Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabella

Od śmierci Lanette nawet soboty nie były takie same. Nie czułam już potrzeby, żeby spać najdłużej jak możliwe. Wręcz przeciwnie, często sama budziłam się ze świtem. Nie skutkowało to niestety lepszym samopoczuciem, chodziłam bardziej niewyspana niż od poniedziałku do piątku, ale zarazem nie wyobrażałam sobie powrotu do snu.

W końcu się poddałam i poszłam do Bena, by udzielił mi trochę jego porcji porannej kawy. Przez co, tak jak on, popadłam w mini uzależnienie. A w sobotę przed imprezą świąteczną, postanowiłam przebić samą siebie i ukradłam ze stołówki trzy szklanki czarnej kawy. Ben patrzył się na mnie ze zdziwieniem, jednak nie wspominał później o tym słowem. Jedynie śmiał się, że kucharki mogą się zorientować i wywołamy niemałą aferę.

Usiedliśmy sobie na kanapach w salonie i postanowiliśmy skorzystać ze spokoju, po czym udać się po jakieś stroje. Początkowo nie miałam zbyt wielkich oczekiwań, jednak kiedy zorientowałam się, że to może być moja ostatnia noc, zdecydowałam się postarać przy wyborze sukienki. Ben miał już podobno garnitur, ale uznał, że weźmie sobie kolejny i jak wróci do domu, to sprzeda go na ebay'u.

Mieliśmy wyjść, jak tylko skończymy pić, czyli teoretycznie dość szybko. Niestety trudziłam się trochę z trzecią szklanką, więc Ben musiał po mnie dokończyć.

Mimo niewielkiego opóźnienia byliśmy jednymi z pierwszych osób i udało nam się dostać na sam przód kolejki. Musieliśmy trochę pomarznąć, czekając, aż otworzą stoiska, ale przynajmniej mieliśmy siebie nawzajem, by pogadać. I mogłam mu ponarzekać na zimno.

Po jakiejś godzinie wreszcie umożliwiono nam wybór strojów i przekonałam się, że było warto przeczekać i pocierpieć. Po bogatym wyborze strojów halloweenowych spodziewałam się, że kreacje mi się spodobają, ale nie wiedziałam, że aż tak mnie zachwycą.

Zrozumiałam również, dlaczego czasem zamiast impreza świąteczna, mówiono bal bożonarodzeniowy – każda sukienka sięgała za kostki i przypominała suknie balowe księżniczek. Miałam przed sobą chyba wszystkie możliwe kombinacje falbanek, kolorów i wzorów.

Ze zdumieniem podeszłam do jednego ze stoisk i podziwiałam kolorowe sukienki w kwieciste wzory. Nie mogłam się zdecydować czy wybrać, którąś, która podkreśliła by moje meksykańskie pochodzenie, czy zdecydować się na spełnienie dziecięcych fantazji.

– Idź w dziecięce fantazje – szepnął Ben i wyrwał mnie z zamyślenia.

– Skąd ty...

– Szeptałaś do siebie „pochodzenie czy dziecięce fantazje". – Nieudolnie próbował naśladować mój głos. – Więc uznałem, że ktoś ci musi pomóc, a jako że jestem szanowany, to pewnie posłuchasz mojej rady.

Pokręciłam głową, w duchu z niechęcią przyznając, że dobrze mi podpowiedział. Szybko poprosiłam jedną z obsługujących kobiet o sukienkę, która mi się w tamtej chwili najbardziej podobała, zdając sobie sprawę, że jeśli się zawaham, mogę później jeszcze tysiąc razy zmienić zdanie.

– Dobry wybór – pogratulował mi Ben, gdy niosłam już opakowaną w folię suknię do Róży.

Po drodze spotkaliśmy jeszcze Edwarda i Maxa, oni nie mieli już tyle szczęścia, by dostać się na początek kolejki, a nie chcieli ryzykować utratą miejsca i sprawdzać, gdzie my jesteśmy.

Gdzieś na samym końcu sznura uczniów wpadliśmy także na mojego młodszego brata, trzymającego się za rękę z jakąś rudą dziewczynką w jego wieku. Podeszłam się przywitać, jednak Daniel dyskretnie mnie zbył, wskazując głową na swoją koleżankę i robiąc ręką gest, bym sobie poszła.

Ben mnie odciągnął, zanim zdążyłam zaprotestować. Gdy się oddaliliśmy, wyjaśnił, że nie chciał, bym narobiła bratu siary przed jego sympatią.

– Super, że troszczysz się o mojego brata Ben, ale to tak trochę nie twoja sprawa – zganiłam go, po usłyszeniu jego tłumaczenia.

– No właśnie jest! My faceci musimy się wspierać! Poza tym, odkąd chodzimy, traktuję Daniela jak mojego młodszego brata...

– Czekaj, czekaj – przerwałam mu. – Jak to chodzimy? Od kiedy niby?

– To nie jest ważne Izzy. – Wyszczerzył się szeroko. – Nie trzeba będzie pamiętać o rocznicach. Najważniejsze, że jesteśmy razem!

Zatkało mnie i zastanawiałam się, kiedy przegapiłam moment początku naszego związku.

Oczywiście, lubiłam Bena. Bardzo go lubiłam. Spędzaliśmy razem dużo czasu, świetnie się dogadywaliśmy, ale czy byłam gotowa znowu wejść w poważną relację?

Z drugiej strony zostało mi tylko kilka dni, dlaczego nie mogłam czerpać z nich garściami? Trudno mi się o tym myślało, lecz gdybym rzeczywiście zginęła, ani Daniel, ani Ben nie cierpieliby długo, bo zapomnieliby w przeciągu paru dób. Może powinnam pozwolić sobie na trochę szczęścia?

Resztę drogi spędziliśmy w niekomfortowym milczeniu, Ben najwyraźniej zaczął żałować swoich słów, a ja nie wiedziałam, jak rozpocząć rozmowę i wyznać mu swoje wątpliwości (nie wspominając o planach na najbliższy czwartek), ale także zapewnić o swoich uczuciach.

Chłopak odprowadził mnie do drzwi pokoju i zatrzymał się przed nimi.

– Więc... do później – stwierdził, lekko podłamany i ruszył w kierunku schodów.

– Ben, poczekaj! – Krzyknęłam za nim, a on się obrócił. Tyle mi wystarczyło, by do niego podbiec i namiętnie go pocałować.

***

– Więc teraz jesteście razem? – zapytał Max podczas poniedziałkowego lunchu.

– Tak jakoś wyszło – mruknęłam, szukając w tym samym czasie wzrokiem Bena. Na stołówce, jak zwykle, zgromadziła się masa uczniów, więc trudno było mi oszacować, czy brunet już się zjawił. A chciałam go zaprosić do naszego stolika. Nie tylko miło byłoby z nim posiedzieć, zmusiłby moich przyjaciół do nierozmawiania o nadchodzącym czwartku. Starałam się o nim nie myśleć, ale Lucy, Edward i Max mimowolnie ciągle powracali do tego tematu. Nie zamierzałam ich unikać, jednak postanowiłam jakoś powstrzymywać, a to był idealny sposób.

Czas mijał, przerwa dobiegała do końca, a ja wciąż nie widziałam chłopaka. Ostatecznie musieliśmy szybko dokończyć jedzenie, po czym ja i Max opuściliśmy stołówkę, by skierować się do biblioteki. I znowu do tajnego pokoju.

Tym razem jednak odwiedziliśmy także drugi ukryty pokój. Tam zebraliśmy kilka dokumentów, opisujących zamordowanych uczniów, lecz nie mogliśmy tylko na nich poprzestać. Doskonale wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze trochę pracy. Zamierzaliśmy znaleźć trzy dodatkowe papiery z danymi. Z danymi osób, które znaliśmy.

Straciliśmy parę minut, jednak na szczęście nie ukryli ich zbytnio. Ponadto znajdowały się blisko siebie, więc wystarczyło znaleźć dokumenty Nari, a reszta poszła z górki. Podniesienie kartki, na której zostały spisane informacje o Lanette, okazało się dla nas obu trudniejsze, niż myśleliśmy. Max z widocznym wysiłkiem powstrzymywał łzy, ja pozwoliłam niewielkiej ilości spłynąć po moich policzkach.

Staliśmy minutę w ciszy, oboje mieliśmy wzrok wbity w brudną podłogę, ja trzymałam smętnie w prawej ręce dane o mojej współlokatorce.

Dopiero donośny dzwonek zmusił nas, byśmy się szybko zebrali i opuścili pomieszczenia, uprzednio upewniając się, że je zamknęliśmy. Nie, żeby miało to już jakieś znaczenie, ale wszyscy uznaliśmy, że warto utrzymywać pozory.

Pognaliśmy na lekcje, a po drodze wymieniliśmy jeszcze porozumiewawcze spojrzenia z bibliotekarką Daisy, najbliższą współpracowniczką tych lepszych nauczycieli.

Kiedy się dowiedzieliśmy, że jej pomoc również była częścią planu opracowanego głównie przez Ede Martin, debatowaliśmy, kim mogła być.

Według Lucy i mądrych książek, które z Eddie'm otrzymali, zarówno Daisy, jak i reszta personelu typu kucharki, mogli należeć do istot ze śladową ilością jakichś mocy magicznych, czyli pixie. W jednej z książek zostało napisane, że pixie służyły bogom i piastowali pozycję ich pomocników oraz posłańców. Niestety w niemal każdej wersji mierzyli mniej niż metr i przypominali hybrydy wróżek, elfów i skrzatów, czego nie można było powiedzieć o naszym personelu. Dlatego założyliśmy, że tak jak nasi bogowie, po prostu potrafią się przeistaczać do swoich pierwotnych postaci.

Nie mieliśmy okazji, żeby się upewnić, Merchant kazał nam nie ryzykować i postępować ostrożnie. Poinformował nas, że Harrison i Archer mogą już podejrzewać ich o szykowanie buntu, ale nie są pewni, więc w naszym interesie nie leżało dostarczanie im kolejnych dowodów.

Na następnej przerwie wpadłam na Maxa, który bez większego zaangażowania rozmawiał z Valery, która dawniej go podrywała. Wydawało mi się, że ostatecznie się poddała, jednak Lanette jeszcze wtedy żyła. Nie dziwiło mnie więc, że ponowiła starania.

Oparłam się o ścianę niedaleko i przypatrywałam się im z ciekawością. Valery paplała o czymś z szerokim na pół twarzy uśmiechem, a Max ze znużoną miną jej się przyglądał. Zastanawiałam się, czy w ogóle jej słuchał.

Po chwili poczułam, jak ktoś mnie obejmuje od tyłu.

– Gdzie byłeś podczas lunchu? – spytałam Bena, przyjmując z chęcią całusa w policzek.

– Organizują kolejną edycję konkursu szachowego. Pomagałem w przepisywaniu listy uczestników.

– Kurczę, nawet nie wiedziałam, że go robią teraz – zaśmiałam się. Pewnie i tak bym nie brała udziału. Z czego brunet opowiadał, trwał on do końca stycznia, a ja po grudniu miałam zniknąć. W jakikolwiek sposób. Poza tym nie łudziłam się, że miałam jakąś szansę z Benem. Wygrałam z nim raz. Wtedy, kiedy sam mi pozwolił.

– Domyśliłem się – wyszczerzył się. – Dopisałem twoje nazwisko. Bez mojej największej rywalki to byłaby bułka z masłem. Teraz przynajmniej trochę się spocę przed zwycięstwem.

Pokręciłam głową, jednak nie kłóciłam się. Nie przedstawiłabym mu zbyt dobrego argumentu, który wytłumaczyłby moją rezygnację.

Max akurat skończył jednostronną konwersację z Valery, uciekając, gdy tylko nas zauważył. Podbiegł do mnie i Bena, udając, że ma do nas jakąś ważną sprawę.

– Co się znowu stało? – Popatrzyłam na chłopaka w żółtym mundurku. Nie widziałam, by kiedykolwiek był równie zniesmaczony. Postanowiłam zaryzykować i mu trochę dokuczyć. Mogłam albo poprawić mu humor, jak dawniej, albo jeszcze bardziej zdołować. I chociaż sama przeżywałam ciężkie chwile i wciąż żałowałam Maksa, nie mogliśmy już zawsze obchodzić się z nim jak z jajkiem. – Od kiedy narzekasz na nadmiar adoratorek?

Przez ułamek sekundy jego kąciki ust się poniosły. Chociaż na chwilę ujawnił się dawny Max.

– Nie narzekam na nadmiar adoratorek, tylko na tę jedną – westchnął. – Na początku to było fajne, ale teraz Val mnie strasznie irytuje. Znowu chce ze mną iść na imprezę.

Wspominał kiedyś, że przed imprezą halloweenową także go pytała, czy nie wybiorą się razem, jednak wtedy był już umówiony z Lanette. Max delikatnie dał jej wtedy kosza, a ona się podobno na niego obraziła. Jak widać, nie na długo.

– Czyli znowu planujesz iść sam? – wypalił Ben, nieświadomie poruszając wrażliwy temat. Ostatnio był z Lanette, jednak skoro ją zamordowali i wymazali o niej wszelkie wspomnienia, to skąd Ben miał pamiętać, że właśnie z nią Max spędził tamten wieczór.

– Najwyraźniej. – Mój przyjaciel nie dał po sobie poznać bólu, odpowiedział jedynie ze smutkiem. Byłam dumna, że małymi kroczkami czynił postępy.

Zostało nam jeszcze pięć minut, więc Ben postanowił odprowadzić mnie pod klasę. Musiała go poruszyć samotność Maxa, gdyż cały czas zastanawiał się jak mu pomóc.

– Teoretycznie mógłby spędzić czas z nami. – Zmarszczył brwi. – Ale mam chyba lepszy pomysł. Zeswatajmy go z Courtney! Albo z Sam, żeby przestała opierać swojego życia na przyjaźni z Court.

– To nie jest najlepszy pomysł. – Skrzywiłam się. Nowa dziewczyna chyba nie była najlepszym lekarstwem na zgon wcześniejszej. – Max... miał kogoś, ale przez siły wyższe nie są już razem. Bardzo ją kochał i dalej to przeżywa, szczególnie że nie było im dane długo się sobą cieszyć.

– Wakacyjna miłość? – spytał Ben, myśląc, że wydarzenia, o których opowiadałam, działy się przed szkołą. Tak jak chciałam. – Pozbiera się pewnie, wiele osób ją przeżyło. Do tego potem może poszukać tej dziewczyny...

– To... skomplikowane – przerwałam jego domysły. – Oni na pewno już się nigdy nie spotkają, uwierz mi. A Max wtedy po raz pierwszy w swoim życiu poczuł coś więcej niż zauroczenie i nagle to stracił.

– Dziwne. – Wzruszył ramionami. – Zawsze wydawał mi się beztroskim żartownisiem. Tak jakby dopiero niedawno się zmienił.

– Dobrze się ukrywał. – Nie czułam się komfortowo, kłamiąc Benowi, lecz nie mogłam zrobić niczego innego. – Ostatnio doradziliśmy mu, że powinien dać upust emocjom, żeby lepiej się poczuł. No i sam widzisz.

– W sumie chyba nawet go rozumiem – stwierdził Ben, po paru sekundach zastanawiania się w milczeniu. – Nie wiem, jakbym się zachowywał gdybyś z dnia na dzień zniknęła, ale pewnie byłbym zdołowany. No bo wiesz... tak trochę wydaje mi się, że... jak to ładnie ujęłaś, też po raz pierwszy czuję coś prawdziwego.

– Ja... – Nie wiedziałam co odpowiedzieć, nie spodziewałam się takich wyznań. Sama nie byłam stuprocentowo pewna swoich uczuć i nie chciałam nieszczerze deklarować mu miłość.

Bojąc się słów, spojrzałam w jego ogromne oczy, okalane gęstymi rzęsami i przytuliłam go mocno. Oparłam głowę na jego prawym ramieniu, a następnie pozwoliłam swoim powiekom opaść.

Cokolwiek się stanie w czwartek, Ben i tak mnie straci. Jeżeli mnie zabiją, prawdopodobnie o mnie zapomni i może odnajdzie szczęście gdzie indziej. Jeśli jednak zdarzy się cud i przeżyję, zabiorę stąd Daniela i wrócimy do Stanów. A wtedy Ben pomyśli, że go opuściłam.

Obiecałam sobie, że cokolwiek się stanie, nigdy o nim nie zapomnę. I nawet jeśli wyjadę, jeśli poznam kogoś innego, zakocham się, gdy skończymy liceum, odnajdę Bena i wszystko mu wyjaśnię. Powiem mu, że nie miałam innego wyjścia i nie chciałam odchodzić. No i na pewno się z nim wcześniej pożegnam i go uprzedzę. Poza tym moglibyśmy utrzymywać kontakt podczas wakacji.

W ciągu kilku sekund przez moją głowę przeleciało wiele różnych wersji przyszłości, ale dzwonek zmusił mnie, żebym się od nich oderwała i ruszyła do klasy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro