7.10.1989

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

》Alishia《

Jechaliśmy do szpitala na kontrolę, bo za tydzień miałam rodzić, kiedy...

- Wody... - szepnęłam

- Chce ci się pić? - zapytał Michael i sięgnął po butelkę

- Nie! Wody mi odeszły! Rodzę!

- Teraz?

- Tak, teraz!

- Bill ile do szpitala? - zapytał Michael

- Ponad godzina. Lepiej wezwać karetkę. Nie dojedziemy na czas...

- To co robimy? - zapytał

- Nic. Przyjmiemy poród. - stwierdził Bill zatrzymując auto

Staliśmy w szczerym polu.

- Jaja sobie robisz? - zapytał Michael

- Jesteście oboje tajnymi agentami. Dasz sobie radę, ja dzwonię po pomoc.

》Michael《

Bill rozmawiał z operatorem, a ja zostałem skazany na przyjęcie porodu...

Pomogłem Alishii rozebrać się od pasa w dół

Alishia wrzeszczała jak nie wiem co...

- Alish, dasz sobie radę, przyj. - powiedziałem

- A myślisz, że co robię?!

- To przyj bardziej. Dobrze... wychodzi... widzę główkę...

Kilka minut później usłyszałem płacz...

Przyjąłem poród, chociaż nie wiem jak...

Karetka przyjechała jakieś 20 minut po tym, jak Alishia urodziła...

Mieliśmy córeczkę...

Byłem umazany krwią, ale nie przeszkadzało mi to, bo byłem zbyt podekscytowany tym, że przyjąłem poród...

***

W szpitalu dowidziałem się, że Alishia i dziecko mogli nie przeżyć, gdybyśmy się nie zatrzymali...

Malutka ważyła 2,8kg...

Wszystko było w porządku i mogliśmy wrócić do domu...

Córeczkę nazwaliśmy Abigail, jako swego rodzaju chołd dla ratowniczki, która przecięła pępowinę i była przy Alish i naszej córce w karetce.

Nie przypisywałem sobie tego, że moja żona i córka żyją, przypisywałem to ratownicze Abigail.

***

Do domu wróciliśmy po 5 godzinach od momentu, gdy wyjechaliśmy do szpitala.

Wysłałem samochód do mycia, a sam zająłem się rodziną

Mia wzięła Abigail na ręce

- Jest taka malutka... - stwierdziła

- Ty też tak byłaś... - powiedziałem i zacząłem płakać... przed oczami stanął mi obraz tego, jak Izabell zmarła na moich oczach, a ja mogłem tylko patrzeć i tulić do siebie nowo narodzoną córkę... - Też byłaś taka maleńka... ważyłaś niewiele więcej...

- Ile?

- Daj Abi Alishii, a ja ci pokażę ile.

Zabrałem Mię do kuchni i wziąłem dwie 1,5l butelki Wody i jedną 0,5l

- Trzymaj - podałem jej butelki - tyle ważyłaś. 3,5kg.

- Alishia miała rodzić za tydzień

- Wiem, ale Abi stwierdziła, że dzisiaj się urodzi

***

Wieczorem, przed snem ja i Alishia postanowiliśmy się odstresować w wannie. Alish opierała się o mnie

- Chyba miałaś rację z tym mózgiem... teraz czuję się inaczej, niż gdy urodziła się Mia

- Michael, po pierwsze, masz teraz 31 lat, po drugie, masz już jedno dziecko, po trzecie, sam przyjąłeś poród, a po czwarte, ja żyję

- Kocham cię... strasznie... zabiłbym się, gdybym cię stracił... udawałem silnego dla Mii, ale po nocach płakałem... dopiero dzięki tobie się pozbierałem... Gdy cię zobaczyłem, coś we mnie pękło, coś się zmieniło...

- Zakochałeś się i tyle

- Gdy zobaczyłem jak Joseph cię gwałci... gdyby to nie był on, strzelił bym w łeb palantowi, który ważyłby się ciebie skrzywdzić... ale zlitowałem się nad nim, dla mamy...

- Może gdybyś strzelił od razu, to nie połamałby mi rąk...

- Pewnie tak... popatrz... 2,5 roku temu się poznaliśmy, a teraz mamy dziecko...

- Dwoje dzieci. Mię kocham jak córkę...

- Dziękuję... myślałem, że nigdy nie znajdę takiej, która mało, że się spodoba mojej córce, to ją pokocha... wszystkie z jakimi sypiałem od czasu śmierci Izabell chciały się pozbyć Mii i w ten sposób mieć wyłączne prawo do spadku po mnie... jedną powstrzymałem w ostatniej chwili... chciała coś wstrzyknąć Mii... Gdy sprawdziłem co to... najmniejsza dawka zabija... to była płynna trutka na szczury... pytałem mojego lekarza... była w takim stężeniu, że przy wadze i wzroście Mii, to nawet 1ml by ją zabił...

- Uratowałeś Mię, mnie, Olivię, Ivonne, tamtą nie doszłą samobujczynię...teraz jeszcze Abi

- To moja wina, że Abi stwierdziła, że urodzi się dzisiaj?

- Nie, i nie moja. Podziwiam cię... większość ojców by spanikowała

- Byłem spanikowany... ale musiałem się ogarnąć, żeby niestracić i was

- Dlatego wyglądałeś jak chirurg po operacji?

- Tak... myslałaś, że jak wygląda ktoś, kto właśnie przyjął poród?

- No racja... mój bohater...

- Jaki tam bohater...

- A kto inny dla ratowania obcej osoby przełazi przez barierkę balkonu na ósmym piętrze?

- Może i racja... Ale dobrze wiesz, że mam trzy życia... nie chcę łączyć kariery scenicznej z życiem rodzinnym i z pracą agenta.

- Wiem skarbie... zauważyłam to gdy postrzeliłeś Josepha... kiedy wybiegł z sypialni, przestałeś być agentem.... byłeś taki troskliwy...

- Tak jak ja i moje rodzeństwo stałaś się ofiarą Josepha. Chciałem cię uchronić przed tym, co my przeszliśmy

- Nie miałeś po co... 7 lat byłam zabawką... tak naprawdę tylko twój ojciec pozwolił mi normalnie pracować...

- Chciał zdobyć twoje zaufanie... po roku by cię uwięził...

- Może... ale pojawiłeś się ty i mnie uratowałeś...

- Tak, ale jesteś synową swojego oprawcy

- Trudno. Ale jestem żoną mojego wybawcy - obruciła się do mnie przodem - chcę mieć z tobą więcej dzieci.

- Narazie dojdź do siebie po porodzie...Nie chcę, żeby coś ci się stało... Straciłem Isabell... nie mogę stracić i ciebie...

- Isabell czuwa nad tobą i Mią... napewno jest z ciebie dumna, że sobie radzisz mimo jej braku.

- Pewnie jest... ale mi jej brakuje...nie umiem bez niej żyć

- Żyjesz

- Bo mam ciebie... Gdybym cię nie poznał, to prawdopodobnie, skończyłbym ze sobą.

- A twoja córka?

- Opiekę nad nią spisałem na moją matkę lub Janet... Ja potrzebowałem miłości...chciałem tylko mieć wsparcie, kogoś kto mnie pokocha... może gdyby Isabell żyła i bylibyśmy tylko po rozwodzie, to łatwiej by mi było znieść to psychicznie

- Może, ale teraz masz mnie... damy sobie radę.

- Nawet nie wiesz jaka to jest dla mnie radość, mieć ciebie przy sobie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro