Śluz i zakłopotanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z cichym szelestem materiału ostrożnie wychyliliśmy się z magicznego przejścia prowadzącego na wyludniony korytarz. Wkrótce zaczynała się cisza nocna, więc większość uczniów szykowała się do snu – albo przynajmniej markowała podobną czynność, bo Dalia już dawno powiedziała mi, że w praktyce różnie to bywa. Nie dopytywałam, przeczuwając, że zachęcona do opowieści wiła nie będzie szczędzić żadnych pikantnych czy żenujących szczegółów. Wolałam żyć w błogiej nieświadomości.

Stanęłam w słabo oświetlonym przejściu. O tej porze świeciła się tylko co druga lampa, niedługo będzie to już co trzecia, aż wreszcie wszystkie zgasną. Nie mieliśmy wiele czasu, by dotrzeć do swoich sypialni.

Cały czas naprzeciwko mnie znajdował się Midas, a jego towarzystwo nagle znowu stało się dla mnie niezręczne. Nie wiedziałam, jak się zachować. Wspominać o pocałunku? O tym, że go szukałam? Spytać, do której klasy chodzi? To było dziwne, że nigdy nie mijamy się w przejściach ani w salach lekcyjnych. Nie wyglądał na wiele starszego ode mnie.

— Mamy jeszcze pół godziny — oznajmił chłopak. — Co powiesz na krótki spacer? Uwielbiam, kiedy korytarze świecą pustkami. Robi się wtedy tak nastrojowo, prawda?

Zamarłam. Wiedziałam, że jeśli ktoś przyłapie nas poza pokojami, źle to się dla nas skończy. Jednak coś we mnie bardzo chciało się zgodzić, więc ostatecznie, po wyliczeniu powodów, dla których nie powinnam z nim iść, uśmiechnęłam się delikatnie i skinęłam głową. Zamrugałam szybko, kiedy Midas zaproponował mi ramię. Nieśmiało je przyjęłam, czując się przy tym niczym bohaterka powieści Jane Austen. Ruszyliśmy powoli przed siebie.

— Mówiłem poważnie — zaczął Midas — tam, w bibliotece. Czego konkretnie szukasz?

Powiedzieć? Nie powiedzieć? W sumie nic o nim nie wiedziałam. Nie powinnam mu zdradzać zbyt wiele, chociaż to właśnie jemu oddałam pierwszy pocałunek. Jednak wrodzony brak zaufania nie pozwolił mi się otworzyć przed kimś, kogo nie znałam.

Pokręciłam głową, rozpuszczone włosy połaskotały mnie w obojczyki, końcówki krótszych pasemek musnęły tatuaż. Policzki mnie zapiekły, gdy zauważyłam, że wzrok Midasa podążył za tym ruchem i zatrzymał się na wizerunku Lumiego, który widniał na moim dekolcie. Odchrząknęłam cicho, na co chłopak szybko przeniósł spojrzenie przed siebie.

— Chyba na razie wolę szukać sama, ale jeśli będę potrzebowała pomocy, to się do ciebie zgłoszę — powiedziałam dyplomatycznie, ponieważ nie chciałam urazić go bezpośrednią odmową.

Kolejnych parę minut szliśmy w przyjacielskim milczeniu.

— Na pewno masz sporo pytań, hm? — zapytał nieoczekiwanie blondyn, nie patrząc na mnie. — Po tamtym, wiesz...

Teraz to on był zakłopotany. Czyżby przez ten czas, kiedy się nie widzieliśmy, zdążył pożałować, że mnie pocałował? Zrobiło mi się przykro na samą myśl.

— Nie znam nawet twojego imienia — wypaliłam.

Puls mi przyspieszył. Czułam, jak Lumi uważnie przysłuchuje się naszej rozmowie.

Wścibska bestia, skarciłam go.

Dzielimy tę cechę, odwdzięczył się pięknym za nadobne.

— Imienia — powtórzył chłopak. — Imienia... hm... A jak nazywasz mnie, kiedy o mnie myślisz?

Zarumieniłam się. Wyjawienie mu tego oznaczałoby przyznanie, że rzeczywiście pojawia się w moich myślach. Jeżeli jednak powiem mu, że nie wymyśliłam mu żadnego imienia czy przezwiska, to postawi mnie w złym świetle. W końcu pasowałoby wiedzieć, jak nazywa się osoba, z którą przeżyło się pierwszy pocałunek.

Co oznaczało, że musiałam się przełamać, choć w środku zwijałam się ze wstydu.

— Midas — wyszeptałam, patrząc na swoje buty.

— Mogłabyś powtórzyć, proszę?

— Midas — powiedziałam nieco głośniej.

Zatrzymał się w pół kroku. Przyciskał moją rękę do boku, przez co musiałam stanąć zaraz obok niego. Zaryzykowałam ostrożne spojrzenie.

I przepadłam.

Chłopak patrzył na mnie oczyma ciepłymi niczym płynny miód, kuszącymi jak zapach świeżo upieczonych ciastek korzennych w chłodny, jesienny poranek, błyszczącymi jak tafla jeziora pokrytego szronem. Zatonęłam w nich.

— Wydaje mi się, że polubię imię, które mi nadałaś, Liwo Dracca — powiedział.

Nachylił się, jakby miał zamiar mnie pocałować, a ja byłam tak podekscytowana na samą myśl o tym, że dopiero po paru cennych sekundach dotarło do mnie, że coś kapie mi na ramię.

— Midasie... — zaczęłam niepewnie i bardzo, bardzo cicho. Zaskoczył go mój ton i moja reakcja, bo odsunął się odrobinę, choć nie tak daleko, by mnie nie słyszeć. — Mamy trzy opcje. Pierwsza jest taka, że znajdujemy się poza budynkiem Akademii Ciemnogrodzkiej i właśnie zaczyna padać. Druga, że któreś z nas miewa niekontrolowany ślinotok, chociaż nie posądzam o to żadnego z naszej dwójki. Trzecia, że coś znajduje się nad nami i obecnie jad albo inna wydzielina tego stworzenia brudzi mi mundurek. To jak, na co stawiamy?

Chłopak zrozumiał w mig. Objął mnie jak do tańca, skutecznie zasłaniając przed kolejną oślizgłą kroplą tajemniczego pochodzenia, a potem zawirowaliśmy w kierunku przeciwnym do tego, w którym początkowo się udawaliśmy.

Rzuciliśmy się do ucieczki. Midas chwycił moją dłoń i ścisnął ją mocno.

Biegliśmy, ile sił w nogach, osiągając prędkość przekraczającą możliwości śmiertelników. Niestety, nasz przeciwnik nie był zwykłym człowiekiem, lecz istotą nadprzyrodzoną. Zaryzykowałam zerknięcie za siebie.

Dobrze, że Midas trzymał mnie za rękę, bo na widok tego, co nas goniło, potknęłam się i koncertowo zaryłabym o kamienną posadzkę, gdyby nie czujność chłopaka.

Nagle w korytarzu kilkanaście metrów przed nami pojawiła się drobna, jasnowłosa sylwetka. Jęknęłam w duchu. Tylko jej tu brakowało.

Dziewczynka zauważyła mnie, a radość rozpromieniła jej dziecięcą twarzyczkę, kiedy rzuciła się w moim kierunku. Była tak wpatrzona we mnie, że zupełnie nie zwracała uwagę na nic innego. A w Akademii Ciemnogrodzkiej to naprawdę spory błąd.

— Maro, uciekaj! — krzyknęłam ostrzegawczo.

Kompletnie mnie zignorowała.

— Tyle cię szukałam! — odparła, otwierając ramiona, by mnie przytulić.

Właśnie w tym momencie zarejestrowała ruch przy łukowatym suficie. Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki, buzia zamarła w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia, a jasna cera stała się biała niczym świeżo wyprane i wykrochmalone prześcieradło.

Zerknęłam na Midasa. On tylko kiwnął głową, jakby czytał mi w myślach.

Tuż przed Marzanną puścił moją rękę. Oboje błyskawicznie chwyciliśmy dziewczynkę pod pachami i pociągnęliśmy ją za nami, unosząc dziecko nad ziemią.

Oczywiście istniała szansa, że goniący nas ogromny, pokryty śluzem, ciemny ślimak pozbawiony skorupy nie ma złych zamiarów, ale czas spędzony w tej szkole nauczył mnie już, że to byłaby naprawdę nieprawdopodobna perspektywa.

Jakby wszystkiego było mało, odrażający stwór zaczął pluć w naszą stronę czymś, co po zetknięciu z kamiennymi płytkami wydzielało z siebie obrzydliwy smród i dziwny opar, od którego rozbolały mnie drogi oddechowe. Zakasłałam raz i drugi, próbując wyrzucić z siebie to świństwo, lecz z marnym skutkiem.

Mara i Midas także zanosili się kaszlem.

Jeśli nie uda nam się uciec i skryć, nie będzie ciekawie.

Przyznajcie się... czy ktoś spodziewał się tutaj nagiego ślimaka? W Krakowie są one istną plagą, co natchnęło mnie to przeniesienia ich umagicznionego pobratymca do Akademii Ciemnogrodzkiej. Niech i oni trochę się z nim pomęczą ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro