Podchody

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wczorajsze niebo było bezchmurne i rozgwieżdżone, za to dziś zmieniło się w ołów. Ciemne chmury szybko zakryły ostatnie promienie słońca. Akademia Ciemnogrodzka wyglądała ponuro, smętnie i trochę strasznie, gdy skradałam się do sali lekcyjnej, w której uczono nas dawnej magii. Po drodze modliłam się w duchu o dwie rzeczy: aby drzwi nie były zamknięte na klucz oraz aby nauczyciela nie było w środku.

Mimo wszystko byłam bardzo zaskoczona, gdy odkryłam, że obie modlitwy zostały wysłuchane. Z nieznanych przyczyn nie natchnęło mnie to ani spokojem, ani optymizmem. Ostrożnie przekroczyłam próg, pewna, że skoro sali na noc nie chronił zwykły zamek, to nałożono na nią jakiś czar.

Wtedy właśnie usłyszałam szelest. Był cichy, cichuteńki, niemalże melodyjny, o powtarzających się sekwencjach. Wślizgnęłam się do klasy i zostawiłam szparę w drzwiach, by obserwować, kto się zbliża.

Z wrażenia otworzyłam buzię.

Istota płynąca w powietrzu dokładnie w moim kierunku, była przepiękna. Jej jasne, długie za kolana włosy powiewały delikatnie niczym na nieistniejącym wietrze. Jej oszałamiająco zielone oczy przyzywały mnie, przyciągały wzrok i nie pozwalały oderwać spojrzenia. Delikatna twarz o pełnych, wygiętych w uśmiechu ustach sprawiała, że miałam ochotę zrobić wszystko, byleby owa istota była zadowolona i szczęśliwa.

Jednak wszystko bledło przy urodzie skrzydeł, dzięki którym się unosiła. Nie przypominały żadnych, jakie dotychczas widziałam. Były półtransparentne, ni to motyle, ni ptasie, lecz tak nasycone barwami, że przywodziły na myśl witraże w zabytkowych kościołach. W życiu nie widziałam tak cudownych skrzydeł!

— Dalia? — wykrztusiłam wreszcie.

Wiła wylądowała przed salą, złożyła skrzydła, które oplotły ją niczym kokon, a następnie zniknęły, po czym założyła ręce na wydatnym biuście i tupnęła nogą.

— Myślałaś, że po tym wszystkim pozwolę ci iść tam samej?

Już zaczynałam żałować, że opowiedziałam jej nawet o bibliotece i tajemniczym korytarzu.

— Nawet nie zostawiłaś mi kartki, dokąd się wybierasz! — fuknęła. — Na twoje szczęście domyśliłam się. Główka pracuje — dodała, pukając się palcem wskazującym w skroń i jednocześnie kiwając głową.

I na co mi to było?

— Nie powinnaś się narażać — powiedziałam zgodnie z prawdą. — To moja walka.

— Tere-fere — odparła, przeciskając się w drzwiach. — Przyzwyczaj się do myśli, że już nie działasz solo, moje smoczątko.

— Smoczątko...?! — prawie udławiłam się tym słowem.

— Idziemy czy gadamy? — zapytała Dalia i udała się w głąb sali lekcyjnej.

Ja tymczasem ostatni raz rozejrzałam się po korytarzu, po czym cichuteńko zamknęłam za nami drzwi.

Rozejrzałam się uważnie dookoła. O tej porze do pomieszczenia wpadało niewiele światła. Mimo że okna były wysokie, to ołowiane niebo wczesnego wieczoru – pory, w której uczniowie i nauczyciele spożywali kolację – niemal w ogóle nie rozjaśniało klasy. Mimo wszystko wiedziałam, że jedną ścianę zdobiły regały pełne ksiąg dotyczących dawnej magii: stworzeń nadnaturalnych, ich pochodzenia i magii, rytuałów dla nich właściwych, ograniczeń narzuconych im przez ich naturę, a także lakonicznych wzmianek o zakazanych czarach – że takowe istnieją i są surowo zabronione. Tak naprawdę uczniowie mieli tu dostęp wyłącznie do absolutnych podstaw dla ignorantów. Większość naprawdę interesujących i przydatnych źródeł znajdowała się w bibliotekach oraz, prawdopodobnie, gabinecie profesora.

Z tyłu sali znajdowały się szafki z papierem do zapisywania tajemnych symboli, kreda do rysowania kręgów magicznych, skórzane sznureczki do zaplatania warkoczy zaklęć i inne przedmioty potrzebne do nauki wykładanego tu przedmiotu.

Lubiłam tu przebywać. Odpowiadał mi spokój bijący od tego wyłożonego starym, rzecznym drewnem pomieszczenia. Przepadałam za zapachem książek zmieszanym z suchym aromatem kredy i ciężką wonią wygarbowanej skóry i cudowną, niemalże piernikową wonią późno kwitnących kwiatów klematisu rosnących za oknem.

Nie spodziewałabym się, że przyjdzie mi się tu włamywać, by szukać tajemnego przejścia do zakazanego korytarza, w którym kryły się prawdziwe potwory. Co prawda jeszcze nie wiedziałam, jak uda mi się znaleźć owo wejście, ale jednak...

Obróciłam się do przodu sali i zamarłam.

Dalia bowiem położyła się na plecach na katedrze, przy której zwykle stał Oh. Nogi i ręce zwisały jej luźno, a na twarzy czaił się uśmiech zakochanej nastolatki, która dostała pierwszy bukiet od sympatii.

— Co ty wyprawiasz?! — szepnęłam, rzucając się, by ją stamtąd czym prędzej ściągnąć.

— Wyobrażam sobie, że pan profesor jest tu z nami i uczy mnie anatomii — wyjaśniła Dalia, a w jej oczach pojawiło się takie rozmarzenie, że aż parsknęłam śmiechem.

— Przykro mi, że muszę zakończyć twój sen na jawie, ale jeśli chcesz iść ze mną i jeżeli nikt ma nas tutaj nie nakryć, powinnyśmy się pospieszyć.

— Popsujzabawa — westchnęła Dalia, niechętnie schodząc z katedry.

— Jeszcze możesz zawrócić — przypomniałam jej, pochodząc do ściany, w której niegdyś pojawiło się tajemne przejście. Od kiedy Oh mnie tędy przeprowadził, po każdej lekcji starałam się zamarudzić, by spróbować odkryć sekret, jak otwiera się wejście do korytarza.

Wtedy drewniane drzwi ozdobione fantazyjnymi, magicznymi wzorami po prostu się pojawiły, a potem znikły.

— Na co patrzymy? — spytała Dalia, stając obok mnie.

— To było tutaj.

Nagle tuż przed nami zaczęły rysować się sekretne drzwi. Zamrugałam. Przecież to było niemożliwe, nic nie zrobiłyśmy. Nie wierzyłam w to, co widzę.

— To tyle? Wystarczyło się popatrzyć? — zastanowiła się na głos blondynka.

To nie mogło być to.

Coś mnie tknęło.

— Kryć się! — szepnęłam i szarpnęłam przyjaciółkę pod najbliższą ławkę.

Oddychałyśmy najciszej, jak potrafiłyśmy. Dalia przylgnęła do mnie, by nawet czubek jej buta nie wystawał spod ławki.

Słyszałyśmy, jak drzwi do sali otwierają się powoli. Ktoś wszedł do środka, zamknął drzwi i skierował się ku tajemnemu przejściu. Szuranie kroków między rzędami ławek sprawiało, że dostałyśmy gęsiej skórki. Szur, szur. Nieznajomy był coraz bliżej nas. Wczułam dziwaczny zapach mokrego futra i jakiejś korzennej przyprawy, od której zakręciło mi się w nosie. Znałam ten zapach, już kiedyś go czułam. Tylko gdzie...?

Szur, szur.

Ktoś się do nas zbliżał.

Dalia ani drgnęła. Skuliła się i czekała na rozwój wypadków. Nie wyglądała przy tym na przestraszoną, lecz raczej podekscytowaną.

Kolejne szurające kroki.

Dostrzegłam ciemne nogawki spodni. Były mokre i poszarpane. Ze zniszczonych butów wypływała woda, ich podeszwy były ubrudzone szlamem z jeziora. Nieznajomy zaczął ciężko dyszeć, jakby miał problemy ze złapaniem głębszego oddechu. Ze swojej kryjówki widziałam, jak wyciągnął palce prawej dłoni, a zaklęte drzwi po prostu się otworzyły.

Jasne, czemu nie? Tylko inni muszą się męczyć z naciskaniem klamki.

Mężczyzna wszedł w ciemność. Drzwi zaczęły się zamykać.

Spojrzałyśmy na siebie z Dalią i jednocześnie rzuciłyśmy się w kierunku tajemnego przejścia.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro