5. Doskonale się uzupełniają

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Serio? Będziesz spał na kanapie? -spojrzałem na dziewczynę leżącą w moim łóżku. Oczy lśniły jej od wypitych procentów, a usta rozciągały się w szerokim uśmiechu.

-Śpij, Delilah. Jesteś pijana. -zerknąłem kątem oka na oburzoną moją prośbą szatynkę i wyciągnąłem z szafy gruby koc.

-Nie będę spać, dopóki tu nie przyjdziesz! -krzyknęła i wybuchła śmiechem.

-Dobranoc, Del. -zignorowałem ją i wyszedłem z pokoju, gasząc światło.

-Kai! -nawet nie zdążyłem zamknąć drzwi, gdy krzyknęła wkurzona. -Havertz do cholery! Wracaj tu!

-Delilah jest cisza nocna. Przestań krzyczeć. -zajrzałem do niej obawiając się interwencji sąsiadów.

-To przestań zgrywać dżentelmena i połóż się tu ze mną. -założyła dłonie na piersiach.

-A co jeśli naprawdę nim jestem?

-Czy my przypadkiem nie jesteśmy w związku? Boisz się spać w jednym łóżku ze swoją dziewczyną? -uniosła drwiąco kącik ust.

-Zgnijesz w piekle Ewald. -powiedziałem wchodząc do pokoju. -Ale masz iść spać, okay?

-Oczywiście! -z uśmiechem na twarzy rozłożyła się na poduszce. -Dobranoc, Kai. -usłyszałem zaraz po tym, gdy zająłem miejsce obok niej.

-Dobranoc, Delilah.

**

-Wstajemy. -poczułem delikatne szarpanie. -Kochany wstajemy. -przykryłem się mocniej kołdrą chcąc iść dalej spać. -Zrobiłam śniadanie dla ciebie. -wyjrzałem spod pościeli na szatynkę siedzącą na mnie okrakiem.

-Zrobiłaś dla mnie śniadanie? -zapytałem zdziwiony.

-Tak? Co w tym dziwnego? Lukasowi robię je codziennie. -wzruszyła ramionami.

-Mogę cię już nie oddawać? -zapytałem z powagą.

-Oj Havertz, nawet jeszcze nie spróbowałeś. -zaśmiała się schodząc z moich kolan. -No chodź! -zawołała wychodząc z pokoju i śmiejąc się z mojej niezadowolonej miny.

-Boże, jak pięknie pachnie. -powiedziałem wchodząc do mojej małej kuchni.

-Siadaj, już podaję. -poinstruowała mnie z uśmiechem. Usiadłem przy czteroosobowym stoliku przyglądając się krzątającej po kuchni dziewczynie. Swoje kręcone włosy związała w rozwalający się kok, a na twarzy nie miała ani grama makijażu. Na sobie miała tylko za dużą koszulkę Aptekarzy z moim nazwiskiem.

Dopiero gdy usiadła naprzeciwko mnie z dwoma kubkami parującej kawy przeniosłem wzrok na stół. Moje myśli od razu powędrowały do rodzinnego domu, gdzie mama każdego ranka robiła tak różnorodne śniadania.

-Możesz zostać tu na zawsze? -zapytałem, gdy wziąłem pierwszy łyk gorącego napoju.

-Uważaj, bo jeszcze będziesz żałować tych słów. -zaśmiała się.

-Nie wydaje mi się. -stwierdzam. -Kto cię nauczył tak dobrze gotować? -pytam zajadając się najlepszą jajecznicą jaką jadłem w życiu.

-Sama się nauczyłam. -wzruszyła ramionami i polała czekoladowym sosem porcję naleśników z owocami. -A skoro smakuje ci to, to musisz spróbować moich wypieków.

-Do tej pory pamiętam tort na swoje 17 urodziny. -mówię z rozmarzeniem.

-O tak, to było moje największe wyzwanie. -uśmiecha się szeroko. -Julian co chwilę zmieniał pomysły, przez co musiałam go wyrzucić z kuchni, bo obawiałam się, że nie zdążymy na czas. -śmieje się.

-Ale dla tego smaku było warto. -mówi kierując w moją stronę widelec z kawałkiem słodkiego naleśnika.

-O boże, jakie to dobre. -mruczę, na co słyszę jej cichy śmiech. -Masz jakieś plany na dziś? -zmieniam temat, a przede mną ląduje porcja naleśników.

-Umówiłam się z Julianem. -mówi. -W końcu muszę kupić świąteczny prezent. -dodaje.

-Kogo wylosowałaś? -zapytałem.

-Ej! Mieliśmy nikomu nie mówić! -oburza się. -Nie grasz fair, Havertz!

-Dobra, dobra. -wstaję od stołu przy okazji pochylając się nad dziewczyną i całując ją w policzek. -Dziękuję, za śniadanie.

-To ja dziękuję za zaopiekowanie się moją pijaną osobą. -śmieje się cmokając mnie w policzek i biegnąc do pokoju. -Ty sprzątasz. -rzuca.

-Miałem taki zamiar. -mówię, lecz ona nie jest już w stanie tego usłyszeć.

***

Czekając pod galerią handlową na przyjaciela nie spodziewałem się, że przyjdzie ze swoim włoskim kolegą, który ślini się do mojej dziewczyny.

Udawanej dziewczyny, ale on o tym nie wie.

Mogłem się domyślić, że tak cudowny poranek nie sprawi, że cały dzień będzie tak dobry.

-Kogo wylosowałeś? -pyta Lukas, gdy wchodzimy do pierwszego sklepu.

-Juliana, a ty? -zapytałem i rozejrzałem się po sklepie zaskoczony. -Co my robimy w sklepie z zabawkami?

-Jak to co? -zapytał zaskoczony. -Nie zostanę wujkiem?

-Co? -zapytałem zszokowany. -Boże, Lukas ty tak na poważnie? -spojrzałem na jego szczere zaskoczenie wypisane na jego twarzy.

-Spokojnie, Havertz. -zaśmiał się. -Żartowałem.

-Mam nadzieję. -odpowiedziała osoba, o której istnieniu starałem się zapomnieć.

-O co ci tak właściwie chodzi, Matteo? -zapytałem wkurzony.

-Jesteś dla niej nieodpowiedni. -mówi zaskakująco spokojnie. -Deli zasługuje na faceta, który będzie przy niej, a nie z kolegami na treningach.

-Tu akurat się nie zgodzę. -przerwał mu Keller. -Del lubi pobyć sama, więc doskonale się uzupełniają.

-Może teraz tak, ale co będzie, gdy będzie chciała założyć rodzinę? Będzie sama wychowywać dziecko, bo go nigdy nie będzie w domu. -mimo że mówił do Lukasa, jego wzrok spoczywał na mnie.

-Nie znasz mnie, więc nie wiesz jak będzie. Zresztą myślisz, że jesteś lepszą opcją? Ty też ciągle podróżujesz. -rzucam w jego stronę.

-Dobra, nie kłóćcie się już. Delilah sama decyduje o swoim życiu i o tym z kim będzie. -przerywa Luke. -Teraz lepiej doradźcie mi, którego miśka jej kupić? -wskazał na dwa ogromne pluszaki, które różniły się tylko kolorem.

-Biały. -powiedziałem bez zastanowienia, a w tym czasie usłyszałem już znienawidzony przeze mnie głos.

-Brązowy.

-Ewald na pewno spodoba się biały misiek. -mówię.

-A mi się wydaje, że brązowy. -Coletti uśmiecha się wrednie.

-Jak z dziećmi. -brunet kręci głową. -Zaufam ci, Havertz, bo znasz ją najdłużej. -na jego słowa uśmiecham się szeroko zerkając na szatyna i mijając go w drodze do kasy, gdzie ruszył Keller.

-Masz coś upatrzonego dla Brandta? -pyta, niosąc ogromnego pluszaka na rękach.

-Wczoraj kupiłem bilety na mecz hokeja, na który chciał iść. -odpowiadam, próbując dostrzec chłopaka zza miśka.

-Kurde! Były jeszcze dostępne? -pyta zaskoczony.

-Teoretycznie nie, ale znajomy kupił więcej, więc odkupiłem.

-Wy I te wasze znajomości. -przewraca oczami. -Wiesz może kto robi mi prezent? -zmienia temat.

-Od zawsze byłeś taki ciekawski? -rzuca Matteo.

-Najwidoczniej słabo mnie znasz, Coletti. -rzuca w jego stronę. -Potrafię też być fascynujący, pociągający, seksowny, zabawny i...

-Irytujący. -kończę za niego.

-Oraz skromny. -śmieje się szatyn.

-O! Teraz to potraficie się dogadać?!-robi zszokowaną minę. -Dopiero co kłóciliście się o moją przyjaciółkę. Wiedziałem, że łączę ludzi.

-Oh, zamknij się już, Keller. -rzuca Matteo. -Idziemy coś zjeść? -patrzy w moją stronę.

-W sumie to zrobiłem się głodny. -mówię, będąc w szoku nagłą zmianą zachowania szatyna.

-Halo?! A co ze mną?! -krzyczy Lukas, biegnąc w naszą stronę, mało nie przewracając się przez dużego pluszaka w rękach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro