Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lanette

Przez cały tydzień po otrzymaniu strojów, zachowanie mojej współlokatorki delikatnie się zmieniło. Może nie jakoś bardzo zauważalnie, pewnie nikt inny z naszej paczki tego nie dostrzegł, ale na tyle, by zwrócić moją uwagę.

Izzy wydawała mi się... spokojniejsza? Tak jakby wreszcie zyskała wewnętrzną harmonię. Naprawdę trudno znaleźć odpowiednią cechę, pewnie ktoś, kto zajmuje się spirytyzmem lub medytacją ładniej ubrałby to w słowa.

Tak czy inaczej, cieszyłam się jej ukojeniem duchowym i zastanawiałam się, czy nie było ono powiązane z Benem. Szczególnie że ta jej niewielka zmiana nastąpiła po ich wspólnym powrocie do Róży. Poza tym następnego dnia wyciągnął ją na spacer, a wcześniej jedynie grali w szachy.

Spróbowałam się podpytać Isabelli, ale ona milczała jak zaklęta. Miałam wrażenie, że nasze role się odwróciły i teraz to ja chciałam ją wpakować w związek, a to nie było w moim stylu. Chociaż nie narzucałam się aż tak jak Izzy w przypadku mnie i Maxa, nawet jeśli ostatecznie istniała niewielka szansa, że nie myliła się co do nas.

Chłopak bowiem z dnia na dzień coraz bardziej mi się przymilał, co uważałam zarówno za śmieszne, jak i słodkie. Nie rozumiałam zbytnio jego uporu i determinacji. Nigdy nie powiedziałam mu wprost, że może liczyć na coś z mojej strony, a on się nie poddał, mimo że niedługą miały dobijać dwa miesiące naszej znajomości. Imponowało mi to, jednak postanowiłam potrzymać bruneta jeszcze trochę w niepewności.

Mówiłam sobie, że chcę go po prostu sprawdzić, ale tak głęboko w środku najzwyczajniej bałam się angażować w głębszą relację. Nigdy nie chodziłam z chłopakami tak na poważnie, nie interesowałam się nimi i z resztą vice versa. Nie należałam do jakichś piękności, szczególnie z moją drobną, patykowatą figurą.

Odkąd przeniosłam się do tej szkoły, parę rzeczy się zmieniło i zaczęłam myśleć, że może wreszcie nadszedł czas, żebym poeksperymentowała (tylko tak minimalnie oczywiście). Miałam też szczęście znaleźć w miarę normalnych przyjaciół, którym mogłam pewnie w wielu kwestiach zaufać, więc nie bałam się, że źle się to dla mnie skończy.

Poza tym ten ukryty pokój już wprowadził mnie w nastrój tajemnic i nieznacznego ryzyka. Niestety umówiliśmy się, że nie będziemy tam za często chodzić, jednak ja korzystałam z każdej możliwej okazji.

Dokładnie tydzień po targach kostiumów namówiłam Maxa, aby ze mną poszedł do tego miejsca, głównie dlatego, że reszta była zajęta. Izzy miała jakiś test, a Edward wypracowanie. Serafina także się wymigała, a ja od razu zaczęłam podejrzewać, że zamierzała spotkać się z Merchantem.

Nie gadaliśmy z Maxem często o ich związku, ograniczaliśmy się raczej do wymownych spojrzeń, gdy widzieliśmy jednoznaczne sytuacje pomiędzy tamtą dwójką. Czasem jednak zdarzało nam się snuć różne teorie, jednak mogliśmy to robić tylko, gdy byliśmy sami, pewni, że nikt nie podsłucha, o czym mówimy.

Takie warunki zapewniał nam pokój na piętrze biblioteczki, więc gdy tylko regał zamknął się za nami, a my usiedliśmy wygodnie na kanapach, postanowiliśmy „poplotkować" na ów temat.

– Myślę o tym i myślę i coraz dziwniejsze mi się to wydaje – rozpoczął, wypakowując ze swojego plecaka przekąski, które pewnie ukradł kucharkom. Czasami tak robiliśmy, miło było zjeść coś w ciszy, z dala od stołówkowego gwaru.

– Wiem, dalej się zastanawiam jakim cudem nikt nie zauważył. – Wzięłam jedną z kanapek z szynką i serem, po czym kontynuowałam. – Wiem, że nam prościej to widzieć, bo wiemy o wszystkim i zwracamy uwagę na te drobne gesty, ale... że Edward się nie zorientował? To przecież podobno są przyjaciele! Ja bym zauważyła, gdyby Izzy się z kimś spotykała.

– Ale ty z nią mieszkasz, a do tego Sera, mimo wszystko, naprawdę to dobrze ukrywa. Ja się raczej dziwię, że nauczyciele się nie skapnęli.

– No tak. Kurczę Max powinniśmy coś z tym zrobić. Cokolwiek. Obawiam się, że ta cała sytuacja może się źle skończyć.

– A jakie mamy opcje? – zapytał, unosząc brew.

– Nie wiem, pewnie mało.

– Możemy powiedzieć Izzy i Edwardowi, szczerze pogadać z Serafiną, zachować to dla siebie, albo...

– Albo? – powtórzyłam, nieco zaniepokojona jego podejrzanym uśmiechem.

– Pobawić się w detektywów! – stwierdził radośnie, unosząc przy tym ręce.

– Czyli ich śledzić?

– Dokładnie. To co? Ja będę Holmesem, a ty Watsonem – powiedział z ekscytacją.

– W twoich snach. Ja będę Holmesem. Założę się, że ty nawet książek nie czytałeś – prychnęłam.

– Może... ale widziałem serial. Tyle na pewno wystarczy.

– Nie, nie wystarczy. Wypożyczymy ci jakąś część. – Skoro teoretycznie istniała szansa, że w dalekiej przyszłości, może, będziemy razem, to musiałam zatroszczyć się o jego znajomość literatury.

Max pomruczał coś pod nosem w odpowiedzi, ale nie odmówił. Dokończyliśmy kanapki w milczeniu, a na końcu postanowiliśmy (ja postanowiłam) poprzeglądać książki z biblioteczek, znajdujących się w pomieszczeniu. Już co prawda powierzchownie je kiedyś oglądałam, podczas przeszukiwań pokoju, ale nie znalazłam tam żadnych powieści. Jako że jednak zostało mi i Maxowi trochę czasu, namówiłam go, by jeszcze raz ze mną je pooglądał, tylko dokładniej.

***

Tak jak się spodziewałam, nic nie znaleźliśmy, może oprócz mnóstwa pajęczyn i pająków. Max uznał, że chciałby mnie zobaczyć z jednym na czubku głowy, dlatego też położył mi stawonoga na włosach. W odwecie obrzuciłam go pajęczynami i ostatecznie oboje skończyliśmy cali brudni.

Isabella jedynie rzuciła mi znaczące spojrzenie, gdy weszłam cała w kurzu do naszego pokoju. Na szczęście nie dodała żadnych komentarzy, jako że szybko odwróciła głowę w stronę książki z fizyki i wróciła do kucia.

Ja za to postanowiłam poczytać, ale jakoś nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Romans Serafiny znowu okupował moją głowę i przeszkadzał mi w normalnym funkcjonowaniu. Z tego powodu musiałam szybko zrezygnować z napawania się kolejnym thrillerem, jako że zmęczyło mnie ciągłe łapanie się na bezcelowym wodzeniu wzrokiem po rzędach liter.

Odłożyłam powieść na swoją szafkę nocną, po czym oparłam się o parapet i wyjrzałam przez okno. Na moje usta mimowolnie wdarł się uśmiech, gdy zobaczyłam dwójkę nastolatków w wieku może trzynastu lat, trzymających się za ręce. Dziewczynę przyozdabiał żółty mundurek, a chłopaka czarny. Spacerowali sobie pod naszą Różą i rozprawiali o czymś radośnie.

– To takie smutne, że te dzieciaki mają o wiele bardziej rozwinięte życie uczuciowe niż my – westchnęła Isabella zza moich pleców, wyrywając mnie tym z zapatrzenia.

– A ty się nie uczyłaś? – spytałam ironicznie.

– Ja się mogę starać, ale nie jestem takim geniuszem, żeby uczyć się bez przerwy – uśmiechnęła się. – Wiesz, oni przypominają mi ciebie i Maxa.

Rzuciłam jej przekorne spojrzenie, chociaż to naprawdę był ciekawy zbieg okoliczności, jeśli chodziło o kolory ich mundurków. Tylko że takie rzeczy się zdarzały, wiele osób w Akademii wiązało się z kimś z innej Róży.

– Izzy, czy ty widziałaś, żebyśmy się kiedyś z Maxem trzymali za ręce?

– Dobra niech będzie. Przypominają mi ciebie i Maxa w przyszłości – zaśmiała się, a ja rzuciłam w nią poduszką.

Dokładnie w tym samym czasie do naszego pokoju wkroczył Ben, nie kłopotając się wcześniejszym pukaniem.

– Bitwa na poduszki? – zapytał z nadzieją.

– Z nią to praktycznie niemożliwe. – pożaliła się Izzy, wskazując przy tym na mnie, za wzrokiem pełnym wyrzutów.

– Ej, przecież ty się uczysz cały dzień. – Postarałam się obronić, jednak chyba nie użyłam najlepszego argumentu.

– Tylko dzisiaj. W ogóle Ben, świetnie, że wreszcie przyszedłeś. Kompletnie nie ogarniam ponad połowy tych zagadnień. – Pociągnęła go za rękaw w stronę jej biurka.

– Poczekaj, skoro masz problem, to dlaczego mnie nie poprosiłaś o pomoc? – zdziwiłam się. Zwykle to ja jej coś tłumaczyłam, kiedy napotykała jakieś trudności.

– Nie chciałam cię odciągać od Maxa. A Ben też jest świetny z fizyki.

– Znaczy Izzy, wiesz, ja wcale nie... – zaczął chłopak, jednak moja przyjaciółka mu przerwała groźnym wzrokiem.

– Jesteś świetny. A teraz mi wytłumacz jak rozwiązać to zadanie – wycedziła.

– Jasne szefie. – Pożyczył sobie krzesło, stojące przy moim biurku i pogrążył się w rozwiązywaniu ćwiczenia.

Czułam się przez nich nieco niekomfortowo i zdecydowałam, że wyjdę i ponowię próbę czytania w holu, gdy moją uwagę przykuł pan Merchant, kierujący się w stronę lasu.

Przybliżyłam twarz do okna, aby się upewnić, że to on, jednak zważając na jego wygląd, trudno było go z kimś pomylić. Ustaliliśmy z Maxem, że razem będziemy ich śledzić, ale trafiła mi się taka okazja, że nie mogłam jej porzucić.

Rzuciłam tylko do zajętych sobą (nauką) Isabelli i Bena, że muszę gdzieś pilnie wyjść, zarzuciłam na siebie płaszcz, a następnie wybiegłam.

Na zewnątrz skierowałam się w kierunku, w którym podążał pan Merchant i szybko pojawił się on w zasięgu mojego wzroku. Poszczęściło mi się, bo najwyraźniej nigdzie się nie śpieszył, a jedynie spacerował.

Gdy tylko go zobaczyłam, zwolniłam tempo i pozapinałam guziki w moim ciemnym płaszczu, żeby się nie przeziębić. Do tego zaczęłam się rozglądać po otoczeniu, udając, że podziwiam widoki. Prawdopodobnie nie sprawiałam wrażenia profesjonalnego detektywa, ale każdy miał jakieś początki.

Liczyłam, że nie wyglądam podejrzanie i pewnie dla kogoś, kto mnie nie znał, rzeczywiście zbytnio się nie wyróżniałam. Dlatego miałam nadzieję, że nie spotkam żadnego ze znajomych.

Przez długi czas mi się udawało, ale kiedy nauczyciel praktycznie wchodził do lasu, usłyszałam za sobą głos.

– Lanette, czy mi się wydaje, czy ty śledzisz Merchanta.

Odwróciłam się gwałtownie. Najwyraźniej przyjaciele postanowili mi zrobić dzień zachodzenia od tyłu.

– Edward. Nie miałeś się uczyć? – spanikowałam lekko, widząc go, chociaż tak naprawdę nie miałam zbytnio powodu.

– Miałem napisać wypracowanie. I postanowiłem się przewietrzyć. A potem zauważyłem, jak idziesz za Merchantem, co mnie zainteresowało. A więc? Śledzisz go? – rzucił mi przenikliwe spojrzenie.

– Wiesz, to wcale nie tak, ja po prostu... – wysiliłam swoją wyobraźnię, aby znaleźć chociażby najgłupszą wymówkę, jednak żadna się nie pojawiła.

– Rozumiem – posłał mi współczujący uśmiech. – On ci się podoba. Trochę szkoda, bo dość wam z Maxem kibicowałem, ale to by wyjaśniało, dlaczego go wciąż trzymasz na dystans. Jednak dam ci przyjacielską radę. Odpuść sobie. Uwierz mi, wiele dziewczyn przed tobą próbowało. – Pocieszająco dotknął mojego ramienia, a ja aż zaniemówiłam z szoku. Nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy, że mogę stwarzać pozory dziewczyny zakochanej w nauczycielu. Może on naprawdę był przystojny, w miarę sympatyczny, tylko że zarazem był członkiem kadry pedagogicznej. Takie relacje wydawały mi się po prostu... nie na miejscu. Nie ubliżając Serafinie.

– Nie, nie on mi się nie... po prostu nie – powiedziałam, gdy wreszcie zdołałam się otrząsnąć.

– No tak, wy zawsze zaprzeczacie... ej czy to nie jest Sera. – Jego wzrok powędrował gdzieś za mnie.

Automatycznie odwróciłam się i tak jak się spodziewałam, nasza przyjaciółka szła w dokładnie tę samą część lasu, w której zniknął Merchant. Może nawet lepiej, że Edward mnie zagadał, bo gdybym dalej podążała za nauczycielem, ona by mnie pewnie zauważyła. A teraz my obserwowaliśmy ją.

Widząc zaszokowaną minę mojego przyjaciela, zastanawiałam się, czy nie lepiej od razu mu wyznać prawdę. Uznałam, że on powinien wiedzieć. Ostatecznie postanowiłam jednak pokazać mu ją na własne oczy. W innym wypadku mógłby wysuwać wątpliwości i mi nie uwierzyć.

– Właśnie dlatego za nim szłam. – westchnęłam cicho. – Chodź, powinieneś sam to zobaczyć. Ale wątpię, że ci się spodoba.

– Lanette, o co chodzi?

– Uważaj, żeby być cicho. – Z jednej strony źle się czułam z tym, że wydaję jego najlepszą przyjaciółkę, ale z drugiej strony to była jego najlepsza przyjaciółka. Miał prawo wiedzieć.

Skradając się, weszliśmy do lasu, a tam śledziliśmy Serafinę, starając się przy tym nie robić za dużo hałasu. Nie należało to do najprostszych zadań, gdyż musieliśmy iść na tyle szybko, by nie stracić brunetki z oczu, a zarazem uważać, by nie nadepnąć na żadne gałązki. Mnie nawet jakoś szło, gorzej z Eddie'm, który miał nieco bardziej muskularną budowę ciała.

Po trzech minutach, kiedy nareszcie na horyzoncie pojawił się pan Merchant, niemal odetchnęłam z ulgą. Sera przez całą drogę nie zorientowała się, że znajdowaliśmy się paręnaście metrów za nią, co, jak stwierdziłam, było cudem. Dopiero dzięki lekkiej niezdarności Edwarda w stawianiu cichych kroków, zrozumiałam, że Max świetnie się skradał. Może jednak miał zadatki na asystenta detektywa.

Sera wypowiedziała imię mężczyzny, a on obrócił się do niej z uśmiechem. W tym samym czasie pociągnęłam mojego przyjaciela za najbliższe drzewo, a gdy jego obrośnięty najróżniejszymi porostami pień nas zasłonił, poczułam deja vu. Od razu przypomniałam sobie, jak przyłapaliśmy ich z Maxem po raz pierwszy, wtedy także obserwowaliśmy ich z takiego punktu. Z tą różnicą, że to on pomyślał o tej prowizorycznej kryjówce.

Eddie wychylał się delikatnie, na szczęście uważając, by go nie dostrzegli. Wcisnęłam się pomiędzy jego ciało i drzewo, po czym wystawiłam głowę pod ręką, którą chłopak oparł o korę.

Serafina oraz pan Merchant wydawali się nie szczędzić sobie czułości. On obejmował jej twarz, mówiąc coś z zawadiackim uśmiechem, a ona pewnie wpatrywała się na niego jak w obrazek, chociaż tego mogłam się jedynie domyślać, jako że stała do nas tyłem.

Po chwili objął ją i przyciągnął do siebie. Potem skierowali się w naszą stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro