43. Mebi oso hid op nodotaim

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

        Może się jeszcze spotkamy

Przez kolejne dni Rebecka każdego dnia mnie uczyła, nie wspominając jaki wycisk dawała mi za każdym razem. Czy mnie polubiła? Ciężko stwierdzić, raczej zaczęła znosić moją osobę. Ta proteza, którą jej zrobiłam po części spełniła swoje zadanie, choć Rebecka już tak sprawnie jak kiedyś nie będzie ruszać ręką.

Ostatnia lekcja, moja wygrana.

-Jesteś gotowa.- powiedziała Rebecka leżąc na ziemi. Opuściłam miecz i wyciągnęłam rękę w jej stronę by pomóc jej wstać.

-Nie musisz jeszcze odchodzić.- powiedziała gdy stanęła prosto na nogach.

-Tam są moi ludzie, pewnie nawet nie wiedzą, że żyję i że nic mi nie jest.

Podeszłam do beczki z wodą, a Rebecka podeszła do jakiejś skrzynki. I w tym czasie gdy ja się napiłam ona wróciła trzymając coś długiego pod szarym materiałem.
Sięgnęłam po kurtkę i ją założyłam, a gdy odwróciłam się w stronę kobiety ona dłonią zaczęła rozsmarować coś czarnego na mojej twarzy.

-Mam nadzieję, że to farba, a nie coś innego.- Rebecka krótko się zaśmiała kończąc mazać mi twarz.

-To farba wojenna Trikru.

-Idę na wojnę?

-Wojna trwa cały czas. To tradycja gdy w rodzinie zostaje przekazany miecz młodszemu pokoleniu.- zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc jej. Kobieta odsłoniła materiał, a moim oczom ukazał się miecz, srebrny z czerwonym kamieniem i symbolem na rękojeści. Wyciągnęła go w moją stronę.- Teraz należy do ciebie.

-Nie mogę go przyjąć.

-Nie pytam cię o zgodę, weź.- rozkazała nie uznając z mojej strony sprzeciwu. Wzięłam go do ręki i bliżej mu się przyjrzałam.

-Był w mojej rodzinie od pokoleń. Miał go dostać mój syn ale... Jest twój. Niech dobrze ci służy, tak jak mi i moim przodkom. Każdy z Trikru rozpozna symbol na trzonie tego miecza, będą wiedzieli z kim mają do czynienia.

-Jesteś pewna? Będzie ci potrzebny.

-Już nie. Powiedźmy prawdzie w oczy nigdy nie odzyskam dawnej sprawności. Przekazuje go tobie.

-Dziękuję.

Uścisnęłyśmy się za przedramiona i skinęłyśmy głowami mówiąc w tym samym czasie:

-Może się jeszcze spotkały.

Rebecka jest chłodna w okazywaniu uczuć więc nie dziwię się że tak mnie żegna, ale wiem że gdzieś tam w głębi jest dumna ze mnie, nie musi mi tego mówić bo ona wie że ja to wiem.

Skinęłam głową i przewiesiłam przez ramię pochwę z mieczem. Dzisiaj dzień pożegnania.

-Może poczekaj aż Nyko wróci.- zaproponowała.

-Pożegnałam się z nim rano zanim wyruszył.

Zaczęłam powoli iść ścieżką w stronę wyjścia z wioski. Mieszkańcy wyszli z swoich domków i skinieniami głów zaczęli mnie żegnać.

-Weź, masz tam jedzenie na drogę i nóż.- podeszła do mnie starsza kobieta z szarymi włosami i wręczyła mi brązową torbę.

-Dziękuję Sydny.- uśmiechnęłam się do niej i przewiesiłam torbę przez ramię.

-Monel!- usłyszałam za sobą nawoływania dzieci. Odwróciłam się w stronę biegnącej do mnie gromady. Ukucnęłam by łatwiej było mi ich przytulić.

-Musisz odejść?- zapytała Mirro gdy jako pierwsza mocno mnie przytuliła.

-Muszę.- przytuliłam każdego po kolei.

-Nie zapomnij o nas.- powiedział Maik.

-Nigdy, zawsze będę pamiętać.- zapewniłam ich, aż zachciało mi się płakać. Nie lubię pożegnań, w sumie to nikt ich nie lubi.

Dzieci odsunęły się by zrobić miejsce Kaylo. Jest smutny, choć próbuje to maskować. Chłopiec rzucił mi się na szyję, mocno go do siebie przytuliłam.

-Chcę iść z tobą.- powiedział nadal mnie ściskając.

-Wiem, ale tu jest twoje miejsce, a tam jest moje.

Ciemnowłosy odsunął się ode mnie i wyjął coś z kieszeni. Rozłożył dłoń, na której jest figurka małego, drewnianego konika zawieszona na sznurku.

-To dla mnie?- Kaylo przytaknął. Pochyliłam głowę by chłopiec mógł założyć mi naszyjnik.- Jest piękny.- dotknęłam opuszki palców figurkę i uśmiechnęłam się do Kaylo, który odwzajemnił gest.

-Może się jeszcze zobaczyli.- przez ten czas stał się mi bliski, jak młodszy brat, nie chcę go zostawić, ale tam ktoś na mnie czeka.

Wstałam na równe nogi i rozejrzałam się do okoła. Cholernie będę tęsknić za tym miejscem, za tymi ludźmi. Już chciałam ruszyć w drogę gdy ktoś nagle krzyknął.

-Azgeda!!

Ludzie w popłochu zaczęli nawoływać dzieci by się schowały. Rebecka zaprowadziła Kaylo do chatki i wróciła po mnie.

-Musisz się schować.- powiedziała z desperacją, jest wystraszona. Nigdy nie widziałam jej takiej.

-Nie, nie jestem tchórzem.

Kobieta spojrzała za mnie, a następnie założyła mi na głowę kaptur i schowała mnie za siebie.

-Nie odzywaj się.

Do wioski wjechało ośmiu uzbrojonych i w farbach wojennych mężczyzn na koniach. Nie wyglądają na przyjaźnie nastawionych.
Jeden z nich zsiadł z wierzchowca, wygląda jak przerośnięty goryl i ma chyba z dwa metry wzrostu, to pewnie ich dowódca, czy coś takiego.

-Wiemy, że jest tu Skaikru. Pomoże nam znaleźć Wanhede. Wydajcie ją nam, a nikomu nie stanie się krzywda.- powiedział po ziemiańsku, dobrze że podszkoliłam swój język. Na ton jego głosu aż przeszły mnie ciarki, szorstki i śmiertelnie poważny.

Ale nikt nic nie powiedział. Stali i z nienawiścią patrzą na najeźdźców.

Nie wydadzą mnie. Ale jeśli tego nie zrobią zginą, a na to nie mogę pozwolić. Nikt za mnie nie straci życia. Mimo że nie wiem kim jest Wanheda i po co im ja. Wyminęłam Rebecke i zrobiłam dwa kroki w stronę wojowników Azgedy. Kobieta szepnęła Co ty wyprawiasz? i próbowała mnie zatrzymać.

-Dotrzymacie słowa, że nic nikomu się nie stanie?- zapytałam, a mężczyzna skinął głową na tak. Zdjęłam kaptur pokazując swoją twarz.- To mnie szukacie.

Wojownicy zaczęli między sobą coś szeptać, ale ten najwyższy ich uspokoił i z sznurem podszedł do mnie. Mieszkańcy posłali mi smutne spojrzenia, a ja by nie pokazać że się boję dumnie wypięłam pierś i z pogardą spojrzałam jak mężczyzna wiąże mi nadgarstki sznurem.

-Dobre serce to słabość.- powiedział do mnie, a następnie do swoich.- Spalić wioskę!

-Nie! Przecież się poddałam.- rzuciłam się na niego, ale ten złapał mnie i uderzył w twarz. Upadłam na ziemię. Przekręciłam się na plecy czując jak ciepła ciecz spływa z mojego nosa. Ukradkiem zauważyłam jak Rebecka pokonuje jednego z Azgedy, ale drugi niespodziewanie atakuje ją od tyłu. Stłumiłam szloch słysząc krzyki i widząc jak ogień wszystko pochłania.
Mężczyzna ustał nade mną.

-Poddałaś się, ale to oni mieli cię wydać.- uśmiechnął się paskudnie.

-Ty sukinsynu...

Zanim się podniosłam ziemianin kopnął mnie w twarz. Straciłam przytomność.

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro