33. Kryjówka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Do swojego mieszkania przyjęło nas miłe starsze małżeństwo, oboje są po pięćdziesiątce.

-Bardzo dziękuję za pomoc. To co państwo robi wiele dla mnie znaczy.- powiedziałam dopijając herbatę, którą zrobiła mi Pani Raylla, bardźo miła kobieta.

-Przyjemność po naszej stronie.- uśmiechnęła się ciepło.- Może chcecie dokładkę?- przysunęła w moją i Daniela stronę talerz z czekoladowymi babeczkami.

-Dziękuję nie trzeba. Jestem już najedzona.- powiedziałam grzecznie.

-A ty Danielu?- zwróciła się do blondyna.

-Ja również dziękuję.

-Skarbie nie męcz ich już tak. Tyle się dzieje, że teraz ostatnią rzeczą o jakiej myślą jest zajadanie się łakociami.- powiedział Pan Raylly siadając obok swojej żony. Wyglądają na bardzo szczęśliwych.

-Dobrze się czujesz?- zapytał cicho Daniel pochylając się w moją stronę.

-Sama już nie wiem. Dzieje się za dużo.- spojrzałam w jego o dziwo spokojne błękitne tęczówki.

-Nie martw się, nic ci nie będzie. Dopilnuję tego.

Jeszcze kilka minut siedzieliśmy spokojnie i cieszyliśmy się z gościnności państwa Rayllej gdy przez głośniki na korytarzu drugi raz tego dnia odezwał się nowy prezydent Cage.

-Obywatele mówi wasz prezydent, mam wiadomości, które zmienią wszystko. Przez 97 lat Mount Weather było naszym domem. Część z nas pogodziła się z tym, że to miejsce odebrało nam wolność w nadzieii, że któregoś dnia wyjdziemy na powierzchnię. Dziś jest ten dzień, zanim intruzi zabili naszą lekarkę znalazła lek, jest w ich szpiku kostnym. To było nasze marzenie, żeby je spełnić potrzebuję waszej pomocy. Uniemożliwia to 44 kryminalistów, którzy napromieniowali poziom 5 oraz zabili 15 naszych. Mamy tu dom, ale nie zastąpi nam tego co straciliśmy. Są wśród nas tacy, którzy im pomagają, do nich się zwracam. Macie godzinę na wydanie intruzów bez kary później uznamy was za wrogów stanu. Proszę was zróbcie to dla dobra waszych ludzi. Nasze miejsce jest na ziemi, jesteśmy prawie w domu.- skończył swoją przemowę.

Przełknęłam ślinę. Spojrzałam zestresowana na Daniela, którego twarz nie wyraża nic. Teraz nie ma pewności czy ci, którzy zgodzili się nam pomóc nadal będą chcieli to robić, przecież sprzeciwiają się swoim, zrozumiałabym gdyby jednak nas wydali i nie miałabym im tego za złe, chcą po prostu chronić swoich.

-Musimy was schować, będą przeszukiwać mieszkania.- powiedziała pospiesznie Pani Raylly wstając i podchodząc do ściany, na której wisi duży obraz. Zdjęła go, a za nim okazała się być kryjówka, nieduża ale wystarczająca by zmieścić bez problemu naszą dwójkę.

-Na co czekacie, chowajcie się.- ponaglił nas Pan Raylly.

-Jesteście pewni tego co chcecie zrobić?- zapytałam ich, nie chcę by ktoś niepotrzebnie za mnie cierpiał.

-Oczywiście dziecko, a teraz chować się już.- powiedziała starsza kobieta.

Posłusznie weszliśmy do kryjówki. Kobieta zakryła nas obrazem, ale nadal jest szparka, przez którą widzę ich jak siedzą na sofie i coś do siebie mówią, mężczyzna pocałował w czoło swoją żonę. Zrobiło mi się przykro, to wygląda jakby się żegnali i teraz czekają na swój koniec.

-Przypominasz im ich córkę, która zmarła bo nie chciała zgodzić się na leczenie krwią.- powiedział szeptem blondyn.

-Dlatego nam pomagają?- teraz rozumiem czemu to robią.

-Ich córka na pewno by nam pomogła.

Do pomieszczenia weszło dwóch strażników. Zakryłam usty by na wszelki wypadek nie wydać z siebie jakiegoś niepotrzebnego dźwięku.

-Dla waszego dobra lepiej powiedzcie gdzie oni są.- powiedział jeden z strażników, a drugi zaczął się rozglądać po pokoju.

-My nic niewiemy.- powiedział pewnie starszy mężczyzna.

-Czysto.- rzekł ten drugi strażnik gdy skończył przeszukiwanie.

Już mieli wychodzić gdy jeden z strażników spojrzał na stolik, przy którym siedzieliśmy niedawno, są na nim mokre ślady po czterech filiżankach, zorientowali się.

-Gdzie oni są?!- wymierzył do nich z pistoletu.- Policzę do trzech. Raz, dwa...

Nie mogę pozwolić im zginąć za mnie. Odsunęłam obraz i wyszłam z kryjówki, a za mną Daniel.

-Stójcie, nie róbcie im krzywdy.- podniosłam ręce w obronnym geście. Małżonkowie spojrzeli na nas smutno, a po chwili po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dwóch wystrzałów. Pan i Pani Raylls pochylili się do tyłu na sofie z dziurami w głowach.

-Wy łajdaki! Przecież poddaliśmy się!- wydarłam się wściekła i chciałam rzucić się w stronę tego parszywego mordercy, ale Daniel złapał mnie w pasie.

-Uspokój się bo też tak skończymy, nie marnuj ich poświęcenia.- powiedział, a mi nerwy się trochę uspokoiły. Ostatni raz spojrzałam na martwą parę, która cały czas trzymała się za ręce, a dopiero teraz to zauważyłam.

Założyli nam kajdanki na nadgarstkach i wyprowadzili na korytarz gdzie stoi jeden strażnik z zakutymi Jasper'em i Mayą.

-Was też dorwali.- powiedział szatyn gdy się do nich zbiżyliśmy.

-Cicho być. Ruszajcie.- pchnął nas jeden z strażników, już chciałam mu coś zrobić ale spojrzenie Daniela mnie powstrzymało.

-Zauważyłem, że jesteś dość impulsywna. Nie zdażają ci się przez to kłopoty?- zapytał ściszonym tonem.

-Nawet nie wiesz jak często tak się dzieje.

Prowadzą nas gdzieś zgaduje że na poziom 5, dwóch idzie przed nami, a jeden z tyłu by mieć nas na oku.

Na korytarzu przed nami stoi mężczyzna, to ojciec Mayi, pomógł ukryć naszych. Zatrzymaliśmy się, a strażnicy wymierzyli do niego bronią i rozkazali aby się odsunął, ale tego nie zrobił.

Nagle padły strzały, a strażnicy przed nami padli martwi na ziemię. Wykorzystując chwilę rzuciłam się na trzeciego. Kopnęłam go w kolano, upadł na ziemię. Przewiesiłam mu na szyi moje kajdanki i zaczęłam go dusić. Szarpie się dlatego uderzyłam jego głową o ścianę, ponowiłam to dwa razy z jeszcze większą siłą, aż upadł na posadzkę martwy.

-Za Rayllsów, kutasie.- to właśnie ten koleś ich zastrzelił. Poprawiłam kosmyk włosów, który przykrył mi twarz.

-To było mocne.- skomentował Jasper.

Ojciec Mayi zdjął kraty od wentylacji w ścianie, a przez nią wyszedł Bellamy z bronią. Teraz już wiem kto zastrzelił tamtych. Spojrzał na mnie.

-Zuch dziewczyna.- jego słowa podbudowały moje ego choć nie powinny bo zrobiłam przed chwilą coś złego, ale jakoś w tej chwili mnie to nie ruszyło, adrenalina zbyt mocno buzuje mi w żyłach aby racjonalnie myśleć.
Zdjeli nam kajdanki, a ja wzięłam pistolet od jednego z strażników i schowałam sobie go za pasek od spodni.

...







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro