Stwór z jeziora

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z dedykacją dla TotylkoBuch

polecam włączyć muzykę ;)

Nie zastanawiając się nawet, chwyciłam Cyryla za poły skórzanej kurtki i wciągnęłam go do budki.

– Nie spodziewałem się, że lubisz zabawić się nieco ostrzej – zaśmiał się chłopak, przybliżając się do mnie. – Podoba mi się to.

Odsunęłam go stanowczym ruchem i dałam mu prztyczka w nos.

– Wybij sobie to z głowy – powiedziałam cicho. – Patrz!

Wychyliłam się ostrożnie zza blatu budki. Do Cyryla dotarło, że nie żartuję. W ułamku sekundy jego głowa znalazła się tuż obok mojej.

– Na złamane kły Draculi! – zaklął.

Oniemiali patrzyliśmy na jezioro. Nad pozornie spokojną taflą unosiła się lekka niczym pajęcza sieć mgiełka. Dzień zbliżał się ku końcowi. Na stertach dyń ustawiono grube świece. Ich ogniki tańczyły w leniwym wietrze. Temperatura opadła, więc uczniowie pozapinali kurtki. Zza góry wychylał się sierp księżyca, nadając scenerii niezaprzeczalnie magicznego klimatu.

Jednocześnie z wody wychodził właśnie najokropniejszy potwór, jakiego widziałam w swoim krótkim życiu. Był stworzony z ciemności i rozkładu. Jego jarzące się niezdrową żółcią oczy badały otoczenie. Nawet z takiej odległości czułam ohydny, słodkawy smród śmierci i gnijącego mięsa. Wreszcie poznałam jego źródło. Wzdrygnęłam się i schowałam głowę. Z jakiegoś irracjonalnego powodu odnosiłam wrażenie, że monstrum szuka właśnie mnie.

Zaraz jednak wrażenie minęło, więc znowu zerknęłam zza blatu.

Wreszcie i pozostali uczniowie dostrzegli zagrożenie. Niektórzy zaczęli krzyczeć, inni od razu uciekać, jeszcze inni, nie zważając na nic i nikogo, rozpoczęli przemianę w swoje prawdziwe formy. I ogarnęło ich przerażenie, gdy okazało się, że ci znajdujący się najbliżej nieznanej bestii nie mogą tego dokonać.

– Co się dzieje? – spytał Cyryl, ukazując kły. – Dlaczego oni się nie zmieniają?

– Nie mogą – szepnęłam.

– Widzę! Tylko dlaczego?

Moja głowa intensywnie szukała odpowiedzi na to pytanie.

– I gdzie są nauczyciele? – dodał chłopak. – Powinni nas chronić! Chyba że to jakiś kolejny chory test!

– O czym ty mówisz?

Chłopak odpowiedział, nie patrząc na mnie, lecz śledząc przebieg wydarzeń karmazynowymi oczyma. Wyglądał, jakby chciał działać, lecz nie wiedział, w jaki sposób mógłby pomóc.

– Co jakiś czas, średnio raz do roku, nauczyciele organizują niezapowiedziany test. A to teleportują nas w sam środek lasu i napuszczają na nas jakieś potwory, a to zmuszają nas do wzięcia udziału w czymś przypominającym igrzyska, a to znowu musimy przeprawiać się przez góry w środku zimy i tylko z minimalnym wyposażeniem. Ponoć w ten sposób sprawdzają nasz instynkt przerwania i poziom panowania nad naszą naturą, ale jak dla mnie, to chcą się tylko zabawić naszym kosztem.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Czy to mógł być taki test...?

– A co z uczniami, którym coś się stanie? – zapytałam, tknięta złym przeczuciem.

Cyryl wzruszył ramionami, choć widziałam, że był spięty.

– Czasami ofiary są konieczne. Każdy z nas zna ryzyko, kiedy zapisuje się do słynnej Akademii Ciemnogrodzkiej. W całej kilkusetletniej historii nie było rocznika, który zaczynałby i kończył szkołę z taką samą liczbą osób w klasie.

Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.

Nagle na bezimiennego potwora – jestem pewna, że nie czytałam o niczym podobnym w księdze od profesora Oh – wyskoczył ogromny srebrny lis o wielu ogonach.

Cyryl zaklął niecenzuralnie i schował się w budce.

– To nie test! – szepnął.

Jestem pewna, że gdyby jego serce biło, teraz waliłoby jak oszalałe.

– Skąd wiesz?!

– To nauczyciel! Nie wiem, który z nich, ale wiem, że ktoś z kadry! Musimy uciekać!

Chwycił mnie za rękę, podczas gdy ja przypatrywałam się lisowi walczącemu z czarnym monstrum. Lis miał srebrzystą sierść, która przy pysku zmieniała się na białawą, i ciemne, błyszczące oczy odbijające światło księżyca. Posiadał dziewięć ogonów, którymi raz po raz smagał potwora.

– To kitsune – rzekł Cyryl. – One są sprytne. Da sobie radę, chodź ze mną!

– To nie kitsune. – Nie wiem, skąd brała się ta pewność, ale wiedziałam, że mam rację. – To gumiho.

Popatrzyłam na chłopaka. Jego oczy jarzyły się krwawym blaskiem. Wokół oczodołów pojawiły się ciemne żyłki, a ich kontrast z idealnie białą skórą był oszałamiający. Widziałam, że szkolny przystojniak chce być teraz wszędzie, tylko nie tutaj.

– Dla mnie to może być nawet gumiś – odszczeknął. – Kiedy indziej zrobisz mi wykład na ten temat. Chodźże!

Zrobiłam krok, ale wtedy kątem oka dostrzegłam, jak ciemna bestia odrzuca bezwładne ciało lisa i kieruje się w stronę uczniów.

Prosto na dziewczynę z najmłodszej klasy, która zaledwie kilka godzin temu cieszyła się na myśl o festynie i zastanawiała się, jakie słodycze uda jej się dziś zjeść. Drobna blondynka zmartwiała ze strachu. Nawet z daleka widziałam, że trzęsie się jak osika, ale nie może się ruszyć. Potwór sunął ku niej powoli, lecz nieubłaganie. Otworzył paszczę, a odór śmierci nabrał na intensywności. Jego żółte oczy wbijały się w dziecko, które zamierzał pożreć.

Rozejrzałam się szybko, ale nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc.

To oznaczało tylko jedno. Musiałam poświęcić swój sekret, by ją uratować.

– Lumi! – krzyknęłam.

Ale nic się nie wydarzyło.

Zdumiona popatrzyłam na tatuaż na dekolcie. Nie poruszył się nawet.

– Lumi, wyłaź! – poprosiłam, ale to również nie dało żadnej reakcji. Musiałam radzić sobie sama. – Do licha ciężkiego!

Wystrzeliłam zza budki, ale Cyryl złapał mnie i przytrzymał tuż przy sobie. Czułam jego idealnie nieruchomą klatkę piersiową przy swoich plecach.

– Oszalałaś?! – krzyknął mi do ucha. – Jej już nie można pomóc!

Wyrwałam się z jego uścisku.

– Tak? – spytałam. – No to patrz!

I pobiegłam. Po drodze chwyciłam świecę i jedną z pochodni, które wkrótce mieliśmy rozpalić, by przy ich świetle udać się na spacer wkoło jeziora. Zapaliłam ją i pomachałam nią, chcąc zwrócić na siebie uwagę monstrum.

– Hej, paskudne, bezkształtne indywiduum! – krzyknęłam. – Chodź i zmierz się z kimś innym niż bezbronne dziecko!

W międzyczasie podbiegłam do dziewczynki, chwyciłam ją mocno za rękę, wbijając paznokcie w skórę. Liczyłam na to, że ból pomoże jej uwolnić się z odrętwienia. I chyba się udało, bo odwzajemniła uścisk.

– Uciekaj – powiedziałam do niej cicho naglącym tonem. – Zajmę go, dopóki się nie ukryjesz.

– Dziękuję.

Jej głos był cichszy od fal uderzających o brzeg jeziora. Mimo to puściła się biegiem w stronę murów szkoły. Koleżanki z klasy, ukryte już bezpiecznie za bramą, dopingowały ją do ucieczki.

Uratowałam dziecko. Ale kto uratuje mnie?

– Chyba jak zawsze muszę zrobić to sama – warknęłam gniewnie, chcąc dodać sobie animuszu.

Zerknęłam szybko w stronę, w którą poleciał gumiho, ale teraz nikogo tam nie było. To dobrze. Przynajmniej potwór go nie pożre.

Monstrum zamachnęło się potężnym, przypominającym owłosioną mackę odnóżem i uderzyło w miejsce, w którym stałam zaledwie dwie sekundy wcześniej.

– Mama cię nie uczyła, że trzeba poprosić, zanim weźmie się dziewczynę za rękę? – spytałam, wymachując pochodnią.

Musiałam odciągnąć go od szkoły. Słyszałam za plecami zamieszanie świadczące o tym, że nadal nie wszystkim udało się uciec.

– Berek! – zawołałam i zaczęłam uciekać w stronę jeziora i lasu.

Może tam uda mi się ukryć lub wywołać Lumiego. Nie byłabym sama.

– Lumi? – spróbowałam, powoli łapiąc zadyszkę.

Nadal nic się nie działo.

Nagle nad moją głową przeleciał kolejny potwór. Krzyknęłam głośno na jego widok, bo ten gatunek był jednym z nielicznych naszych naturalnych wrogów. Zapatrzyłam się na wielkiego węża o wąskich, półprześwitujących, quasi-nietoperzowych skrzydłach. Z jego pyska poleciała lodowa struga. Pisnęłam i padłam na ziemię, zakrywając głowę rękoma. Kiedy nic mi się nie stało, zerknęłam za siebie. Atak uderzył w bezimienne monstrum, lecz nie wyrządził mu większej krzywdy. Żmij ponowił natarcie.

– Liwia! – zawołała Dalia.

Szybko odnalazłam ją wzrokiem. Była w bezpiecznej kryjówce blisko wschodniego skrzydła szkoły, ale żeby udało mi się do niej przedostać, musiałabym przebiec niemal pod nosem potwora i żmija. Pokręciłam głową. Zerwałam się znowu do biegu, ale zdążyłam przebyć zaledwie kilkadziesiąt metrów, gdy coś uderzyło we mnie z impetem, niemal mnie miażdżąc. Zaryłam twarzą w ziemię. Drganie zębów poczułam w całej czaszce. Wypuściłam pochodnię, która upadła nieopodal zrujnowanego straganu.

Zwinęłam się w kłębek. W głowie mi huczało, całe moje ciało opanował ból. Spod powiek leciały łzy, przez które nie widziałam wyraźnie. A może to od uderzenia? Co właściwie mnie przygniotło? Z wielkim trudem popatrzyłam ku kształtowi leżącemu nieopodal.

Żmij. Trwał nieruchomo. Musiał mocno oberwać. Jak potężna jest ta piekielna bestia, że zdołała unieszkodliwić żmija?

Ziemia zadrżała. Ostatkiem sił spojrzałam w stronę potwora, który zmierzał ku nam z rozdziawioną paszczą, z której wylatywał obrzydliwy, słodkawy smród. Zapłakałam w duchu na myśl, że moje ciało dołączy zaraz do czegokolwiek, co gnije w trzewiach stwora.

– Lumi... – szepnęłam. Dalej nic się nie wydarzyło. Zupełnie jakby bliskość kreatury blokowała przemianę istot znajdujących się w promieniu kilkunastu metrów. – Lumi, to koniec. Przepraszam. Powinnam była być szybsza, powinnam być mądrzejsza, powinnam znaleźć...

Moje dalsze słowa zagłuszył ryk, który wstrząsnął wszystkim dookoła i jeszcze przez kilka sekund rezonował w mojej głowie.

Nagle w potwora uderzyła ogromna fala ognia. Poczułam jej ciepło. Uśmiechnęłam się ledwo przytomnie. Nie zginę w chłodzie. Nienawidziłam chłodu.

– Albo może nie zginę wcale – rzekłam, gdy w zasięgu mojego wzroku pojawił się najpiękniejszy smok, jakiego w życiu widziałam.

I wreszcie mamy prawdziwą akcję! Ten, kto wie, jak piszę, mógł się spodziewać, że sielanka i spokój nigdy nie mogą trwać zbyt długo ;) Jak wrażenia po tym rozdziale?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro