Rozdział XXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odkąd tylko zakończyło się Lisaeri, Fay rozpoczęła współpracę z ifnariańskimi inżynierami, mechanikami i fizykami. Całymi dniami prezentowała swoje zdolności, aby oni mogli badać uwalniane przez nią iskry lub wiązki elektryczne. Nocami natomiast analizowała projekty, wyłapując wszelkie nieścisłości.

Widziała, jak Coreen na nią patrzyła. Oceniający wzrok służącej prześladował ją na każdym kroku; zarówno wtedy, gdy zarywała noce, jak i wtedy, kiedy pomijała kolejne posiłki. Fay jednak nie potrafiła jeść, wiedząc, że czekała na nią praca, bo wydawało jej się to podłym marnowaniem czasu — miała przecież niewiele dni do próby odpędzenia z niej Chaosu i nie mogła tracić ani chwili.

Ale Coreen zdawała się tego nie rozumieć i przez cztery dni Fay wysłuchiwała jej jęczenia o to, że za mało odpoczywa, za mało sypia i za rzadko je, więc w końcu się poddała i obie poszły na pracowniczą przerwę obiadową. Normalnie Fay czekałaby do końca dnia i posiliła się dopiero na osobności w pałacu, ale postanowiła zrobić wyjątek dla Coreen, która na wieść o tym wyglądała, jakby wygrała wartość co najmniej kilkunastu koni wyścigowych.

Fay naprawdę kochała uśmiech Coreen.

Dopiero kiedy usiadły przy wspólnym stole, gdzie jadła większość pracowników, Fay zrozumiała, jak wielki błąd popełniła. Mimowolnie rozejrzała się dookoła.

Otaczało je zbyt wielu ludzi i wszyscy ukradkiem spoglądali na Fay, która poczuła, że uszło z niej powietrze. Serce szybciej jej zabiło, a ręce nagle się ochłodziły.

Te oczy ją obserwowały. Każdy jej ruch, gest, każdą ekspresję. Błękit oczu Ifnarian wręcz mroził.

Nagle usłyszała wystrzał; dźwięk poranił jej bębenki i sprawił, że najpierw podskoczyła, a potem zamarła w bezruchu.

— Pani? — Coreen nieznacznie się pochyliła, aby spojrzeć jej w oczy. — Wszystko w porządku?

To nie był wystrzał. To tylko Coreen położyła talerz, który brzęknął.

„Nie, nie jest w porządku", pomyślała, coraz bardziej spanikowana. Nie chciała jednak nikogo martwić; ostatecznie przecież nikt by nie zrozumiał, że te oczy praktycznie kontrolowały jej ruchy.

— Mhm. — Wymusiła na sobie uśmiech. — Wzięłaś też coś dla siebie?

Coreen uśmiechnęła się słabo, skinęła i usiadła obok, przenosząc wzrok na swój posiłek.

Fay także zerknęła na swoje jedzenie.

Poczuła mdłości. Żołądek jej się skręcił, a w ustach pojawił się nieprzyjemny posmak. Zarejestrowała jakieś kolory i zapach, lecz chociaż znany, pozostawał on dla niej nierozpoznawalny.

Wszystkie oczy na nią patrzyły. Wszyscy czekali i obserwowali, a ich mrugnięcia zaczęły wyznaczać czas, podczas którego Fay nadal nie jadła.

Mrugnięcie.

Iskry przeskoczyły jej po plecach i cała się spięła.

Mrugnięcie.

Przylgnęła do oparcia krzesła, a palce mocno wbiła w uda, usilnie próbując przywołać się do porządku. Całą siłą woli postarała się opanować. Ponownie zadrżała, a ukryte pod stołem ręce trzęsły jej się spazmatycznie.

Oni ją obserwowali — obserwowali i czekali, aż w końcu coś zrobi.

Przełknęła ślinę i wzięła głęboki wdech. Chciała zacząć jeść, lecz obawiała się, że wraz z otworzeniem ust nie będzie już w stanie powstrzymywać mdłości.

Spojrzała na swoje dłonie i zesztywniała — nie miała rękawiczek.

Nagle zrobiło jej się gorąco, a przed oczami jej pociemniało. Nic już nie widziała, ale czuła, że ją obserwują. Że czekają, aż zje. Że odliczają każdą sekundę zwłoki, która — jeśli potrwa zbyt długo — stanie się przyczyną przepełnionej głodem nocy. Znowu będzie jej się kręcić w głowie i powróci to silne ściskanie w żołądku, przez które nie uśnie, a następnego ranka jej siostra niewinnie zapyta: „dlaczego wczoraj nie zjadłaś?".

— Nie jesz, pani Lockridge? Czas nam się kończy...

Nie wiedziała, kto to powiedział. Wiedziała jednak, że zaraz po tych słowach jej iskry wystrzeliły z taką siłą, że poczuła, jakby wyrwały jej ręce.

Wszystko wydarzyło się w ciągu paru sekund.

Nagle Fay gwałtownie wstrząsnęło, jej krzesło się zachwiało i poleciało do tyłu wraz z wijącą się w spazmach dziewczyną.

Ifnarianie wstrzymali oddech.

Fay znowu dostała ataku. Jej ciało raz za razem się podrywało, a z jej ust wydobywały się niezrozumiałe słowa.

Coreen błyskawicznie znalazła się tuż przy niej i szybko zrozumiała, że tak naprawdę nie wiedziała, co powinna zrobić. Oddech jej przyspieszył, a na czole pojawiły się pierwsze kropelki potu.

Zadrżały jej ręce.

Nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji, nigdy wcześniej nie próbowała uspokajać zdeharmonizowanej Woli. Tylko raz w życiu była aż tak zagubiona i przejęta swoją bezużytecznością, tylko raz nie potrafiła zrobić absolutnie nic dla osoby, na której jej prawdziwie zależało.

Jej ojciec stracił wtedy życie.

Zerwała z dłoni rękawiczki, wciągnęła głęboko powietrze i powoli je wypuszczając, wbiła paznokcie w skórę z taką siłą, że aż przygryzła wargę do krwi. Skupiła się na promieniującym po całych rękach, przeszywającym bólu i policzyła od dziesięciu w tył po ifnariańsku, asmariańsku, kesarsku i we wspólnym języku Zachodu.

Musiała się opanować, musiała odepchnąć strach i coś wymyślić. Robiła to przecież nie pierwszy raz.

Fay nie mogła podzielić losu Xandera Devonshire'a.

Uniosła głowę i rozejrzała się dookoła — współpracownicy Fay wstali od stołu i nieznacznie się odsunęli, patrząc na dziewczynę z mieszaniną lęku i współczucia.

Nigdzie nie było Vaerael.

Chociaż Coreen uspokoiła już oddech, to serce niemal wyrwało jej się z piersi.

Zdawała sobie sprawę, że je obserwowano, ale to już nie miało dla niej znaczenia. Nikt inny nie mógł im pomóc, musiała więc działać mimo tego, co usłyszała od Nevy. Kapłanka pewnie przesadzała i próbowała jedynie odwieść Coreen od pomagania Fay.

Bezpieczeństwo Fay było teraz najważniejsze.

Przełknęła ślinę, przymknęła powieki i pewnie ujęła jej dłoń, lecz kiedy tylko ich palce się zetknęły, poczuła, jakby coś ją poraziło.

Dzika siła najpierw z mocą uderzyła w jej dłonie, powodując ich sztywnienie, lecz Coreen zaraz poczuła, że impuls ruszył dalej i teraz brutalnie orał ją po ramionach, wydrążając w skórze głębokie szramy, by ostatecznie szarpnąć jej rękami tak mocno, że niemal wyrwał je barków.

Między ich splecionymi palcami przeskoczyły iskry i mimo że Coreen zdołała stłumić krzyk przerażenia, to odruchowo puściła Fay. Dopiero po chwili poczuła pieczenie — jej ręce zostały poparzone.

— Nie — wydusiła, przełykając cisnące się do oczu łzy. — Nie, nie, nie!

Fay ponownie wstrząsnęło, a z jej palców uleciały kolejne iskry. Dziewczyna zbladła jeszcze bardziej niż zwykle i teraz jej twarz była już prawie tak biała jak ubrania Vaerael.

Oczy Coreen się zaszkliły. Nic już nie widziała, serce biło jej jak oszalałe, a rytm oddechu zaburzył urywany szloch, którego nie potrafiła powstrzymać.

Zobaczyła płonący dom i zwęglone zwłoki ojca. Znowu nic nie mogła zrobić, znowu okazała się bezużyteczna w obliczu czegoś potężniejszego od niej. Najpierw przegrała z wojną i Kestrel, a teraz z Chaosem, którego według matki nigdy nie powinna się bać i z którym powinna być w stanie walczyć, a może i wygrać.

Zawsze była inna i do niczego.

Nigdy w pełni nie uszczęśliwiała ojca, wiecznie widzącego w niej matkę i pogardzającego tą częścią Coreen, i nigdy w pełni nie zadowoli matki uważającej ją za jedną ze swoich nielicznych porażek.

Pociągnęła nosem i chociaż przez łzy ledwo widziała, to wciąż patrzyła na Fay.

Nie mogła pomóc. Zawiodła też i ją.

Dookoła, w nieistotnym dla Coreen tle, zapanowało zamieszanie — ktoś coś mówił, ktoś biegał, inni krzyczeli. Nic z tego jednak nie miało znaczenia dla Coreen, która całą uwagę poświęciła Fay; jej bladej twarzy, poruszającym się, wydającym niewyraźne dźwięki ustom i wychudzonemu, drżącemu ciału.

Nie mogła się poddać. Musiała jakoś pomóc. Musiała to zatrzymać. Fay nie zasługiwała na takie cierpienie. Kiedy jednak spróbowała ponownie dotknąć dziewczyny, złapały ją czyjeś ręce.

Wrzasnęła.

Dlaczego ktoś jej przerwał? Przecież tym razem by się jej udało, tym razem dałaby radę. Wiedziała, że tak. Nie mogli jej odciągnąć. Nie mogła zostawić Fay, nie mogła jej zawieść tak jak każdego. Musiała coś zrobić.

— Hej, spokojnie. — Usłyszała łagodny, lecz stanowczy, damski głos. — Już dobrze...

— Dotknęłaś jej? — odezwał się drugi, tym razem męski. — Neva ci nie powiedziała?

Minęło trochę czasu, zanim się zorientowała, że mówiono do niej po ifnariańsku i że znała te głosy. Vaerael ostrożnie gładzili ręce Coreen, powoli uspokajając zarówno jej Wolę, jak i Istotę. Stopniowo jej wzrok się wyostrzył, ból rąk nieco ustąpił i w końcu rozpoznała osoby, które ją trzymały.

Zamrugała.

Pochylała się nad nią dwójka Vaerael — chłopak o sięgających łopatek włosach i wręcz przeszywającym spojrzeniu oraz dziewczyna, której piękne, turkusowe oczy wyrażały jedynie troskę.

Isidra i Cheyenne. Syn Alyssy oraz córka Chante i Fidae.

— Fay — wymamrotała. — Co z nią?

Isidra pokręcił głową.

— Chante i Malis już się nią zajęły. Będzie dobrze. Bardziej martwiłbym się twoimi dłońmi... Coś ty zrobiła?

Coreen zerknęła na poparzenia i przełknęła ślinę.

— Chaos, to on... Zaatakował mnie.

Cheyenne wypuściła głośno powietrze.

— Byliśmy pewni, że Neva ci powiedziała... My wszyscy o tym wiemy...

Coreen podciągnęła nogi, skuliła się i popatrzyła na Fay, która już się nie trzęsła. Zarządczynie Bliźniaczych Świątyń klęczały nad nią i delikatnie dotykały jej czoła, szyi oraz rąk.

Odetchnęła z ulgą i chociaż nie wiedziała, w kogo powinna wierzyć i do kogo się modlić, to podziękowała i Silayi oraz Ayalis, i Hathael, i Opatrzności. Ktokolwiek czuwał nad światem, była temu stworzeniu bardzo wdzięczna.

Ponownie westchnęła i tym razem naprawdę się uspokoiła. Fay była bezpieczna, a Chante i Malis, wspierane przez Klejnoty na pewno jej pomogą.

Cheyenne i Isidra puścili Coreen i teraz usiedli obok, a ona poczuła, że coś delikatnie szturcha ją w dłoń. Frometon wspiął się jej na ramię i wtulił we wgłębienie szyi.

Nieznacznie się uśmiechnęła. Uwielbiała to, że zawsze był blisko.

— Na boginie! — zawołali jednocześnie Isidra oraz Cheyenne. — Masz własną vernarię! Dlaczego się nie chwaliłaś?

Coreen mimowolnie uśmiechnęła się szerzej. Po długim przebywaniu w obcym miejscu pełnym obcych ludzi dobrze było wreszcie spotkać starych przyjaciół.

* * *

Fay gwałtownie poderwała się do siadu. Była zlana potem, cała się trzęsła, oddychając przerywanie, i chociaż zrobiło się jej zimno i czuła, że kończyny ma zesztywniałe, to głowa płonęła. Sądziła, że pod jej czaszką szalała pożoga, z której co chwila wystrzeliwały iskry.

„Nie, nie, nie! Nie znowu! Proszę, nie!"

Wszędzie widziała ogień.

Wszędzie panoszyły się niszczycielskie, wściekłe płomienie.

Znowu to zrobiła.

Znowu nie zdusiła w sobie tego destrukcyjnego potwora.

Zobaczyła cień uniesionej ręki i skuliła się w oczekiwaniu na cios.

— Hej.

Smukłe palce ostrożnie dotknęły ramienia Fay, która się wzdrygnęła.

Coreen kontynuowała melodyjnym głosem na granicy szeptu:

— Jestem tu, nie jesteś sama.

Fay zadygotała, a w głowie usłyszała kobiecy wrzask. Ostry ton przecinał powietrze, a ona uniosła barki i jeszcze bardziej się w sobie zapadła. Pociągnęła nosem. Wiedziała, że niezależnie od tego, do kogo należał ten łagodny głos, i tak czekała ją kara.

Była gotowa na uderzenie.

Zapragnęła ukryć twarz w dłoniach, aby nie widzieć gniewnego wyrazu twarzy matki, ale zamiast tego wpatrywała się w nie bez mrugnięcia, coraz bardziej drżąc.

Miała rękawiczki.

Jakim cudem wywołała taki pożar, nawet nie niszcząc ich materiału?

Zaczęła się dusić.

— Fay. Fay — powtarzała już nieco głośniej Coreen, ujmując twarz dziewczyny, aby po chwili obrócić ją w swoją stronę. — Popatrz na mnie. Nie wiem, czego doświadczasz, ale jestem z tobą, dobrze?

Błyszczące, błękitne oczy patrzyły na zapłakaną Fay, która z wahaniem skinęła.

Małe, ubarwione w żółtawobrązowe plamki zwierzę wdrapało się na łóżko i teraz zaciekawione patrzyło się na Fay.

„Frometon", pomyślała. „Razem z Coreen jestem w Ifnarii".

— J-ja... Ona... — Łzy spłynęły jej po policzkach, a Coreen delikatnie je otarła. — Jest... — Przełknęła ślinę. — Była zła, bo ja nad sobą nie panuję, i...

— O kimkolwiek mówisz, nie ma jej z nami.

Coreen pogładziła splątane, kruczoczarne włosy, z czułością odgarniając je za uszy dziewczyny. Musnęła zakrytymi materiałem rękawiczek palcami rozgrzany policzek Fay.

— Jesteśmy tylko my i Frometon.

— N-nie. Ja... Ja ją słyszę.

Coreen rozejrzała się po sypialni.

— A widzisz ją gdzieś?

Fay pokręciła głową i przymknęła oczy — otaczający ją ogień groźnie trzaskał, a w oddali krzyczał damski głos. Kiedy zadrżała i znowu zalała się łzami, Coreen przysunęła się bliżej. Weszła na łóżko, po czym z wahaniem objęła Obdarowaną, która z początku się wzdrygnęła, ale gdy tylko otworzyła oczy i rozpoznała swoją służącą, nieznacznie się rozluźniła.

Skrzyżowały spojrzenie.

— W porządku? Mogę cię potrzymać?

Uniosła drżące kąciki ust i ponownie skinęła, po czym, sama nie mając pojęcia dlaczego, nagle mocno wtuliła się w Coreen. Dziewczyna emanowała jedynie spokojem, a jej dotyk miał w sobie jakąś nieznaną Fay, kojącą moc. Odwracał uwagę od podłych słów, które wciąż wybrzmiewały w jej głowie, i sprawiał, że otaczający ją ogień trzaskał coraz ciszej.

Oparła głowę na barku Coreen, przymknęła powieki i pomyślała, że chyba po raz pierwszy ktoś postanowił zwyczajnie dla niej być. Smukłe palce delikatnie gładziły jej plecy, a spokojne wznoszenie się i opadanie klatki piersiowej wyznaczały rytm, do którego stopniowo się dostosowywała. Nic więcej się nie działo, nikt nic nie mówił, a i tak zagłuszyło to natrętne dźwięki wspomnień.

* * *

Coreen prosiła, żeby Fay odpoczęła, ale dziewczyna i tak postanowiła następnego dnia wrócić do pracy. Tym razem jednak długo spała, aby zregenerować się po nocnych koszmarach, i zjadła w swoim pokoju porządne śniadanie.

Kiedy obie wyszły na zalany słońcem korytarz pałacu, dotarły do nich rozpaczliwe krzyki.

Coreen nagle przestała oddychać. Znała ten głos.

— Na bogów, co się dzieje? — wymamrotała cicho Fay. — To chyba niedaleko...

— Sprawdzę to. Ty tu zostań, pani.

Nie czekając na odpowiedź stojącej z półotwartymi ustami Fay, od razu ruszyła w stronę coraz głośniejszych wrzasków.

Znała ten głos, ale wiedziała, że jego obecność w tym miejscu była niemożliwa. Chyba że została okłamana.

„Nie, nie okłamałyby mnie".

Jej dłonie mimowolnie się zacisnęły. Próbowała oddychać spokojnie, lecz wraz z docierającą do niej prawdą płuca coraz oporniej się rozszerzały.

Mogły ją okłamać i najprawdopodobniej to zrobiły, bo gdy stanęła w progu pomieszczenia, skąd dobiegały krzyki, ujrzała dziewczynę, która powinna być daleko stąd.

Znieruchomiała.

— Saya — wydusiła. — Co ty tu robisz?

Smukła nastolatka, która wcześniej szamotała się z Triną, w jednej chwili się uspokoiła i dała posadzić na łóżku.

— Coreen, t-to naprawdę ty? — Łzy spływały jej po policzkach, a głos się łamał. — Proszę, powiedz, że one kłamią...

Coreen zaschło w gardle. Na ramieniu Sayi widniały cienkie linie tworzące słowa „veael Vaeteiri".

— A co mówią? — wychrypiała.

Kiedy Saya uniosła głowę, Coreen z trudem powstrzymała się od krzyku. Wpatrywały się w nią dwie otchłanie: oczy, w których nawet białko przybrało ciemną barwę, zamieniając gałki w bezdenne dziury.

— Cienie Asmarii... One... — urwała i zalała się łzami. — Nie widzę cię! Proszę, zrób coś!

„Nie, to nie może być prawda", pomyślała z przerażeniem.

Oddech jej przyspieszył, a serce zaczęło wyrywać się z piersi.

„Nie".

„Nie".

„Nie".

„Każdy, tylko nie Saya".

Głowa chciała jej eksplodować.

— To cię nie dotyczy — rzuciła chłodno Trina. — Masz swoją misję i nic innego nie powinno cię interesować.

W Coreen coś się obudziło. Do tej pory uśpiona energia prawie rozerwała jej dłonie, które zacisnęły się z taką siłą, że aż przygryzła wargę.

Zerknęła na Trinę i chociaż zazwyczaj drżała pod jej poważnym spojrzeniem, teraz je zignorowała i weszła głębiej do pomieszczenia.

Za nią podążył Frometon.

Ból rąk i obecność jaszczurki sprawiły, że nabrała odwagi i nie zwracając uwagi na dalsze słowa Triny, usiadła przy Sayi i czule ją objęła. Frometon wspiął się po nodze Coreen aż na jej ramię i przechylił łebek, z zaciekawieniem przyglądając się rannej nastolatce.

Coreen przełknęła łzy. Nigdy nie chciała, aby Saya została skrzywdzona. Odkąd ponad osiem lat temu ją poznała, spędzała dnie i noce na ochronie młodszej dziewczyny, sprzeciwiając się wszystkim Vaerael, którzy ośmielili się ją wyśmiewać bądź odrzucać. Saya już wystarczająco wycierpiała, a obowiązkiem Coreen było ją chronić. Ale zawiodła. Znowu zaufała komuś poza sobą i zawiodła, a bliska jej osoba ucierpiała.

— Już dobrze, coś wymyślimy... — wyszeptała, gdy Saya mocno się w nią wtuliła. — Już cię nie zostawię.

— Lepiej odejdź, zanim ktokolwiek się zorientuje — odezwała się znowu Trina. — Przysięgałaś na boginie.

Coreen z troską pogładziła długie włosy Sayi i otarła jej łzy, by zaraz ponownie spojrzeć na Trinę.

— Przysięgałam? — Roześmiała się. — Wy również. To wy nie szanujecie ani bogiń, ani tej przeklętej siostrzanej więzi, w którą niby tak wierzycie! — wysyczała i poderwała się na nogi. Jej błękitne oczy rozbłysły. — Gdzie ją wysłałyście?! Miała być bezpieczna! Zgodziłam się na to wszystko, bo Saya miała być bezpieczna!

Trina nadal spoglądała srogo, ale gdy nastolatka pociągnęła nosem, jej spojrzenie posmutniało.

— To nie była moja decyzja, przecież wiesz.

— Wątpię, żebyś chociaż spróbowała im się sprzeciwić! — warknęła Coreen i ze złością wyszarpała ukryty pod ubraniem naszyjnik.

Wpatrzyła się w ametystowe oczy złotej jaszczurki i zazgrzytała zębami. Zacisnęła palce na zawieszce. Zapragnęła ją zmiażdżyć. Tyle poświęciła, starając się być lojalną. Tak długo udawała i raniła niewinnych, przez miesiące wmawiając sobie, że to, co robiła, miało jakiś cel, że kłamała i zdradzała w trosce o Sayę, która miała żyć z dala od oszustw i wiecznych spisków, pozostając niewinną i przede wszystkim bezpieczną. Coreen ufała, że jeśli pozostanie wierna, boginie lub jakakolwiek siła wyższa to wynagrodzą, że owa lojalność się opłaci, a ona wreszcie znajdzie ludzi, na których będzie mogła liczyć. Że odnajdzie w nich swoje Maeithassari.

Łzy napłynęły jej do oczu.

Tyle poświęciła, a one i tak ją oszukały. I tak z niej zadrwiły, zwyczajnie wykorzystując do własnych celów. Bo liczyła się misja i nieważne, jak idealna starałaby się być Coreen, stanowiła tylko narzędzie. Dla ojca bolesną, niekiedy wręcz odrażającą pamiątkę, a dla matki wstydliwy błąd, z którego postarała się zrobić coś użytecznego. Tak długo próbowała ich zadowolić, a jedyne, co za to otrzymywała, to kolejne ciosy. Xander Devonshire twierdził, że już zawsze będzie skażona przeklętą krwią Vaerael. Jej matka natomiast za każdym razem przypominała, iż Coreen była zbyt ornaeńska.

Zatrzęsła się w gniewie, a jej ciało zaczęła rozsadzać dzika energia. Meble w pomieszczeniu nieznacznie się poruszyły i Saya, nie wiedząc, co się dzieje, pisnęła cicho.

Coreen błyskawicznie znalazła się przy niej, a wcześniej wypełniająca ją siła przygasła.

— Przepraszam, ai Haessari. Moja krwi. Już dobrze...

Myśli jednak wciąż kotłowały się jej w głowie, nawet gdy szeptała siostrze kojące słowa.

Dla matki złamała swoje zasady. Straciła resztki moralności i oszukała tych, którzy nigdy nie powinni zostać oszukani. To ona była veael Vaeteiri, nie Saya. To ona była zdradzieckim gadem z krwi Ayalis.

Poczuła, że Frometon uniósł głowę i zerknął w kierunku drzwi.

Drgnęła.

Byli obserwowani.

Dopiero teraz spostrzegła, że w progu stanęła Fay. Jej blada twarz przypominała w tamtej chwili papier. Coreen nie miała pojęcia, jak wiele dziewczyna mogła usłyszeć i zrozumieć z ifnariańskiej rozmowy, ale szybko doszła do wniosku, że poznała całą prawdę.

Jej zwykle pełne determinacji oczy teraz lśniły od łez.

— Przynajmniej już wiem, skąd masz taki dobry akcent — wymamrotała po asmariańsku, a jej usta zadrżały w imitacji uśmiechu. — I dlaczego tak wierzyłaś w dobroczynność Kapłanek. Musiało ci być naprawdę ciężko hamować zdolności, skoro nawet nie musisz do ich używania korzystać z dłoni.

— Pani Lockridge, wyjaśnimy to... — wyjąkała Trina, robiąc krok w stronę dziewczyny. — Jej Wysokość chciałaby, aby nasze stosunki i współpraca...

Fay pokręciła głową. Wciąż się uśmiechała, lecz uśmiech ten cechował głównie smutek. Z trudem powstrzymywała łzy.

— Z mojej strony wszystko pozostaje bez zmian, to w końcu podpisana umowami transakcja. Takich się nie łamie, co innego, gdyby były to tylko słowne obietnice — oświadczyła i skrzyżowała spojrzenie z Coreen. — Życzę zdrowia dla siostry, Kapłanko Coreen. Myślę, że dalsze prace nad silnikami obędą się bez twojej pomocy i bez problemu będziesz mogła poświęcić się sprawom rodzinnym. A teraz przepraszam, ale nie chcę się spóźnić. Dałam słowo, że będę przy pracach przed południem, a nie lubię łamać obietnic.

Coreen poczuła, że coś w niej pękło. W jednej chwili uleciało z niej całe powietrze. Na przemian otwierała i zamykała usta, nie wiedząc, co powiedzieć.

Gdy Fay zniknęła z progu, chciała zerwać się na nogi i za nią pobiec, chciała wykrzyczeć jej, jak bardzo przeprasza i żałuje, że ją okłamywała, lecz każde zdanie wydawało jej się nieodpowiednie i bezużyteczne w obliczu zdrady, jakiej się dopuściła. Nie dość, że wiele tygodni szpiegowała dla Ifnarii, to jeszcze zbliżyła się do Fay i pozwoliła jej żyć w potwornym złudzeniu. Żadne słowo i żaden czyn nie mogły tego zmienić.

Kestrel miała rację. Coreen była śliskim, zdradzieckim gadem.

Nawet nie zauważyła, kiedy się rozpłakała. Do tej pory skutecznie hamowała silniejsze emocje, ale teraz nie była w stanie zatrzymać potoku łez. Pierwszy raz w życiu rozpaczliwie zaszlochała przy siostrze oraz Trinie.

Zawiodła królową.

Zawiodła matkę.

Zawiodła Sayę.

Zawiodła Fay.

Zawiodła już wszystkich, na których kiedykolwiek jej zależało.

* * *

Kiedy Saya stanęła przed królową i jej Kapłankami, zapragnęła się rozpłakać. Jedyne, co widziała, to ciemność, i chociaż nie mogła prawdziwie ocenić, jak na nią patrzyły, to czuła, że spojrzenia miały surowe.

Zawiodła.

Całe życie starała się o szansę, aby udowodnić im, że nie była bezużytecznym odmieńcem, lecz kiedy wreszcie ją otrzymała, zawiodła. Dała się wykryć jak zwykła nowicjuszka, choć latami ćwiczyła asmariański oraz uczyła się wszystkiego, co cechowało Asmariańczyków. Nie mogła zrzucić winy na nieprzygotowanie — Vaerael specjalizowali się w szpiegostwie, szkolili się w tym już od najmłodszych lat i ona, jako córka Nevy, także pobierała te nauki.

Coreen uczyła się tego o wiele krócej, a gładko weszła w szeregi Ornaeńczyków, bez większych problemów zdobywając zaufanie Rady. Gdyby nie Saya, jej siostra dalej wypełniałaby swoją misję i robiłaby to idealnie, tak jak wszystko wcześniej.

— Kapłanki Chante i Malis twierdzą, że twój stan jest stabilny i mimo ataku na oczy nic ci nie grozi ze strony Chaosu — usłyszała śpiewny głos Desirae. — Czy to prawda, Sayo?

Poczuła, że się trzęsie.

Chaos.

Zaria w zemście posłużyła się Chaosem.

Zaria, która jako pierwsza poza jej siostrą czule pogładziła ją po włosach. Która wraz z innymi kobietami z Cieni plotła jej warkocze i mówiła, że Saya należy do Zakonu, a Zakon to rodzina, gdzie wszyscy się wspierają.

Gdy przypomniała sobie Zoe, Andona oraz resztę nastolatków, łzy ponownie napłynęły jej do oczu, a oddech przyspieszył. Tyle się razem śmiali i chociaż byli zmuszeni się ukrywać i kraść, to zawsze działali razem. Saya czuła się tam zupełnie inaczej niż w Ifnarii.

Nogi zaczęły jej drżeć.

— Hej, spokojnie — wyszeptała Coreen, ostrożnie dotykając jej ramienia. — Nie musisz nic mówić, jeśli nie czujesz się na siłach...

— Kapłanko Coreen, a czy ty przypadkiem nie powinnaś obserwować Fay Lockridge? — wysyczała Malis. — Co tu robisz?

Saya wyczuła, że Coreen się spięła, bo zabrała rękę z jej barku, a gdy się odezwała, jej głos drżał.

— Misja zakończona, Kapłanko. Fay Lockridge już zna prawdę.

— Słucham?! Od kiedy?

— Niedawno się dowiedziała — wtrąciła się Trina. — Ale z tego, co zrozumiałam, nie zamierza zrywać umowy ani jakkolwiek na to zareagować.

Saya domyśliła się, że Trina, po przyprowadzeniu jej przed oblicze Desirae, zdążyła już zająć swoje miejsce obok królowej. Wyobraziła sobie, jak Desirae reaguje nieznacznym skinieniem — odkąd Saya pamiętała, ufała Trinie bezgranicznie.

Malis prychnęła.

— No oczywiście, przecież zależy jej na pozbyciu się Chaosu. Nie zniszczy naszych stosunków. Ale to dobrze, bo zanim Rada się dowie, będziemy mogły się przygotować.

— Kapłanko Coreen, czy ty też sądzisz, że Lockridge nie będzie szukała zemsty? Znasz ją lepiej niż my.

Saya usłyszała, jak na słowa królowej jej siostra głośno przełknęła ślinę. Zastanawiała się, czy wedle swego zwyczaju wbiła paznokcie w dłonie, czy też zacisnęła usta w wąską linię.

Tak dawno jej nie widziała i tak bardzo chciałaby ją zobaczyć.

— Uważam, że nie będzie szukała zemsty. Dopóki nie dowie się o tym reszta Rady, nie musimy się obawiać konsekwencji i interwencji ze strony Ornaes.

— Dobrze, zajmiemy się tym później... — Królowa urwała i Saya domyśliła się, że bawiła się Klejnotem, prowadząc telepatyczną rozmowę z Kapłankami. — Teraz my i Asmaria czekamy na to, co masz nam do przekazania na temat Zakonu, Sayo.

* * *

Z każdym kolejnym słowem Sayi w Coreen coraz bardziej wrzało. Na życzenie Desirae oraz Nevy wślizgnęła się do Fortecy i zaczęła prowadzić oszukańczą grę: szpiegowała Elverę, Kestrel, Fay, Allarda, Aileen i innych tylko po to, aby jej siostra żyła spokojnie. A tymczasem ona, przywiązana oraz przerażona, oczekiwała na pierwsze spotkanie z Zarią. Musiała złamać wpajane jej od dziecka zasady i kraść, a potem patrzeć na morderstwo Acelina i Dallana. Jej zabiegająca o aprobatę i uwagę siostrzyczka żyła w ciągłym strachu, że prawda wyjdzie na jaw i ktoś ją zabije, a wtedy ona zawiedzie.

Coreen obserwowała, jak streszczająca swój pobyt w Asmarii dziewczyna drży — broda jej się trzęsła, a dłonie nie mogły znaleźć zajęcia, na przemian się zaciskając i rozluźniając, i chociaż oczy zasłaniał jej materiał, to Coreen wiedziała, że Saya ledwo powstrzymywała łzy. Zbyt wiele razy ją pocieszała, gdy matka nie doceniała jej starań, aby teraz nie rozpoznać szybkich uniesień klatki piersiowej i urywanych końcówek zdań.

Gdy Saya opadła na kolana, Coreen stanęło serce.

* * *

Ani Desirae, ani Trina, ani nawet Malis nie skomentowały jej wyznań. Nic nie powiedziały, gdy opowiedziała o grupce Zoe i o tym, że okradła z nimi niewinnych, a później wraz z Cieniami zniszczyła część Erith.

Już wcześniej za nią nie przepadały, ale dopiero teraz prawdziwie nią wzgardziły. Nie widziała ich twarzy, ale wiedziała, że w jednej chwili stała się dla nich obrzydliwa; tylko dzieci Chaosu krzywdziły bezbronnych, a właśnie to przez cały pobyt w Asmarii robiła Saya, wraz z Zakonem szukając słabych ofiar, które łatwo było ograbić.

Pociągnęła nosem i zadrżała.

Nawet łagodna Chante milczała.

Nie dość, że Saya wszystkich zawiodła, to była także paskudną grzesznicą.

„Może dlatego Chaos mnie nie zabił?", pomyślała ze smutkiem. „Spodobałam mu się".

Do tego była zupełnie bezużyteczna. Vaerael od początku krzywo na nią patrzyli, jednak w chwili utraty wzroku straciła również kontrolę nad zdolnościami.

Jak miała korzystać ze Światła, skoro otaczała ją ciemność?

Kiedy łzy już zalewały jej policzki, zatrzęsła się w spazmach płaczu, ukryła twarz w dłoniach i z żalem wyszlochała:

— Przepraszam, Wasza Jasność! P-przepraszam! J-ja znowu... Znowu zawiodłam! Proszę, wybacz mi! Zrobię wszystko, żeby to naprawić!

* * *

Po krótkiej chwili serce Coreen zaczęło bić z taką siłą, że aż rozbolała ją klatka piersiowa. Natychmiast znalazła się przy łkającej na kolanach siostrze, którą troskliwie objęła ramieniem. Saya drżała pod jej dotykiem.

— Już dobrze, ai Haessari — mruczała, tuląc do siebie dziewczynę. — Już dobrze.

Jedynie Coreen zareagowała na wybuch Sayi. A gdy kątem oka spojrzała na podwyższenie, spostrzegła, że Desirae zaledwie przechyliła nieznacznie głowę.

— Czy możesz nam opowiedzieć więcej o Zarii? Jak skorzystała z Chaosu? Czy jest Eisseael?

Saya spróbowała coś powiedzieć, ale nie dość, że plątał jej się język i mamrotała, to jeszcze dławiła się łzami, które nie przestawały spływać. Załamana swoją bezsilnością, znowu się skuliła.

W Coreen natomiast zawrzało. Ucałowała trzęsącą się siostrę w głowę, powoli podniosła się na nogi i rozejrzała dookoła.

Wysokie ściany sali oraz smukłe, ozdobione fioletowymi pnączami z niebieskawymi kwiatami kolumny, które nad tronem łączyły się w łuk, tylko spotęgowały wrażenie, że Coreen znajdowała się w miejscu przepełnionym boską mocą.

U podnóża prowadzących do tronu schodków ustawiono cztery krzesła, które zajmowały Kapłanki Bieli — z lewej zasiadały Malis oraz Alyssa, a z prawej Chante i Ina. Osoba stojąca przed królową znajdowała się więc pod stałą obserwacją z każdej strony.

Twarze kobiet jaśniały od słońca, którego promienie wpadały do środka przez podłużne, stylizowane na świątynne okna.

Coreen poczuła na sobie wzrok całej czwórki i zadrżała, lecz zaraz popatrzyła pod słońce na tron i zazgrzytała zębami.

Skrzyżowała spojrzenie z Desirae, która zasiadała w centrum i wręcz ociekała boskością — jej pełne gracji ciało otaczała subtelna poświata, jej twarz wydawała się delikatna i porcelanowa, uśmiech miała grzeczny, a oczy łagodne.

Jak ona tego nienawidziła. Nienawidziła boskości pałacu, królowej i stojącego po lewej stronie Desirae pustego krzesła, które należało do Nevy. Z całego serca pragnęła spojrzeć matce w oczy i wykrzyczeć jej, co myślała.

Niemal czuła, jak jej Wola stopniowo jaśniała i rozgrzewała najpierw klatkę piersiową, a potem ręce oraz głowę, która eksplodowała bólem.

W jednej chwili dla Coreen istniały już tylko błękitne oczy Desirae. To one doprowadziły Sayę do takiego stanu. To one sprawiły, że dziewczyna ryzykowała życie tylko po to, aby się w końcu załamać, bo nie wypełniła celów misji ustalonej przez bezpiecznie siedzące w pałacu Kapłanki. Coreen z kolei na darmo starała się wtopić w Ornaeńczyków przez ostatnie tygodnie. I na darmo oszukała Fay.

Mimo że kumulująca się energia zaczęła rozsadzać jej palce, gniewnie je zacisnęła.

Desirae pochyliła się i posłała Coreen tajemniczy uśmiech. Już nie bawiła się ametystową zawieszką naszyjnika, teraz swobodnie oparła dłonie na podłokietnikach tronu.

— Kapłanko Coreen? Chcesz coś powiedzieć?

— Czy chcę? — Coreen aż się zatrzęsła. — Nie widzisz, Wasza Jasność, że Saya nie jest gotowa na przesłuchanie? Została zaatakowana przez Chaos!

— Kapłanki Chante i Malis ją przebadały. Nic już jej nie grozi.

„A co, jeśli później będzie cierpieć tak, jak Fay?!", pomyślała, przerażona, i chociaż nie chciała, to znowu przed oczami ujrzała smutny, zawiedziony uśmiech Fay.

Wielokrotnie, celowo bądź też nie, zdradzała zaufanie innych, lecz jeszcze nigdy aż tak nie zabolała ją czyjaś reakcja. Zazwyczaj ludzie reagowali złością i w jakiś sposób ułatwiało jej to wyciszenie poczucia winy. Teraz jednak było inaczej; Fay nie była zła, po prostu się zawiodła, bo całym sercem postanowiła zaufać Coreen.

— Nie wiecie tego! — zawołała, czując, że do oczu napływają jej łzy. Popatrzyła po kolei na każdą z obserwujących ją kobiet. — Dobrze wiedziałyście, że Zakon jest niebezpieczny, a mimo to ją tam wysłałyście!

Zauważyła, że Chante trochę się pochyliła, Ina skuliła, Alyssa nieznacznie zmarszczyła brwi, a Malis wyprężyła, palcami energicznie pocierając zawieszkę bransoletki.

— Och, teraz będziecie rozmawiać w tym swoim przeklętym plotkarskim kręgu?! — Coreen zazgrzytała zębami i wlepiła wzrok we wciąż opanowaną Desirae. Żałowała, że Frometon nie miał dostępu do sali tronowej. Potrzebowała jego wsparcia. — Obiecałyście mi coś!

Łzy znowu napłynęły jej do oczu, a gdy wychwyciła wymowne spojrzenie Triny, warknęła ze złością i kolejny raz tego dnia wyszarpała spod ubrania złoty naszyjnik z jaszczurką. Kiedy zacisnęła wokół niego palce, Vaerael oraz Trina zastygły w bezruchu.

Mimo zaszklonych od łez oczu uniosła kąciki ust. Napawała się ich strachem. Z łatwością mogłaby zniszczyć ukryty w naszyjniku Klejnot i nagle właśnie tego zapragnęła.

Ifnarianie nie zasługiwali bowiem na zdobyte podstępem informacje o Ornaeńczykach. Nie zasługiwali na usłyszenie głosów członków Ruchu Pięciu Barw ani analizowanie wszystkich notatek Fay, które Coreen przejrzała pewnego dnia. Nie zasługiwali na dostęp do odnalezionych przez nią w bibliotece Fortecy Ksiąg Żywiołów, a już na pewno nie powinni być świadkami bólu i łez Fay.

— Nie złamałam danego ci słowa, Kapłanko Coreen — odezwała się po chwili Desirae. — Przykro mi, że tak szybko to założyłaś.

Coreen patrzyła, jak władczyni podnosi się z tronu i powoli rusza ku niej.

Wstrzymała oddech i mocniej zacisnęła palce na naszyjniku. Gdyby musiała, z łatwością użyłaby go do obrony — Klejnoty Vaerael, oprócz przechowywania informacji, wzmacniały także zdolności — tylko czy to wystarczyłoby do wygrania z Desirae?

Dziewczyna zerknęła na zdobiącą szyję królowej biżuterię i zadrżała.

Nie miała szans.

Desirae jednak, zamiast podejść do trzęsącej się zarówno ze strachu, jak i ze złości Coreen, posłała jej lekki uśmiech i kucnęła przy łkającej Sayi, aby ostrożnie ją pogłaskać. Długimi palcami z troską musnęła włosy nastolatki, która głośno pociągnęła nosem.

Delikatnie uniosła jej podbródek.

— Kto kazał ci nosić tę opaskę? Nie musisz ukrywać niczego, co spotkało cię za odwagę — rzuciła łagodnie i powoli, a nie doczekawszy się jakiegokolwiek sprzeciwu Sayi, zabrała zasłaniający jej oczy materiał. — Nie zawiodłaś mnie, Sayo. Za nic nie musisz mnie przepraszać. Przyniosłaś nam tyle cennych informacji...

Coreen obserwowała zachodzące w Sayi zmiany — dziewczyna stopniowo się uspokoiła, jej oddech się wyrównał, a łzy przestały spływać po policzkach — i nie wiedziała, co powinna o tym myśleć.

Niemal matczyny dotyk Desirae niósł ze sobą ulgę, królowa była jedną z najlepszych Vaerael i bez problemu koiła cudzy ból, ale czy i tym razem posunęła się do używania zdolności? Czy próbowała manipulować Sayą i jej uczuciami? A może Saya przez cały ten czas pragnęła tylko zwykłego uznania i chwili pocieszenia ze strony królowej i Desirae nie potrzebowała ingerować w jej Wolę? A może zwyczajnie postanowiła wesprzeć dziewczynę i nie miało to większego znaczenia?

— Nigdy nie zaproponowałam tej misji Sayi, wręcz przeciwnie, długo z nią o niej rozmawiałam i próbowałam od niej odwieść. Czyż nie tak, Sayo?

Kiedy Desirae wstała i ponownie skrzyżowała z Coreen spojrzenie, Saya stała już u boku monarchini.

— To ja chciałam tam płynąć, ai Haessari — wyjąkała i nieco się skuliła. — Myślałam, że... że... — Pociągnęła nosem. — Że mi się uda i dowiem się czegoś ważnego. Ja... Ja pamiętam, że Zaria włożyła mi na palec pierścień Mistrza Acelina, a potem zaczęła wycinać na mnie ten napis...

Kobiety wstrzymały oddech, łącznie z Coreen, która poczuła, że się dusi.

Zaria zmusiła Obdarowaną Światłem do wykorzystania zdolności skumulowanych w Klejnocie Wody. Drastycznie zdeharmonizowała jej Wolę.

Do oczu Sayi znowu napłynęły łzy.

— N-nic więcej nie pamiętam... — Spuściła głowę. — Ale Z-Zaria nie jest Eisseael. To Klejnot mi to zrobił. Zakon ma pierścień Mistrza Acelina i nie boi się go używać...

— Już dobrze, Sayo, dałaś nam sporo ważnych informacji, za co jesteśmy ci wdzięczne — zaśpiewała Desirae, czule gładząc jej ramię. — Powinnaś teraz odpocząć, dobrze? Ino, odprowadzisz Sayę?

Młoda Kapłanka od razu podniosła się z krzesła i ruszyła do Sayi, która skinęła gdzieś obok, nie wiedząc, w którym miejscu stanęła kobieta.

„Naprawdę tak niewiele ci trzeba, abyś znowu była na ich skinienie? Co one z ciebie zrobiły?", pomyślała Coreen, lecz potem przypomniała sobie, do czego sama posunęła się na rozkazy Vaerael. Pomyślała też, że gdyby wiedziała, iż uchroni tym Sayę, bez wahania zrobiłaby to wszystko ponownie. Zapewne jej siostra dla uznania matki i królowej również byłaby gotowa jeszcze raz poświęcić swoje ideały i życie.

Gdy Saya wraz z Iną opuściły salę tronową, Coreen zwęziła oczy i popatrzyła na Desirae.

— Mogłyście ją zatrzymać, ale tego nie zrobiłyście. Nawet jeśli to nie była wasza propozycja, mogłyście temu zapobiec.

Desirae kiwnęła głową i zrobiła krok w stronę Coreen.

— Masz rację, ale przecież sama doskonale wiesz, jak ważne jest priorytetowanie dla większego dobra. — Uniosła kąciki ust, kiedy Coreen zmarszczyła brwi. — Wielokrotnie mogłaś chociaż trochę pomóc Fay Lockridge, a jednak tego nie zrobiłaś. Bałaś się zdemaskowania, więc wybrałaś patrzenie na jej ból, czyż nie?

„Kilka razy zaryzykowałam", pomyślała Coreen, lecz na głos powiedziała:

— Zależało mi na bezpieczeństwu siostry. Wierzyłam, że tego dopilnujecie.

— Więc rozumiesz, że nam z kolei zależało na bezpieczeństwu harmonii istnienia. — Skinęła na swoją doradczynię. — Trina opowiadała mi o podziemiu Laerael i Daerael... Zdawałam sobie sprawę, do czego mogą być zdolni, ale nie miałam pewności, że nadal są aż tak zatruci chęcią zemsty, aby współpracować z Kesarem i ryzykować z Chaosem. Saya dzięki swoim zdolnościom Światła była idealną szpieżką. Nikt z nas nie mógłby ich zinfiltrować.

Chociaż Coreen wiedziała, że Desirae miała rację, to i tak czuła się oszukana. Bo dlaczego powinno ją obchodzić bezpieczeństwo innych, skoro jej siostra mogła umrzeć? Czy dla Desirae życie Sayi było mniej warte od żyć Asmariańczyków? Szybko zrozumiała, że tak. Vaerael od zawsze przedkładali dobro większości nad dobrem jednostki i to właśnie z tego powodu Ornaeńczycy ich nienawidzili.

Fay miesiąc temu powiedziała jej, że w Fortecy uważa się Kapłanki za największe intrygantki, którym zależy tylko na utrzymaniu pozorów własnej boskości. Xander Devonshire także wypowiadał się na ich temat negatywnie i nie pomylił się, gdy określał Nevę jako pozbawioną ludzkich uczuć — Vaerael słynęli z powściągliwości i opanowania. Ale przecież Coreen widziała, jak pomagali cierpiącym. Podczas Maeissari nawet Desirae koiła ból zwykłych obywateli i Ifnarianie wierzyli, że ich wybrana przez boginie królowa jest troskliwa i dobra.

Coreen podskoczyła, gdy pewna, ale czuła dłoń dotknęła jej ramienia.

Skrzyżowała spojrzenie z Desirae, która z racji, iż była trochę od niej wyższa, pochyliła nieco głowę. Jak zwykle oczy miała łagodne, a kiedy przemówiła, jej melodyjny głos uspokajał przyspieszone bicie serca Coreen.

— Przepraszam cię, Kapłanko. — Zignorowała głośne wciągnięcie powietrza przez znajdujące się w sali kobiety i ciągnęła: — Przepraszam, że zawiodłam twoje zaufanie. Saya sama bardzo chciała się wykazać, ale masz rację, mówiąc, że mogłam to powstrzymać. Mogłam jej tego zabronić. Mogłam odesłać ją do Bliźniaczych Świątyń i zabronić jakkolwiek służyć dla kraju. Mogłam, ale tego nie zrobiłam, bo kiedy zobaczyłam, jak bardzo jej na tym zależało, uznałam, że potrzebowała jakiejś misji, w której poczułaby się wyjątkowa. Sama jednak znasz ją lepiej, więc przepraszam, jeśli się pomyliłam, bo w takim razie popełniłam straszny błąd.

Coreen spięła dłonie, tak mocno zaciskając palce na naszyjniku, że poczuła ból. Tylko on potrafił odepchnąć cisnące się jej do oczu łzy.

Desirae znowu miała rację. Saya przez lata próbowała się wykazać i Coreen widziała, jak desperacko siostra pragnęła aprobaty. Będąc jedną z dwóch Obdarowanych Światłem wśród wielu Vaerael już od początku uważała się za odmieńca, a szpiegowanie Zakonu pozwoliło jej wykorzystać swoją odmienność, która tym razem dawała jej przewagę. Saya wciąż była dzieckiem, które zwyczajnie chciało usłyszeć, że nie jest bezużyteczne i że stanowi dumę kraju. Bo życie Vaerael oraz Ifnarian właśnie na tym polegało — na służeniu boginiom, królowej oraz ojczyźnie — a Saya, chociaż według zarówno Vaerael, jak i Ifnarian, nigdy nie była jedną z nich, to zawsze bardzo tego pragnęła.

I straciła przez to wzrok, omal nie ginąc przez Chaos.

Coreen zazgrzytała zębami i drżąc z tłumionych emocji, wycedziła:

— Nie pomyliłaś się, Wasza Jasność. Saya nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym spróbowała ją powstrzymać od służenia tobie i Ifnarii. Dla niej, tak jak dla większości Ifnarian, są to najważniejsze rzeczy w życiu, bez względu na koszta. — Zerknęła na każdą z Kapłanek, na Trinę i w końcu z powrotem wpatrzyła się w oczy Desirae. — Ale ja nie jestem Ifnarianką.

Mówiąc to, gwałtownym szarpnięciem odsunęła się od królowej i z całej siły rzuciła naszyjnikiem o posadzkę, od razu przygniatając go butem. W tamtym momencie ucieszyła się, że ornaeńska służba nosiła twarde obuwie, bo chociaż złoto, z którego była zrobiona większa część zawieszki, nie pękło, to ametystowe oczy jaszczurki prysły.

Trina zerwała się z krzesła i coś krzyknęła, a Malis wysyczała jakąś obelgę w kierunku Coreen, ale obie znieruchomiały, gdy Desirae uniosła dłoń.

— Czy mam uznać to za zdradę, Kapłanko? — Wzrok królowej skupił się na Coreen, która cała się trzęsła.

— Zależy, czy to dla ciebie zdrada, Wasza Jasność, bo nadal przekażę wam informacje o Ornaes i Radzie, ale tylko te, które uznam za konieczne. O inne będziemy negocjować.

Serce Coreen niemal wyrywało się z piersi w oczekiwaniu na odpowiedź królowej i gdy Desirae wreszcie skinęła, zgadzając się z nią, dziewczynie zakręciło się w głowie.

Całe życie pragnęła odnaleźć swoje Maeithassari, ale może po prostu urodziła się, aby być sama. Po co miała na siłę szukać własnego miejsca i grupy? Tyle lat żyła w obcych krajach, wśród obcych ludzi, że już się do tego przyzwyczaiła. Kestrel nazwała ją śliskim gadem i tym właśnie teraz się stanie — stworzeniem, które wszędzie da sobie radę tylko dzięki sobie.

Już nigdy nie pozwoli się wykorzystać.

Już nigdy nie uwierzy w kłamliwe obietnice.

Już nigdy nikomu nie zaufa.

* * *

Gdy tylko Ina zostawiła ją samą, Saya skuliła się na łóżku, zwijając się w kłębek. Łzy zalewały jej policzki, a ona łkała, chowając twarz w dłoniach.

Wiedziała, że zawiodła. Jak miała wszystko naprawić, skoro nie potrafiła nawet określić, w jakim pomieszczeniu się znajdowała? W przeciwieństwie do Coreen rzadko bywała w pałacu Desirae i nigdy nie nauczyła się jego rozkładu.

Tak bardzo chciałaby porozmawiać z siostrą, ale ją także zawiodła — Coreen przecież liczyła, że Saya nie będzie się wychylać, że będzie tkwiła w spokojnym kraju, pozwalając starszej dziewczynie ryzykować za nie dwie.

A Saya ją zawiodła. Kolejny raz dokonała impulsywnego wyboru z myślą, że matka i siostra będą z niej dumne, co skończyło się tragicznie. Kolejny raz przysporzyła innym jeszcze większego kłopotu.

Trzęsąc się w spazmach szlochu, wsłuchiwała się w czyjeś kroki na korytarzu. Już zawsze, jeśli tylko nie da rady czegoś dotknąć, będzie musiała rozpoznać to po dźwięku. Nigdy wcześniej nie zwracała na to uwagi, więc jak miała teraz żyć w pozbawionej kształtów i kolorów ciemności? Jak miała żyć bez światła, skoro była stworzona do kontrolowania go?

Pociągnęła nosem i wtuliła twarz w pościel. Serce biło jej jak oszalałe, a płuca ledwo się rozszerzały, przez co jeszcze bardziej dygotała. Z trudem łapała oddech, ale nawet nie próbowała go wyrównywać.

Była nikim.

„Nie, to nieprawda", pomyślała, przełykając łzy. „Jestem bezużytecznym, naznaczonym przez Chaos ciężarem. Okropnym świadectwem grzechów, które popełniłam. Jestem potworem".

Królowa zawsze starała się być dla niej dobra i tym razem pewnie też tylko próbowała ją pocieszyć.

Matka już nigdy na nią nie spojrzy, a jeśli to zrobi, jej zimny niczym lód wzrok wbije się w Sayę, wyrażając jeszcze większe obrzydzenie niż zwykle.

Zawiodła też Trinę. Zmarnowała wiele godzin szkoleń i nauk, które dawała jej kobieta; zawiodła jej zaufanie i wiarę w to, że do czegokolwiek się nadawała. Trina wierzyła w nią od samego początku, a Saya nigdy nie udowodniła jej, że było warto.

Zaczęła się krztusić własnymi łzami, gdy pomyślała o tym, że to przez nią teraz Coreen kłóciła się z królową. To Saya znowu była problemem, to przez Sayę Coreen ciągle robiła więcej i więcej. To dla Sayi dwukrotnie brała udział w każdych wezwaniach, aby oprócz odbycia swoich towarzyszyć siostrze w jej własnych. To dla Sayi w mgnieniu oka nauczyła się kontroli zdolności praktycznie od zera, aby mieszkańcy Bliźniaczych Świątyń nie mogli nazywać ich niezgodną jedynką, której dwutorowość Woli i posiadanie zdolności było błędem, i ciemną świetlistą, która znalazła się w Ifnarii z litości. To dla Sayi Coreen stała się szpieżką królowej, wywalczając sobie pozycję wśród Vaerael.

Coreen robiła dla niej wszystko, a Saya znowu ją zawiodła. Tak bardzo chciałaby w końcu przestać stanowić problem i stać się kimś, kto mógłby się przydać i wesprzeć innych. Tak bardzo chciałaby przynosić dobro, a nie jedynie zło.

Zacisnęła powieki, gdy przed oczami ujrzała płonące Erith wraz z jego przerażonymi mieszkańcami. Tak bardzo chciałaby o tym zapomnieć, pozbyć się wspomnienia zapachu dymu i obrazów zniszczeń, od których szkliły jej się oczy. Tak bardzo chciałaby zapomnieć widok krwi Mistrza Acelina, jego towarzysza Faerael oraz wielu innych, na których cierpienie patrzyła.

— P-proszę, boginie — wymamrotała. — Przebaczcie mi.

* * *

Kiedy Coreen weszła do pokoju, w którym umieszczono Sayę, zastała ją skuloną na łóżku, z nogami podciągniętymi aż pod brodę. Dziewczyna kiwała się rytmicznie w przód i w tył, co jakiś czas ocierając załzawione oczy.

— K-kim jesteś? Kto w-wszedł?

Coreen zerknęła na swoje dłonie oraz ramiona. Już przestały krwawić, więc pozbyła się owiniętego wokół nich materiału i wpatrzyła w nowe, głębokie szramy. Po wyjściu z sali tronowej dopadło ją chwilowe załamanie — osunęła się po ścianie i zaczęła opętańczo drapać — ale na szczęście nikt tego nie widział.

„Właśnie to zrobiły z nas ich polityczne gierki", pomyślała.

Poczuła na sobie wzrok Frometona i wzięła głęboki wdech.

— To ja, ai Haessari — oświadczyła i aż się zdziwiła, jak spokojnie zabrzmiał jej głos. — Ja i moja vernaria, Frometon.

Saya znieruchomiała. Głowę skierowała w stronę Coreen, ale nie uniosła jej na tyle, aby siostra mogła skrzyżować z nią spojrzenie. Prawdopodobnie nie wiedziała, jak wysoko powinna ją podnieść.

Otarła łzy i wyjąkała z przejęciem:

— M-masz vernarię? Jak wygląda? Proszę, mogę go dotknąć?

Coreen uśmiechnęła się słabo. Może jednak uda jej się jakoś pocieszyć siostrę.

* * *

Gdy późnym wieczorem Fay wróciła do swojej sypialni w pałacu, nagle zrobiło jej się zimno, a bicie serca przyspieszyło. Cały dzień skutecznie zajmowała czymś myśli, ale nie mogła robić tego wiecznie.

Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka i ciężko na nie opadła. Spojrzała na dłonie i widząc, jak drżą, poczuła, że do oczu napłynęły jej łzy.

Kestrel miała rację — Fay była żałosną, naiwną kretynką. Wierzyła w uczciwość i dobre intencje innych i co jej z tego przyszło? Adepci i Aris nie żyli, a Coreen okazała się wysłanniczką Ifnarii.

Uśmiechnęła się krzywo i trzęsącymi się dłońmi otarła oczy.

Jak mogła tego nie zauważyć? Jak mogła nie połączyć faktów, że Coreen znała się na reanimacji, świetnie władała ifnariańskim i — przede wszystkim — dogadywała się z vernarią?

„To ty zaatakowałaś Wolę Dallana podczas balu. To dlatego twój dotyk był taki kojący", pomyślała i roześmiała się gorzko.

Coreen cały czas była w stanie nią manipulować — Vaerael w końcu z tego słynęli — a Fay tak szybko postanowiła jej zaufać. Tak szybko wszystko jej wyjawiła i całkowicie się przed nią otworzyła.

Przypomniała sobie widok twarzy Coreen, gdy ta zauważyła ją stojącą w progu. Sprawiała wrażenie załamanej, ale to w klatce piersiowej Fay coś pękło wtedy tak gwałtownie, że zdziwiła się, iż nikt tego nie usłyszał, a ona zdołała jakoś ustać na nogach. Błękitne oczy Coreen nawet się nie zaszkliły i Fay pomyślała, że dziewczyna zwyczajnie kolejny raz udawała. Tak jak przez wiele tygodni, gdy były razem.

Serce jeszcze bardziej jej przyspieszyło, a oddech stał się nierówny. Jej blade policzki były mokre od łez.

Zadrżała.

Jak mogła być taka naiwna? Czy Kestrel naprawdę miała rację i lepiej było ufać tylko sobie?

Fay okazała kretynką, która wielokrotnie zamykała oczy przy szpieżce i każdego dnia podawała na tacy królowej Ifnarii nie tylko swoje życie, ale i sekrety Fortecy. Tak długo starała się działać na rzecz kraju, a tak łatwo dała się oszukać. Bezmyślnie uwierzyła w historię o zrozpaczonej śmiercią ojca dziewczynie, która zmieniła swoją próbę zemsty na chęć zakończenia odwiecznych konfliktów i polepszenia życia Ornaeńczyków.

Jak mogła być taka naiwna? Co tak naprawdę wiedziała o Coreen oprócz tego, że cechowała ją niezwykła wiedza i więź z vernarią?

Kiedy teraz o tym myślała, dostrzegała, że sporo rzeczy świadczyło o potencjalnym wychowaniu się Coreen w Bliźniaczych Świątyniach.

Zaczęła się dusić.

Była taka głupia.

Taka naiwna.

Taka żałosna.

Zacisnęła gniewnie pięści. Ręce wciąż jej drżały, więc napięła je jeszcze mocniej i zazgrzytała zębami. Miała tego dość. Dość ciągłego bycia rozchwianą i słabą. Dość polegania na innych.

Wstając z łóżka, zachwiała się, ale iskry przeskoczyły po jej ciele tak gwałtownie, że natychmiast odzyskała równowagę. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyła, ale Wola Ognia sprawiła, że nagle każdy mięsień reagował lepiej. Wciąż drżała, ale tym razem działo się tak nie za sprawą przytłaczającego chłodu, a rozsadzającego ją żaru.

Od razu pokochała to uczucie.

Zbliżyła się do komody, nad którą znajdowało się lustro, i spojrzała na swoje odbicie.

Patrzyła na nią mokra od łez, trupioblada twarz z zapadniętymi policzkami i zaczerwienionymi oczami. Wychudzona, chwiejąca się dziewczyna porażka, łatwy cel, który pozwoli sobą manipulować.

Ifnaria pozbawi ją połączeń z Chaosem i już nigdy nie pozwoli sobie wmówić, że nie powinna się bronić.

Już nigdy nikt jej nie oszuka.

Już nigdy nikt nie pomyśli, że jest słaba.

Przypomniała sobie słowa, które wiele lat temu powiedziała jej Kestrel. Że otaczają ją żmije i nie przeżyje, jeśli będzie się ich bać. Jedynym wyjściem jest albo stać się jedną z nich, albo dać im do zrozumienia, że jeśli ją tkną, spłoną. To tamtego dnia Fay usłyszała, że nawet mieszkańcy Fortecy nazywali ją Córką Chaosu. To był jej pierwszy dzień, pierwsza wizyta w sali jadalnianej, a jedyne, co ją tam spotkało, to okropne spojrzenia i szepty. Prawie niczym nie różniło się to od jej rodzinnego domu.

Kestrel miała rację.

Ręce Fay już niemal płonęły, kiedy znowu pomyślała o Coreen.

Już nigdy nikt jej nie oszuka. Zrobi wszystko, aby tym razem bali się nawet spróbować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro