Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabella

Pędziłam korytarzem ile sił w nogach, w poszukiwaniu odpowiedniej osoby. Całkowicie pominęłam śniadanie, jakąkolwiek poranną toaletę i prosto pobiegłam do szkoły, żeby go znaleźć. Choć zdawałam sobie sprawę, że pewnie i tak będę musiała poczekać, bo kto normalny zjawiał się w placówce pół godziny przed rozpoczęciem lekcji, gdy miał możliwość przyjścia pięć minut przed dzwonkiem i więcej spać?

Ustawiłam się pod salą od niemieckiego i czuwałam, uważnie przyglądając się każdej mijanej twarzy. Liczyłam, że następną, którą zobaczę, okaże się Max. Na darmo.

Zobaczyłam za to dawną współlokatorkę Serafiny. Dziewczyna najwyraźniej zapomniała o istnieniu Sery, gdyż odkąd się zapytała, czy coś wiemy, nie wspominała już o przyjaciółce. Nie wydawała się wcale zaabsorbowana czy ktokolwiek ma jakieś informacje.

Max postanowił zjawić się dosłownie minutę przed dzwonkiem. Cały w skowronkach podszedł do mnie i obdarował uśmiechem najszczęśliwszego człowieka na świecie. Oj bardzo chybiona reakcja.

– Jezu Izzy udało się, rozumiesz?! – zaczął, nie kryjąc radości.

– Max... – chciałam mu przerwać, lecz mój głos okazał się za słaby, by zwrócić jego uwagę.

– Lanette ci pewnie mówiła, ale oficjalnie... – kontynuował.

– Max... – ponowiłam próbę. Kolejną nieskuteczną.

– Zaczęliśmy chodzić – dokończył, a od razu, gdy wypowiedział ostatnie słowa, zadzwonił dzwonek. Chcąc nie chcąc musiałam iść na hiszpański. I tak już byłam spóźniona, dojście do sali zajmowało mi trochę czasu.

– Max, Lanette nie wróciła wczoraj do pokoju – wycedziłam przez zęby ponuro. Dopiero wtedy zwróciłam na siebie jego uwagę.

Przez twarz bruneta w ułamku sekundy przewinęło się milion emocji. Zdziwienie, zaprzeczenie, zamyślenie, obawa a na zwieńczenie strach.

Przerażenie było ostatnią emocją, którą zobaczyłam, zanim posłałam mu ponure spojrzenie i obróciłam się na pięcie, następnie rozpoczynając bieg ku klasie z hiszpańskiego.

Przez całą lekcję nie potrafiłam się skupić, co nie uszło uwadze pani Lopez. Widząc jednak mój niepokojący stan, zlitowała się nade mną i pozwoliła nie pracować. Lucy przez to nie mogła otrzymać ode mnie pomocy, ale również mnie nie winiła, od razu zauważyła, że coś nie grało. Przyglądała mi się uważnie, jednak nie natrafiła się okazja, by porozmawiać.

Po dzwonku od razu popędziłam pod klasę Pani Love, z którą lekcję miał Max. Szybko wyłowiłam go wzrokiem w tłumie ludzi. Skrzyżowaliśmy spojrzenia, a on podbiegł do mnie z trwogą wymalowaną na twarzy.

– Izzy, o czym ty mówisz?! – Niemalże krzyknął. – Jak to nie wróciła do pokoju?! Mam nadzieję, że to jakiś idiotyczny żart...

– Czy ja wyglądam, jakbym żartowała? – Założyłam ręce na piersi, moja mina najprawdopodobniej wyrażała podirytowanie.

– Ale odprowadziłem ją wczoraj pod waszą Różę! – Nie ustawał. – Wchodziła do środka.

– Do pokoju nie dotarła – westchnęłam, krzywiąc się. – Bardzo mi się ta sytuacja nie podoba.

– Ale... – Zawiesił się na chwilę, patrząc nieobecnie w pustkę pomiędzy nami. – Nie... nie możemy od razu zakładać najgorszego... ona... ona... musi...

– Spokojnie. – Nie chciałam, żeby załamał się na środku korytarza, choć sama byłam tego bliska. – Poszukajmy reszty, potem zaczniemy działać.

Przytaknął, wciąż w szoku. Nie dziwiłam mu się, jeśli rzeczywiście coś między nimi zaszło... a z czego mówił, zaszło. Przynajmniej jego plan zadziałał, pomyślałam, starając się być pozytywną, lecz szybko przytoczyły mnie negatywne emocje. Bałam się o moją współlokatorkę, a przeczuwałam, że przydarzyło jej się coś złego.

Udało nam się zebrać wszystkich dopiero na długiej przerwie. Wybraliśmy się do biblioteki, a tam, przy pomocy bibliotekarki, która oczyściła piętro z uczniów, przeszliśmy do tajnego pokoju.

Przedstawiliśmy reszcie sytuację. Moje sprawozdanie dotyczyło podwójnej randki oraz niepojawienia się blondynki. Za to Max, oszczędzając nam oczywiście intymnych szczegółów, opisał przebieg spotkania we dwoje.

Kiedy skończył, przypatrzyłam się Lucy i Edwardowi. Spojrzeli na siebie z wyraźnym przejęciem. Wiedziałam, o czym myśleli, sama przewiywałam czarne zakończenie tej historii.

– A... pokazałbyś nam to ukryte pomieszczenie? – zapytała niepewnie Lucy po kilku sekundach niekomfortowej ciszy.

Brunet powłóczył nogami w kierunku obrazu, przedstawiającego pomnik, wyglądający jak pani Archer. Następnie przesunął go ku górze, jakby chciał go zdjąć. Wtedy usłyszeliśmy dźwięk, wydawany przez przesuwający się, ciężki mebel.

Jak na znak, cała nasza czwórka spojrzała na źródło hałasu. Zobaczyliśmy przesuwające się biblioteczki, powoli ujawniające przejście do drugiego pokoju.

Jako jedyna wstałam z kanapy, żeby przyjrzeć się dokładniej wnętrzu i nagle mnie zmroziło. Zastygłam w miejscu, wytrzeszczając gałki oczne. Nie potrafiąc uwierzyć w widok przede mną.

Dostałam mroczków przed oczami, poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nie zauważyłam nawet, gdy nogi się pode mną usunęły i zemdlałam.

***

Obudziłam się niedługo później, w bibliotece. Ujrzałam nad sobą przerażoną twarz Lucy, którą momentalnie zalała ulga, kiedy zobaczyła moje unoszące się powieki.

– Czy tamto... – zaczęłam, nie umiejąc dokończyć, bez ogromnego grymasu.

Lucy pokiwała twierdząco głową, również się krzywiąc.

Nie wiedziałam jak zareagować. Ciągle widziałam oczami wyobraźni rozprute ciało mojej przyjaciółki, jej pozbawione życia źrenice. A także ciemnoczerwony napis. „PRZESTAŃCIE WĘSZYĆ". Nie wątpiłam, że powstał on z krwi Lanette.

– Co z chłopakami? – spytałam po głębokim oddechu i uspokojeniu myśli. Teoretycznym uspokojeniu myśli, w praktyce bez przerwy powracał do mnie obraz martwego ciała współlokatorki, a moje serce biło jak oszalałe.

– Pomogli mi cię wynieść, a następnie poszli po Merchanta.

– A Max? – Miałam nadzieję, że on nie zobaczył tak dużo jak ja. Bałam się, że mógłby nie wytrzymać tego psychicznie.

– On... na razie chyba powinniśmy dać mu się czymś zająć, żeby odciążyć jego myśli – poinformowała mnie głosem psychologa.

– Racja. – Usiadłam na podłodze, podkuliłam nogi i schowałam głowę w kolanach. Zaszyłam się w pustce mojego umysłu, nie zwracając nawet uwagi na dzwonek, oznajmiający początek lekcji.

Wróciłam do rzeczywistości dopiero, gdy usłyszałam kroki nauczyciela od wf-u. Zerwałam się na nogi i spojrzałam na niego błagalnie, jakby mógł ożywić moją współlokatorkę.

Odpowiedział smutnym wzrokiem, a ja po raz pierwszy zobaczyłam w nim istotę czującą... a nawet człowieka. Choć zdawałam sobie sprawę, że raczej nim nie był.

– Przykro mi – westchnął i wszedł do tajemnego pokoju, zostawiając nas samych w bibliotece.

Edward i Max weszli szybko po schodach, dołączając do nas i w ciszy dotrzymując towarzystwa.

Nie przejmowaliśmy się mijającą lekcją. Ja w ogóle bym o niej zapomniała, gdyby Edward nie wspomniał, że pan Merchant nas usprawiedliwi. Zajęcia przestały mnie obchodzić. Po co mieliśmy na nie chodzić, skoro mogliśmy nie dożyć następnego dnia?

Czując mięknące kolana, znowu usadowiłam się na ziemi, a po chwili usłyszałam, jak Max siada obok. Nie odezwałam się do niego, nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Pocieszyć? Sama potrzebowałam pocieszenia. Zagadać? Nie miałam o czym. Prawdopodobnie oboje byliśmy zamęczani obrazami zwłok osoby dla nas ważnej. Zwłok... nigdy nie widziałam czegoś gorszego. Czegoś bardziej przerażającego. Wreszcie mogłam całkowicie zrozumieć ostatnie zachowanie Edwarda. Dlaczego tak przeżywała to, co zobaczył, śmierć Serafiny. A mu i tak się polepszało, ja czułam, że nigdy nie wyjdę z dołka rozpaczy, do którego wpadłam kilkanaście minut temu.

Wydawało mi się, że minęły wieki, zanim pan Merchant wrócił z tajnego pokoju. Objął nas pełnym żalu spojrzeniem i cicho poinformował, że zajął się ciałem i posprzątał, a następnie poprosił, żebyśmy za nim podążyli.

Zaprowadził nas do ukrytego pomieszczenia, do którego dostaliśmy się dzięki obrazowi, a potem podłożył papiery, które znajdowały się w niemal każdej części pokoju. Leżały, zżerane w stosy, porozrzucane po podłodze.

Wzięłam od niego jeden i zaczęłam czytać. Znalazłam tam dane jakiegoś chłopaka, który żył w latach dwudziestych i trzydziestych. Umarł w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym. Najpewniej zabity przez nich.

Pan Merchant szybko wskazał mi inną kartkę, jedną z tych porozwalanych na podłodze. Podniosłam ją z wahaniem i przeczytałam.

Kolejne dane...lecz tym razem z chłopca z osiemnastego wieku.

Natychmiast obdarzyłam nauczyciela zaszokowanym wzrokiem, a on odpowiedział jedynie zamglonym spojrzeniem.

Podałam kartkę Lucy, a sama od razu zajęłam się szukaniem kolejnych podejrzanie starych dokumentów. Starałam się nie wspominać basenu krwi, który zobaczyłam wcześniej w tym miejscu. Swoje myśli skierowałam jedynie ku odnalezieniu tego, czego szukałam. I na szczęście nie zajęło mi to zbyt dużo czasu.

Kartki, opisujące osoby ze stuleci na pewno zbyt odległych dla tej szkoły. Nigdy nie podejrzewałabym, że dobrze zachowany budynek miał ponad czterysta lat. A zapiski odwoływały się nawet do sześciuset wstecz.

Zarazem papiery wydawały się nowe, idealnie białe, niepomięte. Niemalże, jakby niedawno je wypisano.

Dostrzegłam, że Edward i Lucy także to zauważyli. Max nawet nie wszedł do pomieszczenia.

Najwyraźniej nauczyciele... te istoty...mordowali od setek lat. I zawsze dzieci lub młodzież. Odwróciliśmy się do pana Merchanta, w oczekiwaniu na wyjaśnienie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro