Kolos na glinianych nogach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

https://youtu.be/n8i_ghupuXE

Zwinnie odsunęłam się na bok, dzięki czemu udało mi się uniknąć pierwszego ciosu.

— Nie chcę z tobą walczyć — powiedziałam, uchylając się przed następnym uderzeniem.

— To trzeba było ze mną nie zadzierać — warknęła Karina. — Zresztą działasz mi na nerwy samą swoją obecnością, wydziarane dziwadło!

— Nigdy nie sądziłam, że w szkole dla istot nadnaturalnych spotkam się z taką nietolerancją.

To zaczynało mnie już męczyć. Uchylałam się i unikałam, ale Karina w ogóle nie wykazywała oznak zmęczenia. Puszczałam jej zadziorną paplaninę mimo uszu i zastanawiałam się, dlaczego dziewczyna po tylu próbach uderzenia mnie nawet nie zaczerwieniła się z wysiłku. Przeciętna osoba, nawet nadludzka, miałaby już lekkie rumieńce.

Kątem oka widziałam także, że pozostałe obecne w łazience uczennice obserwują nas z nienaturalnym spokojem. Żadna dziewczyna się nie ruszała, niemal nie oddychały. Koleżanki z klasy przypominały mi rekiny czekające na pierwszą krew, po wyczuciu której rzucą się na ofiarę.

Dalia także stała niedaleko, na szczęście w bezpiecznej odległości. Wyłącznie na jej twarzy widziałam coś poza oczekiwaniem na wynik walki. Tylko ona przejmowała się, że coś mi się stanie. Zbladła i zagryzała wargi, przerzucając spojrzenie zielonych oczu to na mnie, to na moją przeciwniczkę. Według regulaminu nie mogła się wtrącić. Rozumiałam to. Zresztą... co mogłaby zrobić jako wiła? Urzec Karinę?

Co nasuwało kolejne pytanie: kim - albo raczej czym - jest moja adwersarka?

— Czy poza tym, że jesteś zwalista, a określenie „ćwierćinteligent" to w twoim przypadku zbytek łaski, dysponujesz czymś jeszcze? — spytałam ni to do siebie, ni do niej.

Karina nie wytrzymała. Ryknęła tubalnie, a jej głos rozniósł się wokół taką falą, że wszystkie zebrane w łazience osoby przytrzymały się ścian, by się nie przewrócić. Któraś dziewczyna pisnęła. Miałam wrażenie, jak gdybym była świadkiem trzęsienia ziemi.

Rozejrzałam się wokół, czy nic się nikomu nie stało, ale szybko wróciłam wzrokiem do olbrzymki. Jej ciało rosło, nabrzmiewało, rysy stawały się coraz bardziej kanciaste, a kolor skóry przypominał wypaloną glinę. W naturalnej postaci Karina nie przerastała mnie najwyżej o trzydzieści centymetrów, lecz o ponad półtora metra. Gdyby nie wysokie sufity, dziewczyna nie zmieściłaby się w pomieszczeniu. Zadarłam głowę, by spojrzeć na twarz istoty, która chwilę temu wyglądała jak w miarę zwyczajna - choć wielkogabarytowa - dziewczyna. Moją uwagę zwrócił napis na czole olbrzymki.

Emet — wyszeptałam.

Co mi to mówiło...? Przecież przed przyjazdem do tej przeklętej szkoły przewertowałam wszystkie księgi poświęcone nadnaturalnym istotom, jakie znalazły się w zasięgu mojej ręki.

Karina ryknęła ponownie.

Byłam tak zajęta mentalnym poszukiwaniem strony, na której pojawiło się to słowo - emet - że nie zdążyłam uniknąć ciosu. W ostatniej chwili odwróciłam głowę, inaczej gigantyczna, gliniana pięść dziewczyny trafiłaby mi prosto w oko, zapewne nieodwracalnie je kalecząc. Dzięki odruchowi ocaliłam oko, a siłę uderzenia przyjęła moja skroń.

Poczułam, jak lecę w powietrzu. Moje ciało zostało odrzucone do tyłu. Uderzyłam plecami w drzwi, które ustąpiły pod moim naporem. Wypadłam na korytarz. Ręcznik, którym byłam owinięta, zahaczył o coś po drodze. Leżałam na ziemi niczym porzucona szmaciana lalka, byłam zupełnie naga, a oczy zalewała mi posoka. W ustach czułam jej metaliczny posmak.

Diaboliczny rechot Kariny przedostawał się przez mgłę bólu.

Chwiejnie wstałam na nogi. Na korytarzu stali zaciekawieni uczniowie wszystkich płci, a ja nie miałam niczego na sobie. Nigdy nie byłam przesadnie śmiała - taka natura jest zresztą wpisana w charakter mojego gatunku - więc bycie oglądaną przez tyle osób, w dodatku obcych i nieprzyjaznych, sprawiło mi niemal fizyczny ból porównywalny z tym, który właśnie rozłupywał moją czaszkę na pół. Siłą woli zwalczyłam dojmującą chęć wyciągnięcia skrzydeł i owinięcia się nimi niczym kocem. Przyłożyłam dłonie do tatuażu zaczynającego się między obojczykami a kończącego się w trójkącie pomiędzy piersiami.

Wytrzymaj, Lumi, mówiłam do swojego przyjaciela. Poradzę sobie z tym.

Stanęłam wyprostowana, nie pozwalając, by nieuzasadniona agresja Kariny i cudze spojrzenia przedostawały się do mojego wnętrza. Zadarłam podbródek. Czarno-srebrno-błękitne włosy spływały falami po moim ciele, przynajmniej częściowo zasłaniając piersi. To musiało wystarczyć.

— Przypomnij sobie, po co tutaj jesteś — szepnęłam do siebie pod nosem.

Karina zrobiła dwa kroki w moją stronę. To wystarczyło, by znalazła się bliżej, niżbym sobie tego życzyła. Spojrzałam w jej oczy, w których coraz bardziej zanikał błysk ludzkiego rozumu.

— Teraz już nie jesteś taka wygadana, prawda? — spytała powoli, jakby musiała wysilić się, by wyartykułować każde słowo.

Wtedy sobie przypomniałam.

Emet — powiedziałam głośno i wyraźnie. — Prawda.

Ku zaskoczeniu Kariny - a prawdopodobnie i wszystkich wokół - rzuciłam się na glinianą olbrzymkę. Zwinnie wspięłam się po jej trzymetrowym cielsku, wskoczyłam jej na barana i płynnym ruchem starłam pierwszą literę słowa zapisanego na czole golema. Zaraz po tym zeskoczyłam na podłogę i stanęłam w pozycji bojowej, chociaż nie spodziewałam się, by moja oponentka mogła się ruszyć.

Emet - prawda. Met - śmierć.

Golem jest istotą z mitologii hebrajskiej. Wystarczy pozbawić go znaku mocy, dzięki któremu przybiera swą prawdziwą postać, by go unieszkodliwić. To stworzenie silne, lecz łatwe do pokonania, jeśli zna się jego słabość.

Rozległy się powolne, pojedyncze oklaski.

Ten dźwięk przerwał absolutny bezruch, który opanował wszystkich uczniów. Korytarz powrócił do życia.

— Liwia! — Tuż obok mnie pojawiła się Dalia. — Nic ci nie jest? Nie obraź się, ale wyglądasz strasznie.

Przeniosłam na nią spojrzenie. Mój wzrok robił się coraz bardziej niewyraźny. Starłam krew zalewającą lewe oko. Zadrżałam. Adrenalina opadała, a ja coraz silniej odczuwałam chłód panujący na korytarzu.

Nagle poczułam na sobie ciepły materiał. Popatrzyłam w dół. Ktoś zarzucił na mnie marynarkę stanowiącą element męskiego mundurku. Szykowny granatowy materiał ze złotymi elementami kontrastował z moją zakrwawioną skórą.

— Nie powiem, by nie było na co popatrzeć — odezwał się nieznany mi głos. — Ale nie podobają mi się dziewczyny z gęsią skórką na całym ciele. Zimno się robi od samego widoku.

Popatrzyłam na wysokiego ucznia, który to powiedział. Stał kilka kroków ode mnie, z dłońmi schowanymi w kieszeniach regulaminowych spodni. Biała koszula z jednej strony niedbale wychodziła zza paska, choć odnosiłam wrażenie, że to wystudiowana nonszalancja. Przeniosłam wzrok na twarz nieznajomego. Pierwszym, co zwracało uwagę, był kolor oczu. Przez chwilę myślałam, że nie dostrzegam jego tęczówek przez krew, która wciąż leciała mi ze skroni, ale dotarło do mnie, że patrzę prosto w karmazynowe oczy chłopaka. Wyglądał, jakby nawykł do tego, że ludzie mu się przyglądają. Przeczesał palcami blond czuprynę. Miał ładne, umięśnione ręce. Nie tak napakowane, jak u niektórych mężczyzn, dla których odpowiednia masa i rzeźba to cel życiowy, lecz zdrowe i silne, jakby często uprawiał sport dla rozrywki.

— Oddasz przy okazji - powiedział, wskazując na marynarkę. — A swoją drogą, nieźle poradziłaś sobie z Kariną. Główka pracuje, niezapominajko.

— Niezapominajko...? — powtórzyłam głupio, mocniej przyciągając do siebie poły marynarki.

— Coś mi się wydaje, że trudno będzie o tobie zapomnieć. — Puścił do mnie oczko i odwrócił się na pięcie. — Bywajcie!

Dalia zbierała szczękę z podłogi.

— Co się stało? Czego nie wiem? — zapytałam się jej.

— To Cyryl! — pisnęła mi prosto do ucha, aż się skrzywiłam.

— A to powinno mi coś mówić, ponieważ...?

— Cyryl to jeden z najpopularniejszych chłopców w szkole — rozmarzyła się. — Ile bym dała za to, by to mnie okrył swoją marynarką.

Westchnęła z jawną adoracją.

— Wiesz, wystarczy, że ktoś cię napadnie po kąpieli pod prysznicem — podsunęłam jej. — A potem stoczysz walkę na śmierć i życie.

Dalia pokiwała głową, a jej piękne włosy rozsypały się po jej idealnych ramionach.

— To jest plan.

Popatrzyłam na nią, jakby straciła rozum, a potem roześmiałam się w głos. Śmiałam się i śmiałam, czując, jak nareszcie opuszcza mnie przynajmniej część napięcia towarzyszącego mi od kilku tygodni. Uścisnęłam wiłę, nie dbając o to, że prawdopodobnie ubrudzę ją przy tym krwią.

— Zdecydowanie mamy inne imponderabilia — rzekłam, krztusząc się śmiechem.

— Nie przeszkadza mi to! Chodź — wzięła mnie za rękę. — Zaprowadzę cię do gabinetu szkolnej pielęgniarki. No co? — spytała, widząc moją zaskoczoną minę. — Myślałaś, że Akademia Ciemnogrodzka przetrwałaby kilkaset lat bez pielęgniarki, która by nas łatała po nieustannych bójkach?

****************************

Podziało się! Liwia musiała wziąć udział w pierwszej prawdziwej potyczce!

Jakie są Wasze wrażenia po tym rozdziale? :)

Wiecie już, kim może być Liwia?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro