18. Jak to sami?!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wieczorna rozmowa na której miałam się wszystkiego dowiedzieć nic nie wniosła, oprócz tego, że mam czekać na jakiegoś podejrzanego typa.  Próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek o Igorze, ale nikt nic nie wiedział, a w tej dziurze nie było zasięgu.   Od trzech dni nie wychodziłam poza obszar domku w którym byłam  pod stałą obserwacją.

- Po co ja tu jestem?- Mruknęłam, kiedy obok mnie przechodziła. - Po co mnie tu przywiozłaś! Nie mam teraz czasu, siły i ochoty na twoje gierki! Muszę jechać i dowiedzieć się co z Igorem.

- Nie panikuj...Za dwa dni przyjedzie.

- Kto? -Wstałam i podeszłam do okna. - Kto jest aż tak ważny, żeby zawracać mój cenny czas? Po co mu jestem?

- Mela przecież wiesz, że w tej grze jesteś towarem. - Odwróciłam się słysząc te słowa.

- Towarem? - Zmarszczyłam brwi.

- Towarem.-  Skinęła głową.- Niestety problem w tym, że to towar z górnej półki i nie każdego na ten towar stać.

- Nie jestem rzeczą!

- Nie jesteś, to prawda.

- Kim był mężczyzna, który jechał wtedy z nami w tej furgonetce? 

- Jaki mężczyzna?

- Nie graj tak ze mną.- Warknęłam. - Wiesz doskonale o kim mówię.

- Jeden z chłopaków, którzy chronią ten dom.

 - Nie kłam. - Podeszłam bliżej niej. - Wiesz, że nie umiesz.

- Są rzeczy które nie powinny cię interesować. Nie tylko ty masz swoje tajemnice. - Ruszyła do wyjścia.

- Zuza...Dowiedz się co z Igorem, chcę wiedzieć czy żyje.

- Nie obiecuję.

- To lepiej obiecaj.

- Bo co? -  Zmarszczyła brwi.

- Bo nie będę współpracować. - Usiadłam na kanapie i zapaliłam peta.

- Jasne...- Wyszła trzaskając drzwiami. Wyciągnęłam telefon i spróbowałam zadzwonić do Adriana, ale od razu odezwała się poczta.

- Pieprzony zasięg. - Rzuciłam urządzenie na stół.  Zerknęłam na wyświetlacz na którym było jego zdjęcie. - Uśmiech masz najgorszego gada, charakter i duszę rogatą jak diabeł...Ale serce jak lew. Waleczne i dumne...Nie wierzę w to, że mógłbyś nie przeżyć.

*Igor*

Bieg i śmiech. Czuję się dobrze, jest dobrze. Wyciągnęli mi tą cholerną rurkę, mogę oddychać. Jeszcze jestem słaby, ale jest stabilnie. Dlaczego zatem widzę ciemność? Dlaczego nie mogę po prostu otworzyć oczu. Śnię? Śnie na jawie? Dlaczego w głowie  pulsują mi obrazy i sceny, przedstawiające kształty i kolory, których nie rozpoznaję? Obudź się Igor...Tak...Igor tak właśnie mam na imię...Żegnaj  Morfeuszu...

- Idź po lekarza! On się chyba wybudza!

*Mela*

Pet za petem, minuta za minutą, a ja dalej nie wiedziałam na czym stoję. Grunt był śliski jak żmija.

- Może coś pani zje? - Zapytał młody, uroczy chłopak.

- Nie chcę.

- Ale...

- Powiedziałam coś...-Warknęłam, zbyt agresywnie, ale miałam już powoli dość. - Może ty wiesz co tu robię?

- Przykro mi, mam tylko pani pilnować.

- Czyli nie wiesz, na kogo czekam? Co to za mężczyzna?

- Nie mam pojęcia.- Wzruszył ramionami i położył przede mną kubek z herbatą.

- Cholera...

- Mela. - Do pomieszczenia weszła Zuza. - Wstawaj.

- Po co?

- Jedziemy na przejażdżkę. - Skinęła głową na chłopaka, a on jakby zachwycony tym, że go dostrzegła szybko wyszedł.

- Gdzie?

- Zobaczysz...Albo i nie. - Podniosła rękę i z kąta pomieszczenia wyłoniło się dwóch osiłków. - Panowie róbcie swoje.

- Zuza...- Warknęłam, gdy zbliżyło się do mnie dwóch typów.

- Nie utrudniaj.

- Po co to? - Jeden z nich założył mi na oczy przepaskę.

- Znam cię...Zwiałabyś jakby tylko nadarzyła się okazja, może to cię trochę powstrzyma.

- Nie ma dla mnie przeciwników. - Prowadzili mnie do wyjścia.

- Tak, tak...

*

W samochodzie skuli mi ręce.

- Aż tak się obawiacie? - Zaśmiałam się. - Dowiedziałaś się czegoś?

- Nie mogę skontaktować się z Adrianem. - Prychnęła.

- To zadzwoni do Olivii i niech pogada z Martyną, w końcu jest jej przyjaciółką.

- Później to zrobię. 

- Jasne...

- Jesteśmy. - Męski głos wydał się strasznie oschły.

- Przygotuj się do wyjścia.

- Miało być dwa dni. - Mruknęłam.

- Plany się zmieniają jak pogoda...Jesteś potrzebna tu pilniej.

- Tu to znaczy gdzie? - Pomogła mi wyjść z samochodu i rozkuła ręce, pozwoliła odwiązać przepaskę z oczu.

- Tu...- Uśmiechnęła się pod nosem, a mnie zamurowało na widok  ogromnego placu i około setki młodych mężczyzn i kobiet. Przełknęłam ślinę i nabrałam powietrza. - Tu gdzie umierała nadzieja, a marzenia  stawały się czymś złym. Tutaj gdzie bito, poniżano i zabijano...- Mówiła z agresją przez zaciśnięte zęby. - Gdzie łamano w człowieku ducha. Jesteś potrzebna tu.

-  Zakłady szkoleniowe Kevina...

- Sto trzy osoby...Wszystkie czekają na twoje rozkazy.

- Gdzie jest Kevin? - Popatrzyłam na nią.

- Zdechł.

- Co?! Jak to zdechł?! Nie z mojej ręki?!

- No cóż...- Wzruszyła ramionami. - Stoi przed tobą teraz ponad sto maszyn gotowych na zabijanie.

- Nie będą zabijać...Mogę im powiedzieć, że mogą iść do domu?

- Mela...

- Mhm...Czyli nie mogę...- Westchnęłam. - Więc co mam z nimi zrobić?

- Naprawić...Naprawić ich tak jak naprawiłaś mnie.

- Z tobą było łatwo...A ich jest za dużo. - Odwróciłam się w stronę tłumu i zrobiłam kilka kroków w kierunku równiutkich rządków. Stanęłam przed wysoki, dobrze zbudowanym chłopakiem. Z resztą oni wszyscy byli tu dobrze zbudowani.- Za dużo...- Ruszyłam w bok analizując ich twarze. Szare, zmęczone, pozbawione chęci do życia i emocji. Niektóre oczy płonęły z wściekłości inne były szklane od łez, które tak bardzo starali się ukryć. Ich mózgi były zaprogramowane, czekające na polecenia systemu...Systemu do którego powinien wkraść się wirus.

- I tak została nas tylko połowa...- Wymamrotał chłopak do którego podeszłam na samym początku. Odwróciłam się w jego stronę.

- Krok w przód. - Zrobił to. - Powtórz.

- Została nas tylko połowa...

- Mów.

- Kiedy Kevin dowiedział się, że umiera zaczął zacierać ślady....Wymordował połowę z nas. -Przełknął ślinę. - Próbował otruć, nastawiał przeciwko sobie, manipulował nami jak chciał. Zabijał bez zastanowienia...

- Wróć do szeregu. - Powiedziałam i ruszyłam w kierunku Zuzy.

- Już teraz rozumiesz? - Zapytała.

- Nie wiem co mam z nimi zrobić...Muszą radzić sobie sami.

- Sami?! - Wyrwał się z szeregu i ruszył w moim kierunku. Miał na oko osiemnaście lat. Dwóch goryli Zuzy mnie zasłoniło.

- Spokojnie. - Podniosłam rękę i się cofnęli. Chłopak był widocznie przestraszony całą tą sytuacją.

- Jak to sami?! Od tygodnia słyszę, że masz przyjechać! Jaskółka, która wyrwała się z tego piekła! Człowiek, który zaglądnął śmierci w oczy! Osoba, która daje nadzieję, która zamienia cierpienie w siłę! Postać która przeżył piekło dzięki determinacji! A teraz mówisz, że mamy radzić sobie sami?! - Nabierał szybko powietrza. Uniosłam jedną brew i zagryzłam zęby. - Patrz ile nas tu jest! - Odwrócił się w stronę tłumu. - Oni wszyscy i ja...W wieku od szesnastu do trzydziestu lat! My wszyscy czekaliśmy na ciebie! Na kogoś kto pomoże przepłynąć nam szambo! 

- Już...Dość.- Powiedziałam.

- Ja nie mam gdzie wracać...Nikt z nas nie ma...Daj nam nowe życie, nową szansę...Ze swojej strony mogę obiecać, że jej nie zmarnuję.

- Jaką mam pewność...Jaką mam do jasnej cholery pewność, że się zmienicie?!

- Jesteśmy tylko ludźmi...- Wyszeptał.

- Tylko ludźmi...- Słowa które stanowiły tarcze dla wszystkich skrzywdzonych przez los...Skrzywdzonych i krzywdę wyrządzających. Pora zaryzykować...Człowiek, który nie został skrzywdzony, krzywdy nie wyrządzi. A człowiek, który na ziemi przeżył piekło...Zasługuje na to by umrzeć z godnością.

Minęłam chłopaka i ruszyłam w stronę tłumu stanęłam na środku. - Jesteście tylko ludźmi, ale przez długi czas byliście traktowani jak potwory. Nie jestem Bogiem...Cudów wam nie obiecuję, ale jak tylko będę umiała to pomogę! Wam wszystkim! I każdemu z osobna! Czego oczekuję od was?  Starań, uczuć, emocji!  Chcę widzieć to co staracie się ukryć, każdą waszą słabość! Pot, krew i łzy będące wynikiem waszej ciężkiej pracy. Pracy, która odetnie was od wczoraj, zbuduje dzisiaj i otworzy drzwi na jutro...Dla wielu was tutaj, w tym miejscu słońce nie wschodziło!  A ja obiecuję wam, że już niebawem jego blask wypali wam powieki...- Rozległ się huk i szum zachwytu.  Odwróciłam się i podeszłam do Zuzy. Nachyliłam się jej do ucha. - Masz natychmiast zwieźć mnie do Igora...- Wyszeptałam, a ona popatrzyła na mnie przełykając ślinę. - I nie waż mi się sprzeciwić.

- Tak jest. - Pokiwała głową.

*

Szłam bardzo szybko korytarzem i z trudem wyhamowałam przed jego salą. Rzuciłam okiem przez szybę i zobaczyłam jak rozmawia z swoją mamą i Martyną.

- Chwila co?! - Cofnęłam się. - Obudziłeś się?!

- Przepraszam mogę w czymś pomóc? - Miła pielęgniarka się uśmiechnęła.

- Kiedy on się obudził? - Zapytałam.

- Dziś rano...To było niesamowite...Pierwszy raz widziałam, żeby pacjent tak szybko wracał do zdrowia.

- Mówił coś?

- Cały czas coś mówi. - Zaśmiała się. -Przepraszam na chwilę. - Weszła do sali i zawołała mamę Igora i Martynę. Wyszły stamtąd totalnie olewając to, że tam stoję. - Lekarz chce z paniami rozmawiać.

Weszłam do sali.

*Igor*

Pojawiła się tu stała przede mną, dokładnie taką jaką ją zapamiętałem z wizji w których się ukazywała.  Nie znałem jej imienia, ale czułem, że łączy mnie z nią coś wyjątkowego...Coś czego nie byłem w stanie opisać.

- Igor...- Zrobiła kilka niepewnych kroków w moją stronę. Po policzkach popłynęły jej łzy. Usiadła obok mnie, a ja poczułem, że muszę złapać ją za rękę.

- Nie...Mogę patrzeć jak płaczesz...- Chciałem osłonić ją przed całym złem. Dobrze się kryła, ale dla mnie była...Naga...Otwarta jak książką, którą tylko ja mogłem przeczytać.

- Ja...

- Nic nie mów...- Poprawiłem się delikatnie.  Popatrzyła na mnie, a jej oczy były błękitne, nigdy nie widziałem tak czystego błękitu. Nie widziałem, albo nie pamiętałem, że widziałem...

- Nie wierć się.

- Trzymam cię za rękę.

- Widzę.

- Nie przeszkadza ci to? 

- Nie, dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?

- To mi nie wystarcza...- Chciałem widzieć gdzie jest granica, jakie relacje nas łączą. Nie chciałem jej mówić, że nie pamiętam. Czułem, że to mogłoby ją za bardzo zranić.

- Nie mogę wiele dla ciebie zrobić.

-  Nie chcę żebyś ulżyła mi w cierpieniu...

- Więc czego chcesz?

- Żebyś mnie pocałowała. - Patrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami. - Coś nie tak? - Zapytałem, a ona pokręciła głową. Wstała i nachyliła się do mnie. Poczułem zapach jej włosów. Przymknąłem oczy, a kiedy jej usta dotknęły moich serce zbiło mi mocniej. Sam nie wiedziałem dlaczego. Całowała długo i namiętnie, a ja szukałem w głowie wspomnień i chwil które mi umknęły.

Odsunęła się ode mnie  i popatrzył w oczy.

- Muszę ci się do czegoś przyznać mała...Nie mam pojęcia kim jesteś...


Cześć

Tak sobie to czytam i wiecie co? Ja jestem nienormalna...Nie ważne.

Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał! Zapraszam na media! Kolejny już niebawem!

Trzymajcie się!

Mela X.x

08.04.2019

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro