Dziwoląg

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Zalecam włączenie muzyki)

– Widziałaś ją? W co ona jest ubrana?

– Ej, niezła laska, co nie? Myślisz, że będzie zgrywała niedostępną?

– Czy ona ma tatuaż? Czy to jest...?

– ... smok? Poważnie? Co ona, z Chin przyleciała?

– Jak myślisz, jakim jest potworem?

– Ależ oczywiście, że będziemy musieli się jej pozbyć, co to za pytanie...

Właśnie takie komentarze towarzyszyły mojemu pierwszemu przejściu przez korytarz łączący dziewczęce dormitoria z salą, w której dzisiejszego poranka odbywały się pierwsze lekcje. Szłam pewnym krokiem, wyprostowana i z wysoko podniesioną głową, choć wewnątrz trzęsłam się z niepewności. Co ja tu robię? Nie powinno mnie tu być, to nie mój świat. Nigdy nie chciałam uczęszczać do Akademii Ciemnogrodzkiej. Dobrze mi było w moim górskim miasteczku, w którym wciąż żyły stare tradycje, w którym byłam bezpieczna. Poza tym lubiłam edukację domową i nie myślałam, że kiedyś przyjdzie mi ją porzucić.

Z drugiej strony, nie spodziewałam się także, że będę szukała mordercy mojego ojca. Któż by się tego spodziewał? Dla większości dzieci figura ojca wiąże się z siłą, z czynieniem niemożliwego możliwym, ze śmiechem z rzeczy, których inni nie rozumieją. Ale mój tata naprawdę był wspaniały. Był jednym z najpotężniejszych przedstawicieli naszej rasy, o której mało kto wiedział, ponieważ nasze istnienie było pilnie strzeżoną tajemnicą. Prawopodobnie żadna z otaczających mnie osób nawet nie wiedziałaby, jak nazwać mój rodzaj. Bardzo chciałam zachować taki stan rzeczy.

Jednak od śmierci ojca już nic nie było takie, jak kiedyś. Dlatego teraz musiałam odnaleźć i ukarać zbrodniarza odpowiedzialnego za drastyczne zakończenie mojego dzieciństwa. To nie przywróci nikomu życia, ale pozwoli mojej matce odejść w spokoju i w poczuciu, że zabójstwo jej ukochanego zostało pomszczone.

Tak, moja matka umierała. Codziennie nikła w oczach, ogień w jej ciele przygasał, zabierając mi ją kawałek po kawałku. Nasz gatunek tak reagował na śmierć małżonka. Wdowa lub wdowiec powoli odchodzili, by dołączyć do nieżyjącego partnera.

Zamrugałam szybko. Nie mogłam poddać się rozpaczy. Nie mogłam uronić ani jednej łzy w otoczeniu potworów, które tylko czekały na moje najmniejsze potknięcie. Tutaj to oznaczało pewną śmierć.

Jedno jest pewne – z łóżka bym nie wyrzucił.

Zerknęłam w stronę, z której pochodził głos rozlegający się w moim umyśle. Wysoki, smukły chłopak o wężowych oczach i obleśnie wyciągniętym jaszczurzym języku patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał mnie pożreć. Rozchylił usta, a jego rozdwojony jęzor mlasnął o podniebienie. Obrzydliwość!

Matka uprzedzała, że telepatia może nastręczać mi pewnych problemów z asymilacją w szkole. Nie spodziewałam się jednak, że będę odbierać podobne komunikaty.

Na szczęście sala, której numer widniał w moim planie zajęć, była już blisko.

Z neutralnym wyrazem twarzy przekroczyłam próg. Przystanęłam zaraz za drzwiami, by obrzucić spojrzeniem pomieszczenie. Wysokie okna wpuszczały sporo naturalnego światła. Obrastający zewnętrzny mur bluszcz gdzieniegdzie wdzierał się do środka. Rozjerzałam się dookoła. Ławki były dwuosobowe. Na każdej z nich stały ustawione zapalone świece – co było dość niecodzienne za dnia – a obok nich leżały czyste kartki i pióra do pisania.

I po co taszczyłam w torbie przybory do pisania?

Zauważyłam wolne biurko pod oknem. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się siedzieć samej. Zdecydowanym krokiem podeszłam do upatrzonego miejsca.

– Hej!

Ktoś położył mi rękę na ramieniu i silnym ruchem pociągnął ku sobie. Popatrzyłam na napastnika. Koleś o wężowych oczach. Dlaczego mnie to nie zdziwiło aż tak, jak pewnie powinno?

– To moje miejsce, mała.

Mała? Dobre sobie. Miałam ponad metr siedemdziesiąt i dopiero szesnaście lat, więc prawdpodobnie jeszcze urosnę. Uniosłam brew w niemym pytaniu. Jaszczurzy pomiot demonów nie zrozumiał, więc musiałam wyartykułować pytanie:

– Jakiś problem?

Dopiero teraz zauważyłam, że w sali było cicho jak makiem zasiał. Nie chciałam spuszczać wzroku z nachalnego chłoptasia, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie popatrzeć po uczniach, którzy znajdowali się w pomieszczeniu. Ich oczy niebezpiecznie błyszczały. Otaczały mnie pary ślepi jarzące się czerwonym, złotym, zielonym, niebieskim blaskiem. Poczułam dreszcz sunący wzdłuż kręgosłupa.

Punkt piąty statutu szkoły: przeżyj.

To nie była tylko metafora.

– To moje miejsce – wysyczał chłopak, który wciąż trzymał rękę na moim ramieniu.

Trzepnęłam go po palcach. Zarechotał w odpowiedzi.

– Chcesz się zabawić? – spytałam, patrząc na niego badawczo.

Poczułam wzbierającą w nim chuć. Fuj!

– Chętnie, sssskarbie – odparł.

– Berek! – szepnęłam.

W ułamku sekundy chwyciłam go za ramię. Pociągnęłam mocno, przechylając się. Przetoczył się po moich plecach i przeleciał przez okno. Nie fatygowałam się, by sprawdzić, jak sobie poradził.

Ktoś w sali się zaśmiał. To był niski, mroczny śmiech.

– Już ją lubię – mruknął chłopak siedzący w kącie.

– Panno Liwio! – rozległ się donośny głos. – Zanim wyrzuci pani kogoś przez okno na wyższych piętrach szkoły, warto byłoby najpierw upewnić się, że to istota potrafiąca latać.

W wejściu do sali stanęła wysoka, elegancko ubrana kobieta. Miała ciemne oczy pozbawione białek i jasne włosy spięte w niski, luźny kok. Zmarszczki wokół ust mogły świadczyć o tym, że często się uśmiechała. Albo lubiła stroić groźne grymasy, zanim postanowiła dobić ofiarę. Nie wiem, z jakiego powodu, ale miałam wrażenie, że drugie wyjaśnienie jest bardziej prawdopodobne.

– Miał cechy jaszczura – wyjaśniłam. – Założyłam, że potrafi się wspinać. To tylko trzecie piętro, a mury obrasta bluszcz. Miał możliwość się uratować.

Nauczycielka pokiwała głową, jakby zadowoliła ją moja argumentacja.

– Proszę pamiętać, że w czasie zajęć lekcyjnych nie można walczyć. W czasie przerwy panuje pełna dowolność w doborze ulubionych aktywności.

Kiwnęłam głową i szybko zajęłam wcześniej wybrane miejsce. Bardzo się zdziwiłam, gdy krzesło obok mnie zajęła inna dziewczyna. Popatrzyłam na nią. Wyglądała jak mokry sen każdego nastoletniego chłopca. Miała blond włosy, które na pewno sięgały jej za biodra, do tego wielkie, zielone oczy, pełne usta i dołeczki w policzkach – widziałam je, ponieważ nieznajoma uśmiechała się szeroko. Była ubrana w szkolny mundurek, ale widocznie jej obfity biust nie mieścił się w koszuli, ponieważ nie zapięła kilku guzików od góry, nie pozostawiając oglądającym zbyt wiele do imaginacji. Granatowa marynarka w kratkę była rozpięta i wyglądała zaskakująco... zmysłowo.

– Dalia – odezwała się. Miała piękny, głęboki głos. – Twoja nowa najlepsza przyjaciółka.

Zaskoczona jej familiarnym podejściem rzuciłam tylko:

– Liwia.

– Lekcja pierwsza – odezwała się nauczycielka. – Zaczniemy od równań...

***

Dziś krótko, ponieważ rozdział jest tylko wstępem do nowej historii, która jakiś czas temu pojawiła się w mojej głowie. Czego możecie się spodziewać?

* klimatu dark academia,

* bohaterki lubiącej stroje w stylu lolity,

* całego bestiariusza rozmaitych potworów (m.in. wił, smoków, wampirów, sukkubów i inkubów, rakszas, żar-ptaka, a nawet... bałwana!),

* zagadki zabójstwa ojca Liwii,

* walki na śmierć i życie pomiędzy uczniami.

A to tylko początek! Udało mi się Was zaciekawić?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro