Rozdział XVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mężczyźni byli zupełnie bezbronni. Pogrążeni w głębokim śnie, nie mogli nawet jęknąć, gdy przeniesiono ich w ustronne miejsce. Podziemie Laerael perfekcyjnie spełniło żądanie Zakonu.

Saya dostrzegła mord w oczach Zoe oraz ekscytację w spojrzeniu Andona. Oni i inni nastolatkowie wpatrywali się w porwanych delegatów Ornaes ze złośliwymi uśmieszkami. Starsi członkowie Zakonu stali sztywno, spoglądając z góry na nieprzytomne ofiary.

Chwilę jej to zajęło, ale Saya rozpoznała obydwóch mężczyzn. Ciemnoskóry Mistrz Wody znany był ze swojej łagodności i opanowania. Królowa Desirae zawsze powtarzała, że to on sprawił, iż postanowiła wesprzeć Obdarowanych w wojnie domowej. Pomagając stworzyć Klejnoty Żywiołów, zaufała mądrości oraz poczuciu sprawiedliwości Acelina i liczyła, że wraz z ostatnią Haerael zrównoważy on charaktery Mistrzyni Kestrel i Mistrza Catona. Nissa jednak odłączyła się od Rady, a królowa Desirae wielokrotnie określała Kestrel „zbyt emocjonalną".

Drugi z porwanych był oczywiście rodziną młodego Mistrza Ognia — jego zebranych w kucyk jasnoblond włosów oraz błękitnych oczu nie dało się nie zauważyć. Podobnie jak tego, że skóra mężczyzny niemal parzyła.

— Na co jeszcze czekamy? Powinniśmy ich od razu zabić!

— Zabić? A co z Verdellem? Nie lepiej wymienić się zakładnikami? Poza tym to nasi bracia...

— Nie mamy wystarczająco zapasów, żeby brać jeńców, w dodatku ten młodszy to ognisty demon!

Wiatr zawiał nieco mocniej i Sayę ogarnął paraliżujący chłód.

Splotła ramiona, mocno się obejmując.

„Naprawdę ich zabijemy?", myślała gorączkowo. „Morderstwo to zbrodnia. Grzech. Oni nam wcale nie zagrażali, pojmaliśmy ich z zemsty jak dzieci Chaosu".

— Cisza! — Zdecydowany głos księcia sprawił, że zgromadzeni zamilkli, utkwiwszy w nim wzrok. Prychnął. — Oczywiście, że ich zabijemy, a zdradzieckie żywiołaki zostaną ukarane za spiskowanie z Kanaanem! — zagrzmiał i skinął na Veirę oraz Arieva. — Pokażcie, moi kochani, co wam zrobili tchórzliwi słudzy Kanaana. Pokażcie, czego nigdy im nie wybaczymy.

Zaria wymieniła z Harkinem spojrzenia. Jej oczy strzelały ostrzegawczymi iskrami, ale ostatecznie nic nie powiedziała, kiedy jej przyjaciółka z wahaniem zrzuciła czarny płaszcz, odsłoniła okaleczoną twarz i podwinęła rękawy, ukazując sięgające ramion głębokie blizny po oparzeniach. Ręce Arieva wyglądały identycznie.

Saya poczuła mdłości. Nędzne posiłki natychmiast podeszły jej do gardła, ale jakimś cudem przełknęła ślinę i odepchnęła mdłości.

„Pamiętaj, po co tu jesteś".

„Cel".

„Dziesięć, dziewięć, osiem..."

„Wdech, wydech. Wdech, wydech".

„Nie jesteś małą dziewczynką, masz w sobie krew bliźniaczych sióstr".

„Cel".

Nawet nie spostrzegła, że przegryzła dolną wargę. Smak krwi sprawił, że ponownie wstrząsnął nią odruch wymiotny, ale i tym razem udało jej się go opanować. Bardzo pragnęła, aby rodzina była z niej dumna.

— Widzicie, co te potwory nam robiły? — ciągnął dalej Harkin, wskazując na rany Veiry i Arieva. Jego bursztynowe oczy po kolei łapały kontakt wzrokowy z każdym z grupy. — To wróci. Ornaeńczycy są słabi i boją się prawdziwej rewolucji. Znowu uklękną przed Kanaanem i Kongresem, wypełniając wszystkie ich rozkazy. Będą palić, topić, zamrażać i dusić. Miotać nami jak lalkami. Wiem, że większość z was nie pamięta ani naszego wygnania, ani ostatniej wojny w Ornaes, ale tak właśnie wygląda walka z żywiołakami.

Harkin podszedł do Acelina. Nachylił się i brutalnie zerwał z jego palca pierścień z szafirem. Uniósł Klejnot Żywiołu na tyle wysoko, aby niebieska barwa rozbłysła i ukazała się Cieniom Asmarii.

— To potężne potwory, a kilku z nich ma to. Tytułują się Mistrzami i Mistrzyniami, bo trzymają w biżuterii Wole swoich braci i sióstr. — Popatrzył po twarzach zebranych, skupiając się na nastolatkach. — Rozumiecie? Ukradli swoim zmarłym braciom i siostrom fragmenty dusz i uwięzili je w pierdolonych świecidełkach tylko po to, żeby zdobyć namiastkę władzy, a śmią teraz stać po stronie Kanaana i razem z nim nazywać nas potworami.

Kiedy książę umilkł, dookoła rozległy się podniesione głosy i pełne emocji szepty.

Saya zrozumiała z nich jedynie tyle, że nienawiść w stronę Obdarowanych Żywiołami rosła, a Zakon pragnął sprawiedliwości. Tu i teraz. Mimo to nie mogła znieść myśli o morderstwie. Wizja ściekającej po czyimś ciele krwi sprawiała, że miała ochotę się skulić i płakać. W jej świecie nie zabijano, a jeśli to robiono, wcześniej dbano o to, żeby ofiara była w jak najlepszym stanie — Kapłanki i Kapłani zsyłali piękne myśli i sny nawet kierowanym na rzeź zwierzętom czy szkodnikom, które zalęgły się w domach lub ogrodach. Zabijano tylko po to, aby przeżyć, nigdy z emocji, zemsty czy nienawiści — tak działał Chaos i to był grzech, a Ifnarianie żyli zgodnie z ustaloną przez Silayę i Ayalis wiarą. Dla nich każde życie było święte, a stworzony przez Istoty świat należało szanować.

Kradzież Saya potrafiła sobie wytłumaczyć, ale zabójstwo było zupełnie inną kategorią.

Uważnie przyjrzała się Harkinowi i wbiła paznokcie w skórę dłoni. Gdyby nie jej silne przekonania, sądziła, że dawno poszłaby za przystojnym, pewnym siebie księciem. Mimo niedowagi w swoim powiewającym na delikatnym wietrze czarnym płaszczu oraz z rozwianymi włosami Harkin prezentował się naprawdę królewsko, a gdy mówił, Saya czuła płynącą z jego słów determinację oraz wolę walki. Wiedziała też, że w przeciwieństwie do Verdella Harkin uchodził wśród Cieni za łaskawego i dowcipnego — książę nieraz razem z innymi bawił się przy ogniskach; pił i opowiadał porywające historie o spotkaniach z przebiegłymi konsulami cesarza, tajemniczymi tancerkami o kocich oczach, przygodach w górach albo unikaniu patrolów Kesaru i Asmarii na granicy. Roztaczał wokół siebie aurę władcy, na którego Laerael oraz Daerael długo czekali.

Zaria wolnym krokiem zbliżyła się do Harkina. W dłoni trzymała sztylet, którym jeszcze nie tak dawno groziła Sayi. Kobieta skrzyżowała spojrzenie z księciem.

Rina Daeri, Eissaeri Daerael — wyrecytowała twardo.

Harkin rozciągnął usta w półuśmiechu i zdecydowanym ruchem wyciągnął zza pasa własną broń.

Wypolerowane klingi odbijały światło gwiazd.

Rysael ei Laeri y Daeri.

Wieczni jak Światło i Cień.

Zgromadzeni podchwycili słowa księcia i chórem je powtórzyli.

Zaria uniosła kąciki ust i dodała:

Sya Linae, Eissaeri lysael.

Bądź impulsem, Wolo impulsywna.

Sayi kolejny raz posiłki podeszły do gardła. Oczami wyobraźni ujrzała zakrwawione zwłoki i poczuła, że się dusi. Stojąca obok niej Zoe wraz z innymi głośno wykrzyknęła słowa liderów, a Sayi zrobi się słabo. Zaczęła panicznie mrugać, kiedy przed oczami zobaczyła mroczki. W chwili gdy sztylety błysnęły, zakręciło jej się w głowie i straciła równowagę. Nie miała pojęcia, kto i czy w ogóle ją złapał. Usłyszała jedynie przerażony krzyk ofiary, która odzyskała przytomność w niewłaściwym momencie. Wiedziała, że już nigdy go nie zapomni.

* * *

Od rozwiązania kwestii delegatów Ornaes minęło kilkadziesiąt godzin i Zaria była pewna, że Kongres Kanaana otrzymał już ich „prezenty" i zdążył powiadomić o nich Radę Ornaes.

Zaria łapała się na zastanawianiu nad reakcją Edwina Cantrella — czy wystraszył się na widok poćwiartowanych ciał potężnych Obdarowanych? Zrobiło mu się chociaż na chwilę niedobrze, gdy uderzył w niego odór zwłok? A może nie mógł patrzeć na równo poukładane w skrzyniach narządy? Tak bardzo chciałaby wiedzieć...

Zdusiła westchnienie i wypatrzyła skuloną na trawie Sayę. Długie włosy swobodnie opadały nastolatce na piersi, gdy niepewnie skubała źdźbła, kołysząc się przy tym w przód i w tył jak małe, przestraszone dziecko.

„Może tym właśnie jesteś? Zbyt młodą, niewinną dziewczynką, która nigdy nie powinna widzieć ani słyszeć takich rzeczy?"

Zaczęła iść w stronę nowej członkini Zakonu i przygryzła wargę. Ona sama była świadkiem tortur i morderstw już od najmłodszych lat. Verdell twierdził, że właśnie tak powstawali silni liderzy — w ogniu walki, mrożących krew w żyłach scen oraz cierpieniu, jakie zarówno zadawali, jak i przeżywali. Zaria z Harkinem już w dzieciństwie uczyli się walczyć i bez skrupułów atakować; każde zawahanie się mogło zadecydować o ich życiu i Zaria doskonale o tym wiedziała, a liczne ślady po stosowanych przez ojca karach nie pozwalały jej zapomnieć.

Przykucnęła obok wpatrzonej w stopy dziewczyny.

— Sayo, jak się czujesz? — odezwała się łagodnie i z troską dotknęła jej ramienia.

Saya się wzdrygnęła i automatycznie zacisnęła pięść, zgniatając źdźbło, którym do tej pory rysowała w ziemi. Zaraz jednak uniosła barki i jeszcze bardziej zapadła się w sobie.

Zaria przełknęła ślinę. Nie pierwszy raz pocieszała strwożonych śmiercią młodych buntowników.

„Bogowie, ktoś inny powinien brać w tym udział", pomyślała, ale jednocześnie mocniej ścisnęła ramię nastolatki.

— Posłuchaj... Wiem, że to było straszne, ale...

— Straszne? — Saya nagle uniosła wzrok i wbiła go w rozmówczynię. Rozszerzone oczy patrzyły oskarżycielsko, a dziewczyna się trzęsła. — Popełniliśmy grzech! Zabiliśmy niewinnych! Sil... — urwała, mocno przygryzła wargę i po krótkiej przerwie ze zdenerwowaniem wypluła z siebie następne słowa: — Siłę. Wykorzystaliśmy siłę przeciwko bezbronnym...

W Zarii wezbrał gniew. Krew zaszumiała jej w uszach, a oczy błysnęły groźnie, ale głos miała spokojny, gdy przemówiła:

Niewinnych? — Uśmiechnęła się pobłażliwie i sięgnęła do kieszeni spodni, z której wyjęła pierścień Mistrza Wody. — Czy niewinni robią TO? Czy niewinni sprowadzają szczątki swoich przyjaciół do poziomu zasobu zdolności, który można gromadzić w biżuterii?

Saya zadrżała, ale nie spuściła wzroku. Spoglądała na trzymający Wole Wody szafir i marszczyła brwi, gorączkowo myśląc.

— Tak jak my chcieli wolności. Poza tym Vaerael twierdzą, że Wole Obdarowanych nie są ściśle połączone z Istotami i nawet jeśli się je zabierze, to Istoty mogą w spokoju odejść wraz z Wolą, którą posiada każde żywe stworzenie. To stary rytuał, praktykowany przez królowe Vaerael od lat...

Zaria się roześmiała.

— Och, więc skoro święte Kapłanki tak mówią, to tak jest, prawda? — Pokręciła głową i z powrotem schowała pierścień. — A co za różnica, że ich Istoty i tak zaznają spokoju, a świat „wciąż będzie w harmonii"? — Zrobiła palcami cudzysłów. — Tak czy tak, wyrwali braciom i siostrom fragmenty Woli, a teraz przetrzymują je na swoich palcach albo szyjach. Dla ciebie to jest niewinne? Nosić na palcu fragmenty tożsamości własnych przyjaciół?

Saya przygryzła nerwowo wargę, spięła palce i nie zdając sobie z tego sprawy, znowu zaczęła się kołysać.

Zaria poczuła silną chęć przytulenia nastolatki, ale się powstrzymała. Nie tego ją uczono i nie tego wymagała od żołnierzy i żołnierek wojna. Ojciec wpoił jej to dosadnie, a ona nie zamierzała go zawieść. Nie, kiedy Verdell był prawdopodobnie teraz torturowany u Kanaana.

— To nieludzkie — przyznała po dłuższej chwili Saya. —Jakby byli hienami.

Zaria skinęła i nieznacznie się uśmiechnęła. Uniosła dłoń i czule odgarnęła za ucho zasłaniające twarz Sayi włosy.

Dziewczyna zamrugała ze zdziwienia.

— Co? Nikt ci nigdy nie poprawił włosów? — zażartowała, na co Saya spuściła wzrok i spłonęła rumieńcem.

— No... nie.

Nagle w Zarię uderzyło wcześniejsze zachowanie nastolatki. Skulenie w odosobnieniu i dziecięce kołysanie nie było czymś, co widziała po raz pierwszy. Tak na stres na początku reagowała spora część młodszych członków Zakonu, których za dziecka pozbawiono rodziców lub ich troski. Zaria pomyślała o pracującej w burdelu matce dziewczyny — znała podobne Laerael i zdawała sobie sprawę, jak mogło wyglądać życie małej Sayi.

— Och — westchnęła i delikatnie pogłaskała Sayę po głowie. Powoli przejechała palcami po ciemnych kosmykach i ciągnęła dalej: — Wiesz, Veira, Zoe i inne dziewczyny też mają takie cudne włosy jak ty i często przed porannymi wypadami plotkujemy i wspólnie je zaplatamy... — Kąciki ust jej zadrżały, gdy do oczu nastolatki napłynęły łzy. Ujęła twarz Sayi. — Słyszałaś na pewno, że tutaj nazywamy się siostrami i braćmi. Nie jesteśmy nimi według przyjętych w Asmarii podziałów, ale czujemy się rodziną i tak też się traktujemy.

Chociaż spojrzenie Sayi lśniło od łez, nieznacznie się uśmiechnęła.

Maeissael ei Laeri y Daeri.

Połączeni jak Światło i Cień.

Zaria radośnie zmrużyła oczy.

Y rysael ei Laeri y Daeri.

I wieczni jak Światło i Cień.

* * *

Ostatnie dni Isis pamiętała jak przez mgłę. Od wyjazdu delegatów nie minęły nawet dwa tygodnie, a ona zdążyła już komuś grozić, pochować córkę oraz Adeptów i okłamać Aileen. A teraz straciła ukochanego męża.

Nie wiedziała już, z kim i ile razy próbowała rozmawiać ani kto starał się ją pocieszać. Nie miała pojęcia, czy w ogóle jadła i spała — noce i dnie spędzała w lecznicy i nie zwracała uwagi na zachodzące lub wschodzące słońce. Bo jaki był sens wyczekiwania poranka, jeśli już nigdy nie rozświetli go uśmiech Aris? Po co miała wracać do pustego, zimnego łóżka, skoro już nigdy nie wtuli się tam w Acelina?

Przykucnęła przy zakrytej całunem łódce i zacisnęła dłoń na drewnianej krawędzi.

Kiedy dostarczono jej list, załamała się. Elvera odnalazła ją nad Zatoką Masdunaari i to był błąd — wraz z rozpaczą kobiety fale wściekle się spieniły i gwałtownie rozbiły o brzeg, przerażając młodą służącą. Isis zapomniała później przeprosić dziewczynę.

Do oczu napłynęły jej łzy.

Nie chciała oddawać męża Masdunaariemu. Zawsze wierzyła, że odejdą do jego królestwa razem — pewnego dnia nie wybudzą się ze spokojnego snu i aż do końca pozostaną złączeni w czułym uścisku, w jakim zwykli spać. Miała nadzieję, że zostaną oddani wodom przez następne pokolenie i że ich już wtedy dorosła, szczęśliwa córka pożegna rodziców według zasad wiary Maerael.

Nigdy nie sądziła, że przeżyje zarówno męża, jak i Aris. Pochowanie dziecka było czymś wbrew ciągu życia i nawet słowa Nissy odnośnie do krążącej energii Woli i Istot nic dla niej nie znaczyły. Naprawdę miała się cieszyć, że wesoły głosik, czarne loczki i niewinny uśmiech jej córeczki być może dadzą życie jakiemuś kwiatu albo, jeśli harmonia świata tak sobie zażyczy, innemu dziecku? Być może powinna, ale nie potrafiła, a Nissa sprawiała, że Isis jeszcze bardziej się sobą brzydziła. Bo czy pragnieniem przywrócenia Aris oraz Acelina jednocześnie nie marzyła o odebraniu życia innym stworzeniom? Jak mogła tego chcieć?

Drgnęła, gdy na ramieniu poczuła delikatną dłoń. Twarz Aileen była mokra od łez, a jej oczy, podobnie u jak Isis, zaczerwienione i podkrążone, ale dziewczyna i tak wymusiła pocieszający uśmiech. Żadna z nich nie była w stanie zregenerować swojego bólu, ale Aileen w każdej sytuacji potrafiła obdarzyć drugą osobę ciepłem. Zupełnie jak Acelin.

Aileen uklękła obok. Jej błękitną, letnią suknię przybrudził piach, ale ona nawet nie zwróciła na to uwagi. Położyła dłoń na trzymającej łódkę dłoni Isis i ostrożnie ją ścisnęła.

Isis załkała gorzko. Oddychając przerywanie, zalewała się łzami, a jej ciałem wstrząsał szloch. Nie chciała tego robić. To, co przywieziono z Asmarii, nie miało prawa być nazywane Acelinem — zbezczeszczone, poćwiartowane zwłoki mogłyby należeć do każdego ciemnoskórego mężczyzny — ale gdy tylko zobaczyła obrączkę męża, wiedziała, że Cienie naprawdę go dopadły.

Pociągnęła nosem i zerknęła na swój pierścionek. Ukształtowane na morskie fale złoto lśniło w świetle zachodzącego słońca, skupiając się wokół dwóch serc z lapis lazuli.

Isis wciąż pamiętała, jak ponad osiem lat temu Nissa zaproponowała im zrobienie obrączek. Teraz uśmiechnęła się w duchu na to wspomnienie — jedno z nielicznych, kiedy Nissa jeszcze brała czynny udział w społeczności Obdarowanych. Haerael uformowała wtedy dla nich biżuterię, ze śmiechem tłumacząc symbolikę — lapis lazuli wiązano z najczystszymi i najbardziej bezinteresownymi uczuciami. Kamień miał koić niepokoje i przynosić ulgę, zupełnie jak zakochani Acelin i Isis dla siebie.

Z pomocą Aileen w końcu odepchnęła łódkę. Splotły ręce z przybraną córką, wolnymi dłońmi poruszając falami, aby łódź wypłynęła na głębiny.

Isis przymknęła powieki.

„Zawsze będę cię kochać i postaram się żyć tak, jak byś tego pragnął. Zaopiekuj się tam Aris".

Otworzyła oczy i spojrzała na skąpaną w promieniach zachodzącego słońca łódkę. A potem razem z Aileen ją zatopiła, pozwalając Acelinowi samotnie zanurzyć się w królestwie Masdunaariego.

* * *

Gdy pogrzeb Acelina został zakończony, Allard wspólnie z Zahayą podpalili stos Dallana. Farina, Marsden oraz Aarin stali w pobliżu, reszta Obdarowanych trochę dalej.

Allard z trudem powstrzymywał łzy, które nękały go, odkąd tylko przeczytał list. Wbrew pozorom widok zmasakrowanego ciała brata nie wywołał w nim mdłości czy obrzydzenia. Młody Mistrz poczuł natomiast stopniowo ogarniającą go pustkę.

Powoli tracił wszystkich i nic nie mógł z tym zrobić. Najpierw zabrano mu ojca, potem siostrę i matkę, a teraz brata. Allard pozostawał zaś biernym obserwatorem śmierci.

Wpatrzył się w trzaskające iskrami, rozświetlające zmrok wysokie jęzory ognia.

„Kto będzie następny?"

Zerknął przez ramię na siostrę — Zahaya tuliła do piersi zapłakaną Farinę i przygnębionego Marsdena. Aarin całą trójkę czule obejmował ramieniem.

Allard wykrzywił usta w gorzkim półuśmiechu. Zarówno on, jak i Zahaya doskonale wiedzieli, że Aarin ją zdradzał. Mężczyzną często kierował też gniew i zdarzało się, że wyżywał się na dzieciach. Z Zahayą stanowili burzliwe małżeństwo, ale ostatecznie, w najcięższych chwilach, obydwoje się wspierali i daliby się za siebie utopić. Allard nie raz doszedł do wniosku, że naprawdę nie rozumiał związków.

Znowu spojrzał na palenisko i spuścił wzrok. Kondolencje w pierwszej kolejności składano Zahayi — w końcu według społeczeństwa mężczyźni słabiej przeżywali smutek i tym samym potrzebowali mniej wsparcia — więc Allard wreszcie pozwolił, aby po policzkach swobodnie spłynęły mu łzy.

Pociągnął nosem. Mimo że znajdował się blisko ogniska i czuł jego żar, drżał.

Tyle razy kłócili się z Dallanem, prawdopodobnie nigdy nie rozmawiając całkowicie otwarcie i szczerze.

Czy Dallan tak samo jak Kestrel uważał go za biernego tchórza?

Allard wielokrotnie usłyszał to wyzwisko z ust brata i chociaż przez lata starał się mu udowodnić, że było inaczej, obawiał się, że nigdy mu się to nie udało. Walczył i zabijał na wojnie tuż po Próbie, wykazał się w walkach i mimo młodego wieku zasłużył na tytuł Mistrza, ale nie mógł cofnąć czasu i zareagować na przemoc wobec matki i Eirene. Nie był w stanie zmienić przeszłości, nieważne jak bardzo by tego pragnął. Chciałby stanąć obok osłupiałej ze strachu ośmioletniej wersji siebie i zmusić się do działania, ale nie było to możliwe.

Nic już nie mógł zrobić.

Teraz jednak, mimo upływu lat, również okazywał się biernym tchórzem, bo nie chciał i nie miał już sił się mścić. Czuł, że powinien i że właśnie tego oczekiwałby od niego Dallan, ale Allard nic się nie zmienił i znienawidził się za to. Nie zasługiwał na miano Faerael, bo zamiast działać, wybierał bezczynne przyglądanie się.

Był biernym tchórzem.

— Mistrzu.

Odruchowo podskoczył i błyskawicznie starł łzy, spychając ból najgłębiej, jak potrafił. Gdy jednak zobaczył słaby, rozedrgany uśmiech Isis i jej wilgotne od łez oczy, poczuł ulgę i wypuścił powietrze. Isis, podobnie jak Acelin, nigdy nie oceniała. Zbliżająca się do nich Aileen także.

Uśmiechnął się smutno, a potem pozwolił się mocno przytulić. Łzy znowu spływały mu strużkami po policzkach, ale nic sobie z tego nie robił. Isis i Aileen też płakały, co sprawiło, że jakoś łatwiej było mu nie hamować własnych emocji. W tamtym momencie wszystkie podziały nagle przestały być istotne — Allard przestał być Mistrzem i szanowanym członkiem Rady, a Isis oraz Aileen kobietami, którym należała się ustalona społecznie przestrzeń. Cała trójka była po prostu ludźmi w żałobie.

Kiedy się od siebie odsunęli, chłopak zauważył, że Aileen popatrzyła w kierunku Fariny. Sam również tam zerknął i wytrzeszczył oczy.

Farina, wciąż zapłakana, trzęsła się w spazmach szlochu, stojąc pomiędzy mierzącymi się wzrokiem Kestrel i Zahayą. Zahaya pewnie trzymała dłoń na ramieniu córki, groźnie marszcząc brwi, a Kestrel skrzyżowała ramiona na piersiach, posyłając matce Adeptki wyzywające spojrzenie.

Gdyby pomiędzy kobietami nie znajdowała się jego siostrzenica, a Allard dopiero co nie płakał nad stosem pogrzebowym brata, teraz najprawdopodobniej z trudem powstrzymywałby śmiech. Zahaya była z nich najstarsza i nienawidziła Kestrel od samego początku, a on, chociaż był wtedy małym dzieckiem, doskonale pamiętał, jak jeszcze nastoletnia Zahaya wielokrotnie kłóciła się na ten temat z matką, otwarcie obrażając jej przyjaciółkę. Jako kilkulatek podsłuchał nawet rozmowę Dayane z Kestrel, podczas której kobieta prosiła ją o próbę ugłaskania dziewczyny. Ku jego zdziwieniu, Kestrel naprawdę spróbowała to zrobić, ale po trzech sytuacjach, w których starała się być miła i jakkolwiek przypodobać się Zahayi, poddała się i już nigdy więcej nie powiedziała w jej stronę przyjaznego słowa. Zahaya zresztą nie była dłużna.

Allarda zawsze bawiły cudze utarczki, zwłaszcza gdy mógł obserwować czyjś bezsensowny gniew, ale tym razem w środku dramatu była Farina, co zmieniało postać rzeczy.

Zrobił krok w stronę kobiet, ale Isis go powstrzymała. Uniósł brwi i spojrzał na nią przez ramię.

Mokre od łez oczy nadal jej się szkliły, ale postarała się o uśmiech.

— Daj im czas. Nie wiesz, o czym rozmawiają. Spójrz.

Allard posłuchał i aż rozchylił usta ze zdziwienia.

Zahaya zabrała dłoń z ramienia Fariny, a zrozpaczona dziewczyna wtuliła się w Kestrel, która po chwili wahania nieco się pochyliła i uścisnęła Adeptkę. Zahaya nie spuszczała wzroku z Mistrzyni i wciąż marszczyła brwi, ale nawet z tej odległości Allard dostrzegł na jej twarzy ulgę.

— Chyba nawdychałem się dymu, bo mam zwidy...

Obejmując Farinę, Kestrel popatrzyła na Zahayę i Allard zauważył, że przez moment jej kąciki ust drgnęły. Ostatecznie jednak Mistrzyni się nie uśmiechnęła, a jej uwagę odciągnęła zbliżająca się do ogniska chwiejna postać.

Płomienie oświetlały jej kredowobiałą twarz i pochyloną sylwetkę, której wychudzenie nieudolnie maskowały szersze spodnie i luźna koszula. Fay wyglądała, jakby założyła ubrania starszej siostry. Tuż za nią, niczym cień, podążała w uniformie służby Coreen.

Allard skrzyżował spojrzenie z Fay. Od ostatniego ataku dziewczyny minęło kilka dni i był to pierwszy raz, gdy wyszła na zewnątrz. Wcześniej ledwo wstawała z łóżka.

Uśmiechnęła się niepewnie, a on przyciągnął ją do siebie jednym ruchem i mocno przytulił. Przy jego regularnie trenowanym, dość muskularnym ciele wydawała się jeszcze bardziej krucha, dlatego zaraz poluźnił uścisk, ostrożnie gładząc wystające łopatki.

Wrócił pamięcią do czasów, gdy zobaczył ją po raz pierwszy — po przybyciu do Fortecy Fay składała się niemal z samych kości, ale później stopniowo odzyskiwała prawidłową masę ciała. Allard jednak przypomniał sobie tygodnie, podczas których wyglądała zupełnie inaczej. Waga Fay nigdy nie była stała, ale nigdy wcześniej nie mógłby bez przeszkód policzyć wszystkich jej żeber.

Fay chudła w oczach.

— Wiesz, nie chciała mnie tu puścić — wyszeptała łamiącym się głosem.

Obydwoje powstrzymywali łzy.

— Kestrel?

— Co? Nie — parsknęła. — Mówię o Coreen. Najchętniej to by mnie związała i usługiwałaby mi w łóżku, aż wyjadę do Ifnarii...

— Wiesz, pani, że to słyszę, prawda? — wtrąciła się służąca, unosząc brwi. — Ja wiem, że ciężko jest spędzić chociaż osiem godzin bez książek i polityki, ale każdemu przyda się sen.

Allard zerknął po kolei na obie dziewczyny. Ich oczy się śmiały, ale Fay, tak samo jak on, wciąż hamowała łzy. Mimowolnie pomyślał o przeróżnych sytuacjach z przeszłości, kiedy widział, jak Fay ledwo co powstrzymywała się od upadku, wybuchu rozpaczy lub załamania. Prawie zawsze jedynie zgrzytała wtedy zębami, a potem dawała z siebie wszystko. Całe życie reprezentowała prawdziwych Faerael — nigdy nie była bierną obserwatorką i za to podziwiał ją, odkąd tylko się poznali.

A teraz postanowiła poświęcić swoje zdrowie, aby wesprzeć między innymi Allarda.

— A tam sen. — Odsunęła się od chłopaka i machnęła lekceważąco ręką. — Są rzeczy ważne i ważniejsze — dodała i zaraz wpadła w objęcia Isis oraz Aileen. — T-tak mi przykro... — wyjąkała.

Kiedy Fay przez chwilę skupiła się jedynie na Aileen i Isis, Allard przeniósł wzrok na Coreen, która ciągle wpatrywała się w Fay, niemal bez mrugnięcia śledząc każdy jej ruch.

Podszedł do służącej i wymamrotał na tyle cicho, aby tylko ona go usłyszała:

— Bardzo jest źle?

Coreen popatrzyła mu w oczy.

— Nie wiem — wyznała, a on po raz pierwszy wyczuł w jej głosie prawdziwe zawahanie. Może nawet prawdziwe, pełnoprawne emocje. — Nie powinna się przemęczać, póki nie wiemy, jak i czy w ogóle da się zatrzymać te... ataki.

Allard skinął. Oprócz rodziny, która przerażająco szybko się pomniejszała, i Catona z bliskich osób została mu już tylko Fay. Chłopak pomyślał, że zrobiłby wszystko, aby ich przy sobie zatrzymać.

Pomyślał o rozmowie z Kestrel i zadrżał. Cieszył się, że nie miał tych możliwości co ona — nigdy nie chciałby musieć dokonać tego wyboru i miał szczerą nadzieję, że Kestrel również przed nim nie stanie.

— Jest Mistrz dla niej ważny...

— To stwierdzenie czy pytanie? — Uśmiechnął się lewym kącikiem ust.

Coreen wymusiła uśmiech.

— Trochę to, trochę to.

— To tak można? — Uniósł brwi.

— Odpowiedz, Mistrzu.

Roześmiał się.

— Czyli jednak to było pytanie. No cóż... Nie wiem. Przyjaźniliśmy się przed wojną, a przynajmniej tak myślę. Potem nasze drogi trochę się rozeszły, a teraz znowu zeszły. Dlaczego pytasz?

Wzruszyła ramionami.

— Chcę wiedzieć, czy to dla ciebie postanowiła zwlec się z łóżka i udawać, że nie kręci jej się w głowie przy każdym postawionym kroku.

Poczuł, że ogarnia go chłód.

— A tak jest? To znaczy kręci jej się w głowie?

— Tak. Napina wtedy skronie i trochę mruży oczy. Czasem bardziej spina ręce.

Allard skupił wzrok na skrytych w czarnych rękawiczkach dłoniach Fay. Dziewczyna nieco spazmatycznie zaciskała i rozluźniała palce.

— Czy... dalej ma te oparzenia?

Gdy Coreen kiwnęła głową, jeszcze bardziej zmroziło mu serce.

Zadrżał.

* * *

Bawiąc się pierścieniem, rozejrzała się dookoła. Grupki, które w końcu powstały, ani trochę jej nie zdziwiły. Młodzież w większości spędzała czas razem, Amaryllis rozmawiała z Nissą oraz Isis, a Allard spacerował z Catonem. Kestrel zauważyła również gawędzącego z kilkoma Maerael, nieco wstawionego Einara oraz innych swoich kochanków i kochanki, ale finalnie do nikogo nie podeszła. Popatrzyła tylko na samotnie brodzącą w wodzie Aileen i ruszyła w przeciwnym kierunku — ku dogasającemu palenisku pogrzebowemu.

Podchodząc, czuła jeszcze bijące od węgielków ciepło. Zbyt dobrze znała ten widok. Zbyt wiele razy sama podpalała podobne stosy.

Palce wciąż wędrowały jej po pierścieniu, kiedy znalazła się wystarczająco blisko, aby zauważyć siedzącą ze skrzyżowanymi nogami, obejmującą się ramionami Fay. Dziewczyna wpatrywała się w trzaskające z ogniska iskierki jak zahipnotyzowana.

Kestrel przewróciła oczami.

— Uciekłaś swojej niańce?

Fay wypuściła z sykiem powietrze, dając upust irytacji.

— Uznała, że niedługo zrobi się chłodno, więc jeśli nie chcę wracać, to coś mi przyniesie.

— Zimno ci?

— Nie.

Mistrzyni powstrzymała się od prychnięcia. Miała swoją teorię co do tego, dlaczego Fay obejmowała się ramionami i postanowiła usiąść akurat przy jedynym ognisku, ale postanowiła nie odzywać się w tej kwestii. Jeśli Fay pragnęła marznąć, niech marznie i czeka na swoją cholerną służebnicę.

— Niemowa powiedziała mi, jak się zachowywałaś przed atakiem. Siedzenie przy wielkim, płonącym stosie to raczej idiotyczny pomysł.

— Jeśli widzisz tutaj wielki, żywo płonący stos, to chyba ty powinnaś o siebie zadbać.

W Kestrel wezbrał gniew — jej ciało się spięło i rozgrzało, a ona zacisnęła pięści.

Fay tymczasem wreszcie odwróciła wzrok od coraz słabiej tlących się węgielków i zadarła głowę, spoglądając na Mistrzynię.

Mimo lichego światła paleniska Kestrel z łatwością spostrzegła, że oczy dziewczyny były podkrążone i zaczerwienione.

— Źle sypiasz.

— Na bogów! — Fay udała zaskoczoną. Brwi uniosła wysoko, a usta rozchyliła. — Jak do tego doszłaś, o wielka Mistrzyni?

Kestrel wywróciła oczami i prychnęła, zirytowana.

— Naprawdę jesteś kretynką.

— Można by pomyśleć, że po dziesięciu latach nazywania mnie nią będzie to już dla ciebie oczywiste.

Kestrel straciła cierpliwość.

Zmarszczyła brwi i błyskawicznie kucnęła tuż obok Fay. Szarpnęła ją za przedramiona i zerwała rękawiczkę z jej prawej dłoni, odsłaniając liczne ślady po oparzeniach.

— Jesteś aż tak głupia? — warknęła, wzmacniając uścisk, na co Fay się skrzywiła. — Po co tu w ogóle przyszłaś, skoro ledwo chodzisz, kretynko? Chcesz niedługo mieć swój stos? Uprzedzę cię: jeśli dopadnie cię Chaos, żadnego pogrzebu nie będzie, bo najprawdopodobniej spłoniesz albo wybuchniesz, jeszcze zanim ktokolwiek cię odnajdzie!

— Powiedziałaś, że to nie był Chaos.

Kestrel popatrzyła w zmrużone oczy Fay.

— Bo nie był, ale nie możesz być pewna, że w końcu się nie pojawi. Rozumiesz, kretynko?

— Puść mnie.

— Co?

— Powiedziałam: puść mnie!

Kestrel nabrała powietrza i już zamierzała odpowiedzieć, ale uprzedził ją chłodny, melodyjny głos Coreen:

— Pani, Mistrz Allard chce porozmawiać z tobą i panią Aileen.

Gdy Fay skinęła do służącej, Kestrel prychnęła i ją puściła, od razu wstając z ziemi. Wzrok wbiła w Coreen, która zupełnie ją zignorowała i podeszła do Fay, aby dać jej okrycie i pomóc się podnieść. Zaraz jednak podeszła do Kestrel, a jej zimne spojrzenie sprawiło, że Mistrzyni niemal zadrżała, bo łagodne rysy twarzy służącej nie wydawały jej się ani trochę przyjazne. Wręcz przeciwnie — uważała, że Coreen wygląda niepokojąco.

— Mistrzyni, chciałabym prosić o oddanie rękawiczki pani Fay.

Kestrel przewróciła oczami i wcisnęła materiał w dłoń Coreen, a potem umyślnie nie patrzyła, jak obie z Fay odchodziły.

Wpatrzyła się w dogasające ognisko, z całego serca pragnąc wzbudzić płomienie. Wiedziała jednak, że to wbrew rytuałowi pogrzebowemu Faerael, więc stanęła tylko bliżej i pozwoliła, żeby słabo tlący się żar ją ogrzewał.

Naprawdę zbyt wiele razy brała udział w podobnych ceremoniach i chociażby miała spalić cały Zakon albo wszystkich zastraszyć, nie zamierzała dopuścić do kolejnej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro