54. Polis

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szczerze inaczej wyobrażałam sobie Polis, ale takiego wyglądu tego miasta się nie spodziewałam. A zwłaszcza tej olbrzymiej wieży po środku miasta, która wydaje się jakby sięgała chmur. To zrobiło na mnie największe wrażenie. Ta wieża przypomina mi trochę . Reszta budynków była nie za wysoka w porównaniu do wieży. Cześć jest całkowicie zniszczona albo częściowo i przebudowana tak aby nadawała się do korzystania. Ale mimo że to miejsce nie jest jakoś wyjątkowo piękne to jest dość specyficzne i ma pewną własną atmosferę. Nie czuć tu tak bardzo zagrożenia w powietrzu tak jak poza miastem. Na ulicach bawią się dzieci, rodziny przesiadują razem bez większych obaw o swoje pociechy. Jest tu pełno różnych straganów gdzie są przeróżne rzeczy, nawet z jedzeniem, to trochę przypomina budki z jedzeniem. Tata kiedyś mi wspominał, że coś takiego było na ziemi zanim nastąpił kataklizm. W takiej budce można było sobie zakupić jedzenie, przeważnie coś nie zdrowego ale smacznego. Zaczęłam się przyglądać jednemu z stoisk, które jest podobne do tych z opowiadań taty. Kobieta, która stała tam i przyrządzała na ogniu w chyba beczce, a przynajmniej to wygląda na beczkę, zauważyła że się jej przyglądam. Miała długie czarne włosy, z boku miała zaplątany warkocz i miała tatuaż na twarzy. Uśmiechnęła się do mnie, choć zwykle ziemianie gdy mnie spotykali posyłali mi nie ufne spojrzenia. Odwzajemniałam uśmiech, a ona machnęła dłonią bym podeszła.

-Monel, a ty dokąd?- zapytał Bellamy, który jeszcze chwile temu rozmawiał z Kane'm. Nie odpowiedziałam mu tylko podeszłam do stoiska tej czarnowłosej kobiety, Blake poszedł za mną.

-Chcesz spróbować?- zapytała ziemianka wskazując na pieczoną potrawę na drutach nad ogniem.

-Chętnie, ale nie mam nic w zamian.- odpowiedziałam w jej języku.

-Nie szkodzi. Miło wreszcie spotkać Ludzi z nieba. A ten młodzieniec, też chce?- zapytała kobieta wskazując na Bellamy'ego, który spojrzał na kobietę po czym na mnie marszcząc z niezrozumieniem brwi.

-Myślę że z chęcią spróbuje.- ziemianka uśmiechnęła się po czym ukroiła kawałki mięsa i zawinęła je w jakieś duże liście, a następnie wręczyła nam je.

Bellamy nie był chętny by to wziąść, ale gdy na niego spojrzałam zgodził się przyjąć posiłek. 

-Dziękuję.- chciałam już odejść od stoiska, ale zatrzymałam się na chwile. Przecież nawet nie wiem co to za jedzenie.- A właściwie, to co to jest?

- Mięso z szczura.- odpowiedziała po czym wróciła do przyrządzania swoich potraw. Skrzywiłam się lekko przyglądając się kawałku mięsa w reku. Tego to się nie spodziewałam. Odwróciłam się odchodząc od stoiska i zauważyłam jak Bellamy je swoją porcje. I wygląda jakby mu to smakowało. Podeszłam do niego.

-I jak smakuje?

-Mhm.- pokiwał głową przełykając kęs.- Smakuje lepiej niż wygląda.- powiedział po czym wróci do jedzenia. Mogłabym mu powiedzieć co właściwie jemy. Raczej gdy tata opowiadał mi o tych budkach z jedzeniem nie wspominał nic o szczurach, ale to inne czasy wiec i inne jedzenie.- Masz zamiar zjeść swoje czy tylko będziesz się temu przyglądać?

-A chcesz moje?- zapytałam, ciemnowłosy przytaknął. Oddałam mu swoje jedzenie. Jakoś specjalnie nie miałam już ochoty jeść, a jemu to posmakowało. Dobrze że nie wie z czego to mięso.

-I co myślicie o mieście? Podoba się wam?- podszedł do nas Kane z lekkim uśmiechem.

-Tak podoba.- przyznałam szczerze.

-Widzę, że próbujecie tutejszych specjalności.- stwierdził mężczyzna gdy spojrzał na Bellamy'ego, który skończył prawie jeść drugą porcje.

-Nie jest aż takie złe.- powiedział Bellamy.

-On wie co to jest?- zapytał mnie na ucho Kane tak by ciemnowłosy nie usłyszał. Zaprzeczyłam głową.- Wiec lepiej mu nie mówić.

Podeszły do nas Indra oraz Kanclerz Griffin. 

-Komandor już wie że przybyliście. I zanim rozpocznie się spotkanie chce abyście zobaczyli się z Clarke.- powiedziała ciemnoskóra.- Chodźcie za mną.

Indra zabrała nas do środka tej kolosalnej wierzy. I to dziwne bo jechaliśmy windą. W sumie to dobrze bo nie miałabym ochoty iść po schodach aż tak wysoko. Zaprowadziła nas do jakiegoś pokoju i zostawiła mówiąc byśmy tu poczekali. Staliśmy parę chwil gdy innymi drzwiami do tego pomieszczenia weszła nikt inny jak Clarke Griffin. Blondynka wyglądała dobrze, czysta zadbana i widać że nikt tu jej nie krzywdziła. Na nasz widok uśmiechnęła się.

-Oh córeczko.- pani Griffin podeszła do swojej córki i mocno ją do siebie przytuliła. Dziewczyna odwzajemniła uścisk. Rozmawiały chwile o czymś miedzy sobą po czym Clarke odsunęła się od swojej mamy i zbliżyła w stronę Bellamy'ego po drodze posyłając lekki uśmiech w stronę Kane, który odwzajemnił gest.

-Dobrze że nic ci nie jest.- powiedział ciemnowłosy i przytulił się czule z Clarke. I wcale nie czuje się w tej chwili dziwnie i ani trochę nie jestem zazdrosna. Ta jasne, po co ja to sobie wmawiam. Prawda jest oczywista.

Po chwili odsunęli się od siebie, jak dla mnie ten uścisk był za długi, ale wiem że Clarke jest dla niego ważna i długo jej nie widział wiec nie będę się tego czepiać. Po prostu są bliskimi przyjaciółmi, podobnie jak ja z Jasper'em i Monty'm. 

Clarke przeniosła swoje spojrzenie na mnie i lekko się uśmiechnęła robiąc dwa kroki w moją stronę bo i tak stałam blisko nich. 

-Cześć Clarke.- przywitałam choć zabrzmiało to sztywno, a wcale nie miało tak zabrzmieć. Ale co ja poradzę, że nadal pamiętam to co zrobiła i nigdy tego nie zapomnę.

-Cześć.- uśmiech na jej twarzy zniknął, momentalnie na jej twarzy pojawił się smutek.- Bardzo cie przepraszam.- słychać było w jej głosie szczerość. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć przytuliła mnie, a ja odwzajemniłam ten gest. Zanim odeszła nie wyraziła żadnej skruchy, nawet mi nie powiedziała czy było jej przykro. Miło że w końcu zdecydowała się przeprosić choć oczywiście nikogo to nie przywróci do życia. Odsunęła się ode mnie po czym spojrzała na nas wszystkich.

-Za niedługo będzie spotkanie. Ktoś po nas przyjdzie, a na razie mamy tutaj poczekać.

Usiedliśmy sobie czekając aż ktoś po nas przyjdzie. Clarke siedziała z swoją mamą po drugiej stronie pomieszczenia, Kane obserwował widok za oknem. A ja chodziłam sobie po pomieszczeniu przyglądając się przedmiotom i figurom, które tu są. Oczywiście Bellamy chodził za mną jak cień.

-Nie uderzyłaś jej w twarz.- powiedział w którymś momencie gdy wzięłam do rąk jakąś wazę, która stała na stoliku.

-Aż tak bardzo było widać, że miałam ochotę to zrobić?- zapytałam odkładając przedmiot po czym obróciłam się i spojrzałam na niego.

-No coś tam było widać. Nie powinnaś jej...

-Lepiej nie kończ, ty jej pomogłeś. Wiec nie drąż tego tematu chyba że chcesz kłótni.

-Nie chce.

-To dobrze.

Odwróciłam się i ponownie zaczęłam przyglądać się przedmiotom na stoliku. Nagle poczułam jak Bellamy przytula mnie od tyłu. Czułam jego ciepły oddech na karku aż przeszły mnie dreszcze.

-Nie masz nic lepszego do robienia?

-Nie.- mruknął mi do ucha po czym złożył czuły pocałunek na mojej szyi.

-Bellamy.- to było przyjemne co robił, ale nie wypadało robić tego tutaj. A w każdej chwili mogą przyjść po nas ziemianie byśmy wstawili się na spotkaniu.

Nagle drzwi otworzyły się a przez nie weszło dwóch mężczyzn. Griffin wstały i spojrzały na nich. Bell puścił mnie choć nadal trzymał się blisko. Czyli że już czas.

Poszliśmy za ziemianami. Nie byli zbyt rozmowni, właściwie to w ogóle się nie odezwali. Stanęli przed dwuczęściowymi drzwiami i otworzyli je na roścież tak abyśmy weszli do środka. Weszliśmy, a w środku było dość dużo osób. Na podniesieniu na tronie siedziała młoda kobieta, zgaduje że komandor. Gdy nas zobaczyła wstała.

-Witajcie Ludzie z Nieba.- powiedziała w swoim języku.- Zajmijcie miejsce.- wskazała wolną przestrzeń tuż obok jednego z siedzeń, na których siedzieli ludzie robiąc pół kole wokół tronu komandor. Podeszliśmy tam i zajęliśmy miejsce. Na wysokich oparciach tych siedzeń są wyryte symbole, kojarzyłam niektóre, są to pewnie symbole klanów. Czyli wszyscy przedstawiciele tu są, co oznacza że też jest tu Azgeda. I gdy o tym pomyślałam mój wzrok padł tam gdzie na siedzeniu była starsza kobieta, wystrojona i miała na głowie coś na wzór korony co oznacza że to musi być królowa. A obok niej stał mężczyzna, już go widziałam. Długie brązowe włosy, znamiona na twarzy. To ten sam co porwał Clarke.

Można było wyczuć dziwną atmosferę. A zwłaszcza po drugiej stronie gdzie znajdowali się Azgedczycy. Na moment nawet skrzyżowałam spojrzenia z tym, który porwał Clarke, ale szybko odwróciłam wzrok. Musi być kimś ważnym skoro stoi tuż przy królowej.

-Zebrałam was tu w bardzo ważnej sprawie.- zaczęła komandor, a wszelkie szmery całkowicie ucichły. Wszyscy słuchali jej z uwagą. Widać było że ci ludzie ją szanowali, a przynajmniej większa cześć.- Czas na zmiany. Aby pokój nie kojarzył się jako obce i puste słowo. Poznaliśmy innych ludzi, Ludzi z nieba. Byli dla nas na początku wrogami, ale koniec z tym. Dziś ogłaszam wam że Ludzie Nieba staną się trzynastym klanem. Za dwa dni gdy nadejdzie dzień pełni, uroczyście przypieczętujemy rozejm i Ludzie Nieba staną się jednymi z nas.

Gdy komandor skończyła swoją mowę wszyscy zaczęli szemrać. Dla ziemian to był szok. Dla nas również. Bo kto by się tego spodziewał?

... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro