Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabella

Parę lat temu, zanim jeszcze poznałam Beau i okropne nieszczęście na zawsze zmieniło moje życie, miałam różne zainteresowania, związane ze szkołą, a dokładniej jej sportową częścią. W podstawówce bardzo często jeździłam na różne zawody, na przykład koszykówki czy pływackie. Moja drużyna nawet zdobywała nagrody. Później niestety wszystko się popsuło, przestałam ćwiczyć i straciłam formę.

Od śmierci Nari, stwierdziłam, że muszę się wziąć za siebie. Może to głupie, ale pomyślałam, że skoro sport dawał jej tyle radości, chciałaby, żebyśmy my też tego zaznały. Dlatego zaczęłam aktywnie uczestniczyć w lekcjach wf-u, a tak dokładniej zajęciach z siatkówki, które zresztą sama sobie wybrałam.

Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jestem całkiem niezła i rzeczywiście mi się podobało. Przez to nagle wf znalazł się na pierwszym miejscu na podium moich ulubionych przedmiotów. Tym samym wyprzedził hiszpański (jako tako miałam hiszpańskie korzenie, więc znałam ten język jak własną kieszeń) oraz matematykę (o dziwo, ją też całkiem polubiłam).

Kiedy we wtorek wreszcie nadszedł czas na moją ukochaną lekcję, byłam w siódmym niebie, jednak szybko pan Merchant ostudził mój zapał, usadzając mnie w pierwszym meczu na ławce. Stwierdził, że sobie trochę posiedzę, bo było nas piętnaścioro, a grać mogło jedynie dwanaście osób. Na moje szczęście na ławkę posłał również Courtney, moją rówieśniczkę z Czarnej Róży, więc miałam z kim porozmawiać.

– Nawet kiedy zakazuje nam grać, jest cholernie seksowny – podsumowała, siadając obok mnie i zarazem nie spuszczając wzroku z pana Merchanta.

– A ty znowu o tym? – pokręciłam głową, nie rozumiejąc, jak można kogoś tak pożerać wzrokiem.

– Jesteś jedną z niewielu dziewczyn, która nie podziela mojej miłości do niego, więc z tobą bezpiecznie mogę rozmawiać – zaśmiała się.

– Czyżbyś się czuła zagrożona? – rzuciłam przekornie.

– Wiesz, ile ładnych dziewczyn jest w tej szkole?! Muszę się mieć na baczności, bo jakaś sprzątnie mi go sprzed nosa – powiedziała z poważną miną, ale po chwili uśmiechnęła się promiennie.

Według mnie Adrien Merchant gustował raczej w dojrzałych kobietach, jednak gdyby zdarzyło się, że spodobałaby mu się jakaś uczennica, byłaby to właśnie Courtney. Wyglądała jak modelka z jakiegoś magazynu, wysoka, szczupła, opalona, z ciemnymi włosami oraz oczami w kolorze hebanu. Poza tym, kiedy się uśmiechała, na jej policzku pojawiał się uroczy dołeczek, dzięki czemu sprawiała wrażenie jeszcze bardziej uroczej. Prawdopodobnie obok mnie siedział ideał większości facetów.

Dałam jej jeszcze marzyć na głos, przyglądając się z rozbawieniem, jaką pasję wkłada w planowanie ich wspólnej przyszłości. Po paru minutach, od słuchania tych wymysłów, wybawiła mnie koleżanka z grupy, podchodząc i informując, że ją zmieniam.

Zadowolona, weszłam na boisko, ugięłam kolana i przygotowałam się na serw zawodnika z przeciwnej drużyny. Nie doczekałam się.

Nagle do sali gimnastycznej żwawo wkroczyła pani Archer. Przeklęłam w myślach mój pech. Nie dość, że przerwała, zanim gra się rozpoczęła, to jeszcze była najbardziej przerażającą nauczycielką.

– Dzień dobry wszystkim! – przemówiła podniesionym głosem. – Mam dla was krótkie ogłoszenie.

– Oczywiście – mruknął pan Merchant, wyraźnie wyrażając swoje niezadowolenie i niechęć do kobiety. Zastanawiałam się, czy wywołane one były ich kłótnią, którą Lanette słyszała i z której zdała mi pełną relację.

– Wiem, iż może się wam się to nie spodobać, jednak razem z radą szkoły, ustaliliśmy, że dodamy wam zajęcia na ósmej lekcji. – Wokół mnie rozległy się jęki niezadowolenia. Pani Archer kontynuowała swoją przemowę, ignorując je. – Będą to zajęcia z mitologii. Uznaliśmy, że wiele wam mogą dać. Losowo zostaliście podzieleni na grupy i aby dowiedzieć się, w których jesteście, będziecie musieli udać się do sekretariatu po godzinie szesnastej. Jak się pewnie domyślacie, każdą grupę będzie uczył inny nauczyciel. Po informacje, kto będzie was uczył, również musicie udać się do sekretariatu. Uczęszczać na nie musicie od jutra. To wszystko, dziękuje za uwagę.

– My także dziękujemy za zabranie naszego czasu – stwierdził Merchant z niewinnym uśmiechem.

Pani Archer udała, że go nie usłyszała i wyszła z dumnie uniesioną głową.

– Boże, on jest taki cudowny! – Nawet nie zauważyłam, kiedy Courtney stanęła obok mni.. – Dlaczego on musi być taki cholernie cudowny!?

– Po prostu jestem bogiem panno East – zaśmiał się nauczyciel wf-u, a dziewczyna się zaczerwieniła, uświadamiając sobie, że mówiła trochę za głośno. – Dobra, wracamy do gry!

***

Dzień mi minął w miarę przyjemnie, bez żadnych bardziej nieprzyjemnych wydarzeń. Co prawda wiadomość o dodatkowej lekcji, trochę mnie zdenerwowała, ale liczyłam, że zajęcia z mitologii nie będą zbytnio wymagające i trafię na jakiegoś fajnego nauczyciela. Tak naprawdę wszyscy mi odpowiadali, tylko nie pani Archer. Z dnia na dzień stawała się dla mnie coraz bardziej przerażająca. Do tego jeszcze te wszystkie niewyjaśnione rzeczy z nią związane, o których słyszałam od przyjaciół... przechodziły mnie dreszcze za każdym razem, gdy ją widziałam czy o niej myślałam.

Jak zawsze od razu po szkole pomaszerowałam do mojej Róży i pokoju, jak najszybciej przechodząc przez mroczny korytarz.

Powtarzając dzienną rutynę, zrzuciłam z siebie płaszcz i przebrałam buty, usiadłam przy biurku oraz jak najszybciej zrobiłam lekcje. Potem wróciła Lanette i opowiedziała mi o swoich wrażeniach oraz rozmowie z Maxem. Zdziwiłam się, że tak dobrze im poszło, a pod koniec, gdy opowiadała, jak zgodziła się, by chłopak dołączył do naszych spotkań, to nie potrafiłam powstrzymać śmiechu.

– Jesteś niemożliwa, po prostu nie mogę uwierzyć, że wreszcie go nie spławiłaś! Chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyśmy go wtajemniczyli. – Z trudnych mi do ustalenia powodów, od mojej i Maxa wizyty w bibliotece, zaczęłam kibicować mu i Lanette. Mogliby być naprawdę fajną parą. Mimo to nie wiedziałam, czy można było mu wystarczająco zaufać, żeby go wciągać w naszą teorię, która mogła się przecież okazać błędna, powstała z naszej bujnej wyobraźni.

– Ja nie chciałam się zgodzić, tak jakoś wyszło. To był moment i...

– I się mu poddałaś – dokończyłam za nią, dodając nutkę romantyzmu do mojego głosu.

– Nie przesadzaj. Teraz muszę się z tego jakoś wykręcić.

– Trudno ci będzie, naprawdę mu zależy – stwierdziłam. – A tak z innej beczki, mamy dodatkowe zajęcia.

– Słyszałam. – Jej ton nie wyrażał zbytniego zachwytu. – Tak w ogóle to za chwilę szesnasta, więc powinnyśmy iść sprawdzić, w których grupach jesteśmy.

– Chciałabym, żebyśmy były razem. I miały genialnego nauczyciela! – zaśmiałam się. – Tylko znając moje szczęście, to będę z panią Archer.

Lanette uśmiechnęła się.

– Nie przesadzaj, chyba aż tak pechowa nie jesteś.

– No, zobaczymy.

***

Według planu poszłyśmy do szkoły, ale szybko zostałyśmy rozdzielone przez tłum uczniów, próbujących jak najszybciej dowiedzieć się o swoich grupach. Zdawałam sobie sprawę, że za szybko się do sekretariatu nie dostanę, więc po prostu zrezygnowałam z próbowania. Wycofałam się z tłumu, uznając, że bardziej mi się opłaca zaczekać, aż będzie mniej ludzi.

Wyszłam na dziedziniec i usiadłam na brzegu kamiennej fontanny, przyglądając się jak masa młodzieży, przeciska się w stronę drzwi szkoły, a następnie, kieruje do sekretariatu. W tamtej chwili cieszyłam się, że nie należałam do tej zbieraniny. Mogłam spokojnie oddychać i nikt nie naruszał mojej przestrzeni osobistej.

Nie nacieszyłam się długo samotnością, gdyż po jakiejś minucie zaskoczył mnie znajomy głos.

– Też postanowiłaś poczekać, aż ta dzicz się uspokoi?

– Raczej nie miałam lepszego wyjścia – uśmiechnęłam się, widząc Bena. Praktycznie nie gadaliśmy, pomijając posiłki, więc miło było wreszcie spotkać go poza Różą.

– Oj dobrze to rozumiem – zaśmiał się, przeczesując ręką swoje ciemne włosy.

– A te zajęcia były już kiedyś wcześniej? Czy to taki nagły kaprys? – zapytałam, nie chcąc dopuścić, do zapanowania pomiędzy nami niezręcznej ciszy.

– Nie. Nie wiem, co im odwaliło, ale może będzie śmiesznie. Zajęcia z mitologii, jak to brzmi?

– Po tym, jak się dowiedziałam, że nauczają tu oceanografii, to już nic mnie nie dziwi – uznałam.

– Cudna szkoła, co nie? – wybuchnął śmiechem. – No, ale tak na serio, to ma coś w sobie.

– Podoba mi się styl budowy – powiedziałam, podnosząc wzrok na bajkowy budynek.

– Nie koniecznie o to mi chodziło... ale tak to też jest niesamowite. Przypomina mi trochę zamek Neuschwanstein – stwierdził, a ja popatrzyłam się na niego ze zdziwieniem.

– Neuschwa... co? – Nic mi ta niemiecka nazwa nie mówiła.

– No taki słynny zamek. Na pewno go znasz! – wydawał się zaszokowany, że nigdy o nim nie słyszałam.

– Naprawdę, raczej nie. Nie interesuję się zbytnio zabytkami i... historią.

– Ale każdy zna podobiznę tego zamku! Wiesz co, jak tylko odbierzemy swoje grupy, to idziemy do biblioteki i ci udowodnię, że ty też.

– Ale... – jęknęłam. Zamierzałam wieczorem pomóc Lanette w rozwiązywaniu znaczenia tych zakreślonych „S", „9" oraz „90".

– O nie! Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu! – uśmiechnął się zawadiacko.

– Pff, nie możesz mnie do niczego zmusić – prychnęłam.

– A założysz się? – Jego uśmiech się poszerzył.

Niespodziewanie Ben pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do sekretariatu. Tym razem przedostaliśmy się bez przeszkód, ponieważ z masy przeciskających uczniów, zostało jedynie kilku.

Uśmiechnięta pani sekretarka spytała nas o nazwiska, po czym wręczyła odpowiednie kartki. Grzecznie podziękowaliśmy i wyszliśmy.

– To kto będzie cię męczył? – zapytał chłopak, spoglądając z rozczarowaniem na informacje o swoich zajęciach.

– Hmm – przestudiowałam wzrokiem swoją kartkę i kiedy tylko zauważyłam nazwisko nauczyciela, poczułam ulgę rozprzestrzeniającą się w moim ciele. – Merchant. O boże jak ja się cieszę.

– Ty fuksiaro! Ja mam Harrisona.

– Wygląda na fajnego – gdy tylko te słowa opuściły moje usta, przypomniałam sobie sytuację z nim i panią Archer, o której opowiadał Edward. Tę sytuację akurat trudno było nazwać fajną.

– Nie miałaś z nim nigdy żadnej lekcji. Nie akceptuje żadnego hałasu i robi cholernie trudne sprawdziany – poskarżył się brunet z udawanym dramatyzmem.

– W takim razie masz moje pełne współczucie. – Poklepałam go po plecach, w celu dodania otuchy. – Dobra, to ja już idę do pokoju.

– Co to, to nie! Idziemy do biblioteki, Izzy! Obiecałaś!

– Kiedy!? – po raz kolejny tego dnia wybuchłam śmiechem.

– Parę minut temu. Jaką ty masz krótką pamięć, chodź już. – Zawtórował mi i wziął za rękę. – Neuschwanstein nie będzie czekał!

Po szkole nikt się praktycznie nie kręcił. Nigdy nie zostawałam w niej po lekcjach i zaczęłam się zastanawiać, o której godzinie ją zamykają. Zapytałam o to Bena, a on wzruszył ramionami, po czym uznał, iż prawdopodobnie pozostaje otwarta całą dobę.

Mimo to, patrząc na wygląd miejsca, kiedy jest opuszczone, postanowiłam nie wracać tam sama. Miałam wrażenie, że za chwilę ze ściany wyskoczy na mnie jakiś upiór. Przynajmniej szliśmy szybkim tempem, więc szybko dotarliśmy do biblioteki, gdzie czekała na nas przerażająca bibliotekarka. Wyglądała, jakby doskonale wiedziała, że przybędziemy. Odkąd tylko przekroczyliśmy próg, wpatrywała się w nas z taką intensywnością, z jaką drapieżnik wpatruje się w ofiarę.

– Czym mogę służyć? – wyszczerzyła zęby.

– Sami sobie poradzimy, dziękuję bardzo. – Mój towarzysz rzucił jej olśniewający uśmiech i mnie objął, kierując nas ku rzędom biblioteczek.

Poczekałam, aż odejdziemy na bezpieczną odległość i wyrwałam się z jego uścisku.

– Co to było? – spytałam rozbawiona.

– Najlepszy sposób, by pozbyć się szalonej Daisy – odparł.

– Szalonej Daisy?! – Wiedziałam, że bibliotekarka nie należała do normalnych osób, jednak nie przypuszczałam, że uczniowie nadali jej takie przezwisko.

– Nie zauważyłaś jeszcze?

– Wiesz nie trudno to dostrzec. Ale l dobra, miałeś mi pokazać ten Neu... Neuschwa... – próbowałam wymówić nazwę, ale ostatecznie nie dałam rady.

– Neuschwanstein – dokończył za mnie Ben, kręcąc głową. – Jest taka książka, „Schlösser". Przedstawia najpiękniejsze zamki w krajach niemieckojęzycznych. A Neuschwanstein jest najbardziej znany.

– Nie sądziłam, że interesują cię takie rzeczy – stwierdziłam z przekąsem.

– Umysł ścisły umysłem ścisłym, jednak można mieć jakieś zainteresowania. Dobra to kierujemy się na rząd „S".

– W takim razie, na rząd „S" – zaśmiałam się.

Musieliśmy wejść po schodkach na górne piętro biblioteki. Wyglądało ono o wiele bardziej imponująco niż dół. Wydawało mi się starsze, ciemniejsze, regały miały wiele skaz na drewnie, a podłoga skrzypiała w niektórych miejscach. To jednak dodawało klimatu pomieszczeniu.

Dotarliśmy do rzędu „S" i Ben zawahał się przez moment.

– Wydaję mi się, że to będzie piąty regał, tak około trzecia od góry półka.

– Widzę, że masz wszystko wyliczone.

– I tutaj masz dowód na matematyczność mojego umysłu. – zauważyłam, że prawie cały czas się uśmiechał. Co najgorsze, było to strasznie zaraźliwe.

Chłopak zaczął przeszukiwać biblioteczkę, przejeżdżając palcami po okładkach książek. Ja za to dostrzegłam, iż na każdej półce, wyryta została liczba „10".

– Dlaczego na tych półkach są dziesiątki?

– Oznacza to, że na każdej półce ustawiono dziesięć książek. A że w każdym regale jest po dziesięć półek, w każdym znajduje się po sto książek. – Nie spuszczał wzroku z okładek, aż wreszcie znalazł szukany tytuł. – O mam!

– Pokazuj w takim razie!

Otworzył ogromny tom i zaczął go przekartkowywać, aż wreszcie dotarł tak mniej więcej do środka.

– No to co, gotowa zobaczyć, że miałem racje? – podniósł brew.

– Na pewno go nie widziałam. Nie interesuję się takimi rzeczami.

Ben z pewnym siebie wyrazem twarzy pokazał mi zdjęcie tego zamku. I, cholera, miał rację. Moja reakcja musiała na to wskazywać, gdyż od razu posłał mi zwycięski uśmiech.

– Na nim bazuje zamek Disney'a. A poza tym aż roi się od jego obrazów, więc chyba nie miałaś szans w wieku szesnastu lat nigdy go nie zobaczyć.

– Okej, nie kojarzyłam nazwy. Wygrałeś. Zadowolony? – westchnęłam.

– Tylko jaka będzie moja nagroda? – zamyślił się.

– Ej, nie było mowy o żadnej nagrodzie! – krzyknęłam zbulwersowana.

– Pomyślę jeszcze nad nią – powiedział radośnie. – Dobra, wracajmy już, bo niedługo może zacząć się ściemniać.

– Bez przesady jest około siedemnastej.

– To dość późno.

Odłożył książkę i jak najprędzej się dało, wyszliśmy ze szkoły. Jeszcze nie robiło się ciemno, jak zapowiadał Ben, ale słońce kierowało się już ku zachodowi. Wywnioskowałam to, z faktu, iż całkowicie schowało się za wysokimi drzewami, otaczającymi całą parcelę.

Nie śpieszyliśmy się za bardzo, spacerowaliśmy sobie powoli. Ja rozkoszowałam się nie-deszczową pogodą. To, że takie dni nie należały do codzienności, strasznie mnie denerwowało. Poza tym było zdecydowanie za zimno. Kalifornijski klimat mnie rozpuścił i trudno mi było przerzucić się na angielski.

Nie rozmawialiśmy przez większość czasu, jednak Ben, kiedy już znajdowaliśmy się praktycznie pod drzwiami, niespodziwanie zapytał.

– Izzy, pamiętasz, na której półce znalazłem książkę? Bo nie jestem pewny czy na szóstej, czy piątej. – Widząc moje zdziwione spojrzenie, dodał. – Warto wiedzieć na przyszłość.

– Na szóstej, czwarta książka od prawej. – Zaskoczyłam sama siebie, zapamiętując taką drobnostkę.

– Czyli tak jakby sześćdziesiąta czwarta. I to był piąty regał. – upewnił się.

– W rzędzie „S". – dopowiedziałam i nagle dostałam olśnienia. Tak jakby mnie ktoś oblał zimną wodą. – Ben muszę już iść, mam jeszcze coś do załatwienia.

– No to do zobaczenia na kolacji – pożegnał się.

– No, pa. – Kiedy kończyłam mówić, byłam już pod schodami. Nie tracąc ani chwili, wbiegłam na piętro i ruszyłam ku pokojowi.

Moje wejście musiało być dość głośne, gdyż Lanette popatrzyła na mnie z niepokojem. Prawdopodobnie przerwałam jej rozmyślanie nad tą zagadką, gdyż siedziała po turecku na łóżku, a stara książka spoczywała tuż przed nią.

– Gdzie byłaś? – zapytała.

– Za chwilę ci powiem. Słuchaj co do tych cyfr i „S"... – zaczęłam, chcąc jak najszybciej podzielić się z nią moimi przypuszczeniami.

– No właśnie siedzę nad tym od godziny i nic! To wydaje się takie bez sensu...

– Tu chodzi o bibliotekę! – powiedziałam, nie owijając w bawełnę.

– Co?

– Byłam tam przed chwilą. No i jak wracałam, to wpadło mi do głowy, że to może symbolizować kolejno rząd, regał i książkę.

– Czyli rząd „S", regał dziewiąty, książka dziewięćdziesiąta.

– Od góry bądź dołu.

– Hmm... – Lanette popatrzyła się na mnie z powątpiewaniem, jednak po chwili myślenia pokiwała twierdząco głową. – Szczerze mówiąc, to by było logiczne. – Przeniosła swój wzrok na mnie. – Jesteś genialna Izzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro