i nie musiała się hamować. Oddała się więc w pełni gwałtownym przeskokom iskier, ujęła twarz Diane i namiętnie złączyła z nią wargi, podczas gdy zwinne ręce prostytutki zajęły się guzikami jej koszuli.

Pod rozgrzanymi palcami Mistrzyni Diane nieco drżała, ale gdy na chwilę się od siebie odsunęły, jej oczy błyszczały łobuzersko.

Diane zawsze była pewna siebie, a Kestrel uwielbiała tę pewność, dlatego też przymknęła powieki i wciągnęła głęboko powietrze, gdy to ona przejęła kontrolę.

Iskry po kolei pobudzały kolejne partie ciała, podążając za koniuszkami palców Diane, która umyślnie drażniła się z rozgrzaną skórą klientki.

W końcu Kestrel poczuła, że płonie. Snop iskier wystrzelił z okolic serca, które zabiło szybciej, i w jednej chwili Mistrzynią zawładnęły płomienie — jej plecy się wyprężyły, a dłonie mimowolnie zacisnęły.

Popatrzyła prosto w oczy Diane. Wiedziała, że jej iskrzyły się teraz dzikie i przez to większość Nieobdarowanych zerkałaby na nią z trwogą, ale Diane tylko uśmiechnęła się szerzej, a jej spojrzenie rozbłysło.

Kestrel musnęła proste blond kosmyki prostytutki i odgarnęła je jej z twarzy, którą potem czule pogładziła. Obróciła pierścień i docisnęła opuszki do skóry, wysyłając słaby impuls.

Wystarczyło.

Diane westchnęła cicho, a Kestrel uśmiechnęła się na myśl, że kobieta naprawdę ceniła jej zdolności. W przeciwieństwie do innych Nieobdarowanych Diane szczerze czerpała z nich przyjemność i podczas którejś z rozmów nawet wymieniła Kestrel co najmniej dziesięć zalet Faerael.

Mistrzyni przysunęła się do partnerki; lewą dłonią objęła jej szyję, prawą natomiast pogładziła spory dekolt, powoli zmierzając w stronę zakrytych piersi. Dotknęła materiału, a Diane odwróciła się, by Kestrel mogła rozwiązać wiązania jej sukni oraz gorsetu i pocałować nagą szyję, ramiona i stopniowo odsłaniane plecy. Pod palcami czuła, że Diane drży, ze zniecierpliwieniem czekając na następną falę gorąca.

Przy Diane Kestrel zdawała sobie sprawę, że pragnęła, aby więcej ludzi uważało Ogień za przyjemność, a nie wyłącznie niszczycielską siłę. Czasami chciała po prostu cieszyć się tym, kim była, zwyczajnie przestać zwracać uwagę na krzywe spojrzenia, pogardę, lęk i obrzydzenie w oczach rozmówców. Chciałaby nie musieć udowadniać, że urodziła się ognistym potworem i kierowały nią piekielne moce.

Wykupione minuty wolności musiały jej wystarczyć.

Kobiety wymieniły się uśmiechami. Kestrel zdjęła spodnie i bieliznę, a Diane całkowicie zsunęła suknię, po czym kopniakiem posłała ją w kąt.

Obie wpełzły na łóżko.

Obdarowana kolejny raz pocałowała już niemal pozbawione szminki usta partnerki i zeszła niżej, pieszcząc wargami oraz roznoszącymi ciepło palcami jej szyję, prawy obojczyk, piersi, mostek oraz brzuch.

Przesuwając rękę po ciele Diane, Kestrel obserwowała ogniki ekscytacji w jej spojrzeniu i czuła, że sama stopniowo doświadczała coraz intensywniejszego wewnętrznego żaru. Iskry w większości skupiały się wokół dłoni, ale raz po raz przeskakiwały w inne miejsca, wywołując dreszcze podniecenia.

Kestrel pochyliła się i złączyła wargi z Diane w o wiele głębszym, namiętnym pocałunku. Dłońmi ujęła jej twarz, na której zaraz pojawiły się wyraźne rumieńce.

Nieobdarowani byli mało odporni na temperaturę. Mistrzyni uśmiechnęła się w duchu — kochała tę przewagę, jaką dzięki temu nad nimi miała.

Delikatnie przygryzła wargę partnerki i odsunęła się, cofając po łóżku na kolanach, a przy tym nie spuszczając wzroku z uwielbianych błękitnych oczu.

Diane jęknęła żałośnie, przytrzymując znajdującą się na jej prawej piersi dłoń, na co Kestrel parsknęła i z powrotem się przybliżyła, a potem dała blondynce dokładnie to, czego pragnęła — rozpalający, pobudzający ciało dotyk pewnych palców i ust.

* * *

— Czasem się zastanawiam, czy to ja nie powinnam ci płacić, Mistrzyni.

Kestrel zerknęła przez ramię — Diane okręcała blond kosmyk wokół palca i uśmiechała się figlarnie, a jej oczy nadal lśniły. Przerwała zapinanie koszuli i wczołgała się z powrotem na łóżko. Mocno przytrzymała twarz partnerki.

— Przynajmniej mogę być interesującą odmianą w porównaniu do większości odwiedzających cię nudziarzy. — Rozciągnęła usta w półuśmiechu i pocałowała kobietę. — No i nie martw się, ja też korzystam z tych wizyt.

Prostytutka się rozpromieniła.

— Racja, w końcu chwalisz się naszym lokalem nawet tym zidiociałym Założycielom.

Kestrel gwałtownie się odsunęła i zmarszczyła brwi. Uważnie wpatrzyła się w Diane, która rozszerzyła oczy.

— Nie ty im powiedziałaś? Przepraszam, Mistrzyni, nie miałam pojęcia...

Iskry przeskoczyły po ciele Kestrel.

— Kto tu był? — warknęła. — Ezra Allencourt?

— Nie mogę zdradzać swoich klientów...

Kestrel zadrżała w gniewie.

— Płacę ci od lat, zapewniłam ochronę tobie i twoim koleżankom podczas wojny...

— ...ale dla ciebie zrobię wyjątek, Mistrzyni. — Diane nieco się podniosła i musnęła wargi Kestrel, lecz gdy ta nie zareagowała, cofnęła się i przewróciła oczami. — Naprawdę, czasem mogłabyś poczekać, zanim komuś przerwiesz — dodała, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu. — Tak, to był Ezra.

— I czego chciał? Spał z tobą?

— A co, byłabyś zazdrosna? Czy może chciałabyś trójkąt?

Kestrel z sykiem wypuściła powietrze. Odwróciła się plecami, wstała z łóżka i błyskawicznie zapięła ostatnie guziki.

Diane, wciąż naga, przeszła na kolanach po materacu i wyciągnęła ręce, obejmując Mistrzynię od tyłu.

Kestrel nawet nie próbowała stłumić westchnienia irytacji.

— No przecież nie możesz być zła o taki niewinny żart — zaśpiewała słodko Diane. — No proszę, no...

Kestrel uwolniła się z uścisku i dość brutalnie uniosła podbródek prostytutki. Potem jednak popatrzyła prosto w jej wytrzeszczone oczy i cofnęła się o krok. Nie mogła znieść strachu, który błysnął w błękitnych tęczówkach blondynki.

— Mistrzyni, o co chodzi? Przecież wiesz, że tutaj do niczego nas nie zmuszają, a ja nigdy nie przespałabym się z twoim wrogiem.

„Już gdzieś to słyszałam", pomyślała gorzko Kestrel i pokręciła głową.

— Nie o to chodzi. Po prostu... — Westchnęła. Czasem naprawdę miała dość polityki. — Myślę, że Ezra szuka czegoś, dzięki czemu mógłby mnie szantażować albo sprawić, że mój głos w Radzie straci na wartości.

Brwi Diane powędrowały do góry.

— Chyba nie kryjesz się z orientacją?

Kestrel szczerze się roześmiała.

— Och, proszę cię, od lat jestem ulubioną degeneratką Fortecy. — Uśmiechnęła się krzywo. — Po prostu nie chcę, żeby coś ci zrobił albo żeby ktokolwiek z tego przybytku szczęśliwości uraczył go jakimiś bajeczkami na mój temat.

Diane skinęła z uśmiechem.

— Dopilnuję tego, Mistrzyni. Ezra nawet nie ma pojęcia, kogo tutaj odwiedzasz. Porozmawiam z dziewczynami i od dzisiaj będziesz naszą klientką widmo. — Zsunęła nogi z łóżka i stanęła przed Kestrel, zatapiając palce w jej ciemnych włosach. — O nic się nie martw — dodała i złożyła na jej ustach czuły pocałunek.

Kestrel odruchowo objęła ją w talii.

— Dziękuję, Diane — wymruczała, pogłębiając pocałunek.

Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi, a chwilę potem dziewczęcy głos ze słyszalnym kesarskim akcentem mówiący po asmariańsku:

— Esme! Kupiec z Asmarii mówi o jakichś zabawach, ale przecież tutaj robimy co innego, prawda? Chyba jeszcze za słabo rozumiem wasz język, bo to serio dziwacznie brzmiało, no ale zrozumiałam też, że chce dwie i...

Diane, w rzeczywistości nosząca imię Esme, przewróciła oczami.

— Idź, zaraz do was dołączę!

— Dzięki!

Kestrel zerknęła w stronę drzwi i uniosła kąciki ust.

— Nowa? Ile ma lat?

Esme wzruszyła ramionami.

— Wykupiliśmy ją od kesarskiego handlarza niewolników, więc nie wiem, ale chyba jest pełnoletnia... — Skrzywiła się. — Przynajmniej na taką wygląda i tak też twierdzi.

Mistrzyni ściągnęła brwi.

— W Cesarstwie „pełnoletnia" znaczy trochę co innego...

— Wiem. — Esme wypuściła powietrze. — Właśnie dlatego do niej idę. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek ją skrzywdził.

Kestrel kiwnęła głową i z trudem powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem.

— To powodzenia w tych dziwnych zabawach.

Błękitne oczy Esme błysnęły figlarnie.

* * *

Fay przymknęła powieki i wciągnęła głęboko powietrze.

To był jej pierwszy dzień w roli pełnoprawnej reprezentantki ruchu oporu, czy raczej Ruchu Pięciu Barw, jak określiło ich Ornaes. Wreszcie ich przyjęli. Wreszcie zamierzają otwarcie brać pod uwagę ich głos. A wszystko dlatego, że tydzień temu niewinne dziecko i zaledwie o pięć lat młodsi od Fay Adepci stracili życie.

Przygryzła policzek od środka — za każdym razem, gdy myślała o ofiarach grupy Emmeta, serce biło jej szybciej, a w głowie się kręciło. To ona połączyła tych ludzi, to ona przekonywała ich do walki o swoje prawa, to ona nie zadbała o bezpieczeństwo.

Poczuła na sobie czyjś wzrok i spojrzała na Allarda. Siedzący po ukosie chłopak uśmiechał się w charakterystyczny dla siebie — na wpółrozbawiony, na wpółlekceważący — sposób. Błękitne oczy świeciły jednak przyjaźnie.

Nagle wstał i usiadł obok niej.

— Stresik? — wyszeptał, pochylając się tak, aby tylko ona go usłyszała. — Nie przejmuj się, przyszłaś wystarczająco wcześnie, żeby to inni się zestresowali.

Fay mimowolnie się uśmiechnęła.

— Mój ojciec dziwnie na nas patrzy.

Allard powiódł wzrokiem w stronę dyskutującego z Ezrą Serila.

Mężczyźni istotnie zerkali na nich ukradkiem — Allencourt wydawał się tym niezwykle rozweselony, a Lockridge co najmniej zdenerwowany.

Oczy Mistrza Ognia błysnęły, a on sam ponownie przybliżył się do Fay, tym razem na tyle blisko, że czuła na sobie jego ciepły oddech.

— Może nie nazywa cię córką, ale założę się, że z przyjemnością wybrałby ci męża — wymruczał, unosząc dłoń, aby z najwyższą troską odgarnąć jej włosy za ucho. — Oczywiście jakiegoś dowódcę wojskowego, a nie kogoś jak... Czekaj, czy ja nie dowodzę połową Faerael?

Fay zdusiła śmiech.

— Ja też mam pod sobą sporo osób.

Parsknął.

— A myślisz, że dlaczego się przesiadłem?

Kiedy do sali weszła Kestrel, Allard nadal pochylał się nad Fay i zajmował należne Mistrzyni miejsce.

Kestrel zacisnęła pięści, zmarszczyła brwi i już otwierała usta, ale uprzedziła ją Fay:

— Spóźniona — rzuciła oschle, chociaż kąciki ust drgały jej w tłumionym uśmiechu. Jeszcze nie tak dawno to Kestrel upominała ją za brak punktualności.

Allard z wyraźnym rozbawieniem rozsiadł się wygodniej, a Mistrzyni prychnęła, usiadła na krześle chłopaka i wychyliła się w ich stronę.

— Gratuluję, kretynko — syknęła cicho i posłała Fay złośliwy uśmieszek. — Ile czekałaś na tę okazję? Dziesięć lat? Och, jak mi miło, że wciąż wspominasz nasze treningi...

Fay zazgrzytała zębami, ale zanim się odezwała, głos zabrał Allard:

— Też nie mógłbym się uwolnić od tej traumy.

Kestrel przewróciła oczami.

— Jak mogłam zapomnieć, że podlizujesz się tej kretynce i jej zamieniającym nas w niewolników projektom. Chociaż — uśmiechnęła się szerzej — muszę przyznać, że zgrana z was parka skrzywieńców.

Allard popatrzył Mistrzyni prosto w oczy.

— Chcesz do triumwiratu? Może grupa wiekowa nie ta, ale do skrzywieńców na pewno można cię zaliczyć.

— Podziękuję, jeszcze sporo wam do mnie brakuje.

Fay uniosła brwi, a Allard się roześmiał.

— Faktycznie, jest się czym szczycić.

Kestrel wzruszyła ramionami, ale oczy błyszczały jej wesoło.

— Czy Mistrzowie Powietrza też się spóźnią, czy możemy już zaczynać? — rozległ się donośny, szorstki głos Serila.

Fay poprawiła się nerwowo, co nie umknęło uwadze Kestrel, która zmrużyła oczy i wykrzywiła wargi w pełnym pobłażania półuśmiechu.

Dziewczyna poczuła, jak przeskakują w niej iskry i w jednej chwili świat zawirował — obraz zgromadzonych przy stole się rozmazał, a następne słowa Serila stały się bardziej odległe.

Przełknęła ślinę, złączyła pod stołem dłonie i szybko zamrugała.

„Niech to się wreszcie skończy".

Od wypadku minęły ponad dwa tygodnie i Fay mogła się już poruszać i większość rzeczy robić samodzielnie, ale nadal była osłabiona, a od czasu do czasu Istota bezlitośnie dawała jej o tym znać. Najmniejsze użycie zdolności wiązało się z zasłabnięciem, a ręce stale jej drżały, przez co bała się cokolwiek w nich trzymać. No i te koszmary. Fay nie pamiętała już nocy, podczas której nie obudziłaby się zlana potem, przekonana, że sypialnia płonęła.

Drgnęła, gdy jej dłoni dotknęły nieco rozgrzane, smukłe palce.

Allard nieznacznie skinął i uśmiechnął się pokrzepiająco.

Po ciele Fay rozeszło się kojące ciepło, a ona popatrzyła na chłopaka z wdzięcznością.

— Mistrzyni Amaryllis i Mistrz Caton pilnują głosowań, panie — odparł ze spokojem Allard. — Niedługo poznamy zdanie Ornaeńczyków w kwestiach równościowych. A jak wyglądają prace nad pilotażowymi szkołami, panie Allencourt?

Na twarzy Ezry wykwitł ironiczny uśmieszek.

— Cudownie. Zdecydowaliśmy, że placówka w stolicy będzie nosić imię mojego ulubionego, niestety już nieżyjącego kuzyna, Almerika. Chyba się znaliście, Mistrzu, prawda?

Fay poczuła, że Allard gwałtownie zacisnął palce, bardziej się też wyprostował, ale poza tym niczego nie dał po sobie poznać.

W przeciwieństwie do Kestrel, której oczy wściekle rozbłysły.

Ezra uśmiechnął się szerzej.

— Och, no tak! Mistrzyni też go znała! Jak mogłem zapomnieć...

Kestrel już szykowała się do odpowiedzi, ale — co zdziwiło i zwróciło uwagę wszystkich obecnych — wcześniej w sali rozbrzmiał pełen chłodu głos Nissy:

— Niech spoczywa w pokoju, a jego energia dalej zasila świat. — Kiedy zgromadzeni spojrzeli na nią z półotwartymi ustami, zaszczyciła ich krzywym uśmiechem. — Ewentualnie niech odnajdzie spokój w wiecznym świetle. Nie wiem, w co wierzy twoja rodzina, panie.

Ezra powoli skinął, a Fay zauważyła, że Allard zdążył się już uspokoić, jednak przestał ściskać jej dłoń i skrzyżował ramiona, przyjmując pełną nonszalancji pozycję.

Kestrel natomiast obracała pierścień.

Fay wzięła głęboki wdech.

Jak Ezra mógł z taką łatwością wykorzystywać zmarłego, a raczej zamordowanego kuzyna do zwyczajnego denerwowania Kestrel i Allarda?

„Przecież to Allard go zabił", pomyślała, splatając ręce pod stołem.

Potarła skórę.

„A Almerik zabił Eirene".

Nissa odchrząknęła i oczy ponownie skupiły się na niej.

— Pierwszy szpital zbiera całkiem dobre opinie, dostaliśmy też w końcu odpowiedź od Ifnarii. — Zerknęła na Fay, która wstrzymała oddech. — Vaerael zgodzili się pomóc i przedyskutować twoją ofertę, pani Lockridge.

Fay rozpromieniła się na dźwięk wypowiedzianego z szacunkiem zwrotu grzecznościowego. Nissa nie dość, że traktowała ją jak równą sobie, to jeszcze celowo nie podkreśliła jej panieństwa.

— Czy Kapłanki przekazały coś więcej?

— Niedługo otrzyma pani od nich listy.

Fay kiwnęła głową. Wreszcie istniała szansa, że jej koszmary i powiązania z Chaosem się skończą.

— W kwestii listów... — Allard złożył dłonie w piramidkę i przyjrzał się Serilowi. — To właśnie przyszły informacje od Mistrza Acelina. Razem z resztą delegacji zostali ugoszczeni u króla i niedawno odbyły się pierwsze rozmowy. Zakon Cienia staje się coraz bardziej kłopotliwy i Kanaan delikatnie przypomniał, że w razie jakichkolwiek większych zamieszek lub, nie dajcie bogowie, wojny, jesteśmy zmuszeni wysłać do Asmarii swoją armię. Musimy więc co najmniej podwoić wspólne ćwiczenia oddziałów.

Seril parsknął, ale gdy się odezwał, jego głos brzmiał oschle:

— Może byłoby to możliwe, gdyby pewna grupa stosowała się do zasad.

Fay powędrowała wzrokiem za ojcem i zerknęła na Kestrel.

Mistrzyni się uśmiechała.

— Przepraszam, panie, ale nie kojarzę militarnej zasady, która umieszczałaby kobiety niżej w hierarchii z powodu płci. Moje dowódczynie nie będą uginać karków przed pańskimi dowódcami, bo „takie są zasady". Zwłaszcza że jakoś nie dotyczą one męskiej części Faerael.

Seril zazgrzytał zębami.

— Moi żołnierze nie przyjmą rozkazu od kobiety.

— Nawet jeśli to ona wymyśliła nowy sposób walki? — wtrąciła się Fay. Posłała zarówno ojcu, jak i Kestrel pytające spojrzenie. — Jutro pojawię się na ćwiczeniach i przetestujemy aktywowanie granatów na odległość.

Kestrel rozciągnęła usta w półuśmiechu.

— Jak najbardziej, zapraszamy, pani Lockridge — odparła, kładąc wyraźny akcent na nazwisko. — Z przyjemnością powitamy panią na treningach, tylko, widzi pani, jest pewien problem... Armia nie życzy sobie, żeby jakikolwiek Faerael dotykał ich broni.

Fay uniosła brwi, a Seril prychnął. Brwi mocno ściągnął, a usta zacisnął.

— Skąd moi żołnierze mają wiedzieć, że nie dostaną strzału w plecy?

— Chociażby stąd, że to nie Faerael fałszywie obiecywali komuś wolność!

— Broń nie powinna być używana lekkomyślnie. Powinna czekać w magazynach na swoich właścicieli.

Kiedy dwuznaczność tych zdań wybrzmiała wystarczająco wyraźnie, Fay pomyślała, że Kestrel zaraz rzuci się Serilowi do gardła. Prawdę mówiąc, ona miała ochotę zrobić to samo.

Przełknęła ślinę.

— Jeśli broń leży porzucona w magazynach, ryzykuje się, że ktoś ją przejmie — oświadczyła, spoglądając ojcu prosto w oczy. Wytrzymała jego władcze spojrzenie i ciągnęła: — Lepiej znać swoje zasoby i potrafić robić z nich dobry użytek. Jutro to panu udowodnię, panie Lockridge.

Obawiała się dalszych dyskusji, ale Seril w końcu skinął i rzucił z wyraźnym niesmakiem:

— Niech tak będzie, panienko... Lockridge.

Fay się uśmiechnęła. Nie miała pojęcia, jak następnego dnia wydusi z siebie jakąkolwiek iskrę, nie mdlejąc, ale wiedziała, że mimo wszystko to zrobi. Śmierć Adeptów i Aris nie mogła pójść na marne, a ona musiała jakoś odkupić swoje winy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro