Nie zadzieraj z wiłą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drzwi zniknęły. W całkowitej ciemności próbowałam wymacać je palcami, ale moje opuszki dotykały wyłącznie idealnie gładkiej ściany. Ze wstrętem wytarłam pokryte lepką wilgocią palce o ubranie. Nagle moje zmysły zostały zaatakowane przez obezwładniające poczucie zagrożenia. Włoski na karku stanęły mi dęba, a po kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. W dodatku znów otoczył mnie zapach stęchlizny i ziemi. To było zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że sala, z której się tu przeniosłyśmy, znajdowała się na piętrze. Jednak czy cokolwiek w Akademii Ciemnogrodzkiej mogło mnie jeszcze naprawdę zadziwić?

— Gdzie jesteśmy? — spytała Dalia, uczepiając się mojego rękawa. — Strasznie tu! I nic nie widzę!

— Tym korytarzem profesor Oh zaprowadził mnie do sekretnej biblioteki — wyjaśniłam. — Wtedy też nie było tu żadnego źródła światła. Wydaje mi się, że będziemy musiały iść przed siebie na ślepo.

— Może nie... — szepnęła tajemniczo Dalia i puściła mnie.

Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Pewnie nie zabrała ze sobą świecy, pochodni czy latarki, a ja sama także o tym nie pomyślałam. Teraz uznałam, że to była czysta głupota z mojej strony.

Usłyszałam, jak moja przyjaciółka zaczyna cicho nucić. To była radosna, miła dla ucha melodia, której nie znałam, na pewno nigdy wcześniej jej nie słyszałam. Wkradała się prosto do serca, przepędzając strach i pozwalając rozkwitnąć spokojnej pewności, że wszystko się ułoży. Melodia to unosiła się, to opadała, kluczyła i filuternie bawiła się z jej jedyną słuchaczką – mną.

W tym samym czasie postać Dalii zaczęła migotać, iskrzyć, aż wreszcie jej piękne, blond włosy rozjarzyły się złociście. Patrzyłam, jak ich światło pada na idealną twarz wiły i sprawia, że wydaje się ona niczym wyjęta z baśniowego snu.

Powiedzieć, że opadła mi szczęka – to jak nic nie powiedzieć.

— Wystarczy tyle? — zapytała Dalia, przerywając śpiew. — Efekt utrzyma się dłuższą chwilę.

— Czy ty... — zaczęłam niepewnie. Ostatnio Paprocka nie przestawała mnie zaskakiwać. — Czy twój gatunek ma coś wspólnego z Roszpunką czy coś?

Dalia zawstydziła się, co w jej wykonaniu wyglądało uroczo, a w moim upodobniłoby mnie do wkurzonej salamandry.

— A, z Roszpunką... no wiesz, kobiety w mojej rodzinie mają charakterek, więc kiedy babcia Roszka zaczęła dorastać i z przesłodkiego dziecka przeistoczyła się w rozwydrzoną, zbuntowaną dziesięciolatkę, prababcia zamknęła ją w wysokiej wieży gdzieś w okolicach Brunszwiku — wyjaśniła. — Potem napatoczył się taki jeden, babcię trafiła strzała amora i zwiała z wieży, a że przez kilka lat nie ścinała włosów, żeby zrobić na złość swojej mamie, to uznała, że najprostszym sposobem będzie spuszczenie się na nich z wysokości trzeciego piętra i ucieczka z nieznajomym. Prababcia Helga goniła ich potem kilka tygodni.

Zamrugałam, patrząc na nią niepewnie. Nie wiedziałam do końca, czy mówiła serio, czy się zgrywała, ale coś mi podpowiadało, że w jej opowieści mogło być ziarno prawdy. A nawet cały wór ziaren.

— Idziemy czy nie? — spytała Dalia. — Trochę tu strasznie.

Otrząsnęłam się. Moja przyjaciółka miała świecące włosy. Jasne, czemu nie.

Rozpoczęłyśmy wędrówkę korytarzem. Nie wiedziałyśmy, w którą stronę podążył tajemniczy nieznajomy, ale na podłodze od czasu do czasu pojawiały się ślady z błota, więc prawdopodobnie deptałyśmy mu po piętach. Mijałyśmy kolejne drzwi. Tym razem mogłam się im dokładniej przyjrzeć. Niektóre były nieoznakowane, a na innych wyryto rozmaite symbole. Część z nich znałam, sporadyczne potrafiłam odcyfrować, lecz większość pozostawała dla mnie zupełnie niezrozumiała, lecz dziwne znaki i tak uparcie przyciągały mój wzrok.

Wciągnęłam głęboko odór wilgoci i ziemi. Tym razem nie wyczuwałam wątpliwie przyjemnego zapachu psa, za to moje zmysły zaatakowała woń mokrej sierści. Czyżby tajemniczy nieznajomy, którego tropem podążałyśmy, był mocno owłosionym stworzeniem? Było w tym korytarzu coś niepokojącego, coś, co sprawiało, że moje serce biło szybciej, Lumi wewnątrz mnie poruszał się zdenerwowany i czujny, a wszystkie nerwy w moim ciele wręcz wyły na alarm.

Naraz do moich uszu dobiegło coś poza cichutkim odgłosem naszych kroków. Błyskawicznie zdjęłam z siebie ciemną kurtkę i zarzuciłam ją Dalii na głowę.

— Ej, co ty...

— Ciii!

Wzięłam ją za rękę i pociągnęłam za sobą. Zaczęłyśmy się zbliżać do źródła dźwięku. Robiłyśmy krok za krokiem, uważając, by zachowywać się jak najciszej.

— Nieźle cię pokiereszował — odezwała się jakaś kobieta. Nie widziałam dokładnie jej twarzy, ponieważ źródło światła znajdowało się za nią. — Udało ci się coś odkryć?

Odpowiedział jej jakiś niewyraźny pomruk.

— Ona nie będzie zadowolona. Chodź, poskładam cię i posklejam, zanim do niej pójdziemy...

Kobieta zarzuciła sobie rękę mężczyzny na ramię i wraz z nim udała się naprzód.

Popatrzyłyśmy na siebie z Dalią i podążyłyśmy za nimi. Skradałyśmy się, by nikt nas nie usłyszał ani nie zauważył. Przemykałyśmy od jednego załomu korytarza do drugiego, starając się nie zgubić tajemniczej pary. Próbowałam zapamiętać kolejność drzwi, które mijałyśmy, na wypadek gdyby jeszcze kiedyś trzeba było tu wrócić.

W nozdrza uderzył mi nagle odór śmierci i rozkładu. Poczułam starą, zepsutą krew i rozkładające się mięso. Pamiętałam, że truchło starego lisa, które kiedyś znalazłam w lesie, wydzielało podobną woń. Zrobiło mi się niedobrze, ale wstrzymałam oddech i żwawiej ruszyłam przed siebie.

Byłam tak skoncentrowana na śledzeniu kobiety i mężczyzny, że nie zauważyłam, iż przez przypadek dotknęłam drzwi z metalu. Tych samych, które kiedyś wzbudziły moją ciekawość i jednocześnie wywołały u mnie jakiś nieznany mi dotąd, atawistyczny lęk. Silny ból bezlitośnie wdarł się do mojego ciała. Odczuwałam go od opuszków palców, poprzez nadgarstek, ramię, aż po gardło. Coś zacisnęło się wokół mojej szyi. Niewidzialna ręka dusiła mnie, a ja walczyłam o życie w całkowitej ciszy.

Nagle coś szarpnęło i rzuciło mną o przeciwległą ścianę. Bezwładnie osunęłam się na ziemię. Wzięłam chrapliwy oddech. Powietrze smakowało cudownie, woń rozkładu rozwiała się. Moje płuca rozkoszowały się każdym zbawiennym tchnieniem. Kiedy szum w głowie i czarne mroczki przed oczami przeszły, zobaczyłam swoją zbawicielkę.

Dalia stała naprzeciwko drzwi, jej świetliste, przypominające płynne złoto długie włosy falowały wokół jej głowy. Na twarzy przyjaciółki widziałam ogromny wysiłek, jakby dopiero co z kimś walczyła. Jej pierś poruszała się szybko, wydawało się, że dziewczyna oddycha tak szybko, że zaraz zacznie grozić jej hiperwentylacja. Ręce miała zaciśnięte w pięści i uniesione, jakby szykowała się na odparcie ataku.

To ona mnie uratowała.

Obiecałam sobie, że już nigdy nie zlekceważę wiły.

— Jak... — zaczęłam charkotliwie. — Jak to zrobiłaś?

— Nikt nie będzie zadzierał z moimi przyjaciółmi — odpowiedziała tylko.

Kiedy upewniła się, że atak nie nadejdzie, opuściła gardę i zwróciła się do mnie. Pomogła mi wstać i przytuliła mnie mocno. Uśmiechnęłam się i mimo bólu odwzajemniłam uścisk.

— Gońmy ich — powiedziałam chrapliwie.

Dalia kiwnęła głową. Ramię w ramię ruszyłyśmy w ciemność.

Dalia skrywa w sobie wiele niespodzianek :) Jak Wam się podobał rozdział? Domyślacie się, kim jest tajemnicza para, którą śledzą nasze bohaterki?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro