53. Wyprawa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Razem z Bellamy'm ruszyłam w stronę stojących pod bramą wyjściową z Arkadii jeep'ów, którymi mamy pojechać do Polis. Noga ciemnowłosego wystarczająco się już zagoiła wiec może jechać. W sumie nawet jeśli by nie doszedł do siebie i tak by to zrobił. Dostaliśmy wiadomość, że Clarke cała i zdrowa znajduje się w Polis pod opieką komandor. I jeszcze podobno komandor chce o czymś porozmawiać więc tym bardziej trzeba jechać. Teraz Kane i Abby jadą tam, a ja i Bell razem z nimi. Jak dla mnie ta podróż brzmi dobrze, zobaczę jak to miasto wygląda, podobno robi duże wrażenie. Początkowo jakoś specjalnie nie chciałam tam jechać, ale Bellamy stwierdził że się tam wybierze i namówił mnie bym pojechała razem z nim, nie mogłam mu przecież odmówić.

-I widzisz nic Clarke nie grozi.- powiedziałam do ciemnowłosego idąc z nim ramie w ramie.

-Czy ja wiem, jest w obcym miejscu wśród samych ziemianów bez naszego wsparcia i... - spojrzałam na niego znacząco by przestał paplać takie głupoty.- Znaczy się, dobrze że nic jej nie jest.

Doszliśmy do jeepa, przy którym stoi Kane i kanclerz Griffin.

-Gotowi do drogi?- zapytał nas Kane. Oboje przytaknęliśmy twierdząco głowami.- Dobrze wiec wsiadajcie. Ruszamy.

Tak jak powiedział tak właśnie zrobiliśmy, a oni zrobili to samo po czym ruszyliśmy w drogę do Polis.

Nic nadzwyczajnego w czasie drogi się nie działo i dobrze bo po co psuć sobie humor niespodziewanymi atakami. W spokoju przejechaliśmy szlakiem przez las i dotarliśmy do znaków ostrzegawczych znajdujących się przed Polis. A tam czekała już na nas Indra z kilkoma swoimi ludźmi. Pojazdy stanęły, a my wysiedliśmy i podeszliśmy do niej.

-Dobrze cie widzieć.- Kane z przyjacielskim uśmiechem przywitał się z ciemnoskórą kobietą, my jedynie skinęliśmy jej głowami na powitanie.

-Zanim pójdziemy dalej musicie zostawić tu swoją broń.- powiedziała Indra i wskazała dłonią wbite w ziemie znaki ostrzegawcze gdzie pod nimi leżą różne ostrza i bronie. Wszyscy zaczęli posłusznie oddawać broń choć po minach nie byli co do tego chętni.

-Nie zostawię tu swojego miecza.- powiedziałam do ciemnoskórej.- Gdyby to był po prostu zwykły miecz to tak, ale należał do Rebecki. Nie zrobię tego.

-Monel, to ich zasady, musimy je przestrzegać by zachować pokój. Pamiętasz?- zwrócił się do mnie Kane.

-Tak, ale to nie zmienia faktu, że nie mam zamiaru tego zrobić.

-Nie rozumiesz...

-Nie musisz go zostawiać.- wtrąciła się Indra.- Przechowam go, a gdy będziemy już w Polis oddam ci go w odpowiednim momencie.- kobieta wyciągnęła dłoń w moją stronę. Spojrzałam na jej wystawioną dłoń po czym odpięłam pochwę od paska i oddałam jej swój miecz. Ta opcja bardziej mi odpowiadała. Widać że Indra jest wierną i godną zaufania osobą. W końcu Kane jej ufa oraz Octavia.

-Dziękuję.- powiedziałam do niej, a ona jedynie skinęła głową.

-Jeśli jesteście gotowi możemy już iść.- zwróciła się do wszystkich ciemnoskóra.

-Możemy już ruszać.- podeszła do nas Abby.

-Wiec chodźmy.

Indra ze swoimi ludźmi poszła przodem, a my tuż za nimi, w końcu to oni znają drogę do miasta. Na wszelki wypadek dwoje naszych ludzi zostało w jeepy'ie by przypilnować nasze pojazdy.

-Czy ktoś ci już mówił że jesteś strasznie uparta?- zapytał mnie Bellamy idąc tuż obok mnie. Uśmiechnęłam się do niego.

-A czy to źle?

-Jeśli nie ryzykujesz przy tym swojego życia to nie, ale znając ciebie.- pokręcił głową również się uśmiechając.- Masz wpadanie w kłopoty we krwi.

-Ej.- szturchnęłam go łokciem w bok.

-No co? Taka prawda.- uśmiechnął się niewinnie i objął mnie jedną ręką wokół pasa.

Szliśmy już prawie pół godziny. Kątem oka zauważyłam, że Bellamy co chwila mi się przygląda i uśmiecha z niewiadomego dla mnie powodu.

-Nie szczerz się tak bo ci tak zostanie na zawsze.- powiedziałam zaczepnie.

-I co w tym złego? Przecież kochasz mój uśmiech - pochylił się w moją stronę i szepnął mi przy uchu, czułam jak jego usta muskają płatek mojego ucha.- i nie tylko to.- zachichotałam cicho.

-Ale ty masz duże ego, dziwne że jeszcze z tobą wytrzymuje.

-Osz ty mała złośnico.

-Bellamy co ty...- zanim zdążyłam zapytać złapał mnie w pasie obiema rękoma i podniósł by przerzucić mnie sobie przez ramie.- Bellamy!- pisnęłam i zaczęłam się miotać by odstawił mnie na ziemie.- Puść mnie! Natychmiast.- próbowałam brzmieć ostrzegawczo i wrogo by się mnie posłuchał, ale mi nie wyszło i zaczęłam się śmiać próbując oczywiście stłumić to w sobie. Jako że nie miał zamiaru mnie odstawić przestałam się wiercić i w spokoju pozwoliłam by mnie niósł.- Przynajmniej mam fajne widoki.- skomentowałam przyglądając się jemu tyłowi.

-Ja też. Masz fajną pupę.- i klepnął mnie w nią.

-Bellamy!- pisnęłam zaskoczona, a on zaczął po prostu chichotać.- Zaraz ci się odwdzięczę.- na mojej twarzy pojawił się cwany uśmieszek i zanim ciemnowłosy zareagował na moje słowa sięgnęłam dłonią i zrobiłam to samo co on mi, klepnęłam go w tyłek. Poczułam jak drgnął zaskoczony.- I jak się teraz czujesz?

-Jakbyś mnie molestowała.- powiedział z rozbawieniem.

-Co?- zapytałam chowając twarz w dłonie i znowu zaczęłam się śmiać. O Boże, co ci ludzie idący z nami sobie pomyślą? Mógł przynajmniej powiedzieć to ciszej.- Z kim ja jestem?- zapytałam samą siebie, ale nie zdałam sobie sprawy że powiedziałam to na głos, a odpowiedz ze strony Bellamy'ego szybko nadeszła.

-Z najprzystojniejszym i najzabawniejszym oraz nie zapomnijmy najwaleczniejszym i hojnym chłopakiem na ziemi. Czy coś jeszcze pominąłem?

-Chyba zapominałeś zabrać ze sobą mózg z Arkadii ty narcyzie.

-Nie martw się skarbie wszystko jest na swoim miejscu i w dobrej formie.- uśmiechnął się uwodzicielsko. Zaśmiałam się krótko. Ten człowiek na prawdę jest niesamowity. I jak tu go nie kochać? Po prostu się nie da.

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro