4# Miłogost

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień był pochmurny. Padał drobny deszcz, ale wiedziałem, że pogoda jeszcze się pogorszy. Usłyszałem walenie do drzwi. Za nimi stali dwaj mężczyźni. Powiedzieli, że na rynku odbędzie się widowisko. Nic więcej nie zdradzili. Wtedy za mną pojawił się Wal.

- Pójdziemy, panie? – zapytał z lekkim uśmiechem – Proszę. To może być coś ciekawego – nigdy wcześniej Walerian o nic mnie nie prosił. Pomyślałem, że nie mogę mu odmówić mu czegoś tak błahego.

- Dobrze. Tylko ubierz się ciepło – odbiegł z uśmiechem na twarzy. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek widział go uśmiechniętego. Ten uśmiech był bardziej odrażający niż pocieszny – Przestań tyle o tym myśleć. Walerian musi przechodzić trudne chwile. Za kilka dni wszystko wróci do normy.

Po ubraniu ciepłych płaszczy i czap, ruszyliśmy na główny rynek. Gdy tylko zobaczyłem co znajduje się na podeście, zadrżałem. Wprowadzono więźnia. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, widząc księcia. Założyli mu pętlę. Trzymał głowę dumnie uniesioną. Szeptał coś, zupełnie nie zwracając uwagi na krzyki kata.

- Tego oto księcia lud skazuje na śmierć przez powieszenie za tyranię, kamienne serce i ciemiężenie swego ludu – złapał za dźwignię i pociągnął. Wtem zdarzyło się kilka rzeczy. Grzmotnęło, błysnęło, klapa opadła, a tłum jęknął. Piorun trafił w podest, podpalając go. Kat szybko uciekł od płomieni. Tylko wisielec pozostał nieruchomy.

- Wracajmy do domu, Wal. Nie dobrze mi, jak na to patrzę – wróciliśmy do naszego domostwa. Walerian siedział przy kominku, grzejąc zmarznięte ręce. Był z jakiegoś powodu bardzo szczęśliwy i nie krył swej radości – Zmieniłeś się trochę – szepnąłem – Nigdy nie widziałem u ciebie takiej wesołości – wzruszył ramionami. Usłyszeliśmy stukanie do drzwi. Otworzyłem i wpuściłem Deiro do środka. Mężczyzna podszedł do mego czeladnika i złapał go za kołnierz.

- Potworze! On się nie bał! Szedł tam dumnie! Uśmiechał się, gdy przygotowywali jego egzekucję! Dziękował za to, co mu zrobiliśmy? – odciągnąłem sługę od mojego ucznia, a on opadł na kolana – Przepraszam. Przepraszam. Tak bardzo przepraszam – szlochał bijąc pięściami w podłogę.

- Powie mi ktoś, co tu się dzieje? – zapytałem zupełnie zdezorientowany. Wal wstał z zamiarem wytłumaczenia mi wszystkiego – O co chodzi?

- Ja nie jestem Walerian – rzekł z kpiącym uśmiechem na twarzy – Podmieniliśmy się wczoraj. To jego widzieliśmy na rynku. Przykro mi, ale ofiary były konieczne – poczułem jak moje serce zwalnia. Przez cały czas patrzyłem, jak mojego ucznia przygotowują do śmierci. Opadłem na podłogę. Miałem ochotę krzyczeć, kopać i bić, ale zamiast tego skuliłem się, płacząc jak dziecko. Deiro położył mi dłoń na ramieniu. W domu pojawili się dwaj słudzy – Na mnie czas, panowie – rzekł zimno Florian – Deiro? Już nie masz czego szukać na zamku – syknął, wychodząc na deszcz ze swoją świtą.

- On był szczęśliwy. Kazał mi przekazać, że nie jest na ciebie zły i teraz jest w lepszym miejscu – spojrzałem na niego zdruzgotany. Objął mnie ramionami – Rozumiem twój ból, ale musisz walczyć z tym. Nie pozwól, by to sprawiło, że jesteś bezbronny.

- On miał od początku rację! Mówił, że jeśli ma się kogoś na kim ci zależy, stajesz się słaby. Dla mnie tą osobą był Walerian. Zastąpił mi syna – wyrzucałem z siebie, ale spokój nie przychodził – Zawiodłem go. Nie zdążyłem przeprosić i powiedzieć, jak bardzo mi zależy na jego szczęściu.

Deiro cierpliwie słuchał moich wyrzutów. Zdawał się rozumieć moją sytuację równie dobrze co ja. Milczał, ale widziałem na jego twarzy głęboki ból. Ten stary człowiek musiał bardzo polubić mojego czeladnika, skoro jego śmierć tak mocno nim poruszyła.

- Walerian był świetnym dzieciakiem. W lot łapał wszystkie zasady etykiety, jakich go uczyłem. Był spokojny i chłodny. Jestem pewien, że gdyby miał okazję stałby się świetnym dyplomatą. Widziałem po nim, że z każdej sytuacji mógłby znaleźć wyjście bez przemocy, bez rozlewu krwi. Jednak w swojej sprawie nie miał nawet okazji się odezwać. Straciliśmy go. Ostatni promień nadziei, że może tu zapanować spokój. Syndi to miasto przesiąknięte brudem. Nikt tu nie ufa w znacznym stopniu nikomu poza sobą. Mieszczanie dbają jedynie o swoje interesy, a widok umierającego chłopca wywołuje u nich uśmiech na twarzach. To okropne – poklepałem go po plecach. Długo jeszcze siedzieliśmy przy kominku. Później przygotowaliśmy razem posiłek.

- Myślę, że dzisiaj zrezygnuję z dnia w pracy. Nie czuję się na siłach, by widzieć tych nieczułych ludzi. Prawdopodobnie dźgnąłbym tymi mieczami pierwszą osobę, która odważyłaby się przyjść do mojej pracowni – westchnąłem. Każdą część mego ciała wypełniała w tamtym momencie nienawiść do mych rodaków. Spojrzałem na zmęczone oblicze byłego sługi zamkowego – Odpocznij w mojej sypialni. Odstąpiłbym ci izbę Waleriana, ale sam rozumiesz. Wolałbym sam tam zostać – staruszek pokiwał głową z lekkim uśmiechem.

- Dziękuję za pomoc, Miłogoście. Widzę teraz po kim Wal ma ten dar. Nauczył się empatii i czułości od ciebie. Nawet nie wiesz jak często o tobie wspominał, gdy studiowaliśmy księgi w zamkowej bibliotece. Ty także musiałeś być dla tego chłopca ważną osobą, ale wydawało mu się, że nie liczy się dla ciebie. Właśnie dlatego skusił się na propozycję zamiany z Florianem. Czuł się niedoceniony – słowa Deiro były jak noże, które ktoś wbijał mi prosto w serce – Może ja pójdę na razie odpocząć i zostawię cię samego z przemyśleniami. Tobie też radzę się przespać. Nie wyglądasz najlepiej – pokiwałem z wolna głową. Wszedłem do sypialni Wala. Wszędzie czułem zapach przypraw korzennych, którymi pachniały ubrania mojego ucznia. Nawet nie zauważyłem, kiedy przysnąłem na jego łóżku, trzymając w dłoni jego ulubioną chustę pod szyję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro