Echo magii

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie miałam pojęcia, o czym mówili, ale nawet z takiej odległości czułam dziwną, niepokojącą aurę przedmiotu. Zastanowiłam się, dlaczego wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi, ale zagadka się wyjaśniła, kiedy w chwili, w której Oh przekazywał przedmiot dyrektorce, tatuaże na jego rękach zamigotały. Widocznie miały moc magazynowania lub ukrywania prawdziwej natury rzeczy, przynajmniej przez jakiś czas. Wciąż nie rozszyfrowałam ich znaczenia, jednak dzisiejszy wieczór pozwolił mi odkryć prawdziwą naturę nauczyciela. Profesor Oh był gumiho, który rzucił się na pomoc w czasie ataku wendigo.

Wszystko się zgadzało. Polsko-koreańskie korzenie, zapach mokrej sierści, intuicyjna świadomość, że istota o wielu ogonach nie jest kitsune, lecz właśnie gumiho. Zawsze szczyciłam się bystrością umysłu, dlaczego więc od mego przyjazdu do Akademii Ciemnogrodzkiej odkrywałam wszystko z takim opóźnieniem?

Powróciło do mnie echo niedawnej rozmowy ze Żmijewską. Już wiedziałam, że kobieta jest niebezpiecznym żmijem, jednak wciąż do mnie nie docierało, dlaczego także ona ruszyła wtedy do ataku na potwora z jeziora, kiedy myślałam, że już wszystko stracone. Jaki miała motyw, by mnie ratować? Czy pozycja nauczycielki wystarczyła, by była gotowa zaryzykować dla uczennicy własne bezpieczeństwo?

Jak wiele wciąż mi umykało?

Dyskretnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Gdyby przejście poprowadziło nas do gabinetu pani Walewskiej, od razu zorientowałabym się, gdzie jesteśmy. Jednak znajdowaliśmy się w pomieszczeniu z ciemną, marmurową podłogą, ścianami obwieszonymi grubymi arrasami, z niewieloma ciężkimi, dużymi meblami, które musiały być bardzo stare, jednak wciąż wyglądały imponująco i, co tu dużo mówić, były po prostu piękne. Szczególnie podobały mi się żłobienia w kształcie rozmaitych kwiatów, imponujące frezowania oraz niezwykły połysk drewna. Każdy mebel był dziełem sztuki. W powietrzu unosił się zapach ziół i perfum dyrektorki. Być może znajdowaliśmy się w jej prywatnych kwaterach?

Uderzenie czegoś ciężkiego o kamienną podłogę pozwoliło mi wrócić myślami do chwili obecnej. Znowu wychyliłam się zza mebla, by zobaczyć, co się dzieje. Kątem oka zauważyłam, że Dalia robi to samo. Na jej twarzy nie było zaskoczenia, lecz niczym nieposkromiona ciekawość. Pozostawałam pod wrażeniem tej nieznanej mi dotąd strony mojej przyjaciółki.

Po wyciągniętej ręce dyrektorki zorientowałam się, że to ona upuściła rzecz podaną jej przez Arsena. Zamarłam, gdy moje spojrzenie padło na przedmiot, który leżał teraz na podłodze.

Patrzyłam na coś, co musiało być pradawnym artefaktem. Jego fizyczną postać stanowił kamienny amulet zawieszony na czarnym rzemieniu, jednak mój wewnętrzny zmysł wyczuwał w nim ogromny magazyn magii, w tej chwili już prawie pusty. Lśniąca poświata otaczająca amulet migotała niepewnie, jak gdyby przedmiot chciał oszczędzać to, co jeszcze w nim pozostało.

Nie wiem, kiedy łzy zaczęły płynąć z mych oczu, kiedy w milczeniu i bezruchu patrzyłam na zbezczeszczone resztki pięknej i niegdyś potężnej magii mego ojca. Zakręciło mi się w głowie, wizję mąciły czarne plamki. Ucisk w piersiach, zalegający tam od chwili, w której odkryłam ciało taty, wzmógł się, dusił mnie, odbierał chęć do życia, ruszenia się, podjęcia jakiejkolwiek akcji.

Wiedziałam, że jeśli zaraz się stąd nie wydostaniemy, na pewno zostaniemy zauważone. Dalia chyba też się zorientowała, ponieważ zaryzykowała przemknięcie się do mnie. Objęła mnie krótko, odgarnęła włosy, które opadły mi na oczy i wskazała głową na wyjście. Wzięła mnie za rękę i teraz razem, powoli i na kolanach, wycofywałyśmy się z pomieszczenia. Miałyśmy szczęście, że grono pedagogiczne było teraz bardziej zaaferowane leżącym na ziemi artefaktem niż cichym szelestem, który można było wziąć za hałasowanie myszy.

Nie pamiętałam drogi do sypialni.

***

Kiedy rano otworzyłam oczy, zrozumiałam, że czas na poważne badania. A gdzie najlepiej szukać odpowiedzi, jeśli nie w bibliotece? Pół dnia myślałam właśnie o tym, by zgubić się pomiędzy regałami pełnymi książek zawierających cały ogrom wiedzy. Byłam rozkojarzona na lekcjach, robiłam niedbałe notatki – całkiem jak nie ja, a wiadomość o odwołaniu dzisiejszych zajęć z dawnej magii sprawiła, że wbrew sobie zaczęłam myśleć o profesorze nauczającym tego przedmiotu. Czy coś mu się stało? Czy osłabł po poszukiwaniach, które zaowocowały znalezieniem artefaktu z echem mocy smoczego maga? Czy jego i mojego ojca łączyła przyjaźń, czy raczej rywalizacja, skoro obaj walczyli o względy mej matki?

Gdybym tylko mogła się z nią spotkać... Zwiesiłam głowę. Wiedziałam, że w czasie roku szkolnego kontakt z rodzicami – jeśli nie wydarzyło się coś naprawdę poważnego – był bezwzględnie zakazany. Według dyrekcji miało nas to nauczyć życia, według mnie było to nieludzkie.

Z ogromną ulgą przyjęłam zakończenie dzisiejszych lekcji. Chyba jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak na dźwięk dzwonu oznajmiającego, że od tej chwili uczniowie mają czas wolny. Szybko pożegnałam się z Dalią, która zagadała Wiktora, by inkub nie zadawał zbyt wielu wścibskich pytań o to, dokąd się wybieram, po czym udałam się do tajemniczej biblioteki.

Choć może przesadzam, gdy nadal nazywam ją tajemniczą, ponieważ przekonałam się już, że uczniów mających do niej dostęp jest więcej, niż mi się początkowo wydawało. Czasami mijaliśmy się na szkolnych korytarzach, a świadomość, że widzieliśmy się w bibliotece dla szczególnie uzdolnionych poszukiwaczy wiedzy, sprawiała, że łączyła nas nić porozumienia.

Skierowałam się pomiędzy regały.

Lumi, odezwałam się do mojego smoka, mojej duszy, kiedy wodziłam opuszkami palców po grzbietach opasłych ksiąg, jak sądzisz, czego powinniśmy szukać? Masz jakieś pomysły?

Hm, zastanowił się mój nieodłączny towarzysz, chyba zacząłbym od próby znalezienia informacji na temat tego artefaktu, w którym uwięziono magię Waleriana.

Przyznałam mu rację.

Skierowałam się w stronę odpowiedniego regału. Wodziłam wzrokiem po licznych tytułach, część ksiąg brałam do rąk i kartkowałam je, by pobieżnie sprawdzić, czy jest szansa, że zawierają interesujące mnie wiadomości. Kilka razy kichnęłam, ponieważ drażnił mnie kurz z owych woluminów. Dziwne, że w ogólnie zadbanej bibliotece znajdowała się cała półka książek, od których kręciło się w nosie. Mimo to wybrałam najbardziej obiecujące pozycje i, okropnie obładowana, poszłam do mojej ulubionej niszy.

Niestety, ale Banki energii magicznej Alberta Fałęckiego, Zbiorniki magicznych mocy Brunhildy Hoeft, Prastare artefakty magiczne hrabiny Delfiny Zabłockiej czy nawet Podręczne pojemniki przenośnych zaklęć Hieronima Leyka nie dały mi żadnej użytecznej podpowiedzi. Rozczarowaniem okazała się również lektura Niesamowitych magazynów czarodziejskich Suzanny Kłosek, Ukrytych a dawnych relikwii praktyk magicznych Fiodora Kubishyna oraz Artefekty. Historia nieznana nieznanego autorstwa.

Po długich godzinach czytania bolały mnie oczy, skóra swędziała od kontaktu z zakurzonymi księgami, a ciało domagało się strawy i ruchu. Właśnie wstałam, by odnieść wybrane pozycje na wózek przeznaczony na przeczytane lektury, kiedy jakiś wewnętrzny imperatyw nakazał mi podnieść wzrok. Przez dłuższą chwilę wodziłam nim po jednej z najwyższych półek. Byłam pewna, że znajdowało się tam coś ważnego, coś, co mogłoby mi pomóc... Zmrużyłam oczy, jakby to miało mi pomóc wypatrzyć odpowiedni wolumin.

— Czego wypatrujemy?

Podskoczyłam, słysząc czyjś głos tuż obok. Tuż za nim uleciała złota wstęga magii.

Ramię w ramię ze mną stał Midas, który także uważnie wpatrywał się w oglądaną przeze mnie półkę. Miał na sobie mundurek Akademii Ciemnogrodzkiej, jego włosy w odcieniu starego złota zawadiacko opadały na brwi, a na twarzy chłopaka malował się wyraz skupienia i najwyższej powagi. Zarumieniłam się, gdy poczułam, że nasze dłonie się stykają.

Co powinnam powiedzieć? Nie widzieliśmy się od czasu pocałunku nad jeziorem. Czy zwykłe „cześć" wystarczy? Co robi się w takich krępujących sytuacjach? Nie wiedziałam.

Dalia pewnie by wiedziała.

Midas wybawił mnie od kłopotu, bo kiedy popatrzył na mnie złotymi tęczówkami i uśmiechnął się, całe zakłopotanie wyparowało.

— Przeczytałem całkiem niezłą ilość ksiąg znajdujących się w tej bibliotece — dodał cicho, a z jego ust uleciała kolejna smuga magii. — Powiesz mi, czego szukasz? Może będę w stanie ci pomóc?

Już miałam odpowiedzieć, kiedy do rozmowy dołączył kolejny głos, a razem z nim owionęła nas półprzeźroczysta, szarawa wstążka magii:

— Zwykle doceniam uczniów, którzy w tym wspaniałym przybytku do późnych godzin nocnych poszukują wiedzy, jednak moim obowiązkiem jest zauważyć, że o tej porze powinniście być w łóżkach.

Obróciliśmy się. Za nami, oddalony o kilka metrów, stał bibliotekarz. Markus Klemens był tak nijaką postacią, że często wtapiał się w otoczenie. Jednak dziś na jego twarzy nie było zwyczajowego uśmiechu, którym witał uczniów uczących się w tajemniczej bibliotece. Nie, tym razem widać było jego zmęczenie i irytację.

Która mogła być godzina? Czy mężczyzna chciał udać się na spoczynek, a my mu przeszkadzaliśmy? Chyba byliśmy jedynymi osobami tutaj. Z pewnym rozczarowaniem rzuciłam ostatnie, tęskne spojrzenie na obserwowaną chwilę temu półkę i grzecznie pożegnałam się z Klemensem. Midas poszedł w moje ślady, ale coś w jego zachowaniu kazało mi podejrzewać, że nie lubi bibliotekarza.

Trudno było mu się dziwić.

Dziś udało się wrzucić nieco dłuższy rozdział :) Mam nadzieję, że udało mi się odpowiedzieć na niektóre spośród Waszych komentarzy! Ostatni brak aktywności był spowodowany kilkudniową wizytą u Lili_LightAngel (polecam Wam jej twórczość!), ale teraz postaram się ponadrabiać <3

Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro