Spotkanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam Dalię, kiedy poczułam pierwsze krople kapiące na nasze głowy. Musiałyśmy znowu założyć płaszcze przeciwdeszczowe. Posiliłyśmy się, oszczędnie dzieląc prowiant. Dopiłyśmy resztę wody, jaka nam pozostała.

— Musimy znaleźć wodę pitną — mruknęła Dalia.

— Zróbmy z czegoś pojemnik na deszczówkę — zaproponowałam, ponieważ znowu zanosiło się na urwanie chmury.

Wszędzie było zimno, szaro-buro i ponuro. Cóż za depresyjna kompilacja.

— Wyczuwam strumień — rzekła wiła. — O, tam. — Wskazała palcem. — Chodźmy.

Pokiwałam głową. Tu i tak nie czekało nas nic dobrego.

— Jak sądzisz, jak długo już tu jesteśmy? — spytała Dalia.

— Stawiam na to, że ponad dobę, może nawet półtorej doby. Przy dobrych wiatrach do dwóch dni powinni nas stąd zabrać.

A przynajmniej taką miałam nadzieję. Nie chciałam spędzać tu więcej czasu, niż to było absolutnie konieczne. W końcu w Akademii Ciemnogrodzkiej nadal znajdował się morderca, którego poszukiwałam.

Okazało się, że Dalia miała rację. Rzeczywiście znalazłyśmy strumień, obecnie dodatkowo zasilany przez ulewny deszcz, z którego zaczerpnęłyśmy świeżej wody. Najpierw wlałyśmy w siebie tyle chłodnej, rześkiej cieczy, ile dałyśmy radę wypić, a potem napełniłyśmy bidony.

Nagle coś przykuło moją uwagę. Coś jakby połyskujący zimno przedmiot znajdujący się w szczelinie w ziemi. Schyliłam się, by po niego sięgnąć. Ze zmarszczonymi brwiami przypatrywałam się przepięknemu, mieniącemu się złoto minerałowi, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.

— Dalio — zwróciłam się do przyjaciółki. — Wiesz, co to może by...

Dalsza część pytania zmieniła się w zaskoczony pisk, kiedy coś zimnego mocno zacisnęło się wokół moich kostek i powaliło mnie na ziemię, a potem szarpnęło, chcąc wciągnąć mnie do mrocznej szczeliny. Mocno zaryłam brzuchem i piersiami o podłoże, wypuszczając z siebie powietrze. Całe ciało mnie bolało. Gdybym nie była istotą nadludzką, uderzenie z takim impetem mogłoby połamać mi żebra. Jak mogłam dać się tak podejść? Mój pełen złości krzyk odbił się echem od majestatycznych skał, które nas otaczały.

— Liwia! — zawołała Dalia, rzucając mi się na pomoc.

Chwyciłam ją jedną ręką, a drugą sięgnęłam po nóż. Wyciągnęłam go stanowczym ruchem z przywieszonej u pasa pochwy i zamachnęłam się na oślep, ale nie udało mi się trafić kogokolwiek – lub czegokolwiek – co mnie pochwyciło. Spróbowałam ponownie i na szczęście poczułam opór, jaki ciało stawia wbijającemu się w nie ostrzu. Wiedziałam już, że skóra przeciwnika jest twarda i pokryta ziemią kruszącą się pod nożem. Szarpnęłam i ponowiłam atak.

Jeśli to coś żyje, to może krwawić. Jeśli może krwawić, da się to zranić albo zabić, jeśli nic innego nam nie pozostanie.

Na szczęście osłabione stworzenie puściło jedną moją kostkę, a ja wykorzystałam to i kopnęłam mocno, wyswobadzając się całkowicie. Obróciłam się, by móc usiąść i dostrzec istotę, która mnie zaatakowała. Jej skóra była niemal równie ciemna, co otaczające nas skały, wilgotne oczy błyszczały niebezpiecznie, a wąskie, rozwarte wargi odsłaniały dwa rzędy ostrych zębów. Czarna ręka o pazurach ubrudzonych ziemią wynurzyła się ze szczeliny, ale zamiast sięgać po mnie, błyskawicznie porwała upuszczony minerał.

A więc to o niego chodziło.

Dalia prędko przyciągnęła mnie do siebie. Starałam się ignorować potok wyzwisk, jakie opuszczały jej piękne, nienaturalnie różowe usta. To wprost niewiarygodne, że drugą dobę walczymy o przeżycie w tym zapomnianym przez bogów zakątku świata, a moja przyjaciółka wciąż wygląda tak, jakby chwilę temu skończyła nakładać makijaż. Ironia tego spostrzeżenia sprawiła, że parsknęłam niekontrolowanym śmiechem.

Za dużo nerwów, Dracca. Tracisz rozum.

Nie jest tak źle, stwierdził Lumi. Byłoby gorzej, gdybyś usiadła na środku pola, na którym świszcze wiatr, i zaczęła płakać. Nigdy nie wiem, jak sobie z tobą radzić, kiedy płaczesz.

Wielkie dzięki, odparłam.

— Niech no ja cię tylko wezmę w obroty, paskudny garbusie! — Wyrzucała z siebie z niesamowitą prędkością. — Tak cię zatańcuję, że ci się odechce zaczepiania niewinnych dziewcząt, zwyrodnialcu jeden! Rzucę cię na pożarcie Hildzie! Moja kuzynka wie, co robić z takimi, którzy się naprzykrzają, patafianie!

W odpowiedzi usłyszałyśmy coś pomiędzy sykiem a warczeniem. Dźwięki układały się w słowa, których nie rozumiałyśmy.

— Chodźmy stąd — powiedziałam, odciągając wiłę, która sięgnęła po swój najgroźniejszy oręż, czyli własny język. — Krasnoludy zaciekle chronią swych skarbów.

Dalia ostatni raz warknęła, splunęła w stronę szczeliny i dała mi się zawlec dalej. Dopiero kiedy odeszłyśmy na bezpieczną odległość, spytała:

To był krasnolud?! Krasnoludy są przystojne na swój sposób! Weźmy na przykład tego, no, Thorina! Dębową tarczę! Przecież w Hobbicie to było prawdziwe ciacho! A tu co?! Kretopodobny obrzydliwiec!

— Ale wiesz, że Thorin jest postacią fikcyjną? — spytałam. — Grał go aktor. Nie pamiętam nazwiska.

— Musisz wszystko psuć? — fuknęła na mnie.

Zamilkłam i z lekkim uśmiechem na twarzy jeszcze przez jakiś czas wysłuchiwałam tyrady Dalii. Widoczne potrzebowała się wygadać. A ja byłam dobrą słuchaczką.

Wiedziałyśmy już, że gdziekolwiek się nie znajdziemy, musimy być czujne. Do tej pory udało nam się obronić przed dwoma zagrożeniami – trzema, jeśli liczyć warunki atmosferyczne, które wciąż zaciekle walczyło o miano najgroźniejszego przeciwnika, gdyż z zimna szczękałyśmy już zębami – ale kto wiedział, co nas tu jeszcze czekało?

Miałam ogromną ochotę poprosić o pomoc Lumiego, ale obawiałam się, że ktoś nas zauważy. Zresztą, mój smok, moja dusza, mimo że ział lodowym podmuchem, nie przepadał za zimnem. To mieliśmy wspólne.

Co za ironia, że lodowy smok nie przepada za zimą!

Wsadziłam ręce do kieszeni, próbując chociaż trochę je ogrzać. Moje palce natrafiły na coś okrągłego i ciepłego. Wyciągnęłam tajemniczy przedmiot, a me spojrzenie padło na monetę, którą wcisnął mi Drogomir, zanim rzuciliśmy się do portalu. Dziwne. Dlaczego pieniążek był ciepły? Przyjrzałam mu się. Widziałam na nim napis w nieznanym języku.

Oddałabym królestwo za bibliotekę, w której znalazłabym odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Nie, żebym miała jakieś królestwo, ale mimo wszystko.

— Co tutaj robicie? — spytał ktoś głośno ostrym tonem. — To mój teren!

Wsadziłam monetę z powrotem do kieszeni i popatrzyłam na osobę, która stała kilka metrów przed nami. Młoda kobieta miała na sobie długi płaszcz w kolorze otaczającej nas przyrody, przez co łatwo mogła się zakamuflować. Przez kaptur na głowie nie widziałam jej włosów, ale gdybym miała zgadywać, stawiałabym na to, że są jasne, nawet bardzo jasne, tak samo jak jej brwi. Przenikliwe szare oczy nieznajomej przeszywały nas na wskroś. W ręce trzymała długi, sękaty kij, jaki wędrowcy często zabierają ze sobą na spacery po lesie. I w ogóle nie wyglądała jak ktoś, kto marznie od wielu godzin.

Kobieta mierzyła nas badawczym spojrzeniem, które nagle zmiękło, kiedy dostrzegła jakiś szczegół w naszym ubiorze. Podążyłam za jej wzrokiem i dotarło do mnie, że nieznajoma patrzy na znajdujące się na naszych płaszczach logo Akademii Ciemnogrodzkiej.

— Akademia Ciemnogrodzka was przysłała? — zapytała. — Chcą się dowiedzieć, jak postępują moje badania i przysyłają uczennice?

— Jakie badania? Wiesz o Akademii? — Teraz to ja zadałam pytania.

— Oczywiście — padła odpowiedź. — Jestem jej absolwentką. A moja młodsza siostra wciąż tam uczęszcza. Znacie może Marzannę?

Na samo wspomnienie o siostrze jej oczy rozbłysły. Pojawiły się w nich ciepło, miłość i przywiązanie. Gdybym miała siostrę, chciałabym, aby kochała mnie tak bardzo, jak ta młoda kobieta Marzannę.

— Czy znamy? — Twarz Dalii rozpromieniła się w uśmiechu. — Na jesiennym festynie Liwia uratowała Marze życie! Teraz trzymamy się razem!

Nieznajoma zamarła. Wolno przenosiła wzrok to na Dalię, to na mnie. Wyglądała, jakby próbowała podjąć jakąś decyzję.

— Nie powinnam wam pomagać — powiedziała wreszcie. — Skoro tu jesteście, to zapewne wasz rocznik odbywa wyprawę. Ale żal mi was, jesteście aż sine. Chodźcie, niedaleko znajduje się moje schronienie. Napijecie się gorącej herbaty, zanim ruszycie dalej. To będzie nasza słodka tajemnica. A marginesie, mam na imię Śnieżanna. Chodźmy już.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro