Rozdział 7 'Really?'

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*perspektywa WonHo*

Zachodziłem w głowę dlaczego powiedziałem Danah żeby nie wracała do tego ogrodu botanicznego.
To miejsce jest wymarłe, zimne i tajemnicze.
Podobno kiedyś w jego piwnicach były cele, w których ludzie bardzo szybko umierali z wychłodzenia i głodu.
To było dawno i teraz one zostały zniszczone, ale sam fakt, że pod ogrodem botanicznym ktoś wymyślił sobie klatki dla ludzi to mi się nie mieści w głowie.
Zbyt przeraża mnie ta perspektywa.
Nikt tego nie zauważył i nie usłyszał żadnych krzyków czy płaczu.
Wydawałoby się to mało prawdopodobne a jednak ktoś był taki sprytny i udało mu się zamaskować
swoją 'działalność'.
Być może był sprytny...
A może po prostu był chory.
- Cześć. - obok mnie pojawił się I.M i rzucił we mnie jakąś ścierką.
Natychmiast została ona odesłana w stronę bruneta.
- Cześć.
- Pracujesz?
- Pracowałem do czasu aż tutaj nie przyszedłeś. - westchnąłem i wytarłem ręce w ręcznik.
I.M przyglądał mi się przez chwilę a potem spojrzał na motor.
- Z tego co wiem mechanika to raczej konik Kihyun'a. - rzucił chłopak z lekkim uśmieszkiem.
- Daruj sobie... Wiesz, że sam też potrafię coś naprawić.
- Tak, tak, oczywiście. - brunet zbył mnie ruchem ręki.
- Powiesz mi o co Ci chodzi?
- Chciałbym pożyczyć motor.
- Ubliżając mi na pewno osiągniesz swój cel. - uśmiechnąłem się i zdjąłem rękawiczki.
Chłopak spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Proszę...
- Niech Ci będzie.

Jutro wyścig.
Siedziałem przy torze i rzucałem kamieniami.
Zamiast potrenować, pojeździć to siedziałem i nie potrafiłem się zmusić żeby wstać.
Wszystko mnie drażniło.
Miałem wrażenie jakbym zrobił coś nie tak, ale nie wiedziałem co.
Jakbym zapomniał o tej rzeczy.
Musiałem zacząć to kontrolować... Nie mogę się temu tak poddawać.
To nie brak tego jest moją słabością.
To moja uległość, nie mam siły żeby zawalczyć.
WonHo co się z tobą dzieje?
Bardzo chciałbym wiedzieć.
- Hejka! - ktoś klepnął mnie w ramię aż podskoczyłem.
- Jeszcze raz. - powiedziałem ostrzegawczym tonem do Gunhee, który był w świetnym humorze.
Moje zupełne przeciwieństwo.
Sumienie nie dawało mi spokoju a przecież nie zrobiłem nic złego.
Wstałem z ziemi i otrzepałem spodnie.
Nie będę czekał aż ktoś odbierze mi tytuł, muszę walczyć.
- Co Ty taki zamyślony?
- Tak sobie. - warknąłem. Gunhee uniósł brwii do góry i posłał mi zdziwione spojrzenie. Nie powiedziałem już nic, wsiadłem na motor i pojechałem.
Szybko odnalazłem harmonię między mną a maszyną.
Zgrałem się z nią i wreszcie potrafiłem opanować myśli.
Byłem maksymalnie skupiony na jeździe.
Nie liczyło się nic oprócz mnie i motoru.
Mogłoby tak być zawsze.

*perspektywa Danah*

Kiedy Jinwoo wyciągnął z beretu niebieski kwiatek pomyślałam, że śnię.
Jak mogłam go nie zauważyć?
Co jest ze mną nie tak?
- Mówiłem, że to na pewno nie jest zwykły beret.
I ten jego uśmiech mówiący: znowu mam rację.
Wyrwałam brunetowi roślinę i porównałam ją z tymi leżącymi u mnie w szufladzie.
Identyczne.
- Jasne... Czego Ty już nie mówiłeś? - rzuciłam sarkastycznie.
Jinwoo uśmiechnął się znowu.
Moje docinki i uwagi nigdy nie wywierały na nim wrażenia.
Podziwiałam go za to.
Osobiście sama bym ze sobą nie wytrzymała.
Może dlatego Jinwoo był moim przyjacielem... Potrafił powstrzymać się od uwag, bo wiedział, że kłótnia i tak nic nie wniesie.
- Wiem, że to dla Ciebie trudne.
- To będzie tylko trudniejsze. - odparłam, chowając kwiatek do szuflady.
Ci ludzie byli psychiczni.
Niebieskie kwiaty jako jakiś ślad po sobie, po tym co zrobili.
Może to nie był ślad a przestroga?
Sama nie wiedziałam.
Mój wzrok padł na bandanę, która nadal była przywiązana do mojego nadgarstka.
Uśmiechnęłam się kącikiem ust.
Czułam, że jestem już na takim etapie w moim śledztwie, w którym nie mogłam się mylić.
W tej całej zabawie z kwiatami chodziło o Minho.
Wiedziałam to.
Poprawiłam materiał na nagarstku.
Już niedługo oddam Ci ją z powrotem.

Pewnym krokiem ruszyłam przez tłum zebrany na obrzeżach toru.
Nawet nie musiałam się przepychać.
Każdy schodził mi z drogi, woląc uniknąć konfrontacji z siostrą TEGO Song Minho.
Cieszyłam się z takiego respektu.
Szybko znalazłam Gunhee.
Niestety, w towarzystwie pewnego działającego mi na nerwy blondyna.
- Cześć, oppa. - przywitałam się z Gunhee a ten spojrzał na mnie pytająco.
- Czego chcesz?
- Czy ja muszę czegoś chcieć? - udałam urażoną.
Kuzyn spojrzał na mnie z politowaniem. - Dobra, wygrałeś... Chcę startować w wyścigach.
- Danah przerabialiśmy to setki razy.
- Nie pytam o pozwolenie. - odparłam a brunet wytrzeszczył oczy.
- Przepraszam, co?!
- Niech startuje. Przegra z kretesem i tyle. - nie wiem czy prosiłam tego tlenionego chłopczyka o podzielenie się swoim zdaniem.
Spojrzałam kpiąco na WonHo.
- Taki jesteś pewien.
- Wystarczy. - warknął Gunhee.
Zdenerwowałam go, ale nie mogłam pozwolić tak sobą rządzić.
Chciałam się ścigać i mój kuzyn nie mógł mi tego zabronić.
To był mój żywioł.

*perspektywa Minho*

Skulony pod ścianą z jakimś szorstkim materiałem do okrycia dojadałem chleb.
Wrócili tutaj kiedy myślałem, że to już koniec.
Wszyscy w białych kominiarkach.
Nie nosili nawet broni... Po co byłaby im ona w straciu ze mną? 
Mimo całej nienawiści jaką ich darzyłem, jedzenie oraz okrycie przyjąłem z wdzięcznością.
Myślałem, że zginę...
To miejsce było jak spełnienie najgorszych koszmarów.
Nie potrafiłem podnieść się z ziemi i zacząć szukać wyjścia.
Wiedziałem, że to bezcelowe, bo jedyne wyjście prowadziło przez te same drzwi, przez której wszedłem.
Po prostu był to powrót do punktu wyjścia.
Tak źle i tak niedobrze.
Potrzebowałem pomocy, ponieważ sam nie byłem w stanie dać sobie rady.
Uczynili mnie słabym.
Tak bardzo chciałabym żeby mi za to zapłacili.
Nieważne kiedy, ważne żeby oddać im całe zło jakie mi wyrządzili.
Nie wiedziałem czego jest we mnie więcej.
Woli walki czy nienawiści?
Nienawiść na nic mi się tutaj zda, kiedy to oni mają nade mną przewagę.
Najpierw muszę się stąd wydostać a wtedy będę mógł spożytkować te pokłady nienawiści w idealny sposób.
Mówią, że zemsta do niczego nie prowadzi.
Może i nie prowadzi, ale daje satysfakcję.
Wiesz, że udowodniłeś ile jesteś wart i że nie warto z tobą zadzierać.
Poczekajcie aż stąd wyjdę, sukinsyny.
Pożałujecie.

*perspektywa WonHo*

Szybko zamknąłem komodę, kiedy do pokoju wszedł Kihyun.
- Jasna cholera... - przeczesałem włosy palcami a chłopak spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Co Ty robisz? - spytał szatyn, przyglądając mi się uważnie.
- Nic.
- Zabrałeś mu to. WonHo to się źle skończy. - warknął chłopak.
Nie miałem pojęcia jak tak szybko mnie rozszyfrował.
Bezsensu byłoby się wypierać.
- Zabrałem, bo muszę spróbować... - powiedziałem przyciszonym głosem.
Kihyun pokręcił głową.
- To szaleństwo! Nie masz pojęcia jak to działa. - rzucił szatyn.
Widziałem w jego oczach lęk.
Bał się, że to co stało się Hyungwonowi może stać się i mnie.
Nie był trudny do przejrzenia podobnie jak najwyraźniej ja.
- Muszę się dowiedzieć, zrozum. Możemy robić coś okropnego nawet o tym nie pamiętając. - oczy szatyna rozszerzyły się dwukrotnie.
Czyli jednak.
- Wiedziałem. - mruknął Kihyun i zaczął chodzić w kółko po pokoju.
Jemu też sumienie nie dawało spokoju.
Przeczuwał, że mógł zrobić wtedy coś złego.
- No właśnie. - odparłem, siadając na oparciu fotela.
Chłopak nadal nie mógł uwierzyć, że ktoś inny czuje dokładnie to co on.
Samemu trudno było mi uwierzyć w to, że bawiąc się mogę robić coś złego.
Najwyraźniej właśnie tak było.
Musiałem się dowiedzieć o co chodzi.
Za wiele już straciłem.

Spojrzałem na tor i panoramę miasta majaczącą gdzieś w oddali.
Miałem dość.
Jedynie wizja wyścigu ratowała mnie przed całkowitym zatraceniem się w swoich domysłach.
- Znowu Ty? - usłyszałem za sobą.
Nawet nie musiałem się obracać żeby wiedzieć do kogo należał ten głos.
- Ciebie też miło widzieć. - odparłem.
Dziewczyna usiadła naprzeciwko mnie i przyglądała mi się uważnie.
Wyglądała na zdziwioną i trochę rozkojarzoną.
Pewnie jej poszukiwania Minho nadal trwały.
Nie rozumiałem jak mogła szukać takiego dupka z wybujałym egiem.
A później przypominałem sobie, że to jej brat.
Mogłem go nienawidzić, wyzywać i obrażać, ale ona zawsze będzie go kochać i bronić.
Solidarność rodzeństwa.
- Jest już późno, po dobranocce... Czemu tu jesteś? - spytała Danah z cwanym uśmieszkiem.
Tak bardzo była do niego podobna, że to aż bolało.
- Miałem już iść. - rzuciłem i wstałem.
Szatynka zrobiła to samo.
Pierwszy raz w życiu zobaczyłem w jej oczach lekki niepokój.
Jakby bała się, że tym razem mnie uraziła... Na pewno mi się wydawało.
Spojrzałem na nią po raz kolejny.
Teraz przybrała swoją naturalną obojętną postawę.
- Więc idź.

______________________________________

Coraz bardziej shipuję głównych bohaterów... 😁

Jak widać nie próżnowałam i napisałam rozdział.

Mam nadzieję, że fajny :)

Gwiazdka + komentarz = motywacja 😘 ( no i moc ciastek i miłości od autorki )

Do kolejnego ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro