Rozdział XXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Mówiłem, że przetrząsanie tych lokali przyniesie tylko więcej szkód. Rozwścieczenie rebeliantów nigdy nie jest dobrą opcją — odezwał się chłodno Moss. — Lordzie Campion, wiadomo już dokładnie, ile pieniędzy straciła Korona?

Przedstawiciel handlu i gospodarki pokręcił głową. Palcami ozdobionymi pierścieniami pogładził się po gęstej brodzie i spojrzał z powagą na siedzącego naprzeciwko Kaspara.

— Wciąż liczymy, ale sądzę, że Korona poradzi sobie z uregulowaniem tych strat bez większego problemu... — Powiódł wzrokiem po Allardzie, Amaryllis i zatrzymał się na Kestrel. — Zwłaszcza jeśli pomogą nam w tym nasi sojusznicy.

Allard nieco się spiął, ale postarał się o jak najmniejszą reakcję, wzorując się na Amaryllis, która pozostała w bezruchu. Zauważył jednak, że Kestrel — do tej pory spokojnie siedząca ze skrzyżowanymi ramionami — mocno zacisnęła dłonie, wbijając paznokcie w skórę.

Znowu chcieli się nimi wysługiwać.

Allard słabo pamiętał czasy niewolniczej pracy Obdarowanych, był wtedy jeszcze dzieckiem, które starali się chronić rodzice, ale wiedział, że jego towarzyszki znały taką pracę z własnego doświadczenia. Kestrel prawie od zawsze towarzyszyła wojsku, a Amaryllis pomogła postawić niejeden budynek.

— Och, tak! — Moss energicznie pokiwał głową i rozciągnął usta w podłym uśmieszku. — Wspaniały pomysł, lordzie!

— Interesujący, to trzeba przyznać — wtrąciła się nagle Neva.

Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Kapłankę, która zdawała się to zupełnie ignorować i kontynuowała rzeczowo:

— Pokazać społeczeństwu, że przedstawiciele sojuszniczego kraju własnoręcznie pomagają odbudowywać zniszczenia... — Nieznacznie uniosła kąciki ust. — Jest spora szansa, że ociepli to wizerunek Obdarowanych wśród Asmariańczyków.

Allard wpatrzył się w Nevę i nie mógł odeprzeć wrażenia, że kogoś mu przypominała. Chociaż wszystkich Vaerael cechowały jasne, długie włosy i błękitne oczy, to lodowy odcień tęczówek Nevy wydawał mu się zbyt znajomy. Podobnie jej subtelny, niejednoznaczny uśmiech. Chłopak był pewien, że znał kogoś, kto uśmiechał się identycznie — z jednej strony nieco nieśmiało i łagodnie, a z drugiej podstępnie.

W momencie, w którym Sellik i Moss skinęli, Kestrel zmarszczyła brwi.

— Ociepli... — prychnęła i spiorunowała wzrokiem najpierw Nevę, a potem Mossa. — Przedstawiciele starającego się o autonomię kraju brudzą sobie ręce odbudowywaniem portowego miasta królestwa, które ma nad nimi kontrolę. Jacy oni uczynni... — Zazgrzytała zębami i przejechała palcem po pierścieniu. — Albo posłuszni i zniewoleni.

— Zapewniam, że nie ubrudzi sobie Mistrzyni rąk. — Moss posłał jej złośliwy uśmiech. — Nie widzę przeszkód, aby korzystała Mistrzyni ze swoich zdolności z trochę większej odległości. To możliwe, prawda?

Kestrel aż zatrzęsła się ze złości. Groźnie ściągnęła brwi, a z oczu strzelała piorunami.

— Tak, nie musiałabym cię nawet dotknąć, żebyś poczuł mój Ogień, panie — syknęła, uśmiechając się szyderczo. — Może mała prezentacja, zanim zostanę zatrudniona do odbudowy Erith?

Tym razem to Cantrell zmarszczył wściekle brwi. Pochylił się nad stołem i popatrzył prosto w oczy Kestrel.

— Przecież to jasne, że właśnie tego chciałaś, Piekielnico! — zawołał. — To ty zaproponowałaś wyłapywanie tych demonów, to ty pragnęłaś wywołać chaos w Asmarii! Doskonale znasz te wytwory piekła, bo sama nim jesteś! Od początku byłaś po ich stronie! To wszystko to po prostu twoje chęci, aby obalić króla!

Kestrel cała się wyprężyła i również nachyliła nad stołem, uderzając w niego otwartymi dłońmi.

— Oczywiście! — warknęła. — Dlatego z przyjemnością razem z tobą, szanownym lordem Lockridge'em i naszym cudownym dowódcą ich torturuję! Bo od początku chcę, żeby to Cienie, mordercy moich ludzi, wygrały! — Roześmiała się. — Skoro sądzisz, lordzie, że właśnie tak okazuję swoją miłość, że torturuję swoich przyjaciół, to poczekaj, aż zobaczysz mój gniew...

Allard znieruchomiał.

Dawno nie widział u Kestrel takiego błysku nienawiści. Ciemne, podkreślone czarnym makijażem oczy wręcz płonęły i przez chwilę chłopak pomyślał, że dostrzegł w nich obłęd. Już gdzieś to spotkał. Pełne mordu spojrzenie charakteryzowało Kestrel podczas wojny.

Cantrell wydawał się zadowolony. Zerknął przelotnie na Serila i uśmiechnął się chłodno do Kaspara.

— Słyszałeś ją, dowódco. To tykająca bomba, której nigdy nie powinno tu być. Pan świadkiem, jak niewiele jej trzeba, żeby popełniła kolejne morderstwo...

— Całe Ornaes wie, że to okrutna morderczyni — dodał Lockridge.

Kestrel zadrżała i Allard odniósł wrażenie, że zamierzała zaraz ściągnąć rękawiczkę.

Rathmore również musiał to zauważyć.

— Proszę, Mistrzyni, usiądź spokojnie — powiedział oficjalnie, przenosząc na nią uwagę.

Skrzyżowali spojrzenia.

Rozwścieczona Kestrel zaciskała pięści, wpatrując się w Kaspara z największą pogardą, na jaką było ją stać, jednak dowódca straży nawet nie drgnął.

— Mistrzyni — powtórzył. — Proszę.

Kestrel zazgrzytała zębami, ale w końcu oparła się plecami o krzesło i skrzyżowała ramiona na piersiach.

— Oczywiście, dowódco — syknęła. — Wedle rozkazu.

Kaspar skinął.

— Dziękuję, Mistrzyni — rzucił i przeniósł wzrok na Cantrella. — Lordzie Cantrell, twoje oskarżenia są bezpodstawne, a Mistrzyni jest naszą gościnią. Jego Wysokość oczekiwałby, że zachowasz się w tej sytuacji z honorem.

Widząc reakcję Edwina, Allard z trudem powstrzymał wybuch śmiechu. Mężczyzna wytrzeszczył oczy i na zmianę to otwierał, to zamykał usta.

— Co proszę? — wychrypiał.

— Powinienem wyrazić się jaśniej? — Kaspar uniósł brwi. — Jak dotąd Mistrzyni współpracuje z Koroną bez zarzutu. To dzięki niej złapaliśmy wielu członków Zakonu. Twoje fałszywe oskarżenia, lordzie, godzą w jej reputację. Mistrzyni Kestrel należą się przeprosiny.

Cantrell wyglądał, jakby go spoliczkowano.

— Musisz żartować, dowódco.

Rathmore nie przestawał wpatrywać się w mężczyznę.

— Jego Wysokość nie będzie tolerował braku szacunku wobec jego sojuszników.

Edwin zmrużył oczy i spojrzał na Kestrel.

— Najmocniej przepraszam, droga Mistrzyni.

Kestrel wykrzywiła usta w fałszywym uśmiechu i kiwnęła głową, a Allard rozejrzał się uważnie, odnotowując reakcję każdego uczestnika zebrania.

Amaryllis, podobnie jak on sam, zdziwiła się nieco zachowaniem Rathmore'a, ale ograniczyła się do dyskretnego dotknięcia naszyjnika z Klejnotem Powietrza. Członkowie Kongresu, z wyjątkiem Mossa, zdawali się żywo poruszeni i lekko poczerwienieli na twarzach, a Seril ściągnął ze złością brwi. Za to Trina oraz Neva zdawały się prawdziwie zaintrygowane. Kapłanka bawiła się przyczepioną do bransoletki zawieszką z jaszczurką, podczas gdy doradczyni królowej nieznacznie się wyprostowała.

— A teraz, jeśli możemy wrócić do obrad... — Kaspar urwał, słysząc dość natarczywe pukanie.

Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę wchodzącego strażnika.

Trina poczuła, że cała się spięła. Miała złe przeczucia.

— Panie, panowie. — Skłonił się. — Nie przeszkadzałbym, gdyby nie było to coś ważnego.

— Jakie wieści przynosisz? — Kaspar wychylił się nieznacznie, by móc uważnie przyjrzeć się nowo przybyłemu.

— Ktoś, nie wiemy kto, dostarczył przed bramy zranioną dziewczynę. Ona... — Przełknął ślinę. Głos mu się łamał. — Wygląda jak Asmarianka, ale jej oczy... Chyba zaatakowały ją demony Cienia. Miała przy sobie notatkę.

Trina wbiła w mężczyznę spojrzenie. Jego ręce drżały, a oczy z rozszerzonymi źrenicami się szkliły.

Nagle przestała oddychać.

„Boginie, nie. Nie, nie, nie!".

W poszukiwaniu wsparcia zerknęła na Nevę, ale Kapłanka pozostawała obojętna na każde kolejne zdanie strażnika.

— Co było w notatce? — zapytała oschle.

Vaerael czuła, że teraz to na nią patrzono, lecz zignorowała to. Liczyła się tylko prawda.

— Według wiadomości dziewczyna jest przesyłką dla doradczyni królowej Desirae oraz Kapłanki Nevy...

Trina zerwała się z krzesła. Ciężko oddychała.

„Boginie, miejcie ją w opiece".

Neva posłała jej mrożące spojrzenie.

— Uspokój się — wysyczała w ifnariańskim. — Reprezentujesz Jej Jasność.

Trina dyskretnie rozejrzała się dookoła. Chociaż żaden członek Kongresu prawdopodobnie nie znał ifnariańskiego i ich twarze wyrażały głównie konsternację, to Moss przyglądał się im z uwagą. Kestrel oraz Rathmore również je obserwowali.

Z powrotem popatrzyła na Nevę i zadrżała — Vaerael wciąż była obojętna.

— To może być Saya — wyszeptała z przejęciem, również w ifnariańskim. — Jak możesz się nie przejmować?

Neva nawet nie wzruszyła ramionami. Patrzyła prosto w oczy Triny, bawiąc się zawieszką od bransoletki.

„Oczywiście", pomyślała ze złością Trina. „Cholerna telepatia Vaerael".

— Drogie panie, co to ma znaczyć? Proszę, rozmawiajmy w języku, który wszyscy znamy — odezwał się z krzywym uśmiechem Moss. — Co to za dziewczyna?

Neva spojrzała na Mossa. Jej oczy błyszczały chłodem.

— Możliwe, że jedna z naszych szpieżek. — Skinęła na Trinę. — Jakiś czas temu królowa podjęła decyzję, aby wysłać jedną w szeregi Cieni. Doradczyni Jej Jasności pójdzie sprawdzić, czy to właśnie ją podrzucono.

— Szpieżka? Wśród Cieni? — Moss uniósł brew. — I kiedy zamierzałaś nas o tym poinformować, Kapłanko?

Kestrel parsknęła, a potem uśmiechnęła się szyderczo.

— Bo ty, lordzie, oczywiście otwarcie mówisz, gdzie masz jakich szpiegów. I, oczywiście, nie wysłałeś żadnych do Ifnarii czy Ornaes.

Trina, słysząc, że Cantrell gwałtownie wciąga powietrze, postanowiła jak najszybciej opuścić salę obrad. Miała serdecznie dość nieustannych utarczek Ornaeńczyków z Asmariańczykami.

Krótko się pożegnała i już po chwili kroczyła za strażnikiem w stronę skrzydła szpitalnego, do którego zaniesiono ranną dziewczynę.

Idąc korytarzami, Trina czuła na sobie liczne spojrzenia zarówno służby, jak i innych strażników.

Uśmiechnęła się pod nosem. Mimo że najprawdopodobniej i tak by ją od siebie odtrącili ze względu na zdolności, uważali ją za zdrajczynię narodu. Była jedną z Laerael, a podczas drugiej eksterminacji Obdarowanych poprosiła Desirae o azyl, opuściła ojczyznę w wieku kilkunastu lat i przyjęła wszystkie zwyczaje Ifnarian. Podała młodej królowej informacje o podziemiu i rodzącym się Zakonie. W pełni zdradziła Asmarię i Asmariańczyków, ale dzięki temu przeżyła, a także zyskała kogoś, kto się o nią troszczył i zapewnił jej bezpieczeństwo.

W Desirae odnalazła też swoją pierwszą i jedyną przyjaciółkę.

— To tutaj, pani... — Strażnik się zawahał. — Nasi lekarze nie wiedzieli, co robić, więc tylko pobieżnie ją opatrzyli...

Trina skinęła i chociaż obiecywała sobie, że zachowa spokój, to gdy ujrzała pogrążoną w głębokim śnie Sayę, błyskawicznie podbiegła do jej łóżka.

Powiodła wzrokiem po pozszywanych, okaleczonych rękach nastolatki. Na prawym ramieniu dziewczyny ktoś precyzyjnie wyciął słowa: „veael Vaeteiri".

Trina przełknęła łzy.

Jej waleczna Saya. Jej wiecznie próbująca dopasować się do Vaerael potomkini boga Światła. Ciągle odrzucana i niedoceniana. Najodważniejsza ze wszystkich.

— Na boginie — wydusiła. — Co oni ci zrobili...

— Pani? — odezwał się niepewnie strażnik. — Czy to ta dziewczyna?

Na chwilę przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech. Powoli wypuściła powietrze.

— Tak. — Siliła się na spokój. — To Saya, nasza szpieżka. Powiadom obradujących. Ja tu zostanę.

Mężczyzna skinął i zaraz wyszedł, a Trina odniosła wrażenie, że tylko czekał, aby móc oddalić się od Sayi.

Ogarnęła wzrokiem szpitalną salę. Większość łóżek była pusta, ale na kilku leżeli strażnicy, a ubrane na biało kobiety ich opatrywały. Mężczyźni wpatrywali się w nią i Sayę z nieskrywanym przerażeniem.

Zadrżała. Wyciągnęła rękę i czule pogładziła długie, brązowe włosy nastolatki, a potem jej poraniony policzek.

— Będzie dobrze, ai mael — wyszeptała. — Moja kochana. Desirae i twoja matka będą dumne. Zobaczysz.

„Wspominał coś o oczach", pomyślała i delikatnie uniosła powiekę Sayi.

Przestała oddychać. Na sekundę jej serce stanęło i oblał ją zimny pot. Spanikowana, szarpnęła się do tyłu, zakrywając dłonią usta, aby stłumić krzyk.

Już wiedziała, dlaczego obawiano się Sayi — jej oczy były teraz dwiema czarnymi otchłaniami. Wyglądała, jakby Dotknął ją Chaos.

* * *

Po zakończeniu obrad Amaryllis, Allard i Kestrel spotkali się w sypialni Mistrzyni Ognia. Z założenia mieli przedyskutować wspólne podejście odnośnie do odbudowy Erith i dalszych kroków związanych z przesłuchaniami Laerael, ale — tak jak Allard podejrzewał — nastroje wywołane niedawnymi rozmowami się utrzymywały i niełatwo im było rozpocząć którykolwiek z tematów.

Allarda zresztą nurtowało co innego.

Neva pokrótce opisała im przywódczynię Zakonu, mówiąc, że tęczówki kobiety świecą błękitem, a ze stanu, w jakim znajdowały się oczy szpieżki Ifnarii, Allard wywnioskował, że Cienie z łatwością posługiwały się wyższymi zdolnościami Daerael. No i prawdopodobnie posiadały pierścień Acelina. Jednak Saya nadal się nie obudziła i nie była w stanie niczego potwierdzić. Asmariańscy lekarze się jej bali, a Maerael podejrzewali, że uszkodzono jej nie tylko ciało, ale też Wolę. Postanowiono więc odesłać ją razem z Triną do Ifnarii, gdzie zajmą się nią Vaerael. Gdy tylko się obudzi i cokolwiek powie, Kapłanki miały wszystko przekazać Nevie, która zdecydowała się zostać w Asmarii.

Mimo to Allard snuł teorie. Wciąż pamiętał przepowiednię, którą pokazał Nissie Prawieczny: błękitnooka, skrzywdzona i zaślepiona pragnieniem zemsty wykorzysta Chaos do przywołania efnarii. Czy Prawieczny mógł ostrzegać ich przed liderką Zakonu? Czy Allard w ogóle powinien się tym przejmować? Czy powinien podzielić się tą wiedzą z Kestrel i Amaryllis? Jak dotąd oprócz Allarda oraz Nissy o przepowiedni wiedział tylko Caton. Prawda mogłaby narazić wiele osób.

Uniósł nieznacznie głowę.

Kestrel opierała się o złocone biurko z ramionami skrzyżowanymi na piersiach i gniewnie ściągniętymi brwiami. Jej oczy błyszczały czystą złością, podczas gdy siedzącej na skraju łóżka Amaryllis wyrażały jedynie chłód. Mistrzynie nie dość, że zupełnie różniły się z wyglądu — Amaryllis była unikającą makijażu blondynką o zawsze związanych długich włosach, ubierającą się w suknie, a Kestrel noszącą spodnie i koszule miłośniczką kredki i cieni, o ciemnobrązowych włosach swobodnie opadających na piersi — to jeszcze miały przeciwne charaktery. Jedynym, co je łączyło, była duma. Obie rzadko wybaczały, a już na pewno nigdy nie zapominały.

I obie wzajemnie się nienawidziły.

— No i co myślicie? — odezwał się w końcu, posyłając kobietom uśmiech. — Macie ochotę ubrudzić rączki nieodpłatną pracą?

Amaryllis zmroziła go wzrokiem. Już wcześniej krzywo na niego patrzyła, bo bezceremonialnie ułożył się na łóżku Kestrel, ale teraz jej oczy, chociaż zamglone, groziły mu rychłym mordem. Allarda zawsze zastanawiało, jak Mistrzyni to robiła, bo przecież od lat niedowidziała, a jej oczy słabo reagowały na światło — prawie w ogóle nie błyszczały i nie były w stanie pokazywać emocji — a jednak nigdy nie odczuł, aby w ekspresji Amaryllis czegokolwiek brakowało. Może sam sobie to wszystko wyobrażał.

Stłumił śmiech.

Zgiął prawą nogę w kolanie i z powrotem oparł głowę na ręce, wracając do patrzenia w sufit. Drugą ręką podrzucał piłeczkę w barwach Asmarii, otrzymaną kilka dni temu od księżniczki. Uśmiechnął się na wspomnienie wspólnej gry po treningu strzelania z łuku.

Amaryllis westchnęła i złagodniała.

— Ja jestem zdania, że powinniśmy pomóc odbudować Erith — zaczęła powoli. — Neva ma rację. Dzięki temu Asmariańczycy zobaczą w nas sojuszników, a nie okrutne demony, przez których odejście mają cięższe życie i gorsze warunki pracy. Zauważą różnicę między nami a Zakonem i może...

Kestrel wybuchnęła śmiechem.

Allard ponownie na nią spojrzał i dostrzegł, że zmieniła pozycję — teraz zaciskała ręce na krawędzi biurka i nieco pochyliła głowę. Brwi jeszcze bardziej zmarszczyła, ale i tak najwięcej mówiły jej oczy, które strzelały piorunami.

— Oczywiście, że zauważą różnicę — syknęła. — Zakon walczy o wolność i swoje prawa, a my, jak te posłuszne dzieciaki, będziemy sprzątać bałagan, którego narobili nasi rodzice. — Potarła pierścień. — Przecież to wyłącznie wina Kongresu, że mają takich wrogów. Łapanki może i były zapalnikiem, ale prędzej czy później i tak doszłoby do ataków. Z jakiej racji mamy im teraz pomagać? Czy oni kiedykolwiek pomogli nam? — Prychnęła. — Oczywiście, że to zmieni naszą reputację wśród Asmariańczyków. Z groźnych przeciwników znowu staniemy się ich darmową siłą roboczą.

Allard podciągnął się na łokciach i usiadł ze skrzyżowanymi nogami. W dłoni wciąż obracał piłeczkę. Na zmianę patrzył to na Kestrel, to na Amaryllis.

— Brzmisz, jakbyś podziwiała tych buntowników. — Amaryllis zmarszczyła brwi. — A pragnę ci przypomnieć, że zamordowali Acelina i Dallana.

Allard zacisnął usta i ścisnął piłeczkę tak mocno, że aż rozbolała go ręka. Kiedy iskry wystrzeliły i zaczęły pobudzać jego ciało, celowo wpatrzył się we wściekły grymas Kestrel, który sprawił, że wszystko natychmiast z niego odpłynęło.

Zdusił westchnienie.

Nie chciał się już złościć, nie chciał już płakać. Nie chciał wiecznie chować urazy jak Kestrel. Chciał po prostu zapomnieć.

Mistrzyni Ognia pochyliła się jeszcze bardziej. Jej oczy zapłonęły dziko.

— Właśnie dlatego tu jestem! Żeby się zemścić i ich pozabijać, a nie po to, aby tak jak ty, zaprzyjaźniać się z Kongresem czy z cholernymi Asmariańczykami. Dla mnie całe to państwo mogłoby spłonąć!

Usłyszał, że Amaryllis głośno wciągnęła powietrze. Podczas gdy ona nerwowo obracała zawieszkę naszyjnika, Kestrel bawiła się pierścieniem.

— Nigdy nie powinnaś była dostać Klejnotu — wycedziła. — Jesteś porywcza i egoistyczna. Myślisz tylko o sobie i własnych potrzebach, nie zważając na to, co może przez to spotkać innych. Nigdy nie byłaś i nadal nie jesteś godna Klejnotu.

Kestrel rozciągnęła usta w szyderczym uśmiechu i spojrzała Amaryllis prosto w oczy.

— Acelin uważał inaczej.

— I tego właśnie nigdy nie zrozumiem. Nie rozumiem, jak mógł być taki naiwny — syknęła i wstała, robiąc krok w stronę Mistrzyni. — Chcesz ich pozabijać? To dlaczego Laerael, których przesłuchujesz, wciąż żyją? Dobrze wiesz, że powinniśmy starać się o ugody, a nie nowych wrogów. Gdybyś była innego zdania, nie posłuchałabyś dzisiaj dowódcy Rathmore'a i dalej kłóciłabyś się z lordem Cantrellem. — Uśmiechnęła się chłodno. — Ale ku zdziwieniu bogów nawet ty masz jakieś resztki zdrowego rozsądku.

— Chcesz, to z nimi pracuj, daj się znowu zaciągnąć do niewoli — wysyczała w odpowiedzi Kestrel. — Lepiej już mieć resztki zdrowego rozsądku niż zero honoru jak ty.

Chociaż uśmiechnęła się szerzej, jej spojrzenie wyrażało jedynie gniew i Allard aż wstrzymał oddech, gdy niebezpiecznie zbliżyła się do Amaryllis. W przeciwieństwie do niej zdjęła wcześniej rękawiczki.

— Ale czego ja się spodziewam po kimś, kto całe życie próbuje się na siłę dopasować i nawet nie jest w stanie przyznać, kim jest i skąd pochodzi? — Powiodła wzrokiem po pokrytej bliznami twarzy Amaryllis. — Powinnam od początku przewidzieć, że okażesz się tchórzliwa. Nie obroniłaś się wtedy, nie obronisz nikogo i teraz.

Ani Allard, ani Amaryllis jej nie zatrzymywali, gdy po chwili odepchnęła się od biurka i bez słowa wyszła z pokoju. Chłopak jedynie spojrzał na Mistrzynię Powietrza, która drżała. Nie miał pojęcia, czy ze złości, czy od powstrzymywania łez.

* * *

Niebo zaczynało już ciemnieć, a słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Kestrel ponownie skinęła na swoją strażniczkę. Pomiędzy walczącymi kobietami strzelało i błyskało iskrami, buchało też ogniem.

Kaspar stał oparty o starą wierzbę, gdzie trochę ponad tydzień temu pojedynkował się z Mistrzynią. Przyglądał się walce z bezpiecznej, lecz wystarczająco bliskiej odległości, aby dostrzegać ruchy obu Faerael. W świetle słońca odbijały się klingi ich podręcznych noży.

Zauważył, że Kestrel poruszała się o wiele pewniej od swojej rywalki. Mistrzyni prawie w ogóle się nie broniła, cały czas starała się atakować i w jakimś stopniu zagrażać przeciwniczce, która nawet jeśli chwilowo miała przewagę, to zaraz się wycofywała. Kestrel sprawiała również wrażenie, jakby w ogóle nie bała się zostać zranioną — jej oczy dziko iskrzyły, nogi nieustannie pracowały, a ręce błyskawicznie zmieniały ułożenie: palce prawej dłoni zaciskały się i rozluźniały, uwalniając kolejne płomienie, podczas gdy lewa dłoń mocno trzymała rękojeść ostrza. Chwilami Kasparowi się zdawało, że zamierzała zabić.

W pewnym momencie tak natarła na strażniczkę, że ta aż upadła. Co prawda kobieta spięła od razu ręce i wysłała przed siebie silne iskry, lecz Kestrel z łatwością zgasiła je zaciśnięciem pięści.

— Dość, Mistrzyni! — wydyszała, gdy Kestrel stanęła nad nią ze sztyletem wymierzonym w szyję. — Nie mam już siły...

Kestrel rozciągnęła wargi w półuśmiechu. Schowała broń i wyciągnęła rękę, aby pomóc wstać swojej przeciwniczce.

Widząc to, Rathmore uniósł kąciki ust.

— I tak jesteś lepsza od Laviny — oznajmiła dość pogodnie, stawiając kobietę na nogi. — Przynajmniej nie panikujesz, gdy widzisz ostrze.

Faerael się rozpromieniła. Splotła dłonie, które ze zmęczenia zaczęły drżeć.

— Dziękuję, Mistrzyni.

Kestrel wzruszyła ramionami.

— Idź coś zjeść i odpocząć.

Strażniczka kątem oka zerknęła na Kaspara i pokręciła głową.

— Nie zostawię cię z nim, Mistrzyni. Mam cię przecież chronić przed...

— To nie była prośba, Mave — przerwała jej ostro i zmarszczyła brwi. — Potrafię o siebie zadbać. Idź.

Rathmore obserwował, jak Mave się waha. Najpierw kilka razy otworzyła i zamknęła usta, a potem spięła i rozluźniła ręce. W końcu jednak westchnęła i skinęła.

— Oczywiście, Mistrzyni.

Kiedy Mave odeszła, Kestrel podniosła wzrok na Kaspara.

Wszystko wydarzyło się w ciągu kilku sekund.

Z powrotem sięgnęła po sztylet i zamachnęła się, rzucając nim prosto w drzewo, o które opierał się mężczyzna. Chociaż ostrze nie leciało, aby skrzywdzić, i wbiło się tuż obok miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego twarz, Kaspar i tak nieznacznie się odsunął. Nie odskoczył w panice, lecz spokojnie się przemieścił. Przewidział, że Kestrel to zrobi. Zobaczył to w jej pogardliwym spojrzeniu. Teraz, kiedy pewnie się do niego zbliżała, popatrzył na nią wymownie, nieznacznie unosząc brwi.

— I tak bym nie trafiła — rzuciła lekceważąco, wzruszając ramionami. — Najwyraźniej było za daleko.

Silnym pociągnięciem wyjęła sztylet, oparła się plecami o pień i zaczęła bawić się bronią. Raz po raz ją podrzucała, a potem łapała w locie.

Kaspar również wsparł się o drzewo i posłał kobiecie lekki uśmiech.

— Przecież wiem, że nie celowałaś we mnie, Mistrzyni. Widziałem cię wcześniej, gdy rzucałaś do tarczy. Nie chybiłabyś z takiej odległości.

Jej usta wygięły się w półuśmiechu.

— A jednak się odsunąłeś.

— Odruch.

— Mhm.

Już miał się roześmiać, gdy Kestrel niespodziewanie się obróciła, stanęła tuż przed nim i wbiła nóż tuż przy jego policzku. Drugą rękę oparła o korę wierzby, blokując mężczyźnie drogę ucieczki. Jej dłoń prawie dotykała twarzy Kaspara. Nie miała rękawiczek.

Tym razem nie opanował emocji i gwałtownie wciągnął powietrze.

Na twarzy Mistrzyni błądził złośliwy uśmieszek.

— Odruch?

Kiedy już w pełni do niego dotarło, że znowu tylko z nim pogrywała, przechylił głowę i uniósł kąciki ust. Potem złapał Kestrel za ramiona i mocno pchnął w bok tak, że teraz to on stał przed nią, dociskając jej ciało do pnia.

Zmuszona szarpnięciem, puściła rękojeść i przez chwilę szybciej oddychała, jednak zaraz ponownie się uśmiechnęła. Musiała nieco zadzierać głowę, aby patrzeć dowódcy w oczy.

— No proszę. A to co było?

Spostrzegł, że próbowała objąć mu twarz dłońmi, więc jedną ręką przytrzymał jej nadgarstki, a drugą sięgnął po sztylet, który powoli do niej zbliżył.

Kestrel wstrzymała oddech.

— Teraz poznałaś mój pełny odruch, Mistrzyni. — Uśmiechnął się i wcisnął jej w dłoń broń, po czym się odsunął.

Kestrel się roześmiała. Odepchnęła się od drzewa, schowała sztylet za pas i zrobiła krok w stronę Kaspara. Z twarzy nie schodził jej flirciarski uśmiech.

— Wszystkie kociaki Kanaana bardziej boją się kobiecej dłoni niż ostrza?

— Tylko jeśli ta dłoń jest od niego bardziej niebezpieczna.

Skrzyżowała ramiona na piersiach i teatralnie przewróciła oczami.

Dopiero wtedy zauważył, że trzęsły jej się ręce. Oczy nadal błyszczały, ale dłonie drżały, przemęczone.

— Mistrzyni, może ty też powinnaś coś zjeść? Wydaje mi się, że możesz być zmęczona. Ćwiczyłaś bez przerwy co najmniej trzy godziny...

Wzruszyła barkami.

— Zazwyczaj trenuję dłużej. — Posłała mu fałszywy, cwaniacki uśmieszek. — No i lepiej zawczasu przyzwyczajać się do całodniowej pracy bez posiłków.

— Co masz na myśli, Mistrzyni? Jeśli chodzi o odbudowę Erith, to Jego Wysokość nadal czeka na waszą decyzję. W żadnym wypadku nie zamierza zmuszać do tego ani ciebie, ani twoich towarzyszy.

— Mhm, oczywiście — parsknęła, a on przyjrzał jej się uważnie.

Chociaż stała wyprostowana, z biodrami nieco wysuniętymi do przodu, ręce wciąż krzyżowała na piersiach, a dłońmi ściskała ramiona. Związane na czas walki włosy wypadały jej z luźnego warkocza i delikatnie powiewały na wietrze. Rzadko w pełni odsłaniała twarz, więc teraz Kaspar po raz pierwszy dostrzegł, że zdobiły ją trzy maleńkie blizny. Dwie cienkie, blade kreseczki na zazwyczaj zakrywanej przez włosy części lewego policzka i jedna na prawej skroni.

Mimowolnie się zastanowił, czy zdobyła je w czasie wojny, treningów czy też w zupełnie innej sytuacji. Na przykład wtedy, kiedy pracowała cały dzień bez chociażby kromki chleba.

— Mistrzyni, podczas obrad mówiłem prawdę. Jego Wysokość uważa cię za swoją sojuszniczkę i nie pozwoli, aby twoja godność na czymkolwiek ucierpiała.

Uśmiechnęła się krzywo, a oczy lekceważąco zmrużyła.

— I właśnie dlatego wysyłał mi podarki, mimo że ma żonę? Ponieważ tak bardzo mnie szanuje i zależy mu na mojej reputacji? — Przewróciła oczami, po czym spojrzała w stronę stawu i prychnęła. — Tym razem nawet nie będzie musiał osobiście podejmować decyzji, żeby nas upokorzyć. Sami się podłożymy. Jego Kochliwość będzie miał czyste rączki.

Kaspar wciąż się w nią wpatrywał, czekając, aż Kestrel kontynuuje, lecz ona zawiesiła wzrok na tafli wody i zamilkła. Zauważył, że zaczęła rytmicznie napinać i rozluźniać ręce, którymi nadal się obejmowała. W końcu jednak opuściła je wzdłuż ciała i wtedy zobaczył, że na opalonej skórze jej ramion pojawiły się pierwsze ślady po wbitych paznokciach.

W jednej chwili coś się w niej zmieniło. Z oczu całkowicie zniknęło rozbawienie, brwi wykrzywiły się w gniewie, a pięści nagle się zacisnęły. Widział, jak charakterystyczne dla Faerael iskry sprawiły, że całe jej ciało się pobudziło — najpierw napięły jej się dłonie, potem przedramiona, ramiona oraz barki. Wyprężyła plecy i nieznacznie pochyliła głowę. Chociaż nie patrzyła mu w oczy i wciąż wpatrywała się w staw, to czuł, że spojrzenie miała mordercze.

Wyglądała, jakby zamierzała coś lub kogoś spalić.

— Mistrzyni...

— Odejdź stąd, dowódco — syknęła, ruszając w stronę wody.

Powoli za nią podążył, w myślach przywołując wszystkie sytuacje, gdy Kanaan zachowywał się podobnie. Między królem a Kestrel były jednak dwie, wyraźne różnice — Kanaan, mimo że w sekundzie mógłby rozkazać zabić Kaspara, nie miał możliwości spalenia go na miejscu. Druga, że Kaspar ślubował słuchać jego rozkazów, w przeciwieństwie do tych wydawanych przez Kestrel.

— Mam rozkaz cię nie opuszczać, Mistrzyni — rzucił rzeczowo. — Chyba że wrócisz do swojej sypialni...

Kestrel błyskawicznie obróciła się na pięcie i skrzyżowała z nim spojrzenie. Jej oczy płonęły.

— Wiesz, ile mnie obchodzą twoje rozkazy?!

— Nie porzucę stanowiska, Mistrzyni — oświadczył dość chłodno. — Nieważne, co powiesz lub zrobisz.

Rozciągnęła usta w półuśmiechu.

— Jesteś pewny?

Zaczęła się do niego przybliżać. Nie miała rękawiczek.

Wiedział, że tym razem nie żartowała. Już się nie zgrywała, nie próbowała się droczyć i go zaczepiać. Teraz naprawdę miała ochotę go skrzywdzić.

Oczami wyobraźni widział, jak otaczającą ich trawę kąsają płomienie, jak żarłoczny ogień rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie, niszcząc na swojej drodze wszystko i wszystkich. Jak wokół nich pozostaje tylko śmierć.

Znał to aż za dobrze, ale nigdy nie sprzeciwiał się rozkazom. I nigdy z niczego się nie wycofywał, jeśli na szali było jedynie jego życie.

Kestrel dotknęła pierścienia, a z jej palców wystrzeliły iskry.

Dzielił ich już tylko krok, lecz Kaspar wciąż nie ruszył się z miejsca.

— Odejdź, dowódco — warknęła. — Oboje na tym skorzystamy.

Spojrzał na nią z góry.

— Złamałbym słowo dane Jego Wysokości. To żadna korzyść, Mistrzyni.

Zmarszczyła brwi.

— Wolisz kalectwo lub śmierć?

— A ty, pani, więzienie? Sądziłem, że ostatnie, czego byś sobie życzyła, to zostanie zniewoloną, a przecież wiesz, jak Kongres odbierze atak na mnie.

Obserwował jej reakcję — Kestrel aż zatrzęsła się ze złości. Ciemne oczy strzelały piorunami, twarz wykrzywił gniew, a palce nieustannie bawiły się pierścieniem. Mimo że słońce już prawie zniknęło za horyzontem i temperatura powietrza spadała, wokół nich nagle zrobiło się o wiele goręcej.

I wtedy znowu coś w niej pękło i chociaż zazgrzytała zębami, to rozluźniła ramiona. Prychnęła z frustracji, odwróciła się i z powrotem ruszyła w kierunku stawu. Odpuściła. Odeszła bez słowa i kucnęła przy brzegu, spoglądając na płytkie dno. Ostrożnie wyciągnęła rękę w stronę wody i gdy tylko jej palce musnęły powierzchnię, cała się spięła.

Kaspar wypuścił wstrzymywane powietrze. Pozwolił sobie nawet na ciche westchnienie ulgi.

Kestrel nawet nie podniosła wzroku, kiedy usiadł obok.

— Spokojnie, nie wypalę rybek — rzuciła po chwili.

Patrzył, jak niespiesznie tworzyła na tafli kolejne okręgi, ignorując spazmatyczne drżenie dłoni. Odniósł wrażenie, jakby walczyła z własną ręką i jej strachem przed kontaktem z wodą.

— Wiem, Mistrzyni. Czy czymś cię wcześniej uraziłem lub zdenerwowałem?

Prychnęła i wyjęła rękę — dopiero gdy nieco obróciła ramię, zauważył, że była to ta sama, na której miała szramy; prawa, dominująca i lepiej kierująca Wolą.

— Mistrzyni...

— Nie, to nie ciebie chciałabym zabić — wypaliła, podnosząc się na nogi. Spojrzała na niego z góry. — Uprzedzając pytanie, nie mam w planach wymordowania twojej kochanej rodziny królewskiej. Możesz spać spokojnie, jeszcze masz czas na zrobienie im należytego ołtarzyka czy co tam się robi w tej waszej wierze do słonecznego oka.

Posłał jej krzywy uśmiech.

— Nie wierzę w Opatrzność.

Kestrel uniosła brwi.

— Nie?

— Nie.

Również wstał i teraz to ona musiała unieść głowę, aby dalej patrzeć mu w oczy.

— Za dużo czasu spędziłem, słuchając o potrzebach finansowych świątyń i samych Obdarzonych.

— Przeczytaj ich księgi wiary, a potem porównaj je z księgami o Laerim i Daerim. Większym bezmyślnym złodziejstwem jest chyba tylko tytułowanie się Obdarzonymi.

Zauważył, że znowu bawiła się pierścieniem. Jej ręka już wyschła, ale nadal nieco drżała. Kestrel trzymała ją blisko ciała.

— Boisz się wody, Mistrzyni?

Parsknęła.

— Podobno powściągnąłeś zainteresowanie intymnymi sprawami innych, chyba że jest to potrzebne Koronie. Chcesz mieć czym mi grozić, dowódco?

— Nie. Tym razem po prostu ulegam ciekawości.

„Chociaż dobrze byłoby znać twoje słabości", dodał w myślach.

Kestrel pokręciła głową.

— Jedyne, czego unikam, to nudy. — Rozejrzała się po pogrążającym się w mroku ogrodzie i oświetlonych lampami ścieżkach. — A robi się wyjątkowo nudno.

Nie potrafił jej zrozumieć. Nie wiedział, co ją wzburzyło, nie miał też pojęcia, dlaczego tak silnie zareagowała na wodę i dlaczego, jeśli się jej bała, zmusiła się do dotknięcia tafli. Rozumiał tylko jedno: coś ją frustrowało i potrzebowała się wyładować. Inaczej mogłaby stać się niebezpieczna. Jako szkolącego rekrutów straży była to jego codzienność; kandydaci zawsze silnie przeżywali początki i to on pomagał im przerzucić na coś ich gniew bądź smutek.

— Mistrzyni? — Skłonił grzecznie głowę i sięgnął po swój nóż. — Może jeden taniec?

Kiedy na niego popatrzyła, oczy jej rozbłysły. Od razu złapała rękojeść własnego sztyletu. Uśmiechnęła się.

— Tylko jeden?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro