~ Opowieść o dziewczynce ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pewnego zimowego dnia, pewna dziewczyna opowiadała przyjaciołom pewną historię. Na imię miała Mery, a nazywała się Grey.
Brązowooka była otoczona przez krąg przyjaciół i rodziny. Wokół Mery siedziały cztery osoby. Tuż obok dziewczyny siedział George - jej starszy brat. Obok chłopaka - urocza blondynka. Mery i Kelly Riley przyjaźniły się od bardzo dawna. Chociaż Kelly pochodziła ze Szwecji, a Mery z Finlandii to widywały się dość często. Ten świąteczny wieczór był jednym z takich odwiedzin.
Czwartą osobą był przyjaciel Georga - Kit. Tak naprawdę miał na imię Christopher, ale kto by na to patrzył.
Mery opowiadała historię. Zaczęła od słów :

Kto jest ciekawy niech słucha uważnie.
Kto chce usłyszeć opowieść o dziewczynce, niech usiądzie i słucha.
Kto chce się dowiedzieć, niech na mnie zwróci uwagę.

Później zaczęła opowiadać...

* * *

Jak na każdy opis przystało, zacznę od pogody. Piękny, grudniowy wieczór. Za oknem masa śniegu. Można pomyśleć - święta idealne. Z resztą w Finlandii inaczej być nie mogło. Wszystko było wspaniałe. No, prawie. Do kompletu brakowało tylko jednej osoby. Jak już wiecie z moich poprzednich opowieści niejaka Molly Scoot zaginęła. Wydarzyło się to 31 października. Halloween i te sprawy, straszny klimacik już był. Burmistrz wychodził ze skóry, aby odnaleźć swoją córeczkę. Jako, że ja kocham zagadki musiałam się bliżej przyjrzeć tej sprawie, a wyglądała ona dość podejrzanie. Poszperałam troszkę w dokumentach, pytałam ludzi. Wszyscy mówili jedno - czarne BMW. Pewnie zapytacie : czy to niby jest dziwne ? Ja odpowiem, że tak. Dlaczego ? Już tłumaczę. W naszym małym miasteczku każdy się zna. Wie też jakie kto ma auto. Ten pojazd był nowy. Do tego jeszcze większe wrażenie robili kolesie w czarnych garniturach. Raczej wyróżniali się w tłumie.

Razem z Georgem po cichu szukaliśmy tajemniczych osób. Jednak po prostu wyparowali. Dosłownie, nigdzie nie można było ich znaleźć.
W swoim pokoju zrobiłam listę poszlak. Dużo ich nie było. Wierzyłam w to, że dziewczyna została porwana. Jednak miałam jedno pytanie. Po co ? Jakby chcieli ją porwać dla okupu, to już byśmy o tym wiedzieli. No nie ?
Próbowałam również rozmawiać z burmistrzem, ale był on mocno zdruzgotany i nie najlepiej się z nim współpracowało.

Razem z moim braciszkiem postanowiliśmy, że weźmiemy sprawę we własne ręce. Pokręciliśmy się po miasteczku w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak porywaczy. Przestałam mieć już nadzieję na odnalezienie dziewczynki, kiedy wydarzyło się coś dziwnego. Siedziałam w domu i piłam gorącą czekoladę.Wigilia miała nadejść za dwa dni. Przy naszym oknie pojawił się mężczyzna, który kręcił się w tą i z powrotem. Dziwny był. Podszedł do niego ktoś inny i zaczęli rozmawiać szeptem. Po chwili odeszli troszkę dalej, cały czas rozmawiając.
Postanowiłam, że im się przyjrzę. Założyłam buty, zarzuciłam ciepły płaszcz i wyszłam z domku. Po drodze wzięłam aparat fotograficzny, który ostatnio był nawet przydatny. Udało mi się podejść bliżej mężczyzn. Rozmawiali o jakiejś "akcji B". Czy jakoś tak. Przynajmniej tyle zrozumiałam. Trochę się nad tym zastanawiałam, jednak nagle dostałam olśnienia. Akcja burmistrz. To mogło być to. Zrobiłam kilka zdjęć i szybko pobiegłam w stronę domu. Odpowiedziałam wszystko Georgowi, który potwierdził moje podejrzenia. Razem postanowiliśmy, że weźmiemy sprawę we własne ręce. Tutejsza policja nie była i nie jest najlepsza w rozwiązywaniu złożonych zagadek.
Aż do wieczora obserwowaliśmy podejrzane postacie. Po cichu wymkneliśmy się z domu. Budynkiem, do którego weszli panowie, była mała, opuszczona kawiarenka. Zajrzałam przez okno, jednak rolety były zasłonięte. Nagle usłyszeliśmy dzwięk otwierania drzwi. Serce wskoczyło mi do gardła. Na szczęście z budynku wyszedł jeden mężczyzna, który wsiadł do samochodu i odjechał. Zostawił lekko uchylone drzwi. Sama nie wiem co sobie myślałam, (albo czy w ogóle myślałam) ale po cichu weszłam do budynku. Okazał się to nawet ładnie urządzony pokoik. Pod naszym ciężarem zaskrzypiała podłoga. Jeśli jeszcze ktoś tu jest to po nas, pomyślałam. Zza grubych drzwi usłyszałam ciche wołanie. Głos dziewczynki. Podeszłam bliżej i lekko zapukałam. Znowu jakiś dziewczęcy głos.

- Molly ? - spytałam.

- Tak ? Mery to ty ?

- Ja i George, wyciągniemy cię stąd.

- Nie, jak na razie - odparła. - Oni niedługo wrócą, idźcie po policję.

- Co wiesz ? U ciebie dobrze, no jak na takie okoliczności ?

- Jest ich czterech, nie wiem kto to, bo noszą kominiarki. Chyba jedna z nich to kobieta. U mnie jest w miarę okej. Próbowałam się wydostać, ale mój wysiłek poszedł na marne. Dostaje jedzenie, mam gdzie spać. Mogło być gorzej. Idźcie już.

- Jasne, obiecuję, że wrócimy.

- Nie wątpię. Do zobaczenia.

Tak szczerze to średnio lubiłam tą piegowatą, rudowłosą dziewczynę. Była dość...specyficzna. Udawała miłą, jednak miała charakter. Moim zdaniem takie rozwydrzone dziecko, bogatego tatusia. Ale wracając do historii...

Nie odpowiedziałam tylko bardzo cicho wyszłam z pomieszczenia. George ciągle za mną dreptał. Muszę podkreślić, że BARDZO ostrożnie skradaliśmy się do wyjścia. Nagle usłyszałam jakiś ruch. No tak. Byłoby za pięknie. Zatrzymaliśmy się. Nasłuchiwaliśmy. Cisza. Na przeciwko nas wyrósł cień. Nie duży, ale stopniowo się powiększał. Dziesięć metrów od nas. Pięć metrów. Dwa metry. Nie miałam, gdzie się schować. Tylko liczyłam. Już jest bardzo blisko. Odetchnęłam z ulgą. To nie człowiek! Dość spory pies podszedł do naszej dwójki. Serce zaczęło mi bić już normalnym rytmem. Piesek przyglądał nam się zaciekawiony. Wzięłam kilka oddechów i ruszyłam do wyjścia. Na szczęście nikt nas nie zauważył - z wyjątkiem uroczego kundelka - i biegiem ruszyliśmy w stronę komisariatu policji. Zaczął padać śnieg, co nie ułatwiało nam drogi. Całe buty miałam przemoczone. Ale nie zwracałam na to uwagi. George nie był w lepszym stanie.
Po trzech minutach szalonego sprintu dotarliśmy do celu. Ukazała nam się niewielka budowla z parkingiem. Minęliśmy próg i ukazał nam się komendant. To nie był pierwszy raz, kiedy maczałam palce w śledztwie, ale co poradzę ? Kocham "zabawę" w detektywa.

- Witaj Mery, co cię tu sprowadza ? - zapytał znudzonym głosem. - Cześć George.

- Dzień dobry - odpowiedzieliśmy.

- Uprzedzam pańskie pytanie : nie to nie są kolejne podejrzenia - zaczęłam. Komendant spojrzał na mnie podejrzliwie. - Przed chwilą znaleźliśmy Molly.

- Co ?!

- Uhm...

- Powiedz co wiesz - oznajmił i zaczął notować. Opowiedziałam mu całą historię z najdrobniejszymi faktami. Podkreśliłam również niejaką akcję "B".

- Więc podsumowując. - Zaczął czytać z kartki, na której wszystko zapisywał. - W starej, opuszczonej kawiarni znaleźliście tajemniczych ludzi. Spotkaliście tam zaginioną Molly Scott i z nią rozmawialiście. Podaj mi jeden poważny argument, który przekona mnie, że mam ci wierzyć. Mery ?

Naprawdę, ten człowiek zaczynał mnie irytować. Wiem, że czasem moje teorie są szalone, ale to co przed chwilą powiedziałam było bardzo realne. No naprawdę.

- Nie powiem...

- No właśnie !

- Ale pokażę. - Pokazałam mu aparat i po chwili przeglądaliśmy zdjęcia.

- Mhm... Dobra wierzę wam.

- To co zamierzamy, panie władzo ? - zapytał George.

Policjant zwołał zespół poszukiwawczy i przedstawił zaistniałą sytuację. Wzięli broń i inne potrzebne rzeczy. Trzech policjantów wyruszyło, razem z nami, w stronę opuszczonej kawiarni.

Wreszcie przestał padać śnieg, więc była o wiele lepsza widoczność. Kiedy od kwatery porywaczy dzieliło nas kilka metrów, ujrzeliśmy pewną postać. Był to rudowłosy mężczyzna w podeszłym wieku. Burmistrz. Tylko jego tu brakowało. Przewróciłam ostentacyjnie oczami i przybrałam sztuczny uśmiech.

- Dzień dobry, panu.

- W-witaj Me-mery - odpowiedział jąkając się.

- Idziemy. - Policjant nie zezwolił nam na dalszą rozmowę. Tak więc zrobiliśmy.
Nasz mały orszak dotarł w pobliże kawiarenki. Komendant oznajmił, że dalej pójdą sami, ale ja na to nie pozwoliłam. Przekonałam go argumentem, że sam nie trafi do pokoju, w którym przebywa Molly. Tylko kręcił by się po po budynku i robił niepotrzebny hałas.
Tak oto weszliśmy do budynku. Dwóch funkcjonariuszy stanęło przy drzwiach na wypadek, gdyby przybyli porywacze. Zaprowadziłam wszystkich do drzwi, za którymi słyszałam Molly. Po lekkim zapylaniu odpowiedział nam jakiś głos :

- Kto tu jest ?

- To my - odpowiedziała cicho Mery. - Jest z nami policja, zaraz cię wypuścimy.

Jeden z policjantów zaczął coś majstrować przy drzwiach. Po chwili zamknięcie ustąpiło i ukazał nam się mały pokoik. Ściany miały beżowy kolor, w oknach wisiały ciemne zasłony. Jedynymi meblami w pomieszczeniu było łóżko, stolik i półka z książkami. Tuż przy drzwiach siedziała rudowłosa dziewczyna z piegami na twarzy. Jej zielony sweter był poprzecierany i brudny.

- Córciu ! - Burmistrz rzucił się w stronę dziewczynki i zamknął ją w stalowym uścisku.

Wyszliśmy z pomieszczenia, jednak nagle zapanowała ciemność. Ktoś zgasił światła. Usłyszałam skrzypienie podłogi. Wszyscy trwaliśmy w bezruchu. Poczułam, że moje ręce zostały unieruchomione. Przeszedł mnie dreszcz. Nagle światło powróciło i okazało się, że George oraz komendant również tkwią w stalowym uścisku. Pan burmistrz wraz z córką byli wolni, jednak drogę do wyjścia zastąpiła im jakaś postać. Kobieta - ubrana w czarną marynarkę - szczerzyła się do tej dwójki.

- Witam moją kochaną rodzinkę - warknęła w ich stronę.

Usłyszałam, że mężczyzna za mną lekko poluzował uścisk. Za to kobieta wyjęła zza paska pistolet.

- Marge... - powiedział burmistrz. Kobieta roześmiała się, a ja czułam, że krew w żyłach na sekundę przestała mi płynąć. Był to okropny, budzący grozę śmiech.

- Nic nie rozumiem - odparł burmistrz z córką w ramionach.

- Nie ? Zaraz ci wytłumaczę. - Podeszła bliżej nas. - Od zawsze żyłam w twoim cieniu. Ty - burmistrz, ja byłam nikim. Ale to się zmieni. Skoro mój najstarszy brat został politykiem, drugi wkroczył na ścieżkę sprawiedliwości... O tobie mowa Tom - zwróciła się do... komendanta.

- Mnie w to nie mieszaj. Ja. Nie. Mam. Siostry - warknął glina.

- Yhm... Więc ja wkroczę na ścieżkę przestępstw. Najpierw zwołałam mój zespół, aby porwali Molly. Teraz pozbędę się osoby, w której cieniu musiałam się kryć. Ave bracie.

Dopiero po chwili dotarła do mnie treść tych słów. Ave... Żegnaj !
Marge załadowała pistolet i... wystrzeliła. Ludzie, którzy trzymali mnie, Georga i Toma całkowicie poluzowali uścisk.  Do pomieszczenia wparowali pozostali funkcjonariusze. Pod burmistrzem załamały się kolana. Z jego piersi wypłynęła cienka, szkarłatna struga. Twarz mężczyzny  przybrała odcień wosku. Krew ulatywała z jego piersi coraz szybciej. Z wielkim wysiłkiem spojrzał na płacząca Molly. Nie trzeba było słów, żeby wyrazić co chciał jej przekazać. "Kocham cię." Tak oto ukochany burmistrz naszego miasteczka zapadł w żelazny sen.
Komendant otarł pojedynczą łzę, która spłynęła mu po policzku. Spojrzał z gniewem na siostrę i rzucił się na nią z kajdankami w ręku. Reszta całego gangu zdążyła wcześniej przybyć na miejsce, więc reszta policjantów ich schwytała i zaprowadziła do radiowozu.

- Jeszcze mnie popamiętacie ! - syknęła Marge w naszą stronę. To były ostatnie słowa, które wypowiedziała przed wiecznym wyrokiem w więzieniu.

W takim nastroju rozpoczęły się święta. Z jednej strony wszyscy byli szczęśliwi, ponieważ Molly Scoot została odnaleziona, a porywacze schwytani. Jednak burmistrz już nie wróci.

Niecały rok później okazało się, że Marge Scoot uciekła z więzienia. Nie wiadomo co zamierzała ta kobieta, ale każdy miał się na baczności. Jeszcze mnie popamiętacie !
Szukała zemsty.

     *    *    *

Molly skończyła opowiadać i wszyscy zasiedli do wigilijnej kolacji.

Nagle do drzwi zapukała zakapturzona postać.

- Czy to... - zaczął przerażony Kit.

- Uspokój się - odpowiedziała Kelly. - Mery, masz bardzo bujną wyobraźnię, ale nie strasz nas.

George i Mery wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- A kto powiedział, że to nie wydarzyło się naprawdę ?


All stories are true''


* * *


Takim oto cytatem zakończę ten one shot. Bardzo się cieszę, że dotarłeś lub dotarłaś do końca i mam nadzieję, że się spodobało.
Niby do świąt zostało niecałe 20 dni, jednak ja już od jakiegoś czasu czuję ten klimacik.
Koniecznie dajcie znać, co sądzicie o tym opowiadaniu.
Pamiętajcie o tym, aby wierzyć w bajki, bo "wszystkie historie są prawdziwe".

Buziaki -  julawodaa 💙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro