3# Walerian

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Deiro kazał mi udać się do łazienki. Skinąłem głową, bo po całym wieczorze spędzonym nad książkami i uczeniu się podstawowych zasad etykiety byłem wyczerpany do granic możliwości. Łaźnia była ogromna, wanna pozłacana na brzegach, ręczniki mięciutkie, a zewsząd dało się wyczuć zapach wanilii. Za mną wszedł Deiro z naręczem rożnej wielkości ręczniczków i szmatek.

- Zdejmij proszę odzienie i wejdź do wanny – rzekł spokojnie. Uczyniłem jak kazał i jedynie w bieliźnie siadłem w ogromnej wannie. Sługa nalał wody – Pochyl się w przód, proszę – wykonałem polecenie bez wahania – Twoja przeszłość musiała być pełna bólu – szepnął. Namoczył szmatkę i przetarł moje plecy. Skrzywiłem się, bo mydło było z jakimś ekstraktem, który drażnił moje rany – Wybacz – Deiro szybko zmył pianę – Nie sądziłem, że jest aż tak źle. Znajdę coś delikatniejszego – wyjął z szafki białe mydło – To najczystszy mydło bez ekstraktów jakie mamy. Używamy go do mycia tkanin. Mam nadzieję, że będzie dobre – jeszcze raz obmył moje plecy. Tym razem tylko lekko zapiekło.

- Jest dobrze – szepnąłem, zerkając w taflę wody, a Deiro czyścił moje ramiona, kark, uszy, włosy i całą resztę – Długo już służysz królewskiej rodzinie? – zapytałem, przerywając niezręczną ciszę. Sługa otarł pot z czoła i zastanowił się nad odpowiedzią.

- Będzie z sześćdziesiąt lat. Służyłem na zamku jeszcze za czasów ojca dzisiejszego króla – skinąłem głową – Wciąż nie jesteś pewien, czy dobrze zrobiłeś, przybywając tu ze mną, prawda? – w jego głosie słyszałem współczucie.

- Nie przywykłem do luksusu. Życie wychowało mnie w twardych warunkach. Tak nagła zmiana mnie trochę przerasta, ale raczej zdołam przywyknąć. Przecież chciałem zmiany na lepsze, nie prawdaż? – skinął głową – Myślę, że jestem już czysty. Zęby także zamierzasz mi myć, czy mógłbym już sam... no wiesz. Nie przywykłem do wyręczania mnie we wszystkim – Deiro uśmiechnął się i podał mi pędzelek, kubek wody i pastę z mączki z wodą, szałwią i miodem. Zmoczyłem w niej pędzelek i myłem tą mazią zęby. Na koniec przepłukałem usta. Deiro ubrał mi koszulę nocną. Ziewnąłem.

- Chyba darujemy sobie naukę na dziś. Pomódl się i idź spać, panie – rzekł dobrodusznie sługa, a ja zerknąłem na niego zdumiony – Co się stało? Nigdy nie uczyli cię modlitw? Wiesz kto to Bóg? – pokręciłem głową – To musiała być naprawdę barbarzyńska szkoła – mruknął Deiro – Pokażę ci co masz robić – kazał mi uklęknąć koło łóżka, pokazał jak się przeżegnać i złożyć dłonie do modlitwy – Pomyśl za co mógłbyś podziękować Bogu, o co mógłbyś go poprosić, a na koniec mówisz Amen – wydawało mi się to bardzo dziwne, ale nie mogłem nie spróbować.

- Boże... - zacząłem, a Deiro zachęcił mnie skinieniem głowy – Chciałbym ci podziękować za Miłogosta, za jego pomoc i opiekę. Dziękuję, że dałeś mi cierpieć, bo teraz stałem się silniejszym. Dziękuję za pomoc Deiro i Floriana, abym mógł choć przez chwilę poczuć się ważny. Na koniec proszę cię, by moi bliscy i przyjaciele mieli się dobrze... Amen – potrząsnąłem głową – To głupie – mruknąłem – Jaki jest sens dziękować i prosić kogoś, kto nie istnieje i nie da się go zobaczyć.

- To kwestia wiary – szepnął Deiro – O religii i wierze porozmawiamy jutro. Teraz czas, abyś odpoczął. Czeka nas jeszcze dużo pracy, by nikt nie odkrył naszej małej podmianki – rzekł Deiro i zdmuchnął płomień świecy – Śpij spokojnie, panie.

- Ty także, Deiro. Dziękuję ci za wszystko – szepnąłem w ciemność.

- Nie dziękuj mi. Ja tu po prostu służę. Nie mam wyboru. Zamiast dziękować, przebacz – rzekł sługa i wyszedł z komnaty. Nic wtedy nie rozumiałem. Przymknąłem oczy i zasnąłem.

Następnego ranka obudziły mnie okropne wrzaski. Podbiegłem do okna. Na dziedzińcu stał zaaferowany tłum, skandujący by „go" im wydali. Nie potrafiłem skojarzyć, o kogo może im chodzić. Do komnaty wszedł cicho Deiro i położył mi dłoń na ramieniu.

- Chodź, panie. Wszystko dzieje się zbyt szybko – mówił podenerwowany. Umył mnie czym prędzej i ubrał elegancko – Choćby nie wiem co, nie daj po sobie poznać, że się boi. Przecież „jesteś księciem" – szepnął mi na ucho, po czym wyprowadził przed rozwścieczony lud.

- Mam go uspokoić? Czy to jest jakaś dziwna uroczystość? – skinął głową, a w jego oczach zobaczyłem łzy.

- To dość marny dzień na takie wydarzenie – przez cały czas padał deszcz – Błagam cię. Przebacz mi, bo me sumienie nie zdoła tego wytrzymać – zerknąłem na niego wciąż nie rozumiejąc – Oni prowadzą cię na twoją własną egzekucję. Masz zawisnąć na głównym rynku – po twarzy płynęły mu gorzkie łzy. Wiem, że w tamtym momencie powinienem był uciec, bo w końcu zaplanowano mi śmierć, ale stałem tam jednak. Dotknąłem czoła Deiro.

- Wybaczam ci. To nie jest twoja wina. Sam nie wiem kogo, ale na pewno nie twoja. Pamiętasz? Ty tu po prostu służysz. Wykonujesz rozkazy, a więc nie z twojej woli chcą mnie teraz uśmiercić. Bądź zdrów i przekaż Miłogostowi, że nie gniewam się na niego. Odchodzę teraz do lepszego miejsca – zszedłem do ludu. Dwóch mężczyzn zakuło mnie w kajdany, po czym ruszyliśmy w stronę rynku. Co jakiś czas ktoś ciskał we mnie jajkiem lub zgniłym warzywem. Dotarliśmy na miejsce w kilka minut. Mężczyźni, którzy mnie, teraz wepchnęli moją osobę na podest z szubienicą. Ulewa się wzmogła, a w oddali poczęło grzmieć. Założyli mi pętlę. Spojrzałem w niebo dumnie. Uczono mnie, by nigdy nie okazywać strachu – Boże – szepnąłem – Sam nie wiem dlaczego z tobą rozmawiam. Chcę cię poprosić o małą przysługę. Chciałbym jeszcze kiedyś podziękować Miłogostowi osobiście. Niczego więcej nie potrzebuję – zobaczyłem jakby promyk światła. Grzmotnęło, błysnęło, trzasnęła zapadnia, opadłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro