Rozdział XXX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wracając do Fortecy, Fay wiedziała, że nie wracała do domu. Inni Obdarowani od zawsze szeptali tam za jej plecami. Myślała, że zdążyła się już do tego przyzwyczaić, ale mimo to zachowanie mieszkańców Fortecy i tak ją zabolało, zwłaszcza że po odebraniu Ognia patrzyli na nią już zupełnie inaczej. Wcześniej odwracali od niej wzrok ze strachu, a ją samą uważali za Córkę Chaosu, a więc kogoś niebezpiecznego, stanowiącego zagrożenie, jednak teraz wszystko się zmieniło. Teraz była czymś wybrakowanym, co nie mogło tytułować się ani Faerael, ani pełnoprawną Nieobdarowaną. Fay nigdy nie miała pojedynczej Woli, nigdy nie czuła i nie zachowywała się jak ktoś bez zdolności, lecz po ich odebraniu nie czuła i nie zachowywała się także jak Faerael. Była obca dla obu społeczeństw.

Służba udawała, że jej nie obserwuje, ale Fay nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że ich oceniający, nacechowany wstrętem wzrok śledził ją na każdym kroku. Nikt nie powinien przeżyć Pochłonięcia, a Fay, dawniej uznawana głównie za niestabilną, dzięki wyborowi Kestrel stała się w oczach Nieobdarowanych potworem większym niż jakikolwiek przeklęty wytwór piekieł.

Jedynie Lucretia nadal traktowała ją tak samo, ale Fay powoli zaczynała myśleć, że udawała. Bo skoro wszyscy widzieli w Fay potwora, zresztą według niej samej słusznie, to dlaczego Lucretia miałyby sądzić inaczej?

Obdarowani także albo jej unikali, albo niemal bez mrugnięcia wpatrywali się w jej pokryte bliznami ręce. Słyszała też, jak Marsden, Farina i inni Adepci wypytywali podróżujących z nią Maerael o gojenie się jej ran oraz potencjalny powrót Chaosu. Nikt jej nie ufał i teraz już każdy widział w niej potwora.

Może słusznie.

Zanim stanęła przed członkami Ruchu Pięciu Barw, przewróciła do góry nogami całą swoją sypialnię w poszukiwaniu odpowiednio długich, zakrywających całe przedramiona rękawiczek. Liczyła, że chociaż w ten sposób uchroni się przed spojrzeniami, ale to nic nie dało — gdy tylko weszła na niewielkie podwyższenie, wszystkie pary oczu zwróciły się nie na jej twarz, lecz na splecione z przodu ręce.

Kiedy poczuła, że się dusi, na jej ramieniu zacisnęła się czyjaś dłoń. Aileen posłała jej słaby uśmiech.

Jesteś naszą przywódczynią. Nie stałaś się nią dzięki Ogniu.

Fay skinęła, chociaż w jej opinii Aileen się myliła. Tracąc zdolności, straciła również szansę na dalsze studiowanie ksiąg Faerael, których nie mogła już tak dobrze zrozumieć bez Woli Ognia. Postanowiła jednak udawać, że wierzy w siebie równie mocno, jak wierzyła w nią Aileen.

Powiodła wzrokiem po zebranych, ale zanim zdążyła się odezwać, pojedyncze osoby zaczęły zabierać głos.

— Co tu robisz?! Nie powinnaś leżeć w łóżku? Podobno ledwo przeżyłaś!

— Naprawdę Mistrzyni Kestrel przecięła ci dłoń?!

— Zamierzasz zostać w Fortecy?!

— Nie będzie nami dowodzić Nieobdarowana!

— Widziałaś drugą stronę?!

— Ona nie jest Nieobdarowaną! Nadal jest jedną z was!

— Już nie jest Faerael!

— Skąd mamy wiedzieć, że nie jest Eisseael?!

— Na pewno nie jest Nieobdarowaną!

— Jak chcesz nam przewodzić, skoro nie masz Ognia i wstępu na tereny wojskowe?!

Z początku Fay powstrzymywała łzy, ale ostatnia wypowiedź sprawiła, że zmarszczyła brwi i zacisnęła pięści.

— Jak to: „nie mam wstępu"?! — zawołała głośniej, aby przekrzyczeć dyskutujących. — Jestem waszą dowódczynią, mam prawo być na każdym treningu i w każdym garnizonie.

Aileen żywo zamigała.

Kestrel rozpowiedziała, że jesteś strasznie osłabiona i wciąż narażona na ataki. Seril Lockridge oraz inni dowódcy, w tym Kestrel, przygotowali dla ciebie zakaz zbliżania się do terenów wojskowych. — Skrzywiła się. — Według nich twoja obecność zagraża magazynom broni i spokojowi ćwiczeń.

Fay nagle zrobiło się cieplej.

Kestrel. To znowu była Kestrel. To ona nieustannie podkładała jej kłody pod nogi i aranżowała otoczenie tak, aby Fay było jak najtrudniej się w nim odnaleźć.

— Uwierzyliście w to? — zwróciła się z powrotem do zebranych. — Wy i inne oddziały. Kestrel naopowiadała wam bzdur, a wy od razu to przyjęliście. — Zazgrzytała zębami. — Dlaczego to głosowanie odbyło się beze mnie?!

— Wszystko wydarzyło się wieczorem, od razu po waszym powrocie. Ty wtedy byłaś na kontroli u Isis i Nissy — odezwał się Roger, wysuwając się z grupy Nieobdarowanych. — Mistrzyni Kestrel powiedziała, że jesteś niedysponowana i w najbliższym czasie to się nie zmieni.

Fay zacisnęła pięści i choć po jej ciele nie przeskoczyły żadne iskry, poczuła, jak zalewa ją fala gorąca.

— A kim ona jest, że we wszystko jej wierzycie i od razu wykonujecie jej rozkazy?! Jakąś przeklętą boginią?!

— Kimś, kto wygrał z Chaosem — padło z tłumu.

„W przeciwieństwie do mnie", pomyślała Fay.

— I ma twoją Wolę.

Aileen pierwszy raz zobaczyła, jak Fay czerwienieje ze złości. Mimo wychudzenia i słabej postury jej oczy ciskały takimi piorunami, że część ludzi poruszyła się nerwowo, łącznie ze stojącą obok Fay Aileen, która drgnęła.

Fay...

— Co z tego, że ją ma?! — wysyczała Fay. — Jej Klejnot zawiera Wole wielu poległych Faerael, a jednak za nich się nie wypowiada. — Zmarszczyła brwi. — Nikt nie ma prawa bez żadnych konsultacji i testów zabronić mi gdzieś przychodzić.

Zauważyła, że zebrani znowu spojrzeli na jej skryte w rękawiczkach ręce. Nie potrzebowali badań, aby wiedzieć, że była dziwadłem. Wystarczały im jej blizny.

— To głosowanie jest niewiążące — dodała z mocą i spojrzała na twarze członków swojego ugrupowania.

Jeszcze nie tak dawno widzieli w niej swoją liderkę, a teraz miny mieli co najmniej nieprzychylne. Nieobdarowani wciąż wpatrywali się w jej ręce, część Adeptów szeptała między sobą, Farina i Marsden spuścili wzrok, a Roger ściągnął brwi.

Fay zacisnęła usta.

Zawsze się bała, że pewnego dnia przez swoją przeklętą naturę wszystko straci i zaprzepaści lata pracy, podczas których udawała, że może żyć jak inni. Jednak nie mogła, urodziła się zbyt wielkim potworem. Mimo to nadal stała prosto, z lekko uniesionym podbródkiem.

— Nic się nie zmieni, a my powinniśmy dyskutować o czymś innym — oświadczyła już chłodno. — Podpatrzyłam w Ifnarii pewne ułatwienia budownictwa i jeśli będziemy współpracować, to może uda nam się rozwiązać problemy Nieobdarowanych budowlańców, którzy popierają Allencourta. Nadchodzi też wojna i musimy zacząć się do niej przygotowywać. Do tego czasu nasza współpraca w walce musi być perfekcyjna.

Chociaż z początku zebrani wydawali się sceptyczni — dalej krzywo patrzyli na ręce Fay i wyraźnie wątpili w jej powrót do pełni sił — to gdy dziewczyna kontynuowała mowę i zaczęła opisywać pomysły na rozwinięcie budownictwa, stopniowo z powrotem zaczynali dostrzegać w niej swoją liderkę.

Aileen mimowolnie się uśmiechnęła.

Nie miała pojęcia, jak Fay zamierzała wywalczyć sobie dostęp do garnizonów, magazynów oraz terenów wojskowych, ale wierzyła, że jej się to uda. W przeciwieństwie do Aileen Fay miała głos i walczyła o to, aby został on usłyszany.

* * *

— Jesteś zadowolona?!

Słysząc wyraźną wściekłość w głosie Fay, która niczym burza wparowała do jej gabinetu, Kestrel poczuła, że jej usta wykrzywiają się w półuśmiechu.

Naprawdę sądziła, że ta dziewczyna byłaby zdolna przez dłuższy czas traktować ją chłodno i obojętnie? Fay przecież od zawsze z łatwością ulegała wszelkim emocjom, a Kestrel nigdy nie miała problemu z wbiciem jej odpowiedniej, wzbudzającej gniew szpilki. Odebranie Fay Ognia niczego między nimi nie zmieniło, a to, że Mistrzyni wciąż nie potrafiła skorzystać z trzymanej w Klejnocie Woli swojej byłej podopiecznej było nieważne. Mogła to zrobić, kiedy tylko by zechciała.

— Uważasz, że za mało zniszczyłaś mi życie?! — Fay gwałtownie oparła ręce o biurko, nieznacznie się pochylając. — Dlaczego to zrobiłaś? Aż tak mnie nienawidzisz?

Fay z całego serca pragnęła zetrzeć z twarzy Kestrel ten jej podły, lekki uśmieszek. Chciała nią brutalnie szarpnąć i sprawić, żeby wszystko cofnęła i odwołała plotki.

— Ostrzegałam cię, kretynko. — Kestrel powoli podniosła się z krzesła i spojrzała na Fay z góry. — Zapłacisz za bycie naiwną idiotką i zdrajczynią.

Fay zazgrzytała zębami.

— Jak mam według ciebie teraz szkolić swój oddział, jeśli nie mam wstępu na żadne treningi?

Kestrel zlustrowała wzrokiem sięgające łokci, czarne rękawiczki Fay, i uśmiechnęła się szerzej.

— Proste. Nie będziesz nikogo szkolić.

— Żartujesz, prawda? Wiesz, ile na to pracowałam. I wiesz, że nie mam już po co iść do biblioteki Fortecy.

Mimo że Kestrel wzruszyła ramionami, jej oczy błysnęły czystą złośliwością.

— Będziesz płakać? Może napisz do swojej zdradzieckiej kochanki, ona pewnie odpowiednio cię pocieszy.

Fay gwałtownie się wyprostowała.

— Coreen nie jest moją kochanką! Nie śpię z każdym, kto da mi choć trochę uwagi. — Zmarszczyła brwi i wycedziła: — Nie jestem tobą.

— Twoja strata.

Kestrel uważnie wpatrzyła się w Fay, która widocznie poczerwieniała. Może jednak się zmieniła. Straciwszy Wolę Ognia, nie była już odporna na nagłe zmiany ciśnienia krwi. Nie miała też w sobie pobudzających do działania, rozgrzewających iskier, umożliwiających jej aktywne analizowanie ksiąg Żywiołów. A tym akurat zajmowała się, odkąd tylko pojawiła się w Fortecy. Teraz wszystko przepadło.

— Nie odsuniesz mnie od Rady i wojska — wysyczała wściekle Fay. — Możesz próbować, ale i tak dam radę. Moi ludzie ode mnie nie odejdą, nieważne, jakie brednie im opowiesz.

Kestrel się roześmiała.

— Ach, tak? — Rozciągnęła usta w szyderczym uśmiechu i obeszła biurko, aby stanąć obok Fay. — Mnie nie okłamiesz, naiwna kretynko. Wiem, że cię dzisiaj znieważali. — Zerknęła na długie rękawiczki Fay i parsknęła. — Sama dajesz im powody, a mnie okazje do zmniejszania twoich wpływów.

Fay uniosła wzrok na Kestrel i zadrżała.

Nienawidziła jej. Nienawidziła tego, że Mistrzyni była wyższa i mogła patrzeć na nią z góry. Nienawidziła nadającego jej dzikości, inspirowanego kesarską modą makijażu, wysportowanego ciała, zawsze silniejszego od ciała Fay, oraz pierścienia, w którym przechowywała odebraną jej Wolę.

Chociaż gniew także dobrze rozgrzewał, Fay nadal czuła stałą pustkę oraz chłód. Spojrzała na ręce. Nie chciała nikomu pokazywać blizn, bo nie chciała, żeby ktokolwiek ją oceniał ją przez ich pryzmat, jednak mimowolnie uczyniła z nich swoją słabość i wielką tajemnicę, co umożliwiło Kestrel rozpuszczenie plotek o jej znaczącym osłabieniu i potencjalnych powrotach Chaosu.

Mistrzyni miała rację — Fay sama dała jej sposobność do odsunięcia jej od wojska. Tam nikt nie potrzebował lichego, zagrażającego innym ogniwa, które nie potrafiło nawet używać Ognia. Wcześniej jej kartą przetargową były zdolności, ale teraz nie miała już nic. Co z tego, że tego wieczoru jakoś udało jej się przekonać do siebie członków Ruchu Pięciu Barw, skoro w dłuższej perspektywie nie mogła im niczego zaoferować? Odejdą od niej, gdy tylko zobaczą, że była nikim.

Ponownie przeniosła wzrok na Kestrel, na której twarzy błądził drwiący uśmieszek. W Fay zawrzało.

— Chcesz, żebym odpuściła, prawda? — warknęła, wpatrując się wyzywająco w Mistrzynię. — Na to liczysz. Że mnie upokorzysz i się poddam, a twoja pozycja nie będzie zagrożona.

Kestrel parsknęła.

— Poważnie sądzisz, że uważam cię za zagrożenie? Jesteś aż tak żałosna?

— Mogę cię zniszczyć kilkoma zdaniami. Może cię nie wyrzucą, ale na pewno przestaną traktować jak przywódczynię. Zaczną się plotki, a ty stracisz ten swój wyimaginowany tron. Pomyślałaś, co się stanie, jeśli wreszcie ktoś się zajmie szukaniem dowodów i ujawnieniem wszystkiego, co zrobiłaś? Ciekawe, co powiedzą Ornaeńczycy, gdy usłyszą, że zamordowałaś swoje nieletnie rodzeństwo. A za kogo uznają cię Faerael, gdy dowiedzą się, że zabiłaś potencjalne dzieci Ognia?

Kiedy Mistrzyni się nachyliła i brutalnie zacisnęła palce na jej twarzy, Fay posłała jej złośliwy uśmieszek.

— Wiem też, kogo odwiedzasz w tym burdelu w stolicy. Może Allard i Zahaya powinni się dowiedzieć, jak bardzo jesteś pokręcona? Nissa przygotuje ci to samo co Dallanowi i na pewno poczujesz się lepiej...

Oczy Kestrel zapłonęły chęcią mordu i Fay z trudem powstrzymała się od skrzywienia z bólu.

Mistrzyni coraz mocniej ściskała jej twarz.

— Uważasz się za taką sprytną? Śmiało, zdradź im, kogo zabiłam. Nikt tutaj nie jest święty, kretynko, a ja znam zbrodnie wojenne większości członków swojego oddziału. Jestem ich liderką od samego początku, a jeśli jesteś taka chętna do rozmowy z Zahayą i Allardem, to lepiej zapytaj ich, kto dowodził pierwszymi buntami i kto inwigilował armię twoich przeklętych dziadka i ojca. To dzięki mnie ci tchórze odważyli się walczyć o wolność. Wszyscy w Fortecy wiedzą, do czego byłam zdolna, aby to osiągnąć. Nikogo nie zdziwią twoje żałosne rewelacje.

„Dlaczego ona nie ma żadnych słabości? I dlaczego musi być we wszystkim najlepsza?", pomyślała rozżalona Fay.

Choć nagle zrobiło jej się zimno, a ciało przeszły dreszcze, to twarz zaczynała jej płonąć, bo palce Kestrel nieznacznie ją parzyły.

Fay popatrzyła prosto w oczy Mistrzyni.

— To samo tyczy się Esme? Czy raczej Diane? Właściwie to jak w swojej głowie widzisz jej imię? Może zapisuje się je nieco inaczej niż...

Kestrel agresywnie złapała Fay za szyję, podduszając ją rozgrzanymi palcami.

— Nie zmuszaj mnie, żebym naprawdę coś ci zrobiła, kretynko.

— Zdejmij moje rękawiczki i zobacz — wychrypiała Fay, bezskutecznie próbując uwolnić się z uścisku. — Zrobiłaś mi już wiele.

Kestrel prychnęła i gwałtownie odepchnęła dziewczynę, która ledwo utrzymała się na nogach.

— Jeśli nie chcesz więcej ran, wracaj do swoich książek. Nigdy nie nadawałaś się na żołnierkę. Kiedyś podziękujesz mi za uwolnienie cię od tej roli.

Fay ostrożnie roztarła obolałą szyję, powoli wyrównując oddech.

— Nie mam ci za co dziękować — syknęła. — A czy się nadaję, to jeszcze się przekonamy. — Uniosła kąciki ust, gdy Kestrel zmarszczyła brwi. — Nie boję się twoich gróźb. W przeciwieństwie do ciebie ja nie mam już nic do stracenia.

Dziewczyna odwróciła się na pięcie i wyszła, a Kestrel odruchowo odnalazła palcami pierścień, którym zaczęła się bawić.

Przywoływała do siebie kolejne Wole, kojąc się wściekłością oraz siłą Ognia poległych Faerael. Gniew zawsze ją ukierunkowywał, odpychając wszystko, co uważała za zbędne i bezsensowne. Jednak gdy w końcu poczuła znaną, rozhamowaną Wolę, natychmiast zabrała palce i zacisnęła pięści.

Nie potrafiła przyjąć do siebie Woli Fay. Chociaż wielokrotnie próbowała, nie była w stanie korzystać z niej ani w celach zwiększenia potęgi zdolności, ani w próbach ukojenia emocji, i za każdym razem w ostatniej chwili rezygnowała. Pomyślała, że to przez jakieś następne „opory", które zapewne wytknęłaby jej Dayane.

Nagle wbrew niej samej zalały ją wspomnienia o zmarłej przyjaciółce. Ponownie usłyszała jej łagodny, choć pouczający głos i odniosła wrażenie, że gdyby tylko wyciągnęła rękę, mogłaby palcami dotknąć pięknych blond loków.

Zazgrzytała zębami.

Dayane na pewno chciałaby ją przekonać do czegoś, co w opinii Kestrel wydawałoby się absurdalne i nieistotne. Na pewno pragnęłaby jej udowodnić, że w rzeczywistości była inna. Dayane, tak jak i Fay, cechowała idiotyczna naiwność. Właśnie dlatego nie żyła.

Kestrel natomiast wolała trzymać się wersji, w której Wola Fay okazała po prostu zbyt silnie przesiąknięta Chaosem, aby ona mogła jej swobodnie używać.

Odepchnęła się od biurka i chwilę później również opuściła pokój. Szalejąca w jej ciele Wola i pobudzające ciało iskry nie dawały jej spokoju, więc musiała gdzieś dać upust kotłującej się w niej energii.

Fay naprawdę naiwnie sądziła, że z nią wygra? Że może jej grozić i z niej kpić, uczepiając się chociażby istnienia Diane?

Ani ona, ani Ezra z nią nie wygrają. Nikt z nią nie wygra. Nikt. A już w szczególności przeszłość, której Kestrel dawno powinna się pozbyć.

* * *

Mimo że Kestrel zwykle chwaliła atmosferę przybytku, w którym pracowała Diane, tym razem wszystko jedynie ją denerwowało. Zazwyczaj przez nią cenione egzotyczne tancerki z Kesaru teraz tylko ją irytowały, bo nagle zbyt mocno przypominały jej o pobieranych w dzieciństwie lekcjach tańca. Ich piękno oraz kuszące ruchy ciał sprawiały, że zapragnęła je wszystkie spalić.

W zasadzie miała ochotę spalić cały budynek. Chciała natychmiast pozbyć się wymieszanych zapachów perfum oraz potu, uciszyć dźwięki chichotów, krzyków i jęków oraz rozjaśnić przyciemnione pomieszczenia tańczącymi płomieniami.

Skrzyżowała spojrzenie z szykownie ubraną, wysoką damą o włosach ściągniętych w kok, która od razu delikatnie się do niej uśmiechnęła. Kestrel przez chwilę lawirowała między stolikami i ludźmi, aż w końcu zatrzymała się przed Shannon.

— Chcę się widzieć z Esme — rzuciła na powitanie. — Jest w którymś z pokoi czy może gdzieś tutaj?

— Też miło mi cię widzieć, Mistrzyni. Jak się mają sprawy? Masz dla nas jakieś wieści?

Kestrel pokręciła głową.

— Nie tym razem. Chcę się widzieć z Esme.

— Esme ma teraz klienta.

— To go wyrzuć.

— Wiesz, że nie mogę tego zrobić. Jesteś ważną klientką, ale...

Kestrel zmarszczyła brwi i zrobiła krok w stronę Shannon, która drgnęła. Kobieta za dużo jej zawdzięczała, żeby mogła jej odmawiać.

Do nozdrzy Kestrel wdarł się zapach cytrusów. Nie miała pojęcia, czy z powodu przyjęć rodów, na których królowały wszelkie owoce, bardziej ich nienawidziła czy też zdążyła się już do nich przyzwyczaić.

— Dzięki mnie jeszcze żyjesz — wysyczała. — Nie zapominaj o tym.

Shannon uśmiechnęła się krzywo.

— Nie zapomnę. Poczekaj, proszę, na górze w pierwszym pokoju po lewej. Esme zaraz do ciebie przyjdzie.

Kestrel bez słowa skinęła głową i ruszyła we wskazane miejsce. Pobieżnie rozejrzała się po sypialni. Wyglądała jak każda inna, z tym że utrzymywana była w barwach czerni i czerwieni, więc Mistrzyni nie potrafiła poświęcić jej zbyt wiele uwagi i zaczęła się nerwowo po niej przechadzać.

Nienawidziła czekać. Nienawidziła też być drugą, zmuszoną do oczekiwania na zainteresowanie, które Diane w tej chwili okazywała jakiemuś przygłupowi. Mimo to Mistrzyni miała przewagę nad każdym i teraz również liczyła się znacznie bardziej od klienta, mogącego wystawić złą opinię, zdolną zniszczyć reputację lokalu Shannon. Wojna udowodniła, że Kestrel była ważną i opłacalną sojuszniczką.

Nie wiedziała, jak długo czekała, ale uważała, że zdecydowanie za długo, dlatego też, gdy Diane wreszcie weszła do pokoju, Kestrel stała z gniewnie zaciśniętymi pięściami.

— Mistrzyni? Czy coś się stało?

Kestrel wpatrzyła się w prostytutkę, kształtną blondynkę o kręconych włosach, długich rzęsach, błękitnych oczach oraz łagodnych rysach twarzy, i jeszcze bardziej zmarszczyła brwi. Diane, czy raczej Esme, nie wyglądała identycznie, ale Fay miała rację — przerażająco przypominała zmarłą Dayane.

— Masz dwie opcje — oświadczyła ostro. — Albo całkowicie wyjeżdżasz z kraju, albo zmieniasz miejsce pracy i wygląd, a ja pomagam ci zmienić tożsamość.

— Co? — Esme się roześmiała. — Mistrzyni, nie podejrzewałabym cię o takie żarty... — Zrobiła krok w stronę Kestrel, lecz widząc jej wrogą minę, nagle się zatrzymała i spoważniała. — Co się stało?

— Musisz zniknąć.

Esme uniosła brwi.

— Ale dlaczego? Tak jak chciałaś, już ani razu nie spotkałam się z Ezrą Allencourtem. Shannon poprosiła też wszystkich o to, abyś została naszą klientką widmo...

— Czy ktokolwiek, z kim ostatnio spałaś, tak jak ja nazywał cię „Diane"?

Esme wzruszyła ramionami.

— Może. Klienci mają różne potrzeby i nazywają mnie, jak chcą. To zwykłe imię, ty też mnie...

— Nie jest zwykłe! — zagrzmiała Kestrel, na co Esme wytrzeszczyła oczy. — Kto cię tak nazywał? Jak wyglądał?

Esme pokręciła głową.

Nagle Kestrel zaczęła ją przerażać i choć znały się od lat, Esme pomyślała, że gdyby tylko Mistrzyni zapragnęła, bez wahania by ją zabiła, nic nie sobie robiąc z ich długiej znajomości.

— Kilka młodych osób, były naprawdę różne. Szukały blondynki o niebieskich oczach i Shannon im mnie poleciła...

Kestrel wypuściła głośno powietrze.

— Bogowie. Jeśli nie dowiedziała się tego od Ezry, to sama musiała się domyślić... — Błądziła wzrokiem po pokoju, nerwowo obracając pierścieniem. — Jak to możliwe?

Esme przełknęła ślinę i zbliżyła się do Kestrel.

— Kto się domyślił, Mistrzyni?

— Ta kretynka.

— Twoja podopieczna?

Kestrel spojrzała na Esme i wykrzywiła usta w półuśmiechu.

— Już nią nie jest. Teraz próbuje mnie zniszczyć.

— Co? Dlaczego?

— Bo nieraz jej groziłam? Bo regularnie ją upokarzam? Bo zabrałam jej Wolę Ognia i robię wszystko, żeby czuła się ode mnie zależna i była mi poddana? Bo jest głupią kretynką? Jest wiele możliwości, wybierz sobie jakąś.

— Widzę, że nie ułatwiasz sobie z nią życia, Mistrzyni.

— Nie rusza cię, że zabrałam jej Wolę?

Esme się uśmiechnęła.

— Widziałam wystarczająco wiele niesprawiedliwości i okrucieństwa, żeby nadal dbać o jakieś wymyślone przez świętoszkowate Kapłanki pojęcie harmonii. W życiu trzeba po prostu przetrwać. Wierzę, że to, co zrobiłaś, było konieczne.

Kestrel prychnęła.

— Chyba jesteś jedyna.

— I co? Teraz przez twój strach przed tą dziewczyną mam zmieniać całe swoje życie?

Kestrel zacisnęła pięści. Jej oczy błysnęły dziko, a po ciele przeskoczyły iskry. Stanęła tuż przed Esme, po czym spojrzała na nią z góry.

— Nie boję się tej kretynki. Słyszałaś: robię wszystko, żeby czuła się mi poddana. Lepiej, aby nie miała naiwnych nadziei, że może mi jakoś zaszkodzić.

Esme uśmiechnęła się figlarnie.

— Naiwnych? Jesteś tak pobudzona, że... — Gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy Kestrel brutalnie złapała ją za podbródek. — M-Mistrzyni...

— Wiem, że sądzisz, że nasze spotkania były czymś więcej niż samym seksem, może zresztą faktycznie tak było, bo chyba naprawdę cię polubiłam, ale przestań uważać, że masz prawo ze mnie drwić lub cokolwiek mi zarzucać — wysyczała, marszcząc wściekle brwi. — Ze mnie nie szydzą nawet ci, którzy tytułują się moimi bliskimi.

Esme pokiwała głową.

— Przepraszam, Mistrzyni. Wiesz, że jestem ci dłużna. Zrobię, co będziesz chciała...

Kestrel skinęła i puściła kobietę. Pomyślała, że ją poniosło. Widok wilgotnych błękitnych oczu Esme sprawił, że serce szybciej jej zabiło, ale jak zwykle niczego nie żałowała. Przynajmniej teraz prostytutka znała prawdę o ich relacji i wiedziała, że nie była dla Kestrel nikim ważnym. Sama Mistrzyni musiała na dobre pozbyć się głupich sentymentów z przeszłości. Nikt nie był ważniejszy od niej samej i jej celów i nikt nie powinien sądzić, że mógłby ją jakkolwiek ośmieszyć.

— Co ona może zrobić, Mistrzyni? — zapytała powoli Esme. — Podobno nie kryjesz się z orientacją.

Kestrel uważnie przyjrzała się prostytutce.

Esme, z pozoru niezwykle podobna do Dayane, w rzeczywistości sporo się od niej różniła. Jej rzęsy, mimo że długie, nie miały tego samego, głębokiego odcienia czerni, a oczy, chociaż błękitne, nie przypominały swoją barwą letniego, bezchmurnego nieba. Nie mrużyły się też łagodnie i nie uciekały zawstydzone, gdy pojawiał się jakikolwiek zakazany społecznie temat. Skóra Esme była jasna i gładka, ale nie tak delikatna jak ta Dayane. Także dotyk Nieobdarowanej wywoływał w Kestrel zupełnie inne odczucia niż przyprawiające o dreszcze, owładnięte Wolą Ognia dłonie przyjaciółki.

— Przypominasz kogoś, kto kiedyś był mi bliski. Ta kretynka ogłosi mnie wariatką.

Kestrel zacisnęła usta. Dlaczego zdecydowała się powiedzieć prawdę? Wielokrotnie rozmawiała z Esme, bo oprócz sypiania ze sobą spędzały czas również na pogawędkach i wspólnym popijaniu alkoholu, ale nigdy nie wspominała jej o Dayane. Nigdy nie zdradziła, że dawniej identycznie spędzała wieczory z kobietą, którą skrycie kochała.

— Nazywała się Diane?

— D-a-y-a-n-e. Nie żyje od wielu lat.

Kiedy Esme położyła dłoń na jej ramieniu, Kestrel drgnęła.

— Nie chcę twojej...

— Przykro mi, że ją straciłaś, Mistrzyni. Musiała być dla ciebie naprawdę ważna. Jak długo nie żyje?

— Pod koniec okresu Far minie piętnaście lat.

Esme uniosła kąciki ust.

— Niedługo później się poznałyśmy. Byłaś pijana i nazwałaś mnie jej imieniem, a ja pomyślałam, że po prostu lubisz się bawić w odgrywanie ról...

Kestrel uśmiechnęła się słabo.

— Bo lubię. — Przygryzła wargę i westchnęła. — Słuchaj, nie chcę, żebyś myślała, że poważnie jestem jakąś wariatką. Nigdy nie byłaś dla mnie Dayane, a to imię... Za pierwszym razem byłam pijana, ale nie wiem, dlaczego tyle czasu to ciągnęłam. Jakoś tak wyszło.

Esme wzruszyła ramionami.

— Mówiłam ci, Mistrzyni, że rozumiem chęć przetrwania. Jeśli było ci to potrzebne, to cieszę się, że mogłam spełnić twoje oczekiwania.

— Jeśli chcesz przetrwać, nie możesz tu zostać.

Kobieta szerzej otworzyła oczy.

— Wierzysz, że Fay Lockridge mogłaby chcieć mnie skrzywdzić?

Kąciki ust Kestrel drgnęły.

— Ty byłabyś szkodą poboczną, to ja byłabym jej głównym celem. No i nie zapominajmy o Allencourcie. Ostatnio coraz bardziej się wychyla...

Kestrel zerknęła na Esme, która w zamyśleniu zmarszczyła brwi oraz nos, usta zacisnęła, a paznokciami przesuwała po skórze swoich dłoni.

— Nic nie wymyślisz. — Przewróciła oczami. — Wiedzą o mnie rzeczy, które nie powinny się rozprzestrzenić.

Na twarzy Esme pojawił się złośliwy uśmieszek.

— Ja też trochę o nich wiem, Mistrzyni. I inne dziewczyny również, a możemy dowiedzieć się jeszcze więcej. Lockridge i Allencourt na pewno wiedzą, że pierwsze, co zrobisz, to będziesz chciała się mnie pozbyć. To przewidywalny ruch, którym pokażesz, że dałaś się im na czymś złapać. Tylko udowodnisz, że naprawdę byłam problemem.

Kestrel przechyliła głowę. Esme już w niczym nie przypominała jej Dayane. Matka Zahayi, Dallana i Allarda całe życie za wszelką cenę starała się unikać polityki i spisków, aby chronić siebie oraz dzieci. Postawiona w podobnej sytuacji, zawsze wybrałaby ucieczkę.

— Co więc proponujesz? Jesteś zbyt podobna do Dayane. Jeśli ktokolwiek cię zobaczy, a ktoś potwierdzi, że często tu bywam, każdy pomyśli, że zwariowałam jak jeden z jej synków.

Kiedy Esme się roześmiała, Kestrel ściągnęła brwi. Iskry przeskoczyły jej po ciele, błyskawicznie je rozgrzewając.

— Mistrzyni, naprawdę dajesz się szantażować moim wyglądem? — Esme znowu wybuchnęła śmiechem i pokręciła głową. — Rozumiem, że tylko jedna kobieta na świecie miała kręcone blond włosy i błękitne tęczówki? — Zmrużyła z rozbawienia oczy. — Już zapomniałaś, jak wyglądają Ifnarianki? A mieszkanki Północy i Królestwa Melte?

Kestrel znieruchomiała. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała i jak największa kretynka dała się tak łatwo sprowokować? Przecież wygląd Esme nic nie znaczył, a Kestrel bez trudu mogłaby wyśmiać taki argument padający z ust Fay czy Ezry.

— Mogą próbować cię w ten sposób ośmieszyć, ale to raczej za mało, żeby Ornaeńczycy uwierzyli w twoją obsesję. — Esme wzruszyła ramionami. — Po prostu upodobałaś sobie kobietę z ifnariańskimi korzeniami. Nic wyjątkowego.

— Jesteś Ifnarianką?

Esme parsknęła.

— A ty Ornaenką?

Kestrel mimowolnie się uśmiechnęła.

Któregoś wieczoru powiedziała Esme, że nie czuła się obywatelką żadnego kraju. Kiedy się urodziła, Ornaes należało jeszcze do Asmarii, a więc powinna, tak jak część jej rówieśników, tytułować się Asmarianką, lecz nigdy tego nie zrobiła. Jej rodzice okrzyknęli się Założycielami nowego państwa i takie też obywatelstwo dostała, ale po zamieszkaniu w Fortecy porzuciła rodowe nazwisko i wszystko, co ją z nim łączyło. Choć według prawa wciąż była Ornaenką, ona sama nazywała się po prostu Faerael. Nie miała swojego państwa ani domu, a jedynie ludzi, którzy byli jej braćmi i siostrami Żywiołu.

— Naprawdę chcesz zostać moją wspólniczką?

— Chętnie wezmę udział w tym waszym teatrzyku, który nazywacie polityką. Z przyjemnością podkopię pozycję Allencourta i jego zapędy do handlu niewolnikami, a twoja podopieczna... — Esme uśmiechnęła się okrutnie. — Cóż, skoro ja miałabym być jej szkodą poboczną, ona może być moją.

Błękitne oczy Esme migotały i Kestrel pomyślała, że po raz pierwszy kobieta wydała jej się niebezpieczna. Od razu jej się to spodobało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro