58. Wróg naszym przyjacielem?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeep w końcu zatrzymał się niedaleko wejścia do Mount Weather. Wysiadłam z pojazdu, to samo zrobił Bellamy, Raven oraz Octavia i Gina. Rozejrzałam się po okolicy, wszędzie do okoła rosły lasy, słońce górowało na niebie. W końcu mój wzrok padł na wejście. 

-Jeśli nie chcesz to nie musisz tam wchodzić.- usłyszałam głos Bellamy'ego, który ustał obok mnie. Oderwałam swoje spojrzenie od wejścia i spojrzałam na ciemnowłosego, który patrzył na mnie z troską i smutkiem w oczach.

-Poradze sobie.

-Opowiadałam wam jak uratowałam tyłek Sinclair'a na Arce?- zapytała głośno Raven wyciągając z pojazdu sprzęt i zwracając tym na siebie uwagę.

-Proszę, nie.- jęknęła Octavia wywracając oczami. Zachichotałam rozbawiona jej reakcją. Raven jednak nie zraziła się i gdy wchodziliśmy ona zaczęła opowiadać dalej.

W momencie gdy weszliśmy do podziemnego budynku przestałam zwracać uwagę na to co Raven mówi i na to jak Octavia nie miała ochoty słuchać tego. Przyglądałam się znajomym korytarzom, które wydają się teraz takie puste, bez żadnego przyjemnego wyrazu. To miejsce stało się grobem, a jednak wróciliśmy tu. Po chwili moją uwagę przyciągnęły hałasy. Gdy stanęliśmy w progu wejścia do jadalni zobaczyliśmy, że jest ona wypełniona ocalałymi z Stacji rolniczej. Ci ludzie śmiali się, jedli i bawili jakby nie byli świadomi tego jak straszne rzeczy działy się w tym miejscu. To mnie zdenerwowało. Jak mogli to zrobić?!

-Witajcie.- Pike podszedł do nas uśmiechając się przyjaźnie.- Chodzicie. Dołączcie do nas.- zaproponował.

-Widać, że ktoś tu czuje się jak w domu.- stwierdziła sarkastycznie Raven.

-Musi być ich tu ze trzydziestu.- powiedziała Octavia rozglądając się po bawiących się w najlepsze ludziach.

-Trzydziestu sześciu, ale im więcej tym weselej.- dodał od siebie Pike.

-Ziemianie pomyślą, że się tu przeprowadziliśmy. Nic dobrego to nam nie przyniesie. Wychodzę stąd.- stwierdziła Octavia po czym odeszła od nas.

Wspomnienia wróciły nagle. Znowu przed oczami miałam to jak walczyliśmy w tym pomieszczeniu o przetrwanie, wszędzie była krew i trupy. I ten widok gdy Clarke i Bellamy pociągnęli za wajchę, ciała ludzi z Mount Weather leżące na ziemi, dzieci w objęciach swoich rodziców, to jak umierali od promieniowania. Jednak najgorsze było patrzenie na Jasper'a, który trzyma w objęciach Maye, a nieopodal leżał Daniel. Znowu poczułam jakby to wszystko zdarzyło się dopiero wczoraj.

-Masz w ogóle pojecie co tu się wydarzyło?- zapytałam Pike zbliżając się do niego o krok. Ciemnoskóry spojrzał na mnie. Miałam ochotę przywalić mu, ledwo się powstrzymuje. Znowu ta wściekłość zaczęła buzować w moich żyłach. Wepchał się tu z swoimi jakby to miejsce im się należało i jakby nic ich nie obchodziło.

-Słyszałem co tu się stało.- powiedział spokojnym tonem, ale nie uśmiechał się już. Atmosfera zrobiła się napięta.

-A mimo to sprowadziłeś ich tu. Nie powinieneś tego robić.- patrzyłam na niego chłodnym spojrzeniem, mężczyzna jednak stał jakby niewzruszony.- To miejsce jest grobowcem, nigdy nie będzie waszym domem.

-Monel.- odezwał się Bellamy prawdopodobnie martwiąc się, że może dojść do czegoś nie przyjemnego.

-Jest w porządku.- powiedziałam już spokojniejszym głosem. Obdarzyłam jeszcze Pike pogardliwym spojrzeniem po czym minęłam go trącając ramieniem. Nie miałam ochoty patrzeć na tego człowieka ani tym bardziej na innych, którzy tak dobrze się tu bawią. W końcu po coś innego tu przyjechaliśmy.

~~~~

Siedziałam właśnie przy stole pracując nad naprawą elektryczności w budynku i innych pierdół, z którymi Sinclair miał problem. Cały czas milczałam próbując skupić się na tym co robię, ale czułam na sobie spojrzenie Raven, która również była w tym pomieszczeniu razem z Giną.

-Przestaniesz w końcu?- przerwałam cisze, która panowała w pomieszczeniu. Słyszałam jak ktoś wstaje z swojego miejsca i podchodzi do mnie. Raven usiadła obok na krześle.

-Przez chwile myślałam, że mu przywalisz.- odezwała się dziewczyna. Zerknęłam na nią kątem oka wciąż pracując przy urządzeniu.- I nie zdziwiła bym się gdybyś to zrobiła. Zachował się paskudnie przyprowadzając ich tu, zasłużył.

-To prawda, zasłużył na oberwanie w twarz. Dużo zrobiłaś aby utrzymać sojusz z ziemianami, a on tak po prostu sobie go naraża.- odezwała się Gina przyznając rację Raven. Lubie ją, jest bardzo miła i sympatyczna, często pomaga innym i nie chce niczego w zamian. Rzadko spotyka się tak dobrą osobę, a zwłaszcza w takim świecie.

-Racja, wygrałaś pojedynek na śmierć i życie. To było coś, szkoda że nie widziałam jak dajesz mu łomot.

-Pewnie był w szoku, że jesteś aż tak dobra. Jego mina mówiła "O nie, pokonała mnie, teraz się popłacze".- dziewczyny zaśmiały się. Przerwałam prace i obróciłam się by na nie spojrzeć. Gina robiła śmieszną minę przez co parsknęłam rozbawiona.

-Wszyscy byli w szoku. Dzięki dziewczyny.- uśmiechnęłam się do nich co one oczywiście odwzajemniły.

-Nikt nie ma z tobą szans.- powiedziała pewnie Raven.

Poprawiły mi tym humor. Dobrze jest mieć takie osoby, które zawsze poprawią ci humor. Warto doceniać takie chwile. Pośmiać się w tak fajnym towarzystwie i choć na trochę zapomnieć o problemach i przeszłości.

-Wybaczcie że wam przerywam dziewczyny.- do pomieszczenia wszedł nagle Sinclair.- Mamy kolejny problem.

Poszłyśmy z nim do jadalni gdzie na krześle siedziała jakaś ziemianka, a przed nią stali już Bellamy oraz Pike.

-Jest z Azgedy?- zapytałam zauważając charakterystyczny dla azgedyczyków ubiór dziewczyny. Bellamy przytaknął głową.- Co ona tu robi?

-To Echo. Była zamknięta w sąsiedniej klatce w sali żniw.- powiedział ciemnowłosy.

-To nie tłumaczy czemu tu jest.- sam widok jakiegokolwiek azgedczyka powoduje moje zdenerwowanie. Po tym co ten klan zrobił nie potrafię spojrzeć na nich choć odrobinę przychylnym wzrokiem.

-Twierdzi że spotkanie w Polis to pułapka. Że skrytobójca już tam jest i zabije naszych ludzi.- odezwał się Pike.

-Dlaczego to nam mówisz? Jaki masz w tym cel?- zbliżyłam się do ziemianki mówiąc w jej języku.- Azgedczycy nie są przyjaźni i na pewno nie robią niczego bez wzięcia czegoś w zamian.

-Opuściliśmy Ludzi Nieba w walce o Mount Weather. To był błąd, chce pomóc, wynagrodzić to.

-Serio, to ma być gałązka oliwna? Nie wierze ci.

-Co ona mówi?- zapytał Bellamy.

-Twierdzi, że chcą zrewanżować się za to że nie pomogli nam w Mount Weather.

-Twoi ludzie nie będą za tobą tęsknić?- zapytał ziemiankę Pike.

-Możliwe. Dlatego musimy się pospieszyć, nie wiadomo ile zostało czasu.

-Uratowała mi życie w Mount Weather. Możemy jej zaufać.- powiedział Bellamy. Byłam w szoku. Spojrzałam na ciemnowłosego.

-Odbiło ci. Jest z Ludzi Lodu, jak możesz twierdzić że można jej zaufać. Uratowała ci życie bo pewnie miała w tym korzyść. Wiedziała że możesz jej pomóc uciec i to wykorzystała. Teraz pewnie też tak jest. Może nawet nie ma żadnego skrytobójcy, a to jest pułapka. Cokolwiek to jest, nie możemy jej zaufać.

-Wiem że nie przepadasz za nimi, ale ufam jej. Nie możemy zaryzykować że nasi zginą. Jest tam Clarke, Kane i kanclerz. Nie możemy ich zostawić licząc na fart, że to co mówi Echo to blef.

-Wiesz co? Róbcie sobie co chcecie. Zaufajcie wrogowi. Skoro moje zdanie się nie liczy to nie jestem tu potrzebna.

-Wiec postanowione. Jeśli mamy zdążyć przed atakiem musimy ruszać.- stwierdził Pike jakby to co powiedziałam wcześniej nie miało żadnego znaczenia. Aż dziwne że on uwierzył w słowa tej ziemianki. Przecież tak bardzo nie zrosi ziemian. 

-Atak? Mamy jakieś potwierdzenie?- zapytał Sinclair. Przynajmniej on wyraża jakąś niepewność czy to wszystko jest prawdziwe. Oparłam się tyłem o stół przyglądając się im wszystkim z niedużej odległości aby wszystko słyszeć.

-Nie odpowiadają przez radio. Równie dobrze mogą już nie żyć, a jeżeli tak jest, musimy być gotowi.- stwierdził Pike.

-Nawet nie myśl o pociskach.- powiedział z ostrzeżeniem w głosie Sinclair. Jeszcze tego brakowało. 

-Tu chodzi o przetrwanie.- obaj mężczyźni zaczęli spór.- Nie mamy wystarczającej liczby ludzi, ale pociski w tej górze to wyrównują.

-Nawet gdybyś ją miał, nie mamy do nich kodów.

-Ale macie kogoś kto się na tym zna.- wtrąciła się Raven.

-Myślisz że dałabyś rade?- zapytał ją Pike.

-Z czyjąś pomocą na pewno sobie poradzę.- stwierdziła na moment spoglądając w moją stronę. Już wiedziałam że będę musiała pomóc, nawet jeśli to wszystko mi się nie podoba.

....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro