55. Wyzwanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zapanował prawdziwy harmider. Ludzie byli niespokojni i mówili coś miedzy sobą.

-Cisza!- na rozkaz komandor wszyscy ucichli.- Decyzja została podjęta czy to się komuś podoba czy nie.

Przypadkiem zauważyłam dziwne spojrzenie, które posłała królowa Azgedy w stronę mężczyzny siedzącego na jednym z siedzeń. Oboje byli po przeciwnej stronie wiec nie miałam trudności przyjrzeć się im.

-Z całym szacunkiem komandor.- ten sam mężczyzna, który wymienił się spojrzeniami z królową wstał zabierając głos. Młoda przywódczyni spojrzała na niego, wydawało się jakby chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się i pozwoliła kontynuować mężczyźnie.- To oburzające. Ci ludzie nigdy nie staną się jednymi z nas. Ale jeśli chcesz ich przyłączyć do nas nasza komandor, powinni udowodnić że są tego godni. Niech udowodnią swoją wartość.

Na słowa mężczyzny inni ziemianie zaczęli wydawać przychylne okrzyki, słychać z tłumu było jak mówili że się z tym zgadzają. Do komandor podszedł jakiś łysy mężczyzna w szacie. Powiedział coś jej na ucho, ale najwyraźniej nie była z tego zadowolona. Gestem reki kazała mu się uciszyć po czym odszedł.

- Co proponujesz kom Sankru?

-Robi się nie ciekawie.- szepnął Bellamy.

-No co ty nie powiesz.- powiedziałam cicho.

-W imieniu klanu Sankru, wyzywam Skikru na blorede. Niech okażą swą siłę wylewając krew na arenie.- powiedział przedstawiciel z Sankru.

Ludzie ponownie zaczęli szemrać.

-Nie zgadzam się. Oddalam wyzwanie.- oświadczyła komandor.

-Wielka komandor, ta decyzja nie należy do ciebie. Niech Skikru wyrazi swoje zdanie.- tym razem to królowa Azgedy odezwała się. Teraz atmosfera była jeszcze bardziej nie przyjemna niż wcześniej.- Jeśli się nie boją i jeśli zasługują na bycie trzynastym klanem to powinni przyjąć wyzwanie.- po wypowiedzeniu się kobieta usiadła. A inne klany znowu szeptały, niektórzy po cichu znowu przyznali jej racje. To było oczywiste że to prowokacja, i najwyraźniej się udała. Jeśli się nie zgodzimy podważy to autorytet komandor i jej zdanie, uznają że była głupia przyjmując nas.

-Jeśli się nie zgodzimy, nie skończy się to dobrze.- stwierdziła Clarke, słychać było w jej głosie napięcie. Komandor już się nie odzywała, spoglądała tylko w naszym kierunku, a zwłaszcza na Clarke. Widać było po niej nie pewność, to oczywiste że zapanuje jeszcze większy zamęt jeśli się nie zgodzimy na pojedynek.

-To pojedynek na śmierć i życie. Nie mamy wojownika.- powiedział Kane. I tu się mylił.

Przepchnęłam się obok Kane i Kanclerz Griffin stając na przodzie. Słyszałam jak Bell pytał się co ja wyczyniam.

-W imieniu Ludzi Nieba przyjmujemy wyzwanie. I to ja będę przedstawicielem w pojedynku.

-Co ty wyprawiasz?!- poczułam jak Bellamy zcisnął mocno moje ramie bym się odwróciła do niego.

-To jedyne wyjście.

Zapadła cisza. Wszyscy wyczekiwali odpowiedzi komandor. Widać było że młoda przywódczyni nie chciała tego pojedynku, ale to by jej tylko zaszkodziło i nam również.

-Blorede odbędzie się za godzinę. Koniec spotkania.- powiedziała po czym skinęła by wszyscy opuścili pomieszczenie i usiadła na tronie.- Niech Skikru zostanie.

Oczywiście zostaliśmy. Poczekaliśmy aż inni opuszczą pomieszczeni, oprócz nas i komandor została jeszcze Indra oraz ten mężczyzna w szacie. A gdy już tylko my zostaliśmy komandor zwróciła się do nas byśmy zbliżyli się do niej.

-Nazywam się Lexa, jeśli niektórzy z was jeszcze nie wiedzą tego.- przy tym spojrzała na mnie i Bellamy'ego, no chyba tylko my tego nie wiedzieliśmy.

-Co to ma być?- zapytała z wyrzutem Clarke. Zachowywała się jakby miała gdzieś to kim jest Lexa. Coś ewidentnie musiało być miedzy nimi.

-To był ogromny błąd. Tylko narażasz się.- powiedział łysy mężczyzna zwracając się do Lexy. Pewnie jest jej jakimś doradcą, czy coś takiego.

-Wystarczy.- komandor uniosła dłoń dając znak by nie kontynuował dalej.- Znam ryzyko. To oczywiste że królowa chce mojego upadku i zrobi to wszelkimi środkami. Podjudziła Sankru, od zawsze mieli pretensje. Ale nic jeszcze nie jest stracone. Królowa nie spodziewała się, że tak łatwo zgodzicie się przyjąć wyzwanie, było to po niej widać. Jednak błędem było otwarcie mówić jakiego wojownika wystawicie.

-Umiem walczyć i zwyciężę.- powiedziałam z powagą i pewnością siebie.

-Licze na to, od ciebie teraz zależy czy będziecie trzynastym klanem.

-Nie możesz tego odwołać?- zapytał z iskierką nadziei Kane.- Przecież jesteś dowódcą.

-Ale jeśli odmówi podważy swój autorytet i okaże słabość. Na to nie możemy pozwolić bo ktoś inny podejmie się zmiany władzy. Za przykładem Azgedy pójdą inni. A wątpię by następny komandor był przychylny pozostawienia Ludzi Nieba przy życiu.- powiedziała Indra.

-Wystarczy, czas się kończy.- Lexa wstała z tronu i zeszła z podestu po czym podeszła do mnie.- Oby przodkowie dopomogli ci w walce.- położyła dłoń na moim ramieniu.- Masz już moje wsparcie.- zabrała dłoń i wróciła na podest.- Indro, zabierz ją, niech się przygotuje.

Spojrzałam na ciemnoskórą, która skinęła głową bym poszła za nią. Spojrzałam tylko jeszcze na Bellamy'ego po czym podążyłam za Indrą. Kobieta zaprowadziła mnie do jakiegoś pomieszczenia z szaro jasnymi ścianami oraz bardzo dużymi oknami gdzie nie ma szyb ale są wyblakłe długie zasłony, którymi porusza lekko wiatr. Na środku znajduje się kamienny jakby ołtarz, ale stoi na nim tylko szeroki kielich.

-Poczekaj tu chwile.- powiedziała Indra po czym wyszła. Podeszłam bliżej tego ołtarza. Kobieta po chwili wróciła z małą miseczką w dłoni.

Indra pomogła mi się przygotować. Objaśniła to i owo. Choć zamiast słów przydałoby się dobre doświadczenie, ale na szczęście trochę go mam. Związałam włosy w kucyk i pomalowałam czarną farbą wokół oczu tak że wygląda to jakbym się rozmazała. Dużo w ubiorze nie zmieniłam, tylko lekkie detale by nadały bardziej niebezpiecznego wyglądu. Wzięłam do rąk miecz, który leżał na ołtarzu i uniosłam go na wysokości oczu. Szybkim ruchem zamachnęłam się do tyłu tnąc ostrzem powietrze. Zrobiłam jeszcze kilka ruchów jako rozgrzeweczkę oraz by dobrze wyczuć w dłoni ciężar miecza.

-Oby poszło mi tak dobrze jak nauczyła mnie Rebecka.- przyglądałam się mieczu trzymając go w dłoni.

-Oby tak było.- usłyszałam głos Kane. Spojrzałam w kierunku drzwi przez które wszedł mężczyzna razem z Griffinami oraz Bellamy'm.- Zostało niewiele czasu.

Odłożyłam miecz na ołtarz.

-Nic co powiecie nie zmieni mojego zdania.

-Nie mamy zamiaru tego robić. Podjełaś słuszne ryzyko, dziękuje. Mam nadzieje że wygrasz i innej opcji nie przyjmuje do świadomości.- powiedziała Clarke.

-Wygram, pokażemy na co nas stać. A Azgedczyków zmiażdżymy podeszwą buta niczym wstrętnego robaka.

-Niech ta pewność siebie także towarzyszyć ci będzie na arenie.- powiedziała Abby.

-Gadacie jakby to było pożegnanie.

-Miejmy nadzieje że nim nie będzie.- stwierdził Kane. Czy tylko ja jestem pewna wygranej?- Ale więcej sama nie podejmuj takich decyzji. Zaraz się zaczyna, porozmawiajcie sobie chwile.

Marcus oraz Clarke ze swoją mamą zostawili nas samych. Bellamy wygląda na przybitego, choć stara się tego nie okazywać, ale wszystko widać w jego oczach. Zbliżyłam się do niego i wzięłam go za dłoń patrząc mu w oczy.

-Wierzysz że wygram?

-Wierze.- przytaknął powoli głową.- Ale...

-Bez żadnego ale, jest tylko jedna opcja. Hej,- wzięłam jego twarz w dłonie gdy spuścił wzrok.- Kocham cie. I nie jedno przeszłam. Przeżyłam dźgnięcie mieczem i upadek z urwiska. To też przeżyje...

Bellamy nagle pocałował mnie i objął mocno. Odwzajemniłam pocałunek, a on jeszcze bardziej go pogłębił. Był taki zdesperowany.

-Musze już iść.- powiedziałam gdy się od niego odsunęłam.

-Nie chce byś tak ryzykowała.

Puścił mnie, a ja podeszłam do ołtarza i wzięłam miecz. Gdy odwróciłam się widziałam jak Bellamy patrzy na mnie. Minęłam go posyłając mu lekki uśmiech by dodać otuchy po czym wyszłam z pomieszczenia. Na korytarzu był strażnik, który powiedział bym poszła za nim.

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro