6# Walerian

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dni mijały. Moje oparzenia dobrze się goiły, a ja odzyskiwałem energię. Po trzech dniach stanąłem o własnych siłach. Deszcz wciąż padał za oknem, a ja chodziłem w kółko po pokoju, leżałem z nogami w górze lub kucałem i wstawałem co chwila. Prokop powiedział, że tak chce wzmocnić moje mięśnie. Nie zadawałem pytań. Były dyplomata zdawał się mieć dobre intencje. Nigdy wcześniej nie kazał mi robić czegoś co mnie przerastało lub tego, czego po prostu nie chciałem.

- Jesteś gotowy? – zapytał mnie, a ja pokiwałem głową i poprawiłem szelki spodni. Wyszliśmy przed domek i skierowaliśmy się na jego tyły. Był tam pagórek – Musisz wbiegać i zbiegać z niego, aż każę ci przestać. Rozumiesz? – pokiwałem głową. Ruszyłem w deszczu pod górę. Woda spływała mi do oczu, ale nie zatrzymywałem się. W Akademii pokazali mi, co mnie czeka, gdy nie wykonam rozkazu. Prokop wydawał się inny, ale nie miałem stu procent pewności co do niego – Cały czas będę ci się przyglądał. Nie obijaj się. Muszę zobaczyć na ile cię stać – mówił, ilekroć zbiegałem do niego do stóp pagórka. Gdy po raz nie wiadomo który wbiegłem na szczyt, przed oczami stanęło mi wspomnienie, gdy uciekałem. Deszcz lał, grzmiało, a ja pędziłem otwartym polem aż do małego gospodarstwa. Tam padłem wyczerpany i zasnąłem. Dyszałem ciężko, choć nie byłem zmęczony. W głowie mi zawirowało. Upadłem – Wal!!! – Prokop pędził w moją stronę. Podniósł mnie z ziemi i czym prędzej wrócił do domu. „Wybacz. Tak nagle zrobiło mi się słabo" było jedynym co udało mi się wykrztusić. Mężczyzna osuszył mnie – Na razie dajmy sobie spokój z ćwiczeniami. Odpocznij. Przyjdę do ciebie za chwilę – szepnął i wyszedł z izby. Przysnąłem sobie nie wadząc nikomu.

- Hoi! – otworzyłem gwałtownie oczy. Prokop stał nade mną z uśmiechem od ucha do ucha. Miałem ochotę go uderzyć, bo spało mi się świetnie, aż tu nagle postanowiono mnie obudzić – Co raz rzadziej zdarza ci się tak szybko przysypiać – zaśmiał się cicho, widząc mój maślany wzrok tęskniący za rozumem – Wiem, że nie do końca się rozbudziłeś i nie rozumiesz co mówię. Przyniosłem trochę książek – wskazał spory stosik na stole – Nauczę cię paru zasad etykiety, kodeksu posłańca i zgrabnego dobierania słów w negocjacjach. Czasami bowiem może się zdarzyć, że będziesz mediatorem. Oczywiście bardzo mało podobne, żebyś wplątał się w jakąś aferę polityczną. Szczerzę ci życzę, żebyś na żadną się nie natknął.

- Co jest złego w byciu mediatorem? – chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Z tym jest tak, że jeśli zostaniesz mediatorem, to jesteś nim aż do odwołania przez króla, chyba że działasz nielegalnie, ale o tym później. Na mediatorów spada największy ciężar rozmów między skłóconymi stronami. Jeśli coś im się nie spodoba, mogą zaatakować mediatora, a nawet go zabić. Trzeba umieć dobrze dobierać słowa, ale też znać podstawy samoobrony – pokiwałem głową zafascynowany. W głębi serca chciałem spróbować chociaż przez kilka dni spróbować mediować między dwoma rodami, państwami itp. – Zdaje mi się, że nie zdołałem cię zniechęcić do tego stanowiska – rzekł kręcąc głową z rozbawieniem.

- Zacznijmy naukę – rzekłem z lekkim podekscytowaniem. Prokop spojrzał na mnie zdziwiony. Nigdy wcześniej nie wykazywałem większego zainteresowania nauką tych rzeczy – Chciałbym mediować między mną, a nauczycielami z Akademii. Powinni zapłacić za to, co robili, ale też nie chcę ich skrzywdzić zbyt mocno. Nie jestem nimi – mężczyzna złapał mnie za ramiona i potrząsnął mną.

- Nie zbliżaj się do nich ani do króla. Jeśli się dowie, że jesteś ich uczniem, zabiją cię. Nie wiem, czy uda mi się uratować cię po raz kolejny – przypomniałem coś sobie. Spojrzałem w stronę okna i westchnąłem – Co się dzieje?

- Tamtego dnia, na szubienicy modliłem się do Boga o to, by móc podziękować Miłogostowi osobiście. Zostałem uratowany i mam szansę to zrobić, ale wciąż nie wiem, czy to ty mnie uratowałeś, czy Bóg zesłał mi ciebie jako opiekuna. Nic nie wiem o religii. Na zamku jeden ze sług pokazał mi, jak się modlić, ale nie zdążył mi powiedzieć nic więcej.

- To bardzo trudne do wytłumaczenia – podał mi mały tomik zapisany maciupeńkimi literkami – Przeczytaj to. Może rozjaśni ci się w głowie. Jeśli będziesz miał pytania, to znam kogoś, kto chętnie na nie odpowie.

- Co to za książka? – zapytałem z zaciekawieniem.

- Biblia. Wiem, że teraz może nic ci to nie mówi, ale z czasem zacznie. Myślę, że naukę zostawimy na jutro – rzekł. Schowałem Biblię pod poduszkę i powstrzymałem Prokopa ruchem ręki.

- Zaczekaj. Mogę się pouczyć. Czytaniem tego – wskazałem tomik pod poduszką – zajmę się później. Chciałbym dowiedzieć się więcej o posłańcach, ich kodeksie i tym, jak można zostać jednym z nich – wypowiedziałem to wszystko na jednym oddechu. Mężczyzna zaśmiał się i poczochrał moje włosy.

- Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać, Walerianie – otarł łezkę rozbawienia z kącika oka – Dobrze więc. Zacznijmy może od tego. Podstawowe zasady etykiety rozmowy – spędziliśmy tak całe przedpołudnie, a potem i popołudnie z wieczorem. Kładąc się spać, głowę miałem pełną zasad, informacji i wyobrażeń odważnych mediatorów oraz zwaśnionych królestw.

- Nie myśl już o tym – mruknął Prokop spod kupy pościeli. Śmiałem się z niego w duchu. „Pewnie teraz żałuje, że mnie przygarnął" myślałem rozbawiony. Poprawiłem swoją matę i wsunąwszy rękę pod poduszkę Prokopa, próbowałem wyciągnąć Biblię. Złapał moją dłoń – Nie ma czytania po zgaszeniu światła – mruknął i wrócił do ciepłego kopczyka z kołdry. Pokręciłem głową zrezygnowany i także próbowałem zasnąć. Sen przyszedł niespodziewanie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro