Rozdział 50.5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kobieta w blond koku podeszła z zadowolonym wyrazem twarzy do biurka dyrektora, stukając wysokimi obcasami o drewnianą podłogę. Mężczyzna siedzący za stolikiem nie przypominał swojego poprzednika Donalda Harrisona, był młodszy, sprawniejszy fizycznie i na pewno budził większą sympatię.

– Załatwiłam już wszystkie formalności pani dyrektorze Merchant. Trójka naszych ulubieńców jest już oficjalnie przeniesiona do innych szkół – poinformowała, kładąc przed nim odpowiednie dokumenty.

– Dziękuję Ede. Czyli, jak rozumiem, Isabella Martinez zostaje z nami? – spytał bez zainteresowania.

– Owszem. Zgaduję, że postanowiła nie wracać do domu ze względu na swojego brata, no i oczywiście Bena Boona, z którym się spotyka... miłość potrafi być taka piękna, czyż nie? Pełna oddania i poświęceń.

– Jeśli chcesz porozmawiać o moim związku z Serafiną, nie musisz robić takiej otoczki.

– Po prostu trudno mi zrozumieć to uczucie. – Pokręciła głową. – Co tak niezwykłego było w tej dziewczynie?

Mężczyzna uśmiechnął się ze smutkiem.

– Ona cała była niezwykła. Ale nie powinniśmy się zastanawiać nad przeszłością. Serafina już nie wróci, lecz dzięki niej ostatecznie całkowicie zaangażowałem się w naszą sprawę.

– I wygraliśmy. Oni nawet przez chwilę nie podejrzewali, co szykowaliśmy, a teraz wszyscy nie żyją. Udało nam się także dobrze ukryć działania tych młodych ludzi – stwierdziła kobieta pewnie. – Wiesz, wciąż żałuję, że wypuściliśmy ich w świat, świadomych tego, co tu się stało.

– Maximilian Dover nie poprosił czasem o wymazanie mu wspomnień z tych kilku miesięcy? – Adrien Merchant doskonale wiedział, że chłopak nic nie pamiętał, jednak chciał wytknąć swojej długowiecznej przyjaciółce ten mały błąd.

– Miałam na myśli Lucy Wright i Edwarda Shrewsbury'ego. I, no cóż, Isabella również kiedyś nas opuści.

– Będą milczeć. – Mężczyzna nie miał cienia wątpliwości. – Wiedzą, jakie niebezpieczeństwo, by na siebie ściągnęli. Poza tym myślą, że pomogliśmy zemścić się na zabójcach ich przyjaciół. Co jest w większości prawdą.

Blondynka pokręciła głową.

– Zabicie tej małej... Lanette Coleman? To było ryzykowne zagranie. Mogli zrezygnować. – Ede od początku sprzeciwiała się temu pomysłowi, lecz Merchant podejrzewał, iż kierowała się głównie sympatią do Maximiliana, aniżeli rzeczywistymi wątpliwościami w sukces tego posunięcia.

– Ale ostatecznie mieli dodatkową motywację. I wyszło na nasze. Teraz nie będziemy musieli zabijać częściej, możemy robić to tak, jak dotąd, czyli cztery razy na rok i będziemy mieli więcej jedzenia. Utrzymamy nasze moce i problem głodu zniknie.

– Szkoda tylko, że kosztem połowy z nas. – Do gabinetu wkroczył z pozoru starszy i słabowity nauczyciel, znany jako pan Oak.

– Merle Archer i Donald Harrison zamierzali zwiększyć częstotliwość ataków i organizować je w czasie, w którym nasze moce nie osiągały pełni. Przez to ryzyko popełnienia błędu było o wiele wyższe. Taki błąd mógłby doprowadzić do zostania wykrytym przez ludzi, a z nimi wszystkimi nie potrafilibyśmy sobie poradzić. Niestety część naszych pobratymców ich poparło, więc ich również musieliśmy się pozbyć.

Staruszek nie wydawał się usatysfakcjonowany, jednak doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie zostaliby wystawieni. Chodziło o przetrwanie ich rasy.

– Cieszę się, że oczyściliśmy atmosferę panowie – przemówiła kobieta radośnie. – Powinniśmy teraz świętować.

Pan Oak pokręcił głową.

– To cud, że te dzieciaki tak łatwo łyknęły wasze kłamstwa – westchnął, ignorując blondynkę.

– Nie sądzę, że do końca nam uwierzyli – zaśmiał się nowy dyrektor. – Ale kierowały nimi chęć zemsty i strach. Wciąż lepiej, żeby nie dowiedzieli się, że kontynuujemy zabijanie. Usunęliście to urządzenie z pokoju Isabelli Martinez, prawda?

– Nie będzie pamiętać niczego, czego byśmy nie chcieli – zapewniła go Ede Martin. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro