Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Isabella

Burzowe chmury wisiały na niebie, zwiastując nadchodzącą nawałnicę. Nie przeszywał ich nawet najcieńszy promień słońca, a przez moje myśli nie przenikał najmniejszy promyk nadziei, że moje życie będzie kiedyś takie jak wcześniej.

Wraz z moim wujostwem oraz bratem pędziliśmy autostradą już przez ponad trzy godziny, a droga wydawała się nie mieć końca. Wszyscy odczuwaliśmy zmęczenie, głównie dlatego, że jeszcze poprzedniego dnia około jedenastej w nocy, wysiedliśmy z samolotu, lecącego z Kalifornii. Mimo to mój wujek obudził nas parę godzin później i powiedział, że, czym szybciej dojedziemy, tym lepiej dla wszystkich. Inaczej mówiąc,
stwierdził, że chce jak najszybciej pozbyć się kłopotu, jakim jesteśmy ja i mój młodszy brat, Daniel.

Przez większość czasu nikt się nie odzywał. Otaczała mnie błoga cisza, którą przeszywał jedynie szum wydawany przez nowiutkie, czarne BMW oraz cicha muzyka rozrywkowa, lecąca w radiu. Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. Daniel obudził się po długiej drzemce i od razu zaczął nawijać. Chciałam się na niego za to gniewać, ale on zawsze taki był. Odkąd nauczył się mówić, buzia mu się nie zamykała, a nawet wcześniej ciągle nadawał językiem niemowląt. Do tego tak długo jak nie musiałam brać udziału w rozmowie, jakoś sobie radziłam.

– A kiedy będziemy mogli was odwiedzić? – spytał po jakimś czasie niewinnie. Miałam ochotę mu powiedzieć, że oni nie chcą nas widzieć, spotykać się z nami czy się nami zająć, ale nie miałam serca. On tego nie wiedział i lepiej dla niego, żeby tak pozostało.

– Wiesz Daniel, myślę, że dopiero na przerwę świąteczną. To podobno bardzo elitarna szkoła i nie ma w niej tyle wolnego co w zwykłych. Panują tam też inne zasady, ale wszystkiego dowiecie się na miejscu. – W głosie naszej ciotki nie usłyszałam nawet grama emocji. Była jak zwykle zimna i wyrafinowana. – Wasi rodzice byliby dumni, że was tam ostatecznie przyjęto. Szczególnie patrząc na twoje ostatnie wyniki w nauce Isabello.

Uniosłam wzrok, słysząc swoje imię, jednak nie odezwałam się słowem. Po co odpowiadać na uszczypliwe uwagi, skoro i tak nic tym nie osiągnę. Zresztą, nawet jeślibym chciała, to co bym mogła powiedzieć?

Dawniej naprawdę nieźle szło mi w szkole, a nauczyciele mnie lubili, bo dobrze się zachowywałam. Przed rokiem jednak poznałam chłopaka, Beau. Osiemnastolatek, z kilkoma tatuażami i kolczykami. Nie był to mój typ, jednak zakochałam się w nim bez pamięci. On wkręcił mnie do swojej paczki i wtedy wszystko się zaczęło. Alkohol, papierosy, wagary stały się dla mnie codziennością. To doprowadziło do wyrzucenia mnie ze szkoły, ale wtedy się tym nie przejęłam. Dopiero po wypadku rodziców zrozumiałam, że chodzenie z nim, było ogromnym błędem, prawdopodobnie największym w moim życiu. Gdybym tylko potrafiła cofnąć czas.

Przez następną godzinę nic się nie działo, kiedy nagle wujek skręcił w jakąś dziwną ścieżkę (nie dość, że dało się jechać tylko w jednym kierunku, to BMW ledwo się na niej mieściło) i zaczęliśmy wlec się przez pola, a potem las. Na dodatek porządnie się rozpadało i uznałam, że w ciągu dziesięciu minut ugrzęźniemy w błocie. O dziwo nie miałam racji.

Po pół godzinie męczenia się w ulewie i beznadziejnej drodze, naszym oczom ukazała się ogromna, metalowa brama. Ogrodzenie również było niczego sobie, także z metalu i wysokie na pięć metrów. Patrząc na to, stwierdziłam, że to pewnie poprawczak, a moje życie właśnie się skończyło. Ale dlaczego chcieli wsadzić tam też Daniela? Przecież to taki słodki i delikatny dzieciak.

Popatrzyłam na swojego brata, który się do mnie uśmiechał. Mimo to w jego ciemnych oczach czaił się strach. Nie dziwiłam mu się, sama się bałam, ale postanowiłam nie dać tego po sobie poznać. Dlatego też odwzajemniłam uśmiech i szepnęłam, tak by tylko on usłyszał:

– Będzie dobrze. – Kiwnął głową i spojrzał na wujka i ciotkę, którzy zażarcie się kłócili. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęli.

– Mówię ci George, w liście było napisane, że brama sama się otworzy, no wiesz, automatycznie czy tam na pilota.

– No to jak widać, ta automatyczna brama się popsuła. Idę sprawdzić, czy kogoś nie ma na zewnątrz. Nie zamierzam spędzić kolejnych godzin, czekając tutaj, aż ktoś nas zauważy i nam łaskawie otworzy. – Wyszedł z samochodu, trzaskając drzwiami.

Okolica nie wyglądała najprzyjaźniej, wszędzie drzewa i jakieś krzaki, a pogoda dodatkowo sprawiała, że to przypominało miejsce z horroru. Co prawda przestało padać, ale wokół unosiła się przerażająca mgła. Pomyślałam, że zabawnie by było, gdyby wujek poszedł nieco za daleko i się tu zgubił. Nie żebym mu tego życzyła.

Znienacka ogromna brama zaczęła się otwierać, więc wuj prędko wrócił i powoli wjechał na przestronny dziedziniec. Ja rozglądałam się niepewna, co dokładnie widzę. Z zewnątrz to wszystko wyglądało na jakiś ośrodek karny, jednak w środku... po prostu zachwycało. Idealnie przystrzyżony żywopłot otaczający kamienny podjazd, rzędy pięknych róż czy nawet fontanna przed samym ogromnym, wiekowym budynkiem tworzyły zapierający dech w piersiach krajobraz, a przynajmniej dla mnie. To przywodziło mi na pamięć stare pałace księżniczek z bajek, które oglądałam w dzieciństwie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam takie miejsce, nigdy się zbytnio nie ruszałam z Los Angeles, gdzie mieszkałam od urodzenia.

Gdy tylko wujek zaparkował, drzwi wielkiego budynku się otworzyły i wyszedł z nich schludnie ubrany, przygarbiony mężczyzna. Jego siwe włosy oraz zmarszczki wokół ust nadawały mu wygląd miłego dziadka. Chociaż nie byłam wierząca, pomodliłam się w duszy, aby taki właśnie się okazał.

Zanim do nas podszedł, zdążyliśmy wyleźć z BMW i moja ciotka ruszyła mężczyźnie na spotkanie.

– Pan musi być dyrektorem. Pan Harrison, czyż nie? 

– Owszem, a pani to pewnie Melania Martinez. Bardzo miło mi poznać. – Z uśmiechem uścisnął jej rękę. Mówił spokojnie i przyjaźnie. – A wy musicie być Isabellą i Danielem. Dużo o was słyszałem. Cieszę się, że będziecie uczęszczać do Akademii Róż, jestem pewny, że wam tu się spodoba.

– Czy możemy już wziąć ich bagaże i zanieść do pokojów? – spytał wujek niecierpliwie. Może to ja byłam czarną owcą rodziny, ale jego brak taktu mnie wkurzył. Oczywiście jak zwykle nie dałam niczego po sobie poznać, tak samo najwyraźniej zrobił pan Harrison.

– Niestety nie są oni jeszcze przydzieleni do żadnych Róż. – odpowiedział opanowany. – Napiszą krótkie testy i wtedy będą mogli się wprowadzić. To nie powinno zająć więcej niż godzinę.

– Jakie róże? A zresztą, proszę nam wybaczyć, ale bardzo się z żoną śpieszymy. Dużo czasu zajął nam sam dojazd tutaj.

– Jak najbardziej rozumiem – uznał. – Cóż, w takim razie będziecie musieli wziąć walizki ze sobą. – Spojrzał na mnie i Daniela ze współczuciem.

– Mają po jednej, więc nie powinno im to zbytnio przeszkadzać – stwierdziła ciotka uszczypliwie.

Wyciągnęli bagaże z bagażnika, podali je nam i odjechali, jak gdyby nigdy nic. Całą papierkową robotę załatwili przez internet, dlatego też tu nie musieli się kłopotać. Pewnie nawet nie czuli się winni.

Zostaliśmy sami z panem Harrisonem. Dziwnie się poczułam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, więc po prostu stałam i się gapiłam. Przynajmniej Daniel nie był taki zmieszany i od razu zagadał.

– O co chodzi w tych testach, proszę pana? Czy są one trudne? Bo nikt nam nie mówił, że mamy się czegoś uczyć, prawda Izzy? – Zaprzeczyłam, kręcąc głową, kiedy się na mnie popatrzył.

– Nie musicie się niczym martwić. W tym teście nie będzie złych odpowiedzi, ma on tylko określić, w której Róży będzie wam się najlepiej mieszkać. – Po tych słowach ruszył przed siebie i kazał na za sobą podążyć.

– A czym są te Róże? – Mój brat musiał zaspokoić swoją ciekawość, więc wciąż zadawał nowe pytania.

– To są miejsca, w których mieszkają uczniowie. O widzisz, tam jest jedna. – Wskazał wysoki budynek, oddalony o mniej więcej 300 metrów. – To akurat Czerwona. Naprzeciwko niej, czyli po prawej jest Żółta. Na terenie szkoły są jeszcze cztery, jednak w tych dwóch mieszka najwięcej uczniów i są one uważane za najładniejsze ze wszystkich, ale to oczywiście zależy od gustu.

Miałam wrażenie, że dla niego wcale nie były godne podziwu, jednak ja byłam nimi zachwycona. Już z daleka widać było, że są dobrze zachowane. Może i te ściany z bliska nie były aż tak białe, ale swoją budową i tak przypominały wielkie, nowoczesne dwory.

Wreszcie weszliśmy do samej szkoły, o wiele bardziej imponującej od tamtych Róż. Według pana Harrisona miała parter i dwa piętra. W mojej poprzedniej szkole był tylko parter. Dziwnie się czułam, wiedząc, że będę teraz uczęszczać do takiego olbrzyma. Zastanawiałam się, ile tu mogło być klas i uczniów.

Dyrektor pokrótce nam wytłumaczył, gdzie co jest. Po lewej od wejścia znajdował się sekretariat i to tam mieliśmy się zwracać, jeśli mielibyśmy jakieś problemy. Po prawej za to mieścił się pokój nauczycielski. Oba pomieszczenia miały numer ,,0".
Naprzeciwko drzwi wejściowych, po drugiej stronie korytarza była sala ogłoszeń, a bibliotekę miał nam pokazać później, jako że była umieszczona na pierwszym piętrze. W końcu zaprowadził nas do sali numer trzy, a tam polecił nam wygodnie usiąść. Odłożyliśmy nasze walizki na ziemię i zrobiliśmy, co kazał.

Wtedy do pomieszczenia weszła młoda kobieta, ubrana w ołówkową spódnicę oraz białą bluzkę. Blond włosy miała upięte w kok, a na jej nosie spoczywały okulary.

– Przyniosłam testy panie Harrison – powiedziała, po czym położyła na mojej ławce trzy kartki papieru. Danielowi za to dała cztery. Może dostał większy druk? Tylko że nie miał nigdy problemów ze wzrokiem.

– No dobrze, możecie zaczynać – ogłosił dyrektor i usiadł za biurkiem, które stało dokładnie przed pierwszą ławką. A ja właśnie w niej siedziałam. Na moje szczęście nie gapił się na mnie, tylko wziął się do uzupełniania jakiś papierów

Obróciłam się za siebie. Mój brat już zaczął wypełniać, a pani w blond włosach niepostrzeżenie się wymknęła. Przy okazji przyjrzałam się dokładniej klasie. Nie różniła się za bardzo o tych, które były w mojej starej szkole – zwykłe żółte ściany, dwa okna, trzy małe regały z książkami. Jedynym wyjątkiem była zielona, stara tablica. W Los Angeles korzystaliśmy z nowocześniejszych, białych.

Pan Harrison szybko zauważył, że nie patrzę tam, gdzie powinnam, więc delikatnie zwrócił mi uwagę. Moi poprzedni nauczyciele pewnie by na mnie nakrzyczeli.

Wzięłam do ręki długopis, który ktoś położył wcześniej na ławce i spojrzałam na pierwsze pytanie.

,,Który z tych kolorów lubisz najbardziej?"

a) czerwony

b) różowy

c) żółty

d) pomarańczowy

e) czarny

f) biały

Dziwne, pomyślałam. Spodziewałam się sprawdzianu wiedzy, a tu takie coś. I jeszcze nie było do wyboru zielonego, który wręcz kochałam. Zaznaczyłam więc czarny. Pasował do mojego samopoczucia i nastawienia do życia.

Kolejne pytania, podobnie jak pierwsze, miały sześć możliwych odpowiedzi i dotyczyły zainteresowań, preferowanych przedmiotów szkolnych czy ewentualnego, przyszłego zawodu. Jedynie ostatnie się wyróżniało, mocno mnie zaskakując. ,,Które słowo najbardziej na ciebie oddziałuje?"

a) życie

b) ludzie

c) miłość

d) wdzięk

e) radość

f) śmierć

Bez wahania wybrałam odpowiedź.

***

Na wyniki czekaliśmy niecałe 10 minut. Usadowiliśmy się z Danielem na wygodnych, skórzanych kanapach, ustawionych na korytarzu. On cały czas przewidywał jak tu będzie, co chwile pytając mnie o zdanie. Zapewniałam go, że mu się spodoba. Daniel potrafił poradzić sobie wszędzie, ludzie go zawsze uwielbiali. Tylko na nim mi zależało. Nie został mi już nikt inny, więc obiecałam sobie, że będę go wspierać, cokolwiek się stanie.

Nagle podeszła do nas ta sama kobieta, która przyniosła testy. Oznajmiła nam radośnie, że już je sprawdzono i zaraz możemy się wprowadzić do naszych nowych pokoi.

Wzięliśmy bagaże i wyszliśmy na zewnątrz, a blondynka zaczęła nam wszystko tłumaczyć.

– Niestety nie będziecie mieszkać w tych samych Różach, bo mieliście całkowicie różne odpowiedzi. Ale oczywiście będziecie mogli się codziennie widywać. – Niezbyt mi się to podobało. Wolałam mieć go przy sobie, szczególnie że nigdy się nie rozdzielaliśmy. W domu, jeszcze przed wypadkiem, mieliśmy pokoje obok siebie. Kiedy Daniel był młodszy i miał koszmary, to przychodził do mnie i kładł się spać obok. Zawsze byliśmy ze sobą bardzo zżyci.

– A nie ma jakiejś możliwości, żebyśmy jednak mieszkali razem? – spytałam, najbardziej błagalnym głosem, na jaki mogłam się zdobyć.

– Niestety, to wbrew zasadom. Mamy taki system, zawsze się sprawdzał. Uczniowie o podobnych charakterach i zainteresowaniach mieszkają razem i mają podobne plany lekcji. Dzięki temu mogą się kształcić w odpowiednim kierunku. Mieliśmy tu już parę rodzeństw, niektóre tak jak wy, nie uczęszczały do Akademii od pierwszych klas. Na początku może być trudno, ale gwarantuję wam, że się szybko przyzwyczaicie i wam się spodoba.

Zaprowadziła nas do jednego z tych dwóch pięknych domów, które widzieliśmy na początku. Wtedy podziwiałam go tylko z daleka. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej imponująco. Przed nim rosły rzędy żółtych róż, więc od razu się zorientowałam, że doszliśmy do ,,Żółtej Róży".

Blondynka otworzyła drzwi i zaprosiła nas do środka. Tam w przestronnym, dobrze oświetlonym holu, za biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku. Miał brązowe, długie do ramion włosy, brodę i ciemne oczy. Przypominał trochę Jezusa, tylko że ubranego w garnitur.

Kiedy nas zauważył, wstał i podszedł.

– Witaj Ede, czyżby nowi uczniowie dla naszej Róży? Bardzo miło mi was poznać, jestem profesor Marvin Smith, nauczyciel geografii i oceanografii w tej szkole, a także opiekun ,,żółtych" – przedstawił się. Nie słyszałam nigdy, żeby oceanografia była traktowana jako przedmiot szkolny, zawsze uważałam ją za kierunek studiów.

– To rodzeństwo Martinez. Poznaj Isabellę i Daniela. Daniel się tutaj dostał, miał aż dziewięćdziesięcioprocentową zgodność! – powiedziała blondynka, która najwidoczniej nazywała się Ede. – Oprowadź go i zapoznaj z innymi mieszkańcami.

– To już jest ktoś inny? Przecież rok szkolny zaczyna się dopiero za tydzień – zainteresował się mój brat.

– Mamy w zwyczaju zapraszać uczniów, którzy przenoszą się do naszej szkoły i są nowi, wcześniej. Większość zna się od pierwszej klasy, więc nie trzeba tłumaczyć im zasad i gdzie co jest. Dlatego, jeśli ktoś, tak jak wy, przenosi się tutaj później, w dalszych latach nauki, to zapraszamy ich tydzień przed rozpoczęciem – wytłumaczyła Ede. – No dobra, ja jeszcze muszę odprowadzić Isabellę do jej Róży i zaraz do was wracam.

Z trudem zostawiłam Daniela w ogromnym budynku. Najbardziej bolało mnie to, że on wcale nie wydawał się przejęty naszą rozłąką, a strach, który widziałam u niego na początku, zdawał się znikać z każdą minutą. Nawet się ze mną nie pożegnał, wolał podziwiać swój nowy dom. Ja dopiero miałam zobaczyć mój.

Wlokłam się za kobietą, która co chwile opisywała mi, co właśnie mijamy, a to stajnie, a to kolejną Różę (Pomarańczową, już nie tak dużą i elegancką jak Żółta). Cały teren wydawał się mieć z paręset hektarów. Nigdzie nie widziałam ogrodzenia, wszędzie rosły drzewa i krzewy.

Minęło z 20 minut, zanim doszłyśmy. W porównaniu do domu Daniela, budynek, który ukazał się moim oczom, wyglądał jak małe, brzydkie kaczątko – zbudowany z czerwonej cegły, porośnięty bluszczem, z ciemną dachówką.

Ede otworzyła mi dwuskrzydłowe drzwi i wpuściła do środka. Za nim sama zdążyła wejść, z kieszeni jej spodni rozległ dzwonek. Wyciągnęła telefon, starą nokię, i spojrzała, by zobaczyć, kto dzwoni.

– Przepraszam, muszę już iść. To pewnie coś ważnego. Powinnaś sobie poradzić, zresztą gdzieś tu w pobliżu jest Merle, opiekunka tego domu. Do zobaczenia później. – Szybko położyła na stoliku obok wejścia teczkę z moimi aktami, po czym wybiegła. Kolejna osoba, która mnie zostawiła.

Stałam sama w mrocznym holu. Ściany w nim zostały wyłożone szarą tapetą w czarne róże, a okna przysłonięte były ciemnymi zasłonami. Ze jedyne źródło światła służyły stare lampy sufitowe.

Cieszyłam się, że Daniel tu nie trafił, ale to strasznie niesprawiedliwe, że część uczniów mieszkała w luksusach, a druga część w domu strachu. Po chwili jednak doszłam do wniosku, że może mnie umieścili w danej Róży, bo byłam wariatką. Kim innym, skoro na pewno nie należałam do normalnych ludzi.

Poszłam przed siebie, ciągnąc bagaż, który coraz bardziej mi ciążył. Doszłam do drewnianych schodów, ale powstrzymałam się przed wejściem po nich. Miałam poczekać na tą panią Merle. Dlatego też wróciłam po cichu do holu, uważając, gdzie stawiam stopy. Drewniana podłoga głośno skrzypiała, a ja nie chciałam hałasować.

Usiadłam sztywno w jednym z trzech czarnych foteli i postanowiłam siedzieć w jednej pozycji, póki ktoś się nie zjawi. Nie musiałam długo czekać. Drzwi frontowe gwałtownie się otworzyły i ujrzałam dwie damskie sylwetki.

Do pomieszczenia wkroczyły wysoka, ciemnooka kobieta w średnim wieku oraz młodsza, niska dziewczyna o jasnych, a może nawet platynowych, włosach i bardzo bladej cerze.

Obie się na mnie spojrzały, ta pierwsza ze znużeniem, a druga z delikatną ciekawością. Ja także się na nie patrzyłam, nie wiedząc co powiedzieć i nie chcąc zaczynać rozmowy.

Na szczęście w końcu to starsza kobieta przemówiła.

– Ty pewnie jesteś nową uczennicą. – Podeszła do stolika i wzięła z niego teczkę, którą zostawiła Ede i wyjęła z niej papiery. Szybko rzuciła na nie okiem, a następnie przywitała się oschle. – Witaj Isabello. Jestem profesor Archer, opiekunka Czarnej Róży, do której trafiłaś. Będziesz mieszkać z Lanette Coleman. – Obróciła się do jasnowłosej dziewczyny. – Zaprowadź koleżankę do waszego pokoju, niech się rozpakuje.

Krótko i zwięźle, pomyślałam, a Lanette w tym samym czasie kiwnęła głową. Nawet na mnie nie patrząc, poszła przed siebie, w kierunku schodów. Podążyłam za nią. Zaprowadziła mnie na pierwsze piętro i weszłyśmy przez drzwi oznaczone numerem piętnaście.

Pomieszczenie, w którym się znalazłyśmy, było nie za duże, jednak wystarczające dla dwóch osób. Naprzeciwko siebie stały dwa łóżka, a pomiędzy nimi dwa stoliki nocne. Poza tym w pokoju jeszcze były dwa biurka, dwie małe komody, wspólny regał na książki oraz okno.

– Całkiem tu ładnie – zagadnęłam, pomimo że nie przeszkadzała mi cisza pomiędzy nami. Wolałam mieć jednak dobre stosunki z nową współlokatorką.

– No, nawet. – Ona chyba także była małomówna. – Ja zajęłam łóżko z lewej. I resztę mebli z lewej strony też.

– Dobra... ja wezmę to drugie. – Położyłam swoją walizkę na szarą kołdrę i zaczęłam się wypakowywać. Wyciągnęłam wszystkie ubrania, a za dużo ich nie było. W domu miałam w większości krótkie spodenki i koszulki na ramiączkach, a pogoda w Anglii raczej nie sprzyja ich noszeniu. Większość więc zostawiłam u wujków. Poza tym mieliśmy mieć podobno mundurki.

Przeniosłam wszystkie ciuchy do komody i położyłam swój tablet na biurko.

– Nie pozwolą ci go zatrzymać – stwierdziła spokojnie Lanette, wskazując na sprzęt. – Zabierają wszystkie telefony i inne tego typu urządzenia.

– Ale dlaczego? Chcą nas odciąć od reszty świata? – rzuciłam półżartem, ale ona nawet się nie uśmiechnęła, jedynie wzruszyła ramionami.

– Takie są zasady. Profesor Archer mówi, że to po to, aby nic nas nie rozpraszało. Można żyć bez tego wszystkiego, wtedy zauważa się więcej rzeczy.

– Nie rozumiem. – Przecież właśnie dzięki technologii ludzie zaszli tak daleko.

– Sama zobaczysz. – Nic więcej już nie powiedziała, tylko wzięła jakąś książkę i zajęła się czytaniem jej. Ja za to postanowiłam, że nie oddam im tak po prostu mojego tabletu, dlatego postanowiłam znaleźć dla niego jakąś kryjówkę. W pierwszej chwili pomyślałam, żeby zawinąć go w ubraniach, jednak to by było przecież za proste. Zaczęłam więc szukać innych kryjówek, aż w końcu sobie przypomniałam coś bardzo przydatnego.

Jak jeszcze zadawałam się Beau, zawsze chowaliśmy papierosy i alkohol w moim pokoju. Miałam podwójne dno w szafie i nigdy nikt tego nie odkrył. Od razu jednak się zorientowałam, że nie mam skąd wziąć tutaj drugiego dna.

Kręciłam się jeszcze przez jakiś czas po pokoju, szukając innych miejsc, w których mogłabym schować swój tablet, ale niczego nie znalazłam. Moja nowa współlokatorka musiała zauważyć moją gorliwość, gdyż westchnęła znużona.

– Naprawdę chcesz go ukryć? To bez sensu, oni i tak go znajdą.

– Chcę spróbować. Przecież nie wiedzą, że go mam. Mogłabyś o tym nie wspominać? Proszę. – Miałam nadzieję, że się zgodzi.

– Rób, co uważasz. – Wzruszyła ramionami. – Mnie on zbytnio nie obchodzi, więc jak wpadniesz, to ja o niczym nie wiedziałam. – Wzięła swoją książkę i wyszła na korytarz. Zanim zamknęła za sobą drzwi, obróciła się i spytała. – Masz jakieś niepotrzebne książki?

– No... ciocia mi kazała parę wziąć, ale ja nie lubię czytać.

– Twój tablet nie jest duży, więc jeśli ci ich nie szkoda i są odpowiedniej wielkości, to wytnij nożyczkami w jednej otwór i tam go włóż.
To jest genialne, pomyślałam, i może się udać. Dlaczego sama na to nie wpadłam?

– Czyli zrobić tak jak w tym filmie ,,Skazani na Shawshank"?

– Dokładnie – odpowiedziała beznamiętnie i zamknęła drzwi. Chyba się zaprzyjaźnimy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro