Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Serafina

Od rana po głowie chodziła mi nieokreślona piosenka. Tak nagle, przy śniadaniu nieco mroczna muzyka sama pojawiła się w myślach i od tego czasu nie chciała mnie zostawić w spokoju. Skądś ją kojarzyłam, ale nie wiedziałam skąd i to mnie najbardziej denerwowało. W domu bym zwyczajnie użyła aplikacji, rozpoznającej tytuły po nuceniu melodii. W tej ,,cudownej" szkole musiałam polegać na mojej znajomości zapisu nut i grania na fortepianie.

Muzykę miałam na czwartej lekcji, no ale oczywiście pan Gear zadał nam jakieś durne zadania (co z tego, że jesteśmy zaawansowaną grupą, róbmy ćwiczenia dla początkujących!), więc nici z korzystania z instrumentu do celów własnych. Pod koniec tak we mnie buzowały emocje, że chciałam wykrzyczeć na nauczyciela najgorsze przekleństwa, jakie znałam. Wiedziałam, iż ta durna piosenka nie opuści mojej głowy, dopóki jej nie zapiszę. Z drugiej strony mogłam to zrobić jedynie po ostatniej lekcji, a wtedy umówiliśmy się na super tajne, detektywistyczne spotkanie, a nie mogłabym zostawić Eddiego z dwoma dziewczynami, którym w ogóle nie ufałam. Ta Lanette podejrzanie na niego patrzyła, co mi niezbyt leżało. Miałam już przecież Allie na głowie.

Z tych wszystkich powodów musiałam pozwolić melodii zostać i mnie zadręczać przez jeszcze przynajmniej dwadzieścia cztery godziny. Uznałam, że śledztwo jest tego warte. Nie po raz pierwszy przeżywałam już podobne męczarnie, więc można by nawet powiedzieć, że w pewnym sensie zdążyłam się przyzwyczaić.

Po dzwonku, zwiastującym koniec zajęć na ten dzień, udałam się w stronę bibliotek, idąc wiecznie ponurymi korytarzami oraz wchodząc po stromych schodach, które tylko czekały, aż ktoś się na nich poślizgnie i skręci sobie kark. Taki cudowny widok, towarzyszący nam każdego przeciętnego dnia w czasie roku szkolnego. Na pewno niezwykle zachęcał do dalszej egzystencji.

Doszłam w umówione miejsce i ku mojemu zadowoleniu, Edward jeszcze się nie zjawił. Za to Isabella i Lanette dyskutowały o czymś przyciszonymi głosami. Nie odwróciły się w moją stronę i nie przywitały. Nie wiedziałam, czy mnie nie zauważyły, czy nie chciały zauważyć. Raczej mi to zwisało, chociaż mogły się przynajmniej postarać zaznajomić.

Cofnęłam się od nich o parę metrów i oparłam o ścianę. Wyciągnęłam z plecaka pierwszy lepszy podręcznik, otworzyłam na przypadkowej stronie, po czym zaczęłam udawać, że czytam. Nie zamierzałam przypominać tych sierot, które stoją w kącie i patrzą się na ludzi, którzy nie chcą z nimi gadać lub są czymś bardzo zaabsorbowani. Ja taka na pewno nie byłam.

Niestety, kiedy tylko spojrzałam na kartę, okazało się, iż los mnie zbyt dobrze nie pokierował. Miałam przed sobą encyklopedię do najnudniejszego przedmiotu na świecie – historii. Na całej stronie znajdowały się dwie długie kolumny tekstu, a żeby było śmieszniej, wyrazy zostały wydrukowane w takiej małej czcionce, że musiałam przybliżyć książkę do twarzy, żeby móc coś przeczytać.

Zastanawiałam się, skąd taki okaz wziął się w moim plecaku, nie potrzebowałam nigdy encyklopedii, a szczególnie do humanistycznych przedmiotów. Tak samo moja współlokatorka, więc nie było mowy o pomyłce przy pakowaniu. Wydało mi się to dość podejrzane. Sprawdziłam nawet, czy nie pomyliłam plecaków, ale ten ewidentnie był mój, czarny w czerwone, tygrysie paski i z ogromnymi, złoto-pomarańczowymi, kocimi oczyma na przedniej kieszeni. W tamtym roku nikt takiego nie posiadał, głównie dlatego, że sama go projektowałam.

Zadumywałam się tak, ciągle trzymając przed sobą tę książkę, dlatego też dla przechodniów musiałam wyglądać, jakbym naprawdę czytała. A każdy, kto mnie znał, wiedział, że nie należało to do moich ulubionych zajęć, a szczególnie jeśli wiązało się z przedmiotami humanistycznymi.

Edward, jako mój najlepszy przyjaciel, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, przez co zdziwił się, gdy mnie zobaczył.

– A myślałem, że widziałem już wszystko na tym świecie – zaśmiał się, podchodząc do mnie. W odpowiedzi wystawiłam mu język.

– Naprawdę beznadziejny jesteś, wiesz? – wymieniliśmy radosne uśmiechy. Kątem oka zauważyłam zmarszczone czoło Isabelli. Pewnie nas nie zrozumiała. Ale kto może zrozumieć sekretny język, jakim posługują się przyjaciele? Allie zawsze się wkurzała o nasze małe tajemnice, a ja miałam satysfakcję, że mieliśmy z Eddiem coś własnego. Nawet jeśli on tak tego nie widział.

Zanim Isabella i Lanette do nas podeszły, zdążyłam jeszcze potarmosić jego aksamitne, blond włosy. Gdyby nie dziewczyny, jakoś by się odegrał, ale przez nie pozostał bardziej wstrzemięźliwy. Zapewne nie chciał, żeby poczuły się niekomfortowo.

Przywitały się – rzuciły mi najzwyklejsze ,,hej" (chociaż wcześniej jakoś zbytnio do tego chętne nie były), a następnie obróciły się do Eddiego, wypytując go, jak mu minął dzień.

Po pięciominutowej dyskusji o niezobowiązujących rzeczach zdecydowały się wreszcie ruszyć do biblioteki. Isabella wyglądała, jakby miała zaraz jakiś trudny sprawdzian z ważnego dla niej przedmiotu, jednak się jej nie dziwiłam. Była już tam parę godzin wcześniej, a biblioteki i bibliotekarki Daisy nie powinno się doświadczać częściej niż raz w tygodniu. Dla własnego bezpieczeństwa psychicznego. Sama odwiedzałam owo miejsce, tylko kiedy Eddie, przyszły pan doktor, potrzebował jakiegoś atlasu, związanego z biologią. Nie pamiętam czy kiedykolwiek byłam tam z własnej potrzeby. Chyba nie. Moją pasją były nutki i sztuka, a jedyne literki, jakie tolerowałam, to te na scenariuszu, którego miałam się nauczyć. Chociaż i tak zajęcia z improwizacji dla mnie rządziły.

Lanette delikatnie zapukała. Niezbyt wiedziałam po co, może chciała poinformować, iż zaraz zamierzamy wejść.

Po chwili ciszy dziewczyna otworzyła drzwi. Wkroczyliśmy i, ku naszej uldze, pani Daisy nie było nigdzie widać. Choć z nią nie można było być pewnym. Na wypadek cofnęliśmy się trochę w głąb pomieszczenia i schowaliśmy za jednym z regałów.

– I jak tam wyszły twoje dzisiejsze poszukiwania Izzy? – spytał Edward. Poczułam dziwne ukłucie, słysząc go, używającego takiego skrótu dla osoby, którą ledwo zna. Oczywiście jak zawsze, nie dałam tego po sobie poznać. Od zawsze w ten sposób funkcjonowałam w tej durnej przyjaźni.

– Oprócz odkrycia jakim jest ta pani bibliotekarka, to znaleźliśmy tylko jakąś książkę o śmierci w średniowieczu i proponowano mi ,,dzieło" autorstwa samego Hitlera, a ostatecznie dostałam jakiś relikt.

– A z kim byłaś? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam przemyśleć, jak wścibsko mogłabym zabrzmieć. O dziwo to pytanie trochę ją zmieszało.

– Z kolegą... chciał rady w sprawie lektury. – Lanette popatrzyła się na nią podejrzliwie, jednak nic nie powiedziała.

– Dobra mniejsza o to – stwierdził Edward, po czym zmienił temat.– Proponowano ci książkę Hitlera?

– Tsa i jeszcze mogła być po niemiecku. A ja kompletnie nie znam tego języka. Dobrze, że mam Lanette, ona jest super mądra i by mi tłumaczyła, gdybym się zdecydowała ją wziąć. – Wychwalanie chyba niezbyt przypadło do gustu jej współlokatorce.

– Akurat z niemieckiego mam pewne trudności, wspominałam ci przecież o tym – westchnęła. – Ale Edward za to chyba jest geniuszem w niemieckim.

Nie mogłam zaprzeczyć jej stwierdzeniu, Eddie perfekcyjnie władał tym językiem. Znał go od dziecka dzięki matce. Po niej też odziedziczył urodę, te cudowne blond włosy.

Przez chwilę się na niego zapatrzyłam, przez co tak jakby straciłam kontakt z otoczeniem i zgubiłam wątek ich rozmowy. Na szczęście udało mi się oprzytomnieć, zanim ktoś to zauważył i starałam się udawać, że wiem, o czym mówią. A konwersacja dotyczyła drugiej wojny światowej. Znowu historia, czyli nie moje tematy. Jednak, o dziwo, ciekawiła mnie książka, którą ostatecznie Isabella dostała. Przerwałam im na chwilę i poprosiłam Latynoskę o nią, a następnie usiadłam na drewnianej, brudnej podłodze.

Spojrzałam na okładkę powieści, która od razu przyciągnęła mój wzrok. W moim odczuciu złote napisy idealnie komponowały się z brązem tłem. Przypominały skarb ukryty w skrzyni. A ja postanowiłam go odkryć. Nigdy nie myślałam tak o książkach, jednak wydawało mi się, iż ta miała jakąś... energię. Ewentualnie, Edward powiedziałby, że wreszcie moja psychika postanowiła dorosnąć oraz polubić czytanie. Mając do wyboru te dwie możliwości, postanowiłam trzymać się magicznej energii.

Oni sobie gadali, a ja powoli przewracałam kartki. Nie wczytywałam się w tekst, wydawał mi się niewarty uwagi. Szukałam jakichś obrazków, czasem pojawiały się w takich, jak to Isabella ujęła, reliktach.

Dotarłszy do pięćdziesiątej strony, straciłam nadzieję, mimo to z uporem kontynuowałam przeglądanie. I opłaciło się. Dokładnie na stronie sześćdziesiątej drugiej coś znalazłam, a mianowicie dużą literkę ,,S" zakreśloną ołówkiem w kółeczko. Może i to przypadek, jednak jakieś urozmaicenie, więc się podekscytowałam. Postanowiłam sprawdzić, czy dalej coś jeszcze zostało zakreślone, dlatego też zapisałam sobie długopisem stronę sześćdziesiąt dwa na ręce, po czym znowu zaczęłam przerzucać kartki.

Doszłam do strony osiemdziesiątej dziewiątej i znowu znalazłam! Tym razem podkreśloną cyfrę ,,9". Na kolejnej kartce ponownie podkreślono numerację strony, już całe ,,90". Miałam ,,S", ,,9" i ,,90". Szczerze nic mi to nie mówiło, ktoś mógł sobie tak zakreślić dla zabawy, jednak postanowiłam się z nimi podzielić moim odkryciem.

– Eddie! Chyba coś mam – starałam się brzmieć poważnie, ale nigdy nie wychodziło mi przybieranie takiego tonu.

– Serio? – Wyglądał na dość zdziwionego, jakby nie podejrzewał, że ja mogę odkryć coś przydatnego. Zabolało mnie to, jednak jak zawsze udawałam, że nie zwróciłam uwagi na jego reakcję. Przecież nie robił tego specjalnie, on był za dobry.

– Tak myślę. Ktoś tu coś pozakreślał ołówkiem czy czymś. Nie wiem, czy to coś znaczy, ale może...

– Co pozakreślał? – zapytała Lanette, a oczy jej się wręcz zaświeciły z ciekawości.

– No... znalazłam ,,S" i ,,9" i jeszcze ,,90" – wymieniałam z pamięci, jak dziecko w podstawówce, poproszone o wyrecytowanie jakiejś definicji, której miało nauczyć się na pamięć.

– Mogę zobaczyć?

– Jasne. – Wręczyłam jej książkę, uważając, by jej przy tym nie uszkodzić. Potem podałam strony, na których miała szukać.

Ze spokojem analizowała te miejsca, pewnie jeszcze czytała tekst, znajdujący się na odpowiednich kartkach, a my patrzyliśmy się na nią z niecierpliwością.

Ostatecznie podniosła ze zdziwieniem wzrok.

– Coś się stało? – spytała cicho.

– Nie, nie – odpowiedzieli Isabella i Eddie w tym samym czasie.

– To dobrze. – Lanette dalej wyglądała niepewnie. – Jeszcze ją przeglądnę w pokoju.

– Jasne. Aha i jak coś, to to jest tajemnica, lepiej nikomu o tym nie mówić. Tak przynajmniej mówiła bibliotekarka – poinformowała nas Latynoska ściszonym głosem.

– Ona taka jest, często daje uczniom ,,tajne" książki – stwierdził Eddie. Miał rację, była z tego wśród uczniów znana, jednak raczej dotrzymywano jej obietnic i nauczyciele nie wiedzieli, co wypożyczano. No, chyba że szanowny pan dyrektor robił przesłuchania, ale zdarzały się one naprawdę rzadko.

***

Do swojej Róży zostałam zmuszona wrócić sama, jako że Edward gdzieś zniknął po wyjściu z biblioteki. Nawet się nie pożegnał! Zagadałam się trochę z Lanette (o dziwo) o tej zagadce. Powiedziała, że jeszcze na spokojnie ją przemyśli i da nam znać, jeśli odkryje coś więcej.

Niestety, kiedy skończyłyśmy konwersację, mojego najlepszego przyjaciela nigdzie nie mogłam znaleźć. Już wcześniej uznałam, iż coś z nim nie grało, bo na zajęciach teatralnych dziwnie się zachowywał, nie miał humoru do żartów i nie rzucał mi ciętych ripost. Chciałam z nim o tym pogadać, jednak później zaczął zachowywać się w miarę normalnie, jak dawny on, więc zapomniałam.

Mimo to coś musiało być na rzeczy. On nigdy tak mnie nie zostawiał, bez jakiejkolwiek informacji, że idzie. Przecież przyjaciele zawsze powinni mówić sobie przynajmniej, najprostsze ,,pa". Oboje zawsze trzymaliśmy się tej zasady, a on teraz ją tak po prostu olał.

Oczywiście postanowiłam nie wyciągać pochopnych wniosków i poczekać aż mi wyjaśni tę sytuację. Lecz wcześniej chciałam wrócić do pokoju i pozbyć się obciążenia, w postaci mojego plecaka.

Najszybciej jak potrafiłam, zbiegłam po schodach i pobiegłam w kierunku szatni. Zostało niej niewiele kurtek, dlatego też nie miałam większych problemów ze znalezieniem swojej, co zwykle zajmowało mi trochę czasu, gdyż moja szara kurteczka przeciwdeszczowa zbytnio się nie wyróżniała.

Kiedy skończyłam się ubierać (musiałam jeszcze wyjąć parasolkę, założyć sobie szalik i rękawiczki– nienawidzę zimna), wyszłam na ten cholerny deszcz i mozolnym marszem ruszyłam do mojej Róży. Najchętniej bym popędziła najkrótszą możliwą ścieżką, ale wszędzie dookoła było błoto, a ja nie chciałam ubrudzić sobie butów. Może i to głupie, ale nie miałam za wielu par, a czyszczenie ich nie należało do najprzyjemniejszych czynności, szczególnie kiedy dzieli się łazienkę z innymi ludźmi, a o jakiekolwiek środki do czyszczenia trzeba błagać niezbyt miłe panie, zajmujące się sprzątaniem szkoły.

Po paru minutach tych wszystkich trudów nareszcie dotarłam do ogromnych drzwi mojej Róży. Weszłam do środka i od razu ruszyłam do pokoju, przechodząc przez przytulny salon, w którym dominowały ciemniejsze odcienie czerwieni oraz ciemnobrązowy. Przy okazji stał tam kominek, tworzący przyjemną domową atmosferę, chociaż rzadko można było kogoś przy nim zobaczyć.

Moja współlokatorka, Juliette, zdążyła już wrócić i rozłożyć się z jakąś książką na łóżku.

– Co czytasz? – zagadnęłam, jednocześnie rzucając plecak na podłogę, obok mojego biurka.

– Ta jędza z hiszpańskiego, Lopez, kazała nam przeczytać ,,Małego księcia" po hiszpańsku. – Gwałtownie zamknęła powieść i odgarnęła do tyłu swoje złote jak miód włosy. – A tłumaczenia, że to w oryginale jest po francusku, jak zwykle nic nie dały.

– Spokojnie mogę ci ją streścić – zaoferowałam. – Przerabialiśmy ją dwa lata temu na francuskim. Nawet ją pamiętam.

– Nie trzeba. Jakoś się przemęczę. I tak na razie poza tym mamy w miarę luz.

– Jak tam chcesz. – Wzruszyłam ramionami.

– A tak z innej beczki znalazłaś może jakąś encyklopedię historyczną? – wypaliła niespodziewanie.

– Należy do ciebie? – Zaszokowana wyjęłam ją z plecaka, by wręczyć blondynce.

– Spotykam się z jakimś miłośnikiem historii i obiecałam mu, że ją przeczytam. – Wywróciła oczami.

– Ciekawie – uznałam, po czym odwróciłam się w kierunku drzwi.

– Już gdzieś wychodzisz? – zawołała za mną.

– Idę poszukać Edwarda, muszę z nim pogadać. – Zamiast odpowiedzi, usłyszałam głośne westchnienie.

– No co? – zapytałam, patrząc na nią podejrzliwie.

– Mieszkamy razem już trzeci rok i zawsze, kiedy gdzieś wychodzisz, spotykasz się z kimś czy coś załatwiasz, jest to związane z Edwardem. Dlaczego nie powiesz mu, co do niego czujesz? – Jej okrągła twarz wyrażała troskę. – Zresztą dziwne, że sam się jeszcze nie zorientował.

– Jul... – Nie wiedziałam, czy przyznać jej rację, czy zaprzeczyć. Wahałam się przez jakiś czas, rozważałam nawet, by po prostu wyjść, ale Juliette zawsze była wobec mnie miła i w pewnym sensie, była moją jedyną przyjaciółką w tej szkole. Dlatego też zdecydowałam się odpowiedzieć. – Naprawdę to tak widać?

– Jeszcze się pytasz. – Wybuchła śmiechem. – Przecież ciągle się na niego gapisz, jakby był jakąś gwiazdą filmową. Zresztą nie dziwię ci się... ale spokojnie, ja się interesuję kimś innym.

– No tak, historyk? A jak ma na imię, może go znam... – spróbowałam zmienić temat, jednak ona mi się nie dała.

– Nie to jest teraz ważne. Sera, myślę, że powinnaś powiedzieć Edwardowi, co czujesz. Musisz to w końcu zrobić, bo inaczej on ci ucieknie!

– Kiedy to nie ma sensu. On chodzi z Allie – mruknęłam.

– Och błagam cię. Co ona mu może zaoferować? – moja współlokatorka podniosła brwi.

– No nie wiem Jul, może to, że jest ładniejsza, idealnie się maluje, chodzi w najmodniejszych ubraniach i ogólnie robi wszystko perfekcyjnie! – wykrzyczałam, po czy zorientowałam się jak pusto i głupio zabrzmiałam. Przecież nigdy nie przejmowałam się takimi rzeczami.

– Serio?! Błagam cię, a widziałaś jej nową fryzurę? Poza tym, jak ci tak bardzo zależy, mogę ci codziennie robić lepszy makijaż. – Juliette składała mi tę propozycję już w pierwszym roku wspólnego mieszkania, ona, pomimo należenia do Czerwonej Róży, doskonale znała się na makijażu. Zawsze miała perfekcyjne kreski nad oczami i tak dalej. Mnie jakoś to nie kręciło. Nawet nie wiem, czemu użyłam tego jako argumentu.

Z delikatnym uśmiechem jej odmówiłam, dlatego też Jul po chwili kontynuowała czytanie, a ja, tak jak zamierzałam, wyszłam poszukać Eddiego.

W przeciągu tych dziesięciu minut wyznań, które dla mnie zdawały się trwać przynajmniej dwa razy dłużej, pogoda w ogóle się nie zmieniła. Nie liczyłam od razu na słońce i dwadzieścia stopni, jednak mogłoby przynajmniej przestać lać! Od rana powinna była już zdążyć spaść odpowiednia ilość wody. Chociaż mieszkałam w Anglii, więc na co ja liczyłam?

Uznałam, że znajdę go albo w jego pokoju, albo przy ulubionym drzewie. Pierwsza opcja okazała się niewypałem, jednak spotkałam Zacka, jego współlokatora, a on poinformował mnie, iż Edward nie wrócił do Białej Róży. Przeklęłam więc jeszcze raz pogodę i udałam się do tego durnego lasku, w którym tak często bywał. Może rzadko w dni jak ten, ale nie wymyśliłam, gdzie jeszcze mógłby pójść.

Drogę znałam bardzo dobrze, w dzieciństwie często tam chodziliśmy i bawiliśmy się w chowanego. Wiedziałam, że nie byliśmy wtedy sami, jednak nigdy nie mogłam sobie przypomnieć imion czy twarzy naszych dawnych kolegów. Stwierdziłam, że skoro już się nie spotykaliśmy, pewnie musiało się coś stać (choć tego też nie pamiętałam) i nie byli warci mojej i Eddiego przyjaźni.

Gęsto porastające teren drzewa okazały się idealną osłoną przed kroplami wody, spadającymi na ziemię. Mimo to nie potrafiłam się do nich przekonać. Wydawało mi się, że stanowią idealną kryjówkę i ktoś się za nimi chowa, obserwuje biedne dzieci i tylko czeka, żeby je zamordować. Głupie to było, szczególnie że znajdowaliśmy się na bezpiecznym terenie szkoły, jednak moja wyobraźnie uwielbiała mnie zadręczać.

Dochodziłam już do mojego celu, kiedy usłyszałam coraz głośniejsze uderzanie kropel o powierzchnie liści. Przeklęłam, orientując się, iż intensywność padania deszczu wzrasta. Co z kolei oznaczało, że moja naturalna osłona zaraz zacznie ,,przeciekać" i będę przemoczona do suchej nitki.

Przyśpieszyłam kroku. Moim oczom nareszcie ukazało się stare, ukochane drzewo Eddiego. Tylko że bez mojego przyjaciela w pobliżu. Nie opuściła mnie mimo to nadzieja i podeszłam do pnia, spoglądając w górę. Liczyłam, że może siedzi na jednej z gałęzi.

Niestety i tam go nie znalazłam.

– Cholera! – krzyknęłam głośno i ignorując lekko przemarznięte palce u stóp, kopnęłam z całą siłą w pień. Okazało się to fatalnym pomysłem, gdyż przez całą moją kończynę przepłynął silny ból. Jęknęłam i zacisnęłam zęby, żeby powstrzymać łzy. Nie wiedziałam, czy pojawiły się z powodu cierpienia fizycznego, czy przez świadomość mojej porażki. Nie tej, spowodowanej nieudanymi próbami znalezienia Edwarda, ale tej, którą poniosłam w relacjach z nim. Dotarło do mnie, że tak naprawdę nie miałam żadnej szansy go jakoś w sobie rozkochać. Gdyby mu zależało, pewnie już dawno by to okazał. On chciał się tylko przyjaźnić. I cały świat mi to pokazywał, najpierw zsyłając Allie, a potem uniemożliwiając mi szczere porozmawianie z nim.

Myślałam, że jestem sama, więc dałam upust emocjom, pozwalając słonym łzom spływać po moich policzkach i skuliłam się, aby ochronić jakoś moje ciało, przed nasilającymi się zimnem oraz wilgocią.

– Wszystko w porządku? – niespodziewanie usłyszałam za sobą niski głos. Wzdrygnęłam się. Wiedziałam, do kogo należał, jednak po tym, czego dowiedziałam się o niektórych nauczycielach od dziewczyn i Eddiego, sparaliżował mnie strach.

Nie mogłam dać tego po sobie poznać, żeby nie nabrał podejrzeń. Powoli wstałam i odwróciłam się w jego stronę, przy okazji przecierając ręką twarz.

– T... tak, proszę pana. – Z całych sił starałam się brzmieć normalnie, ale głos mi się lekko załamywał.

– Na pewno? Wyglądasz na... smutną. – Pan Adrien Merchant przyglądał mi się przenikliwie. Stał parę metrów ode mnie, ubrany w ciemny strój. Jego czarne włosy były tarmoszone przez wiatr, a niebieskie oczy nie wyrażały grama emocji, jedynie pusto wpatrywały się w moje.

– Nie, ja po prostu... ja... – nie wiedziałam co powiedzieć. Znowu poczułam, jak te durne łzy zaczynają mi zwilżać policzki. Po chwili już cały obraz przed oczami miałam zamazany.

Nawet nie zauważyłam, kiedy się do mnie przybliżył i położył mi rękę na ramieniu. Uznałam to za trochę ironiczne, gdyż nie za bardzo mi się spodobał ten gest, ale wiele dziewczyn z naszej szkoły wręcz umarłoby, aby nauczyciel zajęć sportowych dotknął je w ten sposób. Tak naprawdę, to sama, z całą moją miłością do Edwarda, pewnie nie miałabym nic przeciwko jeszcze parę dni temu, jednak od śmierci tej Nari i podejrzeniach jej przyjaciółek, nie byłam w stanie zaufać żadnemu z nauczycieli.

Zamierzałam się cofnąć, ale on sam po chwili odsunął rękę. Już się ucieszyłam, kiedy nagle delikatnie podniósł nią mój podbródek, tak abym patrzyła prosto na jego twarz. Drugą ręką przejechał po moim policzku.

– Nie powinnaś przez niego płakać – szepnął, a moje serce zaczęło bić tak szybko i głośno, że bałam się, że to zauważy. Musiałam jakoś uciec, w głowie tworzyły mi się już najróżniejsze scenariusze, co się może stać i jakie mam szanse temu zapobiec.

Gdy utworzyłam coś, przypominające plan ucieczki (nadepnięcie mu na stopę, przywalenie z całej siły w twarz i popędzenie w kierunku szkoły), ogarnął mnie dziwny... spokój. Zrezygnowałam z wprowadzenia tego pomysłu w życie, jakby automatycznie zakładając, że się nie uda. Za to zamknęłam oczy i się rozluźniłam. Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło, ale spodobała mi się ta cała sytuacja. Gorzej, stwierdziłam, że pan Merchant w sumie jest o wiele przystojniejszy od Edwarda. Od wszystkich chłopaków, jakich kiedykolwiek poznałam.

Spojrzałam jeszcze raz na niego, lustrując od stóp do głowy. Był naprawdę dobrze zbudowany. Poza tym miał twarz o idealnych proporcjach i z wystającymi kośćmi policzkowymi. Inaczej mówiąc, wyglądem przewyższał większość gwiazd filmowych i modeli. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam? I co ktoś taki w ogóle robił w Akademii Róż?

– Nie przejmuj się tym. – Jego uspokajający głos rozpłynął się po mojej głowie i wydawał kontrolować całe moje ciało. Zrobiłabym wtedy wszystko, o co by mnie poprosił, nawet bym się nie zastanawiała.

Znowu zamknęłam swoje oczy i poczułam, jak jego ręce przeniosły się na moje ramiona. Uśmiechnęłam się, gdyż ból i zimno przestały mi doskwierać, zamiast nich pojawiły się ciepło i przyjemna błogość.

Nie wiem, ile tak stałam, możliwe, że parę minut. Przez cały czas myślałam, że pan Merchant jest tuż obok, mogłabym przysiąc, że czułam dotyk jego dłoni. Nagle jednak ktoś wyrwał mnie z tego stanu.

– Sera?! – Podniosłam powieki. Edward patrzył się na mnie jak na kogoś zupełnie obcego. Cała przyjemność, która mnie opanowała, zniknęła i powróciło wcześniejsze samopoczucie.

Ignorując mojego przyjaciela, zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu przystojnego nauczyciela. Na darmo. Nigdzie nie było po nim śladu.

– Coś się stało? – zapytał Eddie, przypominając mi o swoim istnieniu.

Leniwie przeniosłam wzrok w jego stronę. Nie. Nie dorównywał nauczycielowi nawet w połowie. Co ja w nim w ogóle wcześniej widziałam?

W mojej głowie znowu pojawiła się muzyka, która męczyła mnie rano. Kompletnie o niej zapomniałam. Tym razem zdawała się brzmieć troszkę inaczej, jeszcze mroczniej. Idealnie pasowała do Merchanta.

~°~

Przepraszam bardzo za tak długą nieobecność 😪 niestety szkoła i dużo nauki trochę mnie przytłoczyły 😕 ale od teraz postaram się regularnie wstawiać rozdziały przynajmniej raz na dwa tygodnie, a w miarę możliwości raz na tydzień 😊 i proszę też o komentarze, bo ich brak jednak zniechęca do pisania 😕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro