Rozdział 21 'Saver'

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*perspektywa WonHo*

Obudziłem się zalany potem. Miałem gorączkę.
Trząsłem się a jednocześnie dusiłem z gorąca. Odkryłem się, ale za wiele to mi to nie pomogło.
Wstałem z łóżka i ruszyłem w stronę drzwi.
Chciałem znaleźć się w kuchni, jak zawsze gdy działo się coś takiego.
Skoki temperatury nie były niczym zaskakującym, biorąc pod uwagę fakt, że już tak dawno tego nie robiłem.
Znalazłem się w kuchni i jak najszybciej odnalazłem butelki z wodą.
Podczas gdy opróżniałem jedną, drugą ktoś mi zabrał.
Spojrzałem w bok.
ChangKyun.
To w sumie również było do przewidzenia.
- Ch-cholerny Jooheon. - wyburczał I.M, przykładając do czoła nawilżony ręcznik.
Nic nie powiedziałem.
Może wynikało to z tego, że zwyczajnie nie miałem siły.
Już sam nie wiedziałem co robić.
Co powiedzieć.
Pewnie łatwo byłoby wyżyć się na Jooheonie, ale coś kazało mi tego nie robić.
Szkoda, że widząc ból w oczach Danah, chciałem porzucić spokój w cholerę i rozerwać Jooheon'a na tysiące kawałków.
Z drugiej strony, był moim przyjacielem... Nie umiałem zmusić się do znienawidzenia go całkowicie.
Do zobojętnienia względem niego.
Nie potrafiłbym później pomyśleć o sobie jako o dobrym przyjacielu.
Dlaczego zrobiliśmy to wszystko?
Mogło być inaczej...
Gdybym tylko w to nie wszedł.

Udałem, że nic się nie dzieje.
Wszedłem do domu jak gdyby nigdy nic.
Niestety, oczy mnie zdradziły.
- Co jest? Wyglądasz jakby ktoś ci umarł. - Gunhee oparł się o futrynę.
Niedługo umrze.
Dzisiaj musiałem to zrobić. Zebrać w sobie odwagę i działać.
Nie ma rzeczy niemożliwych, wiem to najlepiej a mimo to boję się.
Zwyczajnie.
Po prostu nie wiem jak później spojrzę w te oczy.
Jak... Nie, nie mogę myśleć o sobie.
To egoistyczne.
Za długo dbałem jedynie o siebie, teraz chciałem to zmienić.
- Wydaje ci się. - podrapałem się po karku.
Zdjąłem buty i wszedłem w głąb mieszkania.
Gunhee podążał za mną, niczym cień.
Nie wierzył mi. Śmieszne.
Znał mnie tak długo... Westchnąłem.
Dlatego mi nie wierzył, bo mnie znał.
Wiedział, kiedy coś było nie tak.
- Nie, powiedz prawdę. - brunet zagrodził mi drogę a ja zacząłem się rozglądać.
Chciałem uniknąć jego spojrzenia.
Bardzo.
- Nie możesz całe życie uciekać przed problemami. W pewnym momencie musisz przestać i się z nimi zmierzyć... Jesteś dorosły, ale zachowujesz się jak małe dziecko.
Przed czym ty uciekasz, Hoseok?
Czego się tak strasznie boisz?! - wiedziałem, że żarty się skończyły, kiedy Gunhee podniósł głos.
Nie bawiły go już moje zwody.
- Chciałbyś wiedzieć, prawda?
Chciałbyś wiedzieć wszystko... Tylko po co?
Nie pomożesz wszystkim, Gun. Nie dasz sobie rady.
Wiem, że przez wzgląd na sytuację z Minho, musiałeś się zmienić.
Podziwiam cię za to.
Tylko po prostu naciskając na mnie, nie pomożesz mi ani nie zachęcisz mnie do działania.
Nie dasz rady ochronić każdego, kto ma dla ciebie jakąś wartość.
To niewykonalne. Zrozum to w końcu, proszę... - zacisnąłem mocno szczenkę, by nie powiedzieć jeszcze czegoś.
- Niewykonalne... - powtórzył Gunhee, po czym zaśmiał się słabo. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że wszystko jest możliwe.
Nazywał się Shin Hoseok.

*perspektywa Danah*

Wróciłam do domu i doznałam swojego rodzaju wstrząsu.
Jeszcze nie widziałam tak złamanego Gunhee.
Byłam bardzo ciekawa, kto i jakim prawem, wprawił mojego Gun'a w tak paskudny nastrój.
Nie wiem co zrobiłabym takiemu delikwentowi. Gunhee był jak słońce, wiecznie szczęśliwy i sprawiał, że chciało się żyć.
Teraz, widząc go w takim stanie, nie widziałam sensu mojego życia.
Nagle wszystko mnie przytłoczyło.
Tylko Gunhee podtrzymywał mnie na duchu, podtrzymywał moje walące się fundamenty życia.
Nie miałam pojęcia, kto go tak przybił, ale byłam zdecydowana znaleźć tą osobę i zmusić do bardzo nieprzyjemnych rzeczy.
- Gunhee-oppa, co się stało? - spytałam siadając obok kuzyna.
Chłopak nie odpowiedział.
Patrzył się przed siebie, swój wzrok utkwił w ścianie i tępo się w nią wpatrywał.
Wyglądał jakby stracił całą nadzieję.
Jak dziecko, któremu zły, starszy brat mówi, że Mikołaj nie istnieje.
( Tak, podałam na swoim przykładzie... Gamsa-hamnida, Minho.)
Widziałam w wyrazie jego twarzy trochę goryczy, bólu i zawodu.
Miałam wrażenie, że brunet ma również żal do samego siebie.
Dotknęłam lekko ramienia chłopaka.
Nawet nie drgnął.
Ciszę przerwał mój telefon.
Spojrzałam na wyświetlacz.
Jinwoo.

- Ostatni raz widziałem tak szczęśliwych ludzi na pogrzebie. - powiedział czekoladowowłosy chłopak siedzący naprzeciwko mnie.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
Pojawił się tutaj jakieś piętnaście minut temu a już poprawił mi nastrój.
Nie, nie był zabawny.
Znowu podparłam brodę na rękach i spojrzałam na bruneta.
Wyglądał na zadowolonego.
Może czas na jaki wyjechał dobrze mu zrobił.
Może faktycznie, potrzebna mu była przerwa.
Od tego całego śledztwa w sprawie Minho, od problemów, ode mnie.
- Też tak myślę. Nie mam pojęcia co się stało Gunhee i dlaczego, ponieważ on milczy. - rzuciłam i spojrzałam przez ramię na kuzyna.
Nadal siedział w tym samym miejscu.
Kto doprowadził go do takiego stanu?!
- Jesteś wściekła.
- Niepra...
- Przecież widzę, nuna. - przerwał mi Jinwoo.
Zacisnęłam ręce w pięści.
- On dał mi wsparcie, był obok mnie, kiedy czułam się właśnie tak. A ja?
Nie potrafię mu pomóc. Nie potrafię mu się odwdzięczyć. Jestem beznadziejna.
Poczułam jak czyjaś ręka zaciska się na moim ramieniu.
Odwróciłam się.
Dłoń należała do Gunhee.
- Nie jesteś. Nie możesz tak mówić... Nie po tym przez co przeszłaś. Pamiętasz jeszcze? Ty ratowałaś mnie, kiedy byliśmy dziećmi, zawsze mi pomagałaś i uczyłaś mnie co jest dobre a co złe.
Nie zapomnę ci tego. - uśmiechnął się słabo kuzyn a ja nie wytrzymałam.
Przytuliłam się do brunet i delikatnie pogłaskałam go po plecach.
Możemy być dorośli, ale w sercach nadal jesteśmy dziećmi.
Tymi samymi zagubionymi maluchami sprzed kilkunastu lat.
Nieważne ile mamy lat.
 Ważne, że mamy siebie nawzajem.

*perspektywa WonHo*

Naciągnąłem kominarkę na głowę.
Moje dłonie trzęsły się a serce obijało się o żebra.
Bałem się.
Pierwszy raz w życiu tak bardzo.
Obok mnie pojawił się I.M, mocujący się ze spustem pistoletu.
- Nadal nie rozumiem po co nam pistolety. - rzucił młody.
- Jooheon mógł coś wymyślić. To środek ostrożności. - wzruszyłem ramionami i ruszyłem przed siebie.
Wszedłem do budynku i ruszyłem w stronę miejsca wskazanego przez Jooheon'a.
ChangKyun szedł zaraz za mną i niespokojnie rozglądał się wokół.
Widać było, że zżera go stres.
Był młody, ale taki uparty. Nie odpuścił.
Odnalazłem odpowiednie miejsce i przejechałem dłonią po ścianie.
Na pierwszy rzut oka nic na niej nie było.
Skierowałem rękę w górny róg.
Coś kliknęło.
Chwilę później zobaczyłem jak I.M leci w dół.
Pod chłopakiem otworzyła się klapa.
- Jesteś cały? - spytałem, gdy zbiegłem po stopniach w dół.
- Oprócz ataku serca chyba nic mi nie jest. - odparł chłopak i wstał.
Ruszyliśmy wąskim przesmykiem w dół.
Zrobiło się jeszcze zimniej.
Moje serce znowu zaczęło bić szybciej.
Zatrzymałem się przed drzwiami na końcu korytarza.
Słyszałem jak krew szumi mi w uszach.
Odwróciłem się do I.M'a.
- Przepraszam. - powiedziałem cicho i włożyłem klucz do zamka w drzwiach.
Brunet stanął jak wryty.
Nie miał pojęcia za co go właśnie przeprosiłem.
Zaraz się dowie.
Zamek kliknął.
Wdech.
Otworzyłem drzwi.
Wszedłem do środka, ChangKyun podążył za mną.
Mój wzrok natychmiast odnalazł osobę, która znajdowała się w celi.
Zobaczyłem kątem oka jak I.M się cofa.
Już wiesz.
Zacisnąłem powieki.

Znowu uciekam... Kopnąłem z całej siły w drzwi garażu.
I.M nie odezwał się do mnie ani słowem od czasu wyjścia z piwnic.
Nadal pamiętałem żal w jego oczach.
Nie powiedziałem mu całej prawdy.
Mimo to było mi lżej... Mógł znowu żyć normalnie.
Uratowałem go.
Nie wiem czy mam prawo być z siebie dumny.
Raczej nie.
Jestem winny temu co się stało.
Zamknąłem udręczone oczy.
Będzie szczęśliwa. Ja też powinienem być.
To dlaczego czuję się tak podle?
Jestem taki zły, taki zniszczony... Taki słaby.
Nie mam odwagi teraz spojrzeć jej w oczy, nie wiem czy kiedykolwiek odważę się to zrobić.
Umieram z tęsknoty, boję się o nią, ale nie chcę jej już krzywdzić.
Wystarczająco ją skrzywdziłem.
Będę zawsze mieć do siebie żal.
Wyrzuty sumienia nie dadzą mi spokoju dopóki nie powiem jak było naprawdę.
Te oczy znów zaleją się łzami. Zacisnąłem ręce w pięści i kolejny raz uderzyłem w garaż.
Będzie mnie bolało, w końcu to blacha.
Należy mi się.
Poczułem jak bardzo jestem bezsilny, ale nie to było najgorsze.
Zostałem zupełnie sam.
Krawiąc wewnętrznie, w środku swojego cholernego muru.
Może nie miałem być tym, który da jej szczęście.
Nie zasłużyłem na to.
Nie zasłużyłem na nią.
Jesteś taka doskonała... To tak boli.

______________________________________

No to ja już prawie rozpoczynam ferie! Liczę na przypływ weny... Zmarnować tyle czasu to przecież grzech ;')

Myślę, że uda mi się napisać bardzo dobre rozdziały 😄

Komentarz + gwiazdka = motywacja 😘

Do kolejnego, moi drodzy 💝

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro