Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłogost przyglądał się swojemu nowemu pomocnikowi. Chłopiec wyjął chustkę z kieszeni i otarł pot z czoła oraz ramion. Wsunął szmatkę na powrót do kieszeni i wrócił do pługu, który ciągnął stary muł. Zwierze zabuczało przyjaźnie i ruszyło dalej. Do końca pracy została im jeszcze jedna długość. Szesnastolatek w milczeniu szedł za zwierzęciem, pilnując, by wszystko zostało wykonane dokładnie. Po zakończeniu codziennych prac, młodzieniec napoił muła i odprowadził go do zagrody, a pług zostawił w szopie. Zobaczył gospodarza, idącego w jego stronę. Ukłonił mu się nisko.

- Dobry wieczór, panie. Jak się udała podróż do stolicy? Mam nadzieję, że jest pan zadowolony z rezultatów mojej pracy – wskazał zaorane pole – Mam zrobić coś jeszcze, przed udaniem się na spoczynek? – Miłogost uśmiechnął się promiennie i poklepał chłopca po spalonym od słońca ramieniu.

- Świetnie się sprawiłeś. Jestem zadowolony z przyjęcia cię do siebie. Chodźmy do środka – wskazał swój dom - Opowiem ci, co udało mi się wynegocjować w stolicy u pewnego kupca – przeszli do chaty i usiedli przy dębowym stole. Bezimienny młodzik przyglądał się swojemu chlebodawcy – Sprawa ma się tak. Kupiec był bardzo zainteresowany moją posesją. W zamian za nią zaoferował mi dom w świetnym stanie i warsztat. Wszystko to w stolicy – gospodarz promieniował zadowoleniem.

- Czy to znaczy, że moja praca tu jest już skończona? – Miłogost zaśmiał się cicho, kręcąc głową – Nie? Mam więc pracować dla tego kupca, jak sądzę? – znów zaprzeczył – Nic już nie rozumiem, panie – chłopak wydął wargi, zastanawiając się, o co może chodzić jego pracodawcy.

- Chciałem cię zapytać, czy nie miałbyś ochoty zamieszkać ze mną w stolicy i pomagać mi w warsztacie – szesnastolatek otworzył oczy szeroko ze zdumienia – Rozumiem, że się zgadzasz. W stolicy prowadzą spis ludności, dlatego potrzebujesz imienia i nazwiska – chłopiec pokiwał głową ze zrozumieniem – Może Walerian? Miałem to imię nadać mojemu synowi, ale moja żona odeszła przedwcześnie. Teraz oferuję to imię tobie, jak i również moje nazwisko, Prusewicz. Co ty na to? – wyciągnął dłoń do chłopca, a ten uścisnął ją, kiwając z wolna głową. Od tej pory nie był już bezimiennym dzieckiem, które uciekło skądś i trafiło pod skrzydła gospodarza, lecz Walerianem Prusewiczem, młodym czeladnikiem Miłogosta.

- To dla mnie wiele znaczy, panie. Nawet pan nie wie, jak bardzo się cieszę – mówił, że się cieszy, choć jego twarz zdobił jedynie smutek i zmęczenie – Niech mi pan wybaczy. Nie jestem przyzwyczajony do takich emocji jak radość. Tam skąd przybywam, uczą nas jedynie dyscypliny i walki, a czasami etykiety – mężczyzna przytaknął.

- Chyba rozumiem do czego zmierzasz – patrzył na pooraną bliznami skórę Waleriana – To oni ci to zrobili, prawda? – dotknął grubej blizny za uchem szesnastolatka.

- Niczego im nie mogę zarzucić. Pokazali mi, czym jest dyscyplina. To ja złamałem zasady i odszedłem – nic więcej nie powiedział tego dnia. Całą noc rozmyślał o swej przyszłości w stolicy. Czy to naprawdę dar od losu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro