Tradycja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten rozdział dedykuję @marysziaa <3

Smok. Nad Akademią Ciemnogrodzką latał inny smok. Miał piękne, złote łuski, które odbijały blask księżyca i mrugały do mnie tajemniczo, niemal uwodzicielsko. Wielkie półtransparentne skrzydła rozłożył szeroko i machał nimi, tworząc silny wiatr i odgradzając mnie i żmija od potwora. Widziałam moment, gdy w jego gardle tworzył się ogień, przechodził przez szyję, buzował w pysku, aż wydostał się z rykiem. Czarne monstrum było ogromne i silne, ale powolne, więc nie zdążyło uciec przed atakiem. Zawyło głucho, gdy dosięgły go płomienie.

Ledwo żyłam, ale nie umiałam odwrócić wzroku od pięknego widoku. Moje serce biło tak szybko, jak nigdy dotąd – częściowo ze strachu, częściowo z zachwytu.

Obserwowałam, jak smok wbija ostre, czarne pazury w cielsko potwora. Z obrzydliwym mlaśnięciem oderwał spory kawał ciała i odrzucił go, jak gdyby krew kreatury parzyła. Wzniósł się ku niebu, zrobił koło i zapikował w stronę monstrum, wypuszczając z pyska kolejne płomienie. Potwór zawył i zawrócił w stronę jeziora.

Złoty smok raz po raz ponawiał ataki. Palił, szarpał, uderzał długim, ostro zakończonym ogonem. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Gracja, z jaką się poruszał, lekkość widoczna w każdym machnięciu skrzydłami i niemal nierealny poblask jego skóry przyciągał moje spojrzenie niczym magnes.

Pewnie dlatego nie zauważyłam, że stragan, pod który upadła wcześniej moja pochodnia, płonie. Kiedy obróciłam się w jej stronę, zaalarmowana skrzypieniem palącego się drewna, było za późno. Ściana leciała prosto na mnie. Nie miałam siły się podnieść czy przetoczyć, nie mogłam wydobyć z siebie głosu po upadku. Zamknęłam oczy, by ostatnim widokiem, który zapamiętam przed śmiercią, był majestatyczny złoty smok.

Westchnęłam głęboko, czując na policzkach ciepło zbliżających się ku mnie płomieni.

Płomieni, które nie nadeszły.

Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam, jak złoty chłopiec drżącymi rękoma przytrzymuje walącą się ścianę. Skoro tak jak ja był smokiem, ogień nie mógł mu nic zrobić, ale ciężar konstrukcji – tak. Midas z bojowym okrzykiem naparł na drewnianą ścianę i pchnął mocno, dzięki czemu upadła tuż obok mnie, a nie na moje bezwładne ciało ani na wciąż nieprzytomnego żmija.

Chłopak stał tak przez chwilę, dysząc ciężko, po czym popatrzył na mnie. Musiałam wyglądać okropnie. Moja ulubiona sukienka była potargana i brudna, twarz posiniaczona po upadku, włosy w nieładzie. Wiedziałam, że to głupie, ale nie chciałam, by mnie taką widział.

Midas podszedł, obejrzał mnie dokładnie i wziął mnie na ręce. Nie miałam siły protestować. Chłopak upewnił się, że żmij znajduje się wystarczająco daleko od płomieni, a na moje pytające spojrzenie odpowiedział tylko:

– Niech sobie radzi.

I ze mną na rękach skierował się w stronę jeziora. Zmarszczyłam brwi, ale nic nie powiedziałam, ponieważ gardło wciąż odmawiało mi posłuszeństwa. Midas wkrótce dotarł do jeziora, ale nie wszedł do wody, z której tak niedawno wychylił się potwór, lecz zaczął iść jego brzegiem. Dłuższy czas nic nie mówił, tylko trzymał mnie blisko siebie i uparcie szedł do przodu, omijając większe kamienie. Nie wiem, ile czasu tak szliśmy, on – wpatrzony w drogę przed sobą, uważając, by się nie przewrócić, i ja – patrząca na jego przystojną twarz, jarzące się złoto oczy i kosmyk opadający na jego czoło, przez co wyglądał po prostu uroczo.

– Jesteś tu nowa – zaczął wreszcie, wciąż nie patrząc na mnie, a w jego głosie słyszałam jakąś nieokreśloną emocję, której w tej chwili nie potrafiłam nazwać – więc może nie wiesz, ale mamy tu taką tradycję, że w dniu festynu uczniowie zabierają swoje sympatie na spacer wokół jeziora. Komu uda się obejść je przed świtem, temu wedle tradycji będą sprzyjali wszyscy bogowie.

Otworzyłam szerzej oczy. Czy Midas właśnie powiedział, że jestem jego sympatią? Serce zabiło mi szybciej. Nie wiedziałam, czy cieszyć się, czy też raczej smucić, że nie jestem w stanie niczego mu powiedzieć.

– Wendigo zabrał mi trochę czasu – kontynuował Midas, a na widok mojej zdziwionej miny dodał tonem belfra: – Nie wiedziałaś, że walczyliśmy z wendigo? Widocznie za mało czytasz. Powinnaś częściej przychodzić do biblioteki.

Czy to zdanie miało drugie dno? Czy tylko ja się go tam doszukiwałam?

– Gdyby potwór pożarł tamtą dziewczynkę, stałaby się tym samym, co on – dodał Midas, ponownie odrywając ode mnie wzrok. – Powinna całować ziemię, po której stąpasz, że ocaliłaś ją przed takim losem, ryzykując przy tym swoim życiem.

Dalej szedł w milczeniu, widocznie zajęty własnymi myślami. Ze zmęczenia zaczęłam zasypiać, kołysana jednostajnym rytmem jego kroków i otulona ciepłem jego ciała. Powoli odpływałam do krainy snów. Pewnie dlatego nie zdążyłam w porę zareagować, gdy powiedział cicho:

– Zapomniałbym. Miałaś dziś dyżur w budce.

Rozchyliłam powieki. Serce zabiło mi szybciej na samo brzmienie jego głosu.

Midas nachylił się i subtelnie pocałował mnie prosto w usta.

Jego wargi były miękkie i delikatne, gdy złączyły się z moimi. Czułam jego ciepły oddech na skórze. W moim wnętrzu rozlała się fala gorąca. Uniosłam się lekko, by wzmocnić pocałunek. Midas, wciąż nie odrywając swych ust od moich, usiadł na ziemi, położył mnie na swoich kolanach, jakby nie był pewny, jak długo jeszcze da radę mnie nieść. Jednak kiedy objął mnie jedną ręką, a drugą wsunął w moje włosy i przyciągnął mnie mocniej do siebie, odkryłam, że wcale nie bał się o to, czy wystarczy mu sił.

Chciał być bliżej mnie.

Wokół nas rozlała się magia. Złote i błękitno-srebrne drobinki zawirowały w powietrzu niczym w tańcu. Pomiędzy nimi przechodziły promienie sierpowatego księżyca. Woda w jeziorze cicho chlupotała o brzeg, a wiatr chłodził moją nagle rozgrzaną skórę.

Było idealnie.

Dziś krótko, lecz treściwie <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro