Goście, goście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Schronienie Śnieżanny okazało się niewielką, drewnianą chatką, której łączący się ze wzgórzem dach porastała soczyście zielona trawa. Prowadziła do niej wąska dróżka, którą z pewnością przeoczyłabym, gdybym próbowała odnaleźć ją samodzielnie. Po wejściu przez niskie drzwi z grubych desek zobaczyłam przestrzeń, w której znajdowało się tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy: kominek, w którym płonął ogień ogrzewający pomieszczenie, maleńka kuchenka, wąskie łóżko, okrągły stolik i dwa stołki. Kamiennych ścian nie zdobiły żadne makramy, obrazy ani nic innego, ale mimo to w chatce było przytulnie. Może za spraw zapachu suszonych ziół, które wisiały u powały.

— Zaraz zrobię wam herbaty z miodem wrzosowym, od razu poczujecie się lepiej — powiedziała Śnieżanna i zaczęła się krzątać. — Mam nadzieję, że mam trzy kubki...

Okazało się, że kubki są tylko dwa. Nasza gospodyni zaradziła temu niedostatkowi i stworzyła brakujące naczynie. Z niemym zachwytem patrzyłam, jak w jej jasnych dłoniach formuje się kształt z lodu. Moja skóra prędko odczułaby wpływ zimnego przedmiotu, lecz blondynka nic sobie z tego nie robiła.

— Będę musiała szybko pić — zaśmiała się Śnieżanna, a jej śmiech brzmiał niczym dzwoneczki.

— Ty też jesteś bałwanką? — spytałam zaciekawiona, ponieważ nie miałam pojęcia, czy w obrębie rodzeństwa możliwe było dziedziczenie różnych mocy.

Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie.

— Też...?

Kiwnęłam głową. Usiadłam na niskim stołku i popijając herbatę, która rozkosznie ogrzewała moje ciało, opowiedziałam jej przebieg jesiennego festynu i poranek po nim, kiedy to do naszego dormitorium przyszła Marzanna. Dalia wówczas grzała się przy ogniu i od czasu do czasu wtrącała swoje komentarze.

— A czym się tutaj zajmujesz? — spytałam w końcu. — Mieszkasz tu całkiem sama?

— Nie jestem sama — odparła Śnieżanna, niedbale przerzucając na plecy swój niezwykle długi warkocz spleciony z niemal białych włosów. — Mam młodego renifera, Guðmundura. Chociaż teraz pewnie chodzi gdzieś daleko, powsinoga jedna. Ale zawsze wraca. I czasem odwiedza mnie doktor Ziółko, kiedy w Akademii zabraknie określonych roślin leczniczych. Właściwie spodziewam jej się lada dzień, na pewno skończył się jej zapas porostu na ból gardła...

Jakby w odpowiedzi na te słowa rozległo się ostrożne pukanie do drzwi. Wszystkie trzy popatrzyłyśmy na siebie zaskoczone i wystraszone. Nam nie wolno było tu być, Śnieżannie nie wolno było nas gościć ani nam pomagać. Dziewczyna na migi poleciła nam wpełznąć pod łóżko. Dalia zrobiła to pierwsza, choć jej biust nastręczał przy tym pewnych trudności, a ja wgramoliłam się w ostatniej chwili, zanim Śnieżanna zarzuciła koc w taki sposób, by choć z jednej strony jego obrąbek dotykał podłogi i jednocześnie mnie zasłaniał.

Potem poszła otworzyć drzwi.

Spod szpary pod łóżkiem widziałyśmy z Dalią, jak dziewczyna napina ciało, gotując się do obrony, kiedy okazało się, że przed chatką nie stoi Ziółko, lecz ktoś, kogo nie znała.

— Kim jesteś? — spytała ostrym tonem.

Przez deszcz nie dosłyszałyśmy odpowiedzi przybysza, ale widocznie zadowoliła ona Śnieżannę, ponieważ niechętnie odsunęła się, robiąc mu miejsce w chatce. Zobaczyłam nogi w typowo męskich butach i spodniach wpuszczonych w cholewy. Kiedy dziewczyna zamknęła drzwi za swym nieoczekiwanym gościem, dotarł do mnie delikatny zapach lasu.

— Dlaczego sama nie przybyła? Nigdy nie wysyłała nikogo innego.

— Jestem jej stażystą — wyjaśnił mężczyzna. Czyli to musiał być Vesper. — Organizowanie ziół potrzebnych do wykonania medykamentów jest równie ważne, co samo leczenie. Ale proszę, tu jest upoważnienie. Arnika wiedziała, że nie uwierzysz mi na słowo. A powiedz... jest szansa na herbatę? Na tej wyspie jest zimno jak w grobowcu. Nie mam pojęcia, jakie badania prowadzisz, ale podziwiam, że jeszcze nie zamarzłaś.

— Nie grozi mi to — rzuciła niedbale Śnieżanna, odkładając papier. Słyszałam jego kojący szelest. — A co do herbaty... — urwała.

Czułam, że serce mi przyspiesza. Kubki! Na stole były nasze kubki! Wymieniłyśmy z Dalią spłoszone spojrzenia.

— Może być z tym miodem, który tak pięknie pachnie — dodał Vesper, rozsiadając się na krześle, które nie tak dawno zajmowałam. — I przekaż swoim towarzyszkom, że mogą już się nie ukrywać. Słyszałem je z daleka.

Westchnęłam w duchu. No tak. Przecież to był stażysta z hiperczułym słuchem, przez który nie mógł spać, gdy leżałam w szpitalu. Nic dziwnego, że teraz też nas słyszał.

Kiedy stałam już pewnie na nogach, popatrzyłam posępnie na animaga. W odpowiedzi obdarzył mnie czarującym uśmiechem.

— Nie bójcie się, nie zdradzę waszego małego sekretu — powiedział. — Zresztą, dobrze, że nie ma was w szkole, ponieważ... — urwał nagle, jakby dotarło do niego, że nie powinien zdradzać tajemnic kadry pedagogicznej.

— Ponieważ...? — pociągnęła go za język Dalia.

— W sumie to nic takiego ważnego...

— Ponieważ w Akademii znajduje się niebezpieczny morderca — odezwała się nagle Śnieżanna. Jej głos był cichy, lecz zdecydowany. — Doktor Ziółko mówiła mi o nim podczas ostatniej wizyty. Nikt nie wie, kim on jest ani jaki ma cel, ale wiemy, że jest ekstremalnie niebezpieczny. Tak bardzo, że lepiej było wysłać was tutaj i ryzykować spotkanie z nieumarłymi oraz innymi istotami zamieszkującymi wyspę, niż zostawić was w szkole. A na podstawie tego, co słyszałam od Arniki, wydaje mi się, że z niejasnych przyczyn morderca ma na oku wasz rocznik. W czasie pustynnej wyprawy dopadł kilka osób, ale nikomu nie udało się ustalić, jakim kluczem się kieruje. Lepiej, abyście o tym wiedziały, żebyście miały się na baczności. Tutaj i w Akademii.

Czyli w czasie tamtej eskapady to nie warunki zabiły uczniów, lecz morderca mego ojca. Nabrałam strasznych podejrzeń, że moja obecność w Akademii Ciemnogrodzkiej w jakiś sposób łączy się z niezdrowym zainteresowaniem zabójcy właśnie szóstą klasą.

Vesper nie odzywał się, lecz patrzył na Śnieżannę, jakby właśnie w tej chwili zobaczył ją pierwszy raz w życiu. Jego soczyście zielone oczy zalśniły.

— Pójdziemy już — powiedziała nagle Dalia. — Dziękujemy za herbatę, informacje i w ogóle.

Zarzuciłyśmy na siebie peleryny, chwyciłyśmy plecaki i wyszłyśmy. Kiedy oddaliłyśmy się na sporą odległość, wiła westchnęła przeciągle:

— Kolejny stracony.

— Co masz na myśli?

— Nie widziałaś, jak stażysta popatrzył na Śnieżannę? Widywałam już podobne spojrzenia. Szkoda, że na mnie nikt nigdy nie patrzy w ten sposób.

Wciąż nie rozumiałam. Dalia wzbudzała przecież powszechne zainteresowanie ze strony płci przeciwnej.

— Chłopcy patrzą na mnie i widzą moją atrakcyjność — wyjaśniła z wypiekami na twarzy. — Żaden z nich nie widzi mnie.

Wreszcie zrozumiałam.

Dalej ruszyłyśmy w milczeniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro