Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Serafina

W sobotę, pięć dni przed czwartkową imprezą, jak zwykle umówiliśmy się w lesie. Gdy tylko go zobaczyłam, moje serce zaczęło bić szybciej, tak jak za każdym razem, co okropnie mnie wkurzało. Ale widok jego uśmiechu mi to wynagradzał.

Od razu, kiedy podeszłam, objął moją twarz i wypomniał mi, że przyszłam za wcześnie. Na swoją obronę, ja zarzuciłam mu, iż on także miał się zjawić później. Po mnie, tak na dobrą sprawę. Wtedy Adrien, jak to on, postanowił zmienić temat. Wziął mnie pod ramię i zapytał, jak mi szło w szkole. Ruszyliśmy w stronę, z której przyszliśmy, kiedy nagle usłyszeliśmy jakiś szelest w krzakach.

Mój wrodzonych strach przed lasem od razu dał o sobie znać i mimowolnie się wzdrygnęłam. Adrien to zauważył i natychmiast poszedł sprawdzić, co się stało, a ja szybko do niego dołączyłam.

Ku mojemu zdziwieniu nachylił się nad jakąś roślinką, wpatrzył w pewien punkt i zastygł. Kucnęłam obok, a następnie podążyłam za jego wzrokiem, ale natrafiłam jedynie na kamień.

– Hej, przerażasz mnie, gdy zachowujesz się w ten sposób. – Postanowiłam powiedzieć cokolwiek po minucie całkowitej ciszy, a to akurat było prawdą.

Powoli odwrócił głowę w moją stronę, a kąciki jego ust delikatnie się podniosły, gdy natrafił na moje spojrzenie.

– Naprawdę?

– Chyba nie wziąłeś tego za komplement? – Uderzyłam go w ramię, ale jego jak zwykle wcale ów gest nie ruszył. Normalnie jak jakaś skała.

– Skoro jestem przerażający, możesz czuć się ze mną bezpiecznie – zaśmiał się.

– Twoja logika mnie powala, serio. Nie będę czuła się przy tobie bezpiecznie, skoro będę się ciebie bać! – Dołączyłam do niego.

– Podświadomie nie będziesz się mnie bać, więc wszystko będzie w porządku.

– Dobra, dyskusja z tobą jest cholernie męcząca – westchnęłam. – A powiesz mi, dlaczego zawiesiłeś się nad tym krzaczkiem?

Jego twarz spoważniała i ponownie zwrócił swój wzrok na niezbyt wielki kamień, leżący pośród runa leśnego.

– Obawiam się, że twoi przyjaciele znowu postanowili zabawić się w detektywów.

***

Śledzili mnie! Co więcej, już nie pierwszy raz! Jak mogli to zrobić?! Z tymi myślami rzuciłam się na swoje łóżko w sobotę wieczorem i służyły mi ona za zmiennik liczenia owiec. Ukołysały mnie do snu i pojawiały się w nocy jako koszmary. Widziałam, jak moi przyjaciele zamieniali się w bestie z zaszytymi oczyma i ogromnymi kłami, podobnymi do tych, które mają drapieżne ryby.

Przez całą niedzielę siedziałam zaszyta pod kołdrą i zbywałam Juliette, która ubzdurała sobie, że pokłóciłam się z moim tajnym chłopakiem. Jej słowa brzmiały dziwnie, szczególnie że do Adriena nie pasowało określenie chłopak. Ono po prostu wydawało się zbyt młodzieżowe, niedojrzałe. Tak czy inaczej, nie o to chodziło. Z nim układało mi się całkiem nieźle, jeśli nie świetnie, pomijając fakt, że ostatnio coraz bardziej mnie przerażał. Choć ta adrenalina także dodawała naszemu związkowi uroku, przynajmniej w moim mniemaniu.

W dołek wprowadziła mnie wiadomość, iż właśnie moi przyjaciele obserwowali mnie niczym jacyś pieprzeni detektywi. Bez mojej zgody! Prześladowcy. Co prawda, gdybym się zgodziła, to już by nie było śledzenie, ale nie mieli do tego prawa! Nie mogłam uwierzyć, że potrafili mi zrobić coś takiego, na początku nie chciałam w ogóle słuchać Adriena, jednak z każdym jego argumentem wydawało mi się to coraz bardziej oczywiste. Od dawna wydawało mi się, że Max i Lanette patrzą na mnie częściej, niż powinni, ale że Eddie? Ten chłopak, którego znam od dzieciństwa, który zawsze wybiera szczerość i któremu jeszcze jakiś czas temu oddałabym swoje życie (tak jasne, durne zauroczenie wieku nastoletniego). Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że właśnie on podążał za mną dzień wcześniej.

Na wciąż powracających rozterkach minęła mi cała niedziela, a w poniedziałek musiałam stawić czoła moim „prześladowcom". Pocieszała mnie jedynie świadomość o obecności Adriena gdzieś w pobliżu. Coraz częściej na siebie wpadaliśmy w szkole i wątpiłam, by to był przypadek.

Na zajęciach teatralnych, drugiej lekcji, Edward od razu rozpoczął jakieś bezsensowne konwersacje. Zamierzałam mu jak najprędzej przerwać, jednak się wystraszyłam. Nie chciałam wyglądać podejrzanie, oni jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że Adrien orientował się we wszystkim, co się działo. Co powinno mnie niepokoić o wiele bardziej, niż niepokoiło, jednak od zawsze ciągnęło mnie do niebezpieczeństw.

Starałam się w miarę kontaktować i udawać, że wszystko jest w porządku. Czasem nawet odpowiadałam Eddie'mu i wtrącałam coś od siebie. Mój gorszy humor niestety nie uszedł uwadze blondyna, dlatego też, żeby się bardziej nie wkopywać, na długiej przerwie zniknęłam mu z pola widzenia, jak tylko się zagapił dłużej niż na dziesięć sekund.

Co prawda i tak musiałam się z nim znowu spotkać na szermierce, jednak zostało mi jeszcze trochę czasu dla siebie i postanowiłam go poświęcić prawdopodobnie jednej z ostatnich zaufanych mi osób.

Zdawałam sobie sprawę, że Adrien wiele przede mną ukrywał, jednak nigdy nie pytałam, nie uważałam, że dodatkowa wiedza na jego temat była mi potrzebna. Powinnam chcieć wiedzieć jak najwięcej o mojej... drugiej połówce? Chyba tak najbezpieczniej go nazywać. Tylko że jakoś nie ciągnęło mnie do tego. Jedyne czego od niego oczekiwałam, to aby był, kiedy go potrzebowałam. A on idealnie spełniał to wymaganie.

Korzystając z paru ostatnich minut przerwy, wślizgnęłam się do kantorka wuefistów. Na szczęście niewielu miało etat u nas w szkole, więc bez obaw weszłam do pomieszczenia, zdając sobie sprawę, że nie zastanę tam nikogo oprócz Adriena.

Nie pasował do ogólnie znanego obrazka nauczyciela wf-u, nie nosił dresów i nie darł się na całe gardło na swoich podopiecznych. Praktycznie zawsze chodził schludnie ubrany – luźne, jeansowe spodnie i biała koszula, a uczniów traktował bardziej jak kolegów, ale zachowując przy tym autorytet. I jak tu się dziwić, że połowa dziewczyn ze szkoły robiła do niego maślane oczy? Co mnie, mimo wszystko i tak denerwowało.

Adrien nawet się nie zdziwił, gdy mnie ujrzał, najzwyczajniej w świecie zaszczycił mnie przelotnym spojrzeniem i wrócił do czytania jakiejś książki.

– Też miło cię widzieć – burknęłam. – Jak ci życie mija?

– Prawdopodobnie lepiej niż tobie – westchnął, wciąż wpatrując się w zżółknięte strony.

– Fajnie, że się tym interesujesz – rzuciłam oskarżycielsko. Nie przyszłam do niego, żeby mnie ignorował.

– Oczywiście, że się interesuję. Przecież zawsze cię słucham i staram się pomóc. – Wciąż nie odrywał wzroku od literek.

– Nie wygląda – prychnęłam i odwróciłam się z zamiarem wyjścia.

– Istnieje taka umiejętność jak podzielność uwagi. Ale skoro tak ci zależy... – Nareszcie popatrzył w moją stronę i na jego ustach zagościł przebiegły uśmiech. – Lubisz być w centrum uwagi.

– Taka już moja natura. – Z ogromnym bananem na twarzy podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach. – A więc zostały nam trzy minuty.

– Trzy minuty? – Rozbawiony uniósł brwi.

– I moglibyśmy zrobić wiele przeróżnych rzeczy – kontynuowałam.

– Na pewno – przyznał mi racje, odsłaniając białe jak perły zęby. – Więc co moja księżniczka chce robić?

Skrzywiłam się, słysząc nowe przezwisko.

– Nie nazywaj mnie tak – powiedziałam poważnie, po czym wróciłam do wcześniejszego, potulnego tonu. – No to pomyślałam, że mógłbyś mi przybliżyć szczegóły działania moich przyjaciół i skąd o tym wszystkim wiedziałeś.

– Naprawdę? – Ewidentnie stracił cały humor.

– Tak. Chcę poznać prawdę. Nie myślisz, że na to zasługuję? Śledzili mnie moi przyjaciele, nie mogę im już ufać! Okłamywali mnie, siedząc ze mną przy jednym stoliku i udając, że nic się nie stało. Przynajmniej ty bądź ze mną szczery. Kto inny mi pozostał? – wypowiedziałam te słowa niezwykle nieemocjonalnie jak na mnie. Normalnie pewnie wykrzyczałabym to, jednak przy nim potrafiłam kontrolować się bardziej niż zwykle. Dlatego zamiast wrzeszczenia, z moich ust wypłynął potok smutku zmieszanego z goryczą.

Mierzyliśmy się spojrzeniami przez długą chwilę. Trwała ona aż do dzwonka, który przerwał naszą mini bitwę.

– Niech będzie. Powiem ci dzisiaj po szkole, przyjdź do mnie. A teraz idź się szybko przebierać. Przez ciebie będę musiał się spóźnić, żebyś nie miała kłopotów – wymamrotał.

– Kocham cię – stwierdziłam pośpiesznie, nawet się nad tym nie zastanawiając, po czym wybiegłam z kantorka uradowana, że wreszcie poznam odpowiedzi. Dopiero w szatni zorientowałam się, jak nieostrożna byłam. Gdyby ktoś zauważył, jak wychodzę z pokoiku przeznaczonego dla wuefistów, oboje z Adrienem narobilibyśmy sobie problemów. W przyszłości musiałam być ostrożniejsza.

***

Nigdy nie lubiłam atmosfery Czarnej Róży. I nie chodziło o sam budynek, on wyglądał całkiem spoko. Uczniowie tak samo, wydawali się mili. Niestety kobieta w czerni, wiedźma nad wiedźmami (upraszczając pani Archer) psuła całe pozytywne wrażenie. Za każdym razem, gdy przechodziłam ciemnymi korytarzami, niemal czułam jej oddech na swojej szyi, widziałam jej cień za zakrętami, wydawało mi się, że obserwuje wszystkie moje ruchy, najdrobniejsze gesty. Wprowadzała mnie w schizofrenię. Przynajmniej nie siedziałam w tym sama, większość uczniów na myśl o niej popadała w co najmniej panikę. Jakby się zastanowić, to naprawdę wyglądało dość podejrzanie. Archer nigdy nie używała przemocy fizycznej czy czegoś, a i tak siała postrach wśród większości istot tego świata. Jedynie część kadry się uchroniła od danego, niewytłumaczalnego lęku.

Zanim dostałam się do pokoju Adriena, oglądałam się za siebie z milion razy. Nigdzie nie dostrzegłam pary niemal czarnych oczu, jednak z niewiadomych przyczyn, uczucie bycia obserwowaną przez nią nieustannie mi towarzyszyło.

Na szczęście po przekroczeniu ciemnych drzwi wrażenie mnie opuściło. Może to przez widok Adriena, a może jego pokój miał magiczne właściwości.

Nie podeszłam do niego i nie przytuliłam ani nie pocałowałam jak zawsze, tylko usiadłam na łóżku obok niego oraz skrzyżowałam ramiona, oczekując natychmiastowych wyjaśnień.

– Rozumiem, że wolałabyś przejść do sedna? – zagadnął.

– Mhm. – Przybrałam najbardziej zdeterminowaną minę, na jaką było mnie stać.

– Co chcesz w takim razie wiedzieć?

– Skąd wiedziałeś, że nas obserwują? – To pytanie chyba nurtowało mnie najbardziej.

– Wiem wiele rzeczy – stwierdził wymijająco, przez co uderzyłam go poduszką. Usiadłam po dobrej stronie łóżka.

– Konkrety, Adrien, konkrety – ponagliłam go.

– Powiedzmy, że mam dość wyczulone zmysły. Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy cię pocałowałem?

– W sensie, że się całowaliśmy? – poprawiłam go.

– Tak. Wtedy śledzili nas po raz pierwszy. Tak naprawdę przez przypadek Lanette i Max zauważyli nas z daleka, pewnie uznali to za podejrzane i postanowili zobaczyć, co się stanie. Od tamtego czasu często przyglądali się zarówno tobie, jak i mnie. Edwarda i Isabellę wciągnęli w to dopiero dwa dni temu. Edward sam nas widział, a Isabella, cóż, uwierzyła trójce przyjaciół. Tak czy inaczej, osobiście uważam, że nie powinnaś ich winić. Martwią się o ciebie. Po tym, co się stało na początku roku i o co podejrzewacie nauczycieli, wcale im się nie dziwię.

– Skąd ty... skąd o tym wiesz? – wytrzeszczyłam oczy. Znał dokładne szczegóły i to nie tylko śledzenia, ale również o naszych durnych teoriach o kadrze.

– Wiem wiele rzeczy. I nie ja jedyny. – Nie spodobał mi się zimny ton, którym mówił. Nie wyrażał on złości, bardziej obojętność. A choć to agresji ludzie zwykle boją się najbardziej, najwięksi zabójcy, spiskowcy, po prostu najpodlejsze osoby, one są zwykle zimne, wyrachowane i potrafią trzymać uczucia na wodzy. Tacy budzili zwykle we mnie największy lęk. Możliwe, że to był powód, dlaczego tak się bałam pani Archer.

Problem polegał na tym, że nie czułam strachu przed Adrienem, nie chciałam go czuć. Jednak gdy tak się zachowywał, delikatnie mnie przerażał. I sama się o to prosiłam. Co więcej, nie zamierzałam go powstrzymywać, chciałam słuchać dalej. Poznać jego sekrety, dowiedzieć się czy chociaż mała cząsteczka tego, co podejrzewaliśmy z... „przyjaciółmi" (bo nie wiem, czy oni nimi byli) okaże się prawdą.

Po chwili milczenia wzięłam głęboki wdech i popatrzyłam na niego intensywnie.

– Mów dalej... – zachęciłam go z wahaniem.

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Tak. Kto jeszcze wie? I jak? Nikogo nie było, kiedy o tym rozmawialiśmy.

– Serafino, jest wiele rzeczy, z których nie zdajecie sobie sprawy. I lepiej, żebyście się nigdy nie dowiedzieli. Ale w tej szkole, na całym jej terenie, ściany mają uszy. Niewiele jest miejsc, w których można spokojnie porozmawiać, tak by nikt nie usłyszał.

– Ale jak...?

– Zrozum. Pamiętasz, jak ostrzegałem cię przed mieszaniem się w sprawę tego pokoju? Wiem, że mnie nie posłuchałaś. Wiem, że wciąż tam chodzicie i reszta nauczycieli także niedługo się dowie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak trudno to przed nimi ukrywać... – Pogubiłam się już na początku wypowiedzi, więc tylko wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.

– Wytłumacz mi parę kwestii. – Chciałam wszystko sobie na spokojnie poukładać. – Po pierwsze, dlaczego inni nauczyciele nie mogą wiedzieć?

– Bo oni nie lubią sekretów. A ten pokój tym właśnie jest. Ich... naszym sekretem, zapomnianym przez dekady. Nie bez powodu został on tak dobrze ukryty. Nikt nie miał go znaleźć.

– Więc dlaczego go nie zniszczyliście? No nie wiem, nie spaliliście zawartości?

W odpowiedzi zaśmiał się złowieszczo.

– Powiedzmy, że nasz pan dyrektor lubi mieć wszystkie uczynki udokumentowane. I ma sentyment do różnych... pamiątek.

– No dobrze. – Wątpiłam, że udzieli mi jakiejś bardziej dogłębnej odpowiedzi, więc musiałam zadowolić się tym, co dostałam i przejść dalej. – W jaki sposób ty to... ukrywasz? O co chodzi?

– Jak już mówiłem, tu jest niewiele bezpiecznych miejsc. Są to na przykład pokoje opiekunów Róż lub... – zamyślił się. – W lesie rośnie takie stare drzewo. Nie wiem, czy je kiedyś widziałaś, ale ono również... przy nim również można bezpiecznie porozmawiać. – Zastanawiałam się, czy nie mówił czasem o dębie, który Edward tak uwielbiał. Zaciekawił mnie jednak na tyle, bym bardziej skupiła się na jego słowach, niż własnych myślach. – Tak czy inaczej biblioteka do takich miejsc nie należała, ale postarałem się, aby to się zmieniło. Domyśliłem się, że z twoim uporem mnie nie posłuchasz i złamiesz obietnicę, więc przynajmniej dopilnowałem, byś się nie narażała.

Aż mnie zatkało. Wiedział, że nie dotrzymałam danego mu słowa i w ogóle o tym nie wspominał? Tak po prostu to zaakceptował, a nawet więcej, dodatkowo mnie chronił? Co z nim było do cholery nie tak? Abstrahując przy tym od faktu, że po części nie rozumiałam, o czym on do mnie mówi, ale mniejsza o to.

– Okej, powiedzmy, że w miarę rozumiem – westchnęłam, wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą. – W takim razie pozostaje jeszcze jedna, nurtująca mnie rzecz. Co takiego stało się na początku września?

Otworzył już usta, z zamiarem wyjawienia mi, gdy nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi, a następnie głos, sprawiający, że dosłownie zastygłam w bezruchu.

– Adrien!? Musimy porozmawiać!

Pani Archer. Ona zawsze miała wyczucie do momentów.

– Gdzie mogę się schować? – wysapałam od razu.

– To nie ma sensu, wyczuje cię w pomieszczeniu – szepnął w odpowiedzi, wodząc wzrokiem po pokoju. W tym samym czasie do naszych uszu dotarła kolejna seria pukania.

– Daj mi chwilę! – krzyknął, wciąż szukając jakiegoś rozwiązania, podczas gdy ja siedziałam jak ostatnia sierota.

Ostatecznie jego wzrok zatrzymał się na oknie. Na tyle dużym, bym się w nim zmieściła.

– Chyba o tym nie myślisz? – syknęłam.

– To jedyne wyjście. – Wstał z łóżka i otworzył jedno ze skrzydeł.

– Są też drzwi – prychnęłam.

– Słuchaj, naprawdę nie chcę cię do tego zmuszać, ale jesteśmy na parterze, a jeśli ona cię tu spotka, zdobędzie ostateczny powód. I tak wkurza się, że często tu bywasz.

– Adrien! – Usłyszeliśmy i bynajmniej to nie był mój głos.

– Już, już! Poczekaj chwilę! – wrzasnął i skinął mi głową na okno.

Jeszcze raz posłałam mu nienawistną minę i podeszłam do parapetu.

– A co z początkiem września? – zapytałam, przerzucając jedną nogę przez próg.

– Spytaj przyjaciół. Z czego mi wiadomo, oni pamiętają.

– Co? – Zeskoczyłam z może półtorametrowej wysokości i stanęłam na trawie, po drugiej stronie.

– Uważajcie na siebie. Jeśli chcecie spiskować, to róbcie to tylko pod tym drzewem lub w pokoju. Na razie nie wiedzą, że go znaleźliście. A teraz już idź.

– No dobra... – Wolałabym z nim zostać i jeszcze porozmawiać, jednak pani Archer nie dawała za wygraną i uporczywie pukała i wołała.

– A i Serafino. Jeszcze jedno. – Niespodziewanie złapał mnie za rękę, przyciągnął i pocałował, wychylając się przy tym z okna. – Ja też cię kocham.

Po wypowiedzeniu tych czterech prostych słów puścił mnie i zamknął oba skrzydła. Ja za to obróciłam się, po czym powoli poszłam przed siebie, skręcając tak, by zniknąć z pola widzenia, potencjalnej osobie, wyglądającej przez okno Adriena.

W głowie dumałam nad jego ostatnim zdaniem. Nigdy wcześniej nie powiedział mi wprost, że czuje do mnie coś tak silnego. Ja zresztą też. Rzeczywiście, wymsknęło mi się to w kantorku, tyle że nie myślałam wtedy o czymś głębszym. Powiedziałam to tak po prostu, przez przypadek.

Podczas tamtej drogi powrotnej do mojego pokoju zrozumiałam, że musiałam ustalić, co tak naprawdę czuję. Czy była to miłość? Chciałam być pewna. Chciałam z kimś porozmawiać. A do głowy przyszła mi o dziwo ostatnia osoba, o której powinnam pomyśleć w takiej sytuacji. Ale skoro i tak o wszystkim wiedział, może powinnam zagrać w otwarte karty?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro