8.10.1989

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

》Alishia《

Obudziłam się przed Michaelem. To dobrze, bo była mniejsz szansa, że mi przeszkodzi... poród przypomniał mi te ciągłe gwałty i wszystkie toksyczne związki w jakich byłam...

Zamknęłam się w łazience...

- Głupia suka! - krzyknęłam patrząc w lustro

Wyciągnełam z szafki maszynkę do golenia i ją złamałam, żeby zdobyć żyletkę

Pocięłam sobie ręce...

Nie nawidziałam swojego ciała, swoich byłych oprawców...

- Alish? - Michael zapukał do drzwi

- Czego?!

- Czemu krzyczałaś? Wiesz dobrze, że mi możesz powiedzieć

Zaczęłam płakać

- Kotku, otwórz drzwi... Ja nie będę na ciebie krzyczał, nieważne co się stało

》Michael《

Otworzyła... z jej rąk ciekła krew

- Co się stało? Pomogę ci, ale musisz mi powiedzieć, co się stało. - zapytałem spokojnie

- To przez poród... - usiadła na ziemi i oparła się o ścianę

- Zamiast się krzywdzić, powiedz mi, co się stało

- Poród przypomniał mi ich...

- Kochanie... teraz jesteś bezpieczna... Nikt już nie zrobi ci krzywdy

- Obiecujesz?

- Obiecuję. Nikomu nie dam się do ciebie zbliżyć...

Rzuciała ostrze na ziemię, uwięziła się na mojej szyi i zaczęła płakać

- Dziekuję, że jesteś...

- Nie wiesz nawet ile razy to przerabiałem, że ktoś zrobił lub chciał sobie zrobić krzywdę

- A ty?

- Co ja?

- Ty też chciałeś po za czasem po śmierci Isabell?

- Tak... miałem z 15-16 lat... pociąłem się na łydkach... chciałem, żeby ktoś zauważył, że Joseph się nad nami znęca... już to co by było ze mną, nie miało znaczenia... chciałem ratować Janet.

- Michi, ja wiem, że potrzebuję pomocy... ale ja nikomu nie zaufam tak jak tobie...

- Wiem kotku... ale nie martw się... mi możesz wszystko powiedzieć... Ja cię zawsze będę wspierał

- Wiem... - przytuliła się do mnie i przez dobre 10 minut, szlochała w moje ramię

- Each time the wind blows, I hear your voice so, I call your name, whispers at morning, our love is dawning, heaven's glad you came... - zaśpiewałem jej pierwszą zwrotke jednej z moich piosenek

- Pięknie śpiewasz

- To moja praca.

(Kilka minut później)

Opatrzyłem jej ręce i zeszliśmy na śniadanie

- Tato - zaczęła przy śniadaniu Mia

- Słucham skarbie

- Zabierzesz mnie do wesołego miasteczka?

- Dobrze... ale tak za godzinę, ok? Ja i Alishia mamy coś do załatwienia.

- Dobrze.

Po śniadaniu zabrałem Alishie do jednego z pokoi

- Co to za pokój? - zapytała

- W zasadzie tu są tylko artykuły o mnie z różnych gazet.

- Czemu po jednej stronie pokoju jest ich o wiele więcej

- Tam gdzie jest ich więcej to krytyka. Mniej jest miłych słów

- A co miłego o tobie piszą?

- Między innymi o tym, jak tamta dziewczyna chciała skoczyć... albo że odwiedzam dzieci w szpitalach

- Ty się dzielisz dobrem

- Właśnie. I tak zarabiam więcej niż potrzebuję na mieszkanie tu z wami i sprawianie wam prezentów bez okazji... sporo tego zostaje, nawet po zapłaceniu pracownikom i odłożeniu części wrazie czego... nie mam problemu, żeby kilka tysięcy oddać na pomoc dzieciom. Dla mnie to grosze, a dla nich szansa na lepsze życie.

- Mam szczęście, że cię spotkałam

- To ja mam szczęście, że spotkałem ciebie... gdybym cię niebspotkał, to prawdopobnie czekałbym do 18tych urodzin Mii, a potem się zabił...

- Jak reagujesz na krytykę mediów?

- Zależy na co... jeśli na aferę o skórze i operacjach, to ignoruję.

- A gdy sugerują, że wolisz facetów?

- To zupełnym przypadkiem pojawiam się na środku centrum handlowego z dziewczyną.

- A jak jest serio?

- Szczerze, to sam niewiem. Wiesz dobrze, że to co noszę, do końca męskie nie jest... nie wiem.... nie czuję się ani facetem, ani kobietą.

- I tak cię kocham

- Wiem...

Z

abrałem potem Mię do wesołego miasteczka w Neverland

- Tato, ale wy się nie roztaniecie?

- Nie, czemu pytasz?

- Bo oboje dzisiaj płakaliście

- Skarbie... poprostu rozmawialiśmy o dość trudnym temacie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro