1# Walerian

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wstałem o świcie tak, jak uczono mnie w Akademii. Powoli przyzwyczajałem się do hałasu stolicy. Od miesiąca mieszkałem z Miłogostem w Syndi, stolicy naszego kraju. Jest to ogromne miasto na północnym wybrzeżu naszego państwa. Każdy mieszkaniec jest kimś znaczącym. Nawet tutejsi chłopi mają się za lepszych od innych. Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć, choć starałem się jak mogłem.

- Walerianie?!

- Nie śpię! – zbiegłem na niższe piętro, gdzie czekał na mnie Miłogost – Czas na nas – rzekłem z normalnym dla mnie chłodem w głosie. Lubiłem naszą poranną wędrówkę do warsztatu. Miasto powoli budziło się do życia. Mieszkańcy otwierali okiennice i wychodzili z domów. Ulice powoli zapełniły się gwarem rozmów i wzajemnego przekrzykiwania się. My weszliśmy do naszej pracowni. Mój opiekun, a jednocześnie jedyny przyjaciel, był świetnym kowalem. Wszelkie narzędzie i miecze wychodzące spod jego ręki były istnym dziełem sztuki. Najwyżsi szlachcice kupowali je u niego za niemałe sumki – Czym się dziś zajmujemy?

- Muszę naprawić i naostrzyć parę mieczy, a później przygotować narzędzia dla jakiejś chłopki. Zacznij grzać w piecu – pokiwałem głową i zająłem się miechami. Powoli płomień zaczął się powiększać – Dobrze. Przynieś miecze z zaplecza – ostrożnie przeniosłem cztery miecze i ułożyłem je na stole.

- Czyj jest ten z rubinem w głowni?

- Nie jestem pewien. Przyniósł go wczoraj jakiś sługa i kazał jak najszybciej go przygotować. Na pewno jest to ktoś ważny. Może zacznę od właśnie tego szpikulca – uśmiechnął się do mnie, a ja wróciłem na swoje miejsce przy miechach. Moja praca wymagała siły i wyczucie. Jeśli będziesz dmuchać za lekko, to zmęczysz się, a efektu nie będzie. Zaś gdy dmuchasz za mocno, płomień może zgasnąć, a ty męczysz się jeszcze szybciej. Miłogost pokazał mi jak to robić – Na razie ogień nie musi być taki duży, nie musisz cały czas tyle pompować – pokiwałem głową i oparłem się o ścianę. Oczy mi się przymknęły.

Obudził mnie dzwonek. Znak, że ktoś wszedł do warsztatu. Zorientowałem się, że musiałem przysnąć w pracy. Ogarnęło mnie poczucie winy. Miotałem się zły na siebie. Ogień całkiem przygasł. Chciałem krzyczeć wściekły na swoją głupotę. Rozpaliłem jeszcze raz i czym prędzej chciałem przywrócić porządny płomień. Docierała do mnie przyciszona rozmowa Miłogosta i kogoś jeszcze. Przybyszów musiało być dwóch. Jeden głos był niski, starczy, a drugi dość wysoki, ale nie kobiecy. Trochę jak mój głos. Gdy ogień znów buchał w piecu, rzuciłem się w stronę warsztatu, gdzie przyjmowaliśmy klientów. Potknąłem się o stos prętów, robiąc straszny hałas. Pozostali obecni w pomieszczeniu nie mogli mnie nie usłyszeć.

- ..., a to jest mój czeladnik i przyjaciel, Walerian – podniosłem się i stanąłem twarzą w twarz z chłopcem uderzająco do mnie podobnym – Wiedziałem, że kogoś mi przypominasz, panie – rzekł z satysfakcją w głosie Miłogost – Wal, to jest Florian. To o jego miecz pytałeś dziś rano... Wyspałeś się? – zaczerwieniłem się po czubki uszu. Mój sobowtór zaśmiał się cicho. Spojrzałem na niego wściekle. Złapałem go za koszulę. Wtem mężczyzna stojący za Florianem złapał moją rękę i wykręcił mi ją. Wrzasnąłem z bólu i upadłem na posadzkę – Nie róbcie mu krzywdy! – poderwałem się z ziemi, gotowy do walki – Walerianie, przestań! Przynosisz mi wstyd! – opuściłem pięści i westchnąłem.

- Wybaczcie mi – rzekłem, kłaniając się nisko – Poniosło mnie – odsunąłem się, chcąc wrócić w głąb warsztatu i ukryć zażenowanie.

- Poczekaj – usłyszałem głos Floriana – Nic się nie stało. Na pewno nie wiedziałeś przed kim stoisz – zerknąłem na niego zainteresowany – Jestem synem króla i następcą tronu – gdybym miał się przyznać jaki efekt wywarły na mnie słowa księcia, to nie powiedziałbym nic. Szczerze nie obchodziło mnie kim on jest. Szanowałem wszystkich ludzi na równym poziomie, o ile oni szanowali mnie.

- Wybacz, panie, ale mam pracę i wolę ją dokończyć – rzekłem, spoglądając na Miłogosta. Byłem zdziwiony, że nie wsparł mnie w żaden sposób – Miło było was poznać – szepnąłem. Poczułem czyjąś dłoń, łapiącą moje ramię.

- Poczekaj – wzdrygnąłem się. Przed oczami stanęło mi wspomnienie nauczycieli z Akademii. W oczach pojawiły mi się łzy. Odtrąciłem dłoń mojego opiekuna. Na mojej twarzy odmalował się strach. Ja patrzyłem na wspomnienie mentora, który okładał mnie kijkiem. Wręcz czułem w ustach smak własnej krwi. Na myśl o powrocie do tego miejsca, zrobiło mi się niedobrze. Zakryłem usta dłonią, a potem zwymiotowałem. Zgiąłem się w pół, padając na kolana – Wal! – Miłogost i towarzysz Floriana złapali mnie za ramiona – Co ci jest?

- To nic. Przypomniałem sobie coś – dwa tygodnie wcześniej opowiedziałem mojemu przyjacielowi o moim pobycie w Akademii. Teraz spojrzał na mnie ze zrozumieniem.

– Idź się położyć na zapleczu. Przyjdę za chwilę - pokiwałem z wolna głową i odszedłem we wskazane miejsce. Pod ścianą leżała mata, koc i poduszka. Wariant na wypadek, gdyby Miłogost musiał do późna pracować. Teraz ja ułożyłem swą głowę na poduszce i przymknąłem oczy. Echa przeszłości nie dawały mi spokoju – Współczuję ci z całego serca z powodu twoich przeżyć, ale nie możesz rzucać się na księcia. Nie ufasz innym, ale spróbuj chociaż ich tolerować. Nauczyli się walki, dyscypliny, ale nie pokazali ci czym jest uczucie.

- Po co mi ono? Uczucie czyni nas słabymi.

- Uważasz mnie za słabego psychicznie? – pokręciłem głową, szczerze zdruzgotany.

- Oczywiście, że nie. Jesteś świetnym człowiekiem, ale żyjesz sam. Nie masz z kim dzielić swych uczuć, dlatego stałeś się twardym.

- Przecież mieszkam z tobą.

- Ja się nie liczę. Nigdy się nie liczyłem – oczy zaszły mi mgłą, ale nie płakałem. Straciłem zainteresowanie rozmową. Miłogost poklepał mnie po ramieniu i ruszył do wyjścia. W drzwiach obejrzał się jeszcze na mnie przez ramię i mruknął:

- Zrób sobie wolne, idź do domu i przemyśl sobie swoją postawę – w jego oczach widziałem zawód. Wstałem i trąciwszy go ramieniem, odszedłem. Złość aż mną zarzucała. Miałem ochotę się na kimś lub na czymś wyżyć.

Wtem zobaczyłem Floriana i jego sługę. Podeszli do mnie.

- Witaj. Mam do ciebie jedno pytanie. Myślałeś kiedyś, jak to jest mieć wszystko? Rządzić wszystkimi i poczuć się w końcu ważnym? – zaprzeczyłem – Mogę ci to dać. Ja muszę na jakiś czas zniknąć niepostrzeżenie. Jesteś zupełnie do mnie podobny. Oferuję ci zamianę – pokiwałem głową, zupełnie nie wiedząc co odpowiedzieć – Szybko. Ściągaj swój kubrak i załóż ten płaszcz. Pośpiesz się, nim ktoś nas zauważy – oddał mi swój piękny jesienny płaszcz z kapturem oblamowanym futrem. Wziął za to mój czerwony kubrak roboczy. Sługa wziął na palce jakąś maź i przylizał moje włosy, a Florian poczochrał swoje tak, by wyglądały, jak moje, nieuporządkowane dotąd kudły – Teraz jest dobrze. Pokaż mi jedynie gdzie mieszkasz – zaprowadziłem go do dużego domu i dałem swoje klucze – Deiro nauczy cię wszystkiego. Słuchaj go, a na pewno dasz sobie radę. Za jakiś czas się odezwę. Nie martw się – dodał szybko, widząc moją niepewność – Powiem o wszystkim Miłogostowi – zapewnił mnie z uśmiechem – Ruszajcie – Deiro położył mi dłoń na ramieniu i pchnął w stronę zamku. Poczułem w kościach, że moje życie w końcu zmieni się na lepsze. Jaki ja byłem wtedy głupi?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro