Rozdział 48

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Max

Chyba przestałem czuć cokolwiek. Od śmierci Lanette miałem problem, żeby wrócić do normalności, a morderstwo Dereka jedynie pogłębiło mój beznadziejny stan. Opanowała mnie pustka, z którą początkowo próbowałem walczyć. W dzień balu bożonarodzeniowego ostatecznie zrozumiałem, że nie ma sensu.

Moim przyjaciołom udało się pozbierać po stracie. Ja najwyraźniej nie byłem na tyle silny. Znowu nie potrafiłem przestać myśleć, tym razem nie tylko o Lanette, lecz także o moim współlokatorze. I nawet Serafinie. Czy tej Koreance. Oni wszyscy stracili życie z powodu jakiś pokręconych obrzędów prowadzonych przez potwory, na które musieliśmy patrzeć każdego dnia.

Kucharki, sprzątaczki, woźny i bibliotekarka nie byli lepsi. O wszystkim wiedzieli, a wciąż służyli nauczycielom i byli w nich wpatrzeni jak w obrazek. Musieli tylko wybrać jedną z dwóch grup. Pomimo że jedna zamierzała nam pomóc, wątpiłem, by była dużo lepsza od drugiej. Coś nie pozwalało mi uwierzyć w szczerość ich intencji.

W bibliotece jak zwykle zastaliśmy panią Daisy, lecz wyglądała mroczniej niż zazwyczaj. Miałem wrażenie, że jej jak dotąd złociste włosy przyciemniały. Dodatkowo była biała jak ściana, a całe gałki oczne pokryły się czernią. Jakby się zastanowić, bardziej przypominała złego chochlika niż pogodną kobietę, którą znaliśmy.

Przywitała nas ponurym skinieniem i wskazała palcem na schody, prowadzące na piętro. Zamiast ładnie przyciętych paznokci, zauważyłem u niej czarne szpony. O dziwo nie ciekawiło mnie zbytnio, w co się przemieniała. Za to moi towarzysze nie kryli zdziwionych spojrzeń.

Dotarliśmy przed ruchomą biblioteczkę. Przeklęte miejsce. Dobrze, że miałem już go nigdy więcej nie zobaczyć. Ostatni raz przekręcimy się przez obrotowy regał, weźmiemy to, po co przyszliśmy i wyjdziemy. W końcu.

Edward i Isabella starali się jakoś rozładować napięcie poprzez rozmowy o swoim rodzeństwie lub wrażeniach po imprezie. Lucy przysłuchiwała im się z cieniem uśmiechu, lecz zarazem smutnymi oczami. A ja? Żałowałem, że ich rozmowa mnie nie zainteresowała. Gdzieś w środku chciałem jakkolwiek z nimi porozmawiać, ale nie potrafiłem się zmusić. Już nie byłem tym wygadanym Maxem. Wiedziałem, że oni za nim tęsknili. Ja również chciałbym znowu być w stanie żyć tak beztrosko jak dawniej. Niestety moje przeżycia nie pozwalały mi wrócić.

Mimo ciemności, bez trudu znaleźliśmy włącznik światła. Znaliśmy plan pokoju praktycznie na pamięć. Gdy lampa rozświetliła pomieszczenie, rozglądnąłem się po nim. Regały, skórzane kanapy, stół do bilardu (z którego prawie nigdy nie korzystaliśmy). No i słynny obraz z panią Archer.

Za jego pomocą Edward uruchomił mechanizm, który odblokował przejście do drugiego, ukrytego pokoju. Tego, w którym zabili Lanette. Nie odważyłem się wejść do środka.

Patrzyłem, jak Lucy, Edward oraz Isabella otwierają drzwi, przechodzą przez próg i zabierają po kilka dokumentów z danymi. Izzy wzięła więcej niż reszta, by po chwili mi wręczyć połowę.

Spojrzałem na pierwszą kartkę, którą trzymałem w rękach. Anthony Blackwell. Zabili go przed pięcioma laty, miał wtedy czternaście lat. Poczułem, jak zalewa mnie fala obrzydzenia. Potwory.

Moi przyjaciele wpatrywali się we mnie w ciszy, sami prawdopodobnie nie chcieli patrzeć na informacje o zamordowanych dzieciach. Nie znaliśmy ich, to prawda. Ale wiedzieliśmy, że mieli rodziny, przyjaciół, plany, nadzieje. Zasługiwali, by żyć. Nie powinni byli zginąć. A już na pewno nie w taki sposób.

– Wiecie, że kiedy stąd wyjdziemy, staniemy się ich celem? – Głos Isabelli drżał. – I nie zawahają się nas zabić. Więc... możemy się jakoś pożegnać. Tak na wypadek, jakbyśmy się już mieli nigdy nie zobaczyć... bo... bo pewnie się rozdzielimy i będziemy zdani na siebie... i...

Łzy zaczęły spływać na jej policzki i nie potrafiła wydusić kolejnych słów. Edward i Lucy od razu ją przytulili, ja po paru sekundach do nich dołączyłem. Staliśmy tak przez jakąś minutę i dopiero Lucy zmusiła nas, byśmy się od siebie odsunęli.

– Cieszę się, że miałam okazję was poznać – stwierdziła. – I nie żałuję, że tu przyjechałam.

– Na początku tego roku nawet nie przypuszczałem, że znajdę aż tylu nowych przyjaciół – zaśmiał się Eddie, lecz po chwili spoważniał. – Nie spodziewałem się też stracić Serafiny. Mojej najlepszej przyjaciółki. No, ale najwyraźniej tak musiało być. Być może ją dzisiaj znowu zobaczę.

– Oby nie. – Isabella położyła mu rękę na ramieniu. – Słuchajcie, dzięki wam udało mi się przetrwać ten rok. Albo przynajmniej jego połowę. I jeszcze dzięki Lanette, jednak ona... jej tu teraz nie ma. Ale chciałam wam po prostu podziękować. Za wszystko. Kocham was.

Jej oczy ponownie wypełniły się słoną cieczą, lecz tym razem Latynosce udało się powstrzymać płacz.

Zorientowałem się, że tylko ja jeszcze nie wygłosiłem mowy pożegnalnej. Próbowałem wymyślić coś na szybko, niestety bezskutecznie. Dawniej udawało mi się wygłaszać, nieskromnie mówiąc, pociągające przemowy. Tym razem, chociaż być może miałem swoją ostatnią szansę, w moim umyśle zapanowała pustka.

Oczy przyjaciół stopniowo kierowały się w moją stronę, powodując dodatkowo poczucie presji. Chciałem ich poprawnie pożegnać. Naprawdę chciałem. Powiedzieć, że wiele dla mnie znaczyli, byli najcudowniejszymi ludźmi, jakich spotkałem. Niestety nie zmieniłoby to faktu, iż przeżywałem najgorszy rok w swoim życiu i gdybym tylko miał taką możliwość, bez zastanowienia, bym o nim, i przez to także o nich, zapomniał. Raz na zawsze.

– Ja też będę tęsknił – wydukałem ostatecznie i z zażenowaniem odwróciłem się od nich.

Podszedłem do drzwi obrotowych i bez wahania uruchomiłem mechanizm, a następnie zamknąłem oczy.

Nie chciałem na nich zerkać. Bałem się, że bym zrezygnował i z podkulonym ogonem wrócił. Nawet jeśli teoretycznie było mi wszystko jedno, moje ciało powoli ogarniał paraliż. Nie potrafiłem wyprzeć się przerażenia. Sam postanowiłem wyjść na pierwszy ogień, ale wciąż tlił się we mnie ludzki instynkt przetrwania.

Z wahaniem uniosłem powieki. Znajdowałem się już po drugiej stronie, na piętrze biblioteki. W rękach trzymałem dowody, które niby miały obciążyć nauczycieli/bogów, choć chyba wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że, nawet gdyby to wyszło do mediów, te nieśmiertelne kreatury potrafiłyby wszystko naprostować. Tu usunąć komuś pamięć, tu zabić niewygodnego świadka. Co prawda pan Merchant wspominał, iż urządzenie elektroniczne osłabiają lub czasem blokują ich moce, ale jak dotąd jakoś utrzymywali te sekrety.

Westchnąłem przewlekle. Nie taki los dla siebie przewidziałem. Miałem być politykiem, mówcą, a skończyłem jako przynęta. I do tego sam się zgodziłem, aby nią być.

Spokojnym krokiem opuściłem bibliotekę. Głowę trzymałem wysoko, nie dając po sobie poznać stresu, który przytłaczał każdą komórkę mojego ciała. Skoro mieli mnie zabić, mogli chociaż myśleć, że mnie to nie obchodzi. Niech zaczną swoje polowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro