52. Odpuść.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ruszyłam za śladem będąc jednocześnie ostrożna i trzymając w pogotowiu napiętą na cięciwę łuku strzałę. Zatrzymałam się gdy trop się skończył. I gdy już miałam zacząć przeklinać pod nosem, że nic mi to nie dało zauważyłam wejście w ziemi. Podeszłam bliżej, są to schody prowadzące pod ziemie. Powoli zeszłam po nich. Gdy byłam w środku usłyszałam czyjeś trzy głosy. Dwa rozpoznałam, to Bellamy i Clarke, ale trzeciego nie znam.

Napinając mocno strzałę wyskoczyłam zza rogu. Wymierzyłam prosto w ziemianina, który obezwładnił i trzyma Bellamy'ego.

-Puść go!- warknęłam w jego stronę. Mężczyzna spojrzał zaskoczony w moją stronę, tak samo Bell. Widać że się mnie nie spodziewali.

-Monel.- wychrypiał ciemnowłosy szarpiąc się ale uścisk mężczyzny jest zbyt silny. A do tego przykłada mu ostrze do szyi.

-Nie radze bo go zabije.- ostrzegł ziemianin.

-Prędzej ja ciebie.

-Proszę, pozwól im odejść. Pójdę z tobą i nie będę więcej próbować uciekać. Proszę.- powiedziała błagalnie Clarke, którą dopiero teraz zauważyłam. Siedzi związana pod słupem.

-Niech najpierw opuści broń.- powiedział ziemianin do blondynki. Spojrzała na mnie z prośbą.

-Monel, zrób to.

-Nie... zabij go.- wychrypiał Bellamy.

-Nie ryzykuj. Postąp rozsądnie.- powiedziała Clarke.

-Nie...

Cholera! I co ja mam teraz zrobić? Oboje mają racje. Zcisnęłam mocniej swoją broń.

-Wystarczy czekania.- powiedział azgedczyk. Po czym wbił ostrze w udo Bellamy'ego i pchnął go na ziemie, tym odsłonił się. Zareagowałam od razu, puściłam strzałę, która trafiła go w ramie. Ale to go nie zatrzymało. Już nakładałam kolejną, ale on zamachnął się na mnie. Uniknęłam uderzenia. Wtedy złapał za mój łuk, którym chciałam go uderzyć. Nie puściłam go, mimo że próbował go wyrwać. Dlatego pchnął mnie do tyłu. Uderzyłam plecami o ścianę. Zaczęłam się z nim siłować, ale skoro Bell nie dał mu rady to tym bardziej ja. Przycisnął łuk do mojej szyi i zaczął podduszać. Kopałam i szarpałam się, ale to na nic się zdało. Zaczęło brakować mi powietrza, a obraz zaczął się zamazywać. Po czym odpłynęłam.

Poruszyłam się czując, że leże przodem za zimnej i brudnej ziemi. Gwałtownie podniosłam się otrzepując się z brudu gdy przypomniałam sobie co się stało. Wszyscy zniknęli, nikogo tu już nie ma. Zabrałam z ziemi łuk i wystraszona jak najszybciej wybiegłam po schodach na zewnątrz.

Rozejrzałam się po lesie i zauważyłam, że trochę dalej oddala się Bellamy, a raczej kuleje i ledwo porusza się na nogach.

-Bellamy, stój!- krzyknęłam, ale on się nie zatrzymał.

Podbiegłam do niego nadal każąc mu się zatrzymać, ale nie chciał słuchać.

-Przestań, idioto!- przycisnęłam go do drzewa. Spojrzał w końcu na mnie.

-Prawie ją miałem.- powiedział słabo i zsunął się po konarze drzewa siadając na ziemi.

-Miałeś i to spieprzyłeś. Coś ty sobie do cholery myślał? Że sam sobie poradzisz? Czemu to robisz? Zostawiłeś mnie w tamtej pieprzonej dziurze i poleciałeś za Clarke. Mimo że zanim ją dogonisz prędzej się wykrwawisz i umrzesz.- wściekłam się, ale również chciało mi się płakać.- Pewnie nawet nie sprawdziłeś czy żyje.- odsunęłam się od niego przecierając dłońmi twarz by się nie rozkleić.- Jesteś dupkiem. I wiesz co?- spojrzałam na niego ze złością i żalem.- Idź sobie po nią. Najwyraźniej ona znaczy dla ciebie więcej. Po co się łudziłam?

Odwróciłam się i zaczęłam powoli iść przed siebie.

-Monel! Zaczekaj proszę! Błagam, nie możesz odejść. To nie tak. Kocham cie!

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. Przekręciłam oczami, wygląda jak zbity pies, który zaraz ma się rozpłakać.

-Naprawdę? Czy wykorzystujesz to jako wymówkę?

-Stój, proszę.- wstał z ziemi i chciał iść w moją stronę, ale że jest ranny zachwiał się i upadł na ziemie. Drgnęłam w miejscu spanikowana że coś jeszcze dodatkowego sobie zrobił. Niech go szlak. Podbiegłam do niego i pomogłam mu usiąść. Pozwoliłam by oparł się o mnie.

-Nie zostawiaj mnie, tylko nie ty.

-Nawet gdybym chciała to nie potrafię.- zaśmiałam się krótko, a Bellamy uśmiechnął się delikatnie.- Spieprzyłeś.

-Wiem, przepraszam.

-Trzeba to zatamować.- przyłożyłam dłoń do krwawiącej rany na jego nodze, a ciemnowłosy stłumił w sobie jęk krzywiąc się z bólu.- Bolało? - skinął głową.- I dobrze bo...

-Zasłużyłem.- dokończył za mnie i spojrzał mi w oczy. Oh, te oczy. Wystarczy że tylko na mnie spojrzy, a mi mięknie serce i byłabym gotowa zrobić dla niego wszystko.

-Tutaj są!- ktoś krzyknął.

-Co wy sobie myśleliście?- podszedł do nas Kane.

-To moja wina, Monel chciała mnie zatrzymać.

-Jesteś ranny.- powiedział Monty.

-Pike, poszukaj śladów.- powiedział Kane.

-To bezcelowe. Wie że go śledzimy.

-Musimy wracać, teraz jej nie znajdziemy.- stwierdził Kane.

~~~~

Usiadłam na brzegu łóżka trzymając na kolanach swój miecz. Chwyciłam z szafki obok szmatkę i zaczęłam nią czyścić moją broń.
Westchnełam wpatrując się beznamietnie ruchy mojej dłoni. Bellamy wyjaśnił że wtedy w tamtym podziemnym pomieszczeniu gdy podążył za Clarke najpierw sprawdził czy nic mi nie jest i dopiero wtedy poszedł dalej. Twierdził że zostawił mnie tam dla mojego bezpieczeństwa. Może to prawda, ale do końca mnie to nie przekonuje. A gdyby razem ze mną się wymknął, może wtedy byłaby większa szansa że uda nam się uratować Clarke. Ale niestety nie przemyślał tego. To było lekkomyślne i nie rozsądne. Ten ziemianin mógł zabić nas oboje. Oczywiście przepraszał mnie w kółko gdy wracaliśmy do Arkadi.

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i jak ktoś wchodzi do środka. Oczywiście poznałam kim jest ta osoba, nawet nie musiałam na niego spojrzeć. Wstałam i odłożyłam miecz na półkę po czym wróciłam na swoje miejsce.

-Jak noga?- spojrzałam na Bellamy'ego. Ciemnowłosy podszedł do łóżka trochę kulejąc i usiadł obok mnie.

-Nie jest źle. Przepraszam jeśli cię zraniłem.

-W porządku, przestań już przepraszać.

-Nie jest w porządku. Przez to jak się zachowywałem pomyślałaś że nie jesteś dla mnie ważna. A jesteś, jak nikt inny.- wziął mnie za dłoń i przysunął się bliżej.- Zależy mi na tobie, niechciałbym żeby coś ci się stało. Oszalałbym wtedy.

-Jestem cała więc nie masz o co się martwić. Prędzej to ja muszę pilnować byś ty nic sobie nie zrobił.- usmiechnęłam, Bellamy również.

Ciemnowłosy przysunął się do mnie jeszcze bardziej i złączył nasze usta w na początku delikatnym pocałunku, który przerodził się w namiętny. Położył jedną swoją dłoń na moim biodrze, a drugą włożył w moje włosy. Zarzuciłam mu na kark swoje dłonie i przyciągnęła go jeszcze bliżej jeżeli to w ogóle możliwe.
Bellamy napierał na mnie dlatego posunełam się na środek łóżka nadal nie przestając go całować. Pochylił się nade mną, a jego usta zjechały na moją szyję robiąc słodkie ślady. Przymknełam powieki czując się tak cholernie przyjemnie.
Usłyszałam cichy jek, przez moment myślałam że to był mój, ale należał do ciemnowłosego. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.

-Twoja noga, może odłóżmy to na kiedy indziej? Poczekamy aż dojdziesz do siebie.

-Myślisz, że nie dam rady?- spojrzał na mnie i uniósł jedną brew uwodzicielsko uśmiechając się. Zacichotałam.- Zaraz ci pokażę na co mnie stać.

-W to nie wątpię.

Bellamy chwycił rąbki swojego podkoszulka i podciągnął go do góry po czym rzucił ubranie gdzieś w bok. Uśmiechnęłam się przyglądając się jego umieśnionemu torsowi. Przywarł swoimi ustami do moich nie dając zbyt długo nacieszyć się widokami. Na moment przestał i pomógł mi zdjąć moją bluzkę.

-Jesteś taka piękna. Mam ochotę robić z tobą nieprzyzwoite rzeczy.- wymruczał mi do ucha muskając je wargami, a po moim ciele przebiegł przyjemny dreszcz.

-Wiec przestań gadać i zabierz się do tego.

-Jak sobie życzysz.

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro